1. Impas.

Salazar od paru minut stał w progu hogwardzkiej kuchni, bojąc się poruszyć choć o centymetr. Po pomieszczeniu krzątała się Helga, nucąc wesoło. Taktyczny odwrót nie wchodził w grę - musiałby otworzyć drzwi, a te skrzypiały, kiedy otwierało się je od wewnątrz. Teraz żałował, że nie kazał skrzatom zająć się tym od razu, gdy to spostrzegł.

Przez chwilę rozważał szybkie przemknięcie przez kuchnię i ucieczkę bocznymi drzwiami do spiżarni, gdzie mógłby się schować do czasu, aż Helga sobie pójdzie. Niestety, po całym pomieszczeniu pałętały się te małe sukinkoty, które z pewnością by mu to udaremniły. Hufflepuff mogła wmawiać wszystkim, że ściągnęła skrzaty do Hogwartu celem ratowania ich od źle traktujących ich czarodziejów, ale Salazar wiedział lepiej. Jego ukochana gromadziła swoją własną armię.

― Och, nie stój jak kołek, chodź mi pomóc przy obiedzie ― odezwała się Hufflepuff, odwracając się i posyłając mu uroczy uśmiech. W ręce trzymała wielki tasak.

Salazar westchnął. Mógł to przewidzieć...