Jak na walijskie warunki, ten lipcowy poranek, w który zaczyna się nasza historia, był wyjątkowo ciepły. Osoby, które tego dnia około godziny dziesiątej wyszły do ogrodów nacieszyć się promieniami słońca, mogły zauważyć, jak pod jeden z niewyróżniających się specjalnie domów w hrabstwie Anglesey, podjechał jaskrawoniebieski meblowóz. Po chwili ludzie w dziwacznych strojach zaczęli kursować tam i z powrotem, wnosząc do środka najróżniejsze rzeczy, a warto wspomnieć, że niektóre przedmioty mieszkańcy miasteczka widzieli po raz pierwszy w życiu. O!, na przykład tę ogromną kulę z czymś co przypominało model układu słonecznego, albo to coś, co wygląda jak zegar, ale ma dwanaście wskazówek i planety na obwodzie tarczy. Ponadto, może z powodu szoku przeżytego na widok tylu nienormalnie zachowujących się przedmiotów, niektórym z mieszkańców okolicznych domów wydało się, że postaci na fotografiach wnoszonych w fikuśnych antyramach, poruszają się. Niebawem okazać się miało jednak, że to wcale nie było złudzenie optyczne.
Chwilę po tym, gdy wszystkie meble zostały wniesione do środka (a trzeba przyznać, że w małym meblowozie zmieściło się ich wyjątkowo dużo), pod dom podjechał lśniący, granatowy Ford. Warto wspomnieć, że w ówczesnym czasie Forda w tym kolorze nie widział jeszcze nawet największy miejscowy obieżyświat - Pierre Daniels. Mieszkańcy Llangefni nawet nie zdążyli się tym zdziwić, gdy z samochodu wyskoczyła uśmiechnięta czarnowłosa dziewczynka, a za nią wygramolił się sporo od niej młodszy chłopczyk o jasnych włoskach. Dziewczynka złapała go za ramiona, gdy zaraz po wyjściu z samochodu potknął się o kamień i omal nie upadł.
- Dominik - pokręciła głową. - Tyle razy mówiliśmy ci, że musisz być ostrożniejszy.
Aurora Sinistra, bo tak nazywała się owa jedenastoletnia panienka, niewątpliwie była niezwykle podekscytowana perspektywą wprowadzenia się do nowego domu.
- Chodź, zobaczymy jak jest w środku - powiedziała, podając bratu rękę. Nie chciało jej się czekać, aż rodzice w końcu łaskawie opuszczą samochód.
- Powoli, nie wiem gdzie się wam tak spieszy - usłyszeli za sobą rozbawiony głos matki, gdy byli już przy samych drzwiach. - Spędzicie w tym domu całe lata.
- To i tak za krótko - odkrzyknęła Aurora, rzuciła okiem na zielone okiennice domu i popchnęła drzwi wejściowe.
To, co zobaczyła przekraczało jej najśmielsze oczekiwania.
- Wyjątkowo ładnie dziś wyglądasz. - Usłyszała głos wiszącego w przedpokoju lustra.
Aurora nawet się tym nie zdziwiła.
- Dzięki, ty też - zaśmiała się, a w jej brązowych oczach pojawiły się ogniki radości. - Chyba ktoś w końcu zmył z ciebie odciski palców Dominika.
- Żeby tylko palców - podsumowało zwierciadło.
Kolejne pół godziny Aurora spędziła na bieganiu po całym domu w towarzystwie brata i podziwianiu przestronnego wnętrza oraz ciepłego wystroju, a jej myśli raz po raz uciekały do wydarzeń minionego roku i sama nie mogła się nadziwić, że wszystko zaczyna się tak wspaniale układać.
Gdy rok temu dowiedziała się, że jej prawdziwa matka, wspaniała czarownica - Geraldine, zginęła w niewyjaśnionych okolicznościach, myślała, że cały jej świat już się skończył i nie chciała wierzyć w zapewnienia babci, że chociaż teraz bardzo boli, to wszystko jeszcze przed nią.
Co prawda miała jeszcze tatę, z którym zawsze była o wiele bardziej zżyta niż z matką, ale jego zachowanie wcale nie dodawało Aurorze otuchy. Po śmieci żony, Paul Sinistra był ponury i przygaszony. I trudno się temu dziwić. Rzecz jasna dbał o córkę i pilnował, aby miała wszystko, czego tylko zapragnie, ale nie dało się już dowcipkować z nim tak jak dawniej. Kilka miesięcy po śmierci matki, Aurora doszła do wniosku, że może ojciec wróci do siebie, jeśli ponownie się ożeni, a i jej wcale nie przeszkadzałoby pojawienie się w domu jakiejś dorosłej kobiety. Pozostał tylko jeden szkopuł, skąd wziąć odpowiednią kandydatkę.
