Antane
Dar Iluvatara
Koniec nadszedł tak samo prędko, jak nadchodził dla Niggla, ale i ta podróż już minęła. Człowiek został uwolniony z Warsztatu i teraz mógł oglądać Góry, po raz pierwszy w całej ich chwale. Postąpił kilka kroków w ich stronę i znalazł się w znajomych sobie lasach.
I wówczas ujrzał swą Luthien, jaśniejącą tak, wyciągającą do niego rękę, aby go powitać. Ich światła rozbłysły i stopiły się na długą, długą chwilę, kiedy trzymali się w ramionach. Wtedy ujrzał dwie inne jasne dusze – podeszły do niego, aby go objąć.
Mamo. Tato.
Ale wtedy zobaczył też kogoś innego. To była Luthien, jego, ale i nie jego, a obok niej stał Beren, a obok niego… Nie mógł uwierzyć. Stał tu każdy, aby go powitać, a przynajmniej tak to wyglądało. Uśmiechali się do niego i choć ich usta nie poruszały się dosłyszał ich radość i miłość wyciągające się do niego, ogarniające go.
Tak, napłynął głos bardziej radosny od któregokolwiek z tamtych. Oni są twoi, wszyscy, ale najpierw byli Moimi. Witaj w domu, mój dobry i wierny sługo. Dobrześ użył mego daru.
Profesor poczuł, jak obejmuje go Ten, któremu służył całe życie i chętnie wyciągnął ramiona, aby zamknąć je dokoła tego, czego Niebo nie może pomieścić, lecz on wciąż mógł objąć. Było tak, jakby był kroplą wody uszczęśliwioną, że tonie w nieskończonym stawie, stworzenie i Stworzyciel obejmujący się mocno.
Są tu inni, którzy także pragną cie powitać.
Odwrócił się i zobaczył, że nadeszło wielu innych, ale nie rozpoznawał żadnego z nich. Wszyscy oni dziękowali mu serdecznie, umysł umysłowi.
- Dzięki za wszystko, co zrobiłeś dla mnie.
- Dzięki za wszystko, co zrobiłeś światu. Jestem tu przez ciebie.
- Nie znałem Boga póki nie opisałeś mi Jego sług i sam stałem się jednym z nich.
- Ocaliłeś mnie od rozpaczy.
- Znosiłem swe kłopoty, ponieważ pokazałeś mi, że można, nawet, jeśli Droga była bardzo ciemna i nie było nadziei w moim sersu.
- Odmieniłeś me życie.
- Miałem się zabić, ale wytrzymałem. Wytrzymałem, bo Frodo wytrzymał.
Człowiek był zmieszany, tak wielu głosami, lecz czuł ich miłość oraz Miłość samą naciskające na niego łagodnie, lecz mocniej niż kiedykolwiek. To nie byłem ja, próbował powiedzieć. Byłem tylko używanym narzędziem. Nie przyszło to ze mnie, ale poprzez mnie.
Wtedy doleciał go inny głos, rozbawiony. No, to teraz już wiesz jak to jest.
Odwrócił się znów i zobaczył obok siebie postać bardzo jaśniejącą, lecz bardzo małą a piękniejszą niż wyobrażał sobie kiedykolwiek. Postać, której brakowało palca. A przy nim stała kolejna, niemal tak samo jasna. A przy tej kolejna. Ten w środku trzymał ramiona na ramionach tamtych dwu. Uśmiech jego był najbardziej promienny, lecz tamci też się śmiali.
Język elfów wydobył się z ust człowieka naturalniej i szybciej niż jakikolwiek.
Iorhael
A Iorhael uśmiechnął się jeszcze piękniej. Długo pragnąłem cię powitać, jak i inni. Przez jakiś czas my, a szczególnie Sam i ja i Aragorn spotykaliśmy tutaj innych, którzy przybywali i choć nie rozpoznaliśmy żadnego z nich wszyscy oni wydawali się znać nas i dziękowali nam. Przez jakiś czas mocno nas to konfundowało aż, Atar nam wyjawił, że to On podzielił się z tobą Czerwoną Księgą. Zamierzyłem ją, jako podarek dla Bilba i dla mego Sama i dla mych kuzynów, siostrzenic i bratanków, lecz ty uczyniłeś z niej dar dla wieków i dziękuję ci za to.
Wówczas Frodo i Sam ukłonili się mu. A, gdy spojrzał dokoła zobaczył, że wszyscy inni się mu kłaniają a nadal ich przybywa, cały czas i tak wielu, że wydało mu się, że jest ich tylu ilu przybyło na dzień hołdu Powiernikom. Poczuł się bardzo zmieszany, ale wówczas on również pokłonił się im. A potem ukląkł, aby uściskać Froda i Sama oraz Merrego, Pippina i Bilba, którzy także podeszli.
Aragorn, Eomer, Theoden, Theodred i Faramir wszyscy uśmiechali się do niego i kłaniali mu.
Były tam również Arwena i Eowina oraz ich dzieci, dzieci Sama i Róży, i ich wnuki i jeszcze więcej potomków, których profesor nie potrafił zliczyć. Poczuł wdzięczność, gdy zobaczył, że Boromir także tu jest.
I oto był tam Gandalf – roześmiany, jaśniejąc bardziej niż którykolwiek z nich.
Witaj wreszcie w domu.
Jego Luthien, obie Luthien podeszły po obu stronach i ujęły jego dłonie i poprowadziły go głębiej w lasy. Usiadł nad Brandywiną, teraz jasną i piękniejszą niż kiedykolwiek ją widział i siedział tak słuchając więcej opowieści, tych, z których dostrzegł jedynie przebłyski, ale nigdy nie był w stanie spisać ich w całości, z braku czasu. Lecz wieczność była przed nim i teraz miał wielu odwiedzających, z którymi mógł dzielić swój czas. Nie mógłby być szczęśliwszy.