Niebawem problem rozwiązał się sam. Zawsze w wigilię Bożego Narodzenia w Teatrze imienia Magicznej Jedności w Yorku odbywał się bal charytatywny na rzecz pacjentów oddziału Urazów Pozaklęciowych Szpitala Św. Munga, którego ojciec Aurory był głównym uzdrowicielem (coś w rodzaju mugolskiego - nie magicznego - ordynatora). Co prawda Paul Sinistra nie był pewien, czy podczas żałoby powinien pokazywać się na takich uroczystościach, ale w końcu doszedł do wniosku, że jego obecność tam jest niezbędna. Z resztą zaraz po premierze nowej sztuki miał wygłosić mowę z podziękowaniem za zeszłoroczne datki i z prośbą o kolejne. Na swoje nieszczęście (lub szczęście) postanowił zabrać ze sobą Aurorę. I tak nie miał z kim jej zostawić, bo tym razem program balu był wyjątkowo atrakcyjny, a i premierowa sztuka niezwykle oczekiwana, więc do teatru wybierali się wszyscy ich znajomi.
Spektakl nie zrobił na Aurorze większego wrażenia, może dlatego, że jego temat był ciężki, a ona miała wtedy dopiero dziesięć lat. Ponadto, obawiała się, że pewną część zwyczajnie przespała i przez to nie mogła zrozumieć fabuły, ale to, co nastąpiło później, kazało jej porzucić smętne myśli, towarzyszące jej przez ostatnich pięć miesięcy.
Stała właśnie pod jednym z filarów, słuchając wzruszającego przemówienia ojca, przez które raz po raz przewijało się imię jej zmarłej matki, gdy dostrzegła, że jedna ze stojących z tyłu kobiet ukradkowo ociera łzy. Drugi rzut oka upewnił ją w tym, że tę kobietę gdzieś już widziała i że nie jest ona tak wyniosła i niedostępna, jak inne wyfiokowane damulki, przebywające tego wieczoru w teatrze. Trzecie spojrzenie Aurory przebiegło po palcach tej czarnowłosej kobiety, żeby sprawdzić czy przypadkiem nie ma na nich obrączki, co było mało prawdopodobne, gdyż stała zupełnie sama. Po tych jakże dokładnych oględzinach, dziewczynka postanowiła nieco bliżej poznać kandydatkę numer jeden na przyszłą macochę i jak najszybciej wprowadzić swój plan w życie.
Sama nie przypuszczała, że będzie to aż tak proste. Wdzięk osobisty Aurory natychmiast podbił serce Danieli McKinnon, bo tak nazywała się wypatrzona w tłumie kobieta, a i niezwykle przystojny i inteligentny Paul Sinistra od razu zrobił na niej dobre wrażenie. Właściwie jedynym problemem, jaki zaistniał, była niechęć pana Sinistry do kolejnego małżeństwa, ale i z tym jego córeczka szybko sobie poradziła. W efekcie jej zachodów, nie pozostało już nic prostszego, jak poznać pana Sinistrę z pięcioletnim synkiem Danieli, z którym Aurora już wcześniej zdążyła się zaprzyjaźnić i oczywiście ustalić datę ślubu. I z tym Paul Sinistra chciał jeszcze zaczekać, ale tym razem dał się przekonać trafnym uwagom swojej dawnej teściowej, że jego córka powinna mieć matkę i im szybciej ożeni się po raz drugi, tym lepiej dla dziecka.
Po wielu naciskach ze strony rodziny, która podobnie jak Aurora uważała, że Daniela McKinnon jest idealną kandydatką na żonę, datę ślubu wyznaczono na początek lipca, a zaraz po nim państwo młodzi wraz z dziećmi mieli przenieść się do Walii. Głównie po to, aby uniknąć złośliwych komentarzy mugolskich sąsiadów w Surrey, na temat tego, że pan Sinistra niespełna rok po śmierci żony po raz kolejny stanął na ślubnym kobiercu.
I oto w końcu Aurora znalazła się tutaj, w domu swoich marzeń, z młodszym bratem, którego zawsze chciała mieć, z kochającą macochą i ze znów szczęśliwym ojcem. Ustawiała właśnie na półce najnowsze zdjęcia, gdy rozległo się łagodne pukanie do drzwi i w progu stanęła Daniela z szaroniebieskim, perskim kotem na rękach, którego podarowała Aurorze na jedenaste urodziny:
- Bija się za tobą stęsknił - oznajmiła, łagodnie sadzając kota na łóżku.
- Myślisz, że przyjmą mnie do Hogwartu? - wypaliła Aurora, nagle zdając sobie sprawę z tego, że opcja rozstania z rodziną i pójście do Szkoły Magii i Czarodziejstwa, o której kiedyś marzyła całymi nocami, już wcale jej nie fascynuje.
Daniela zrobiła zdumioną minę.
- Oczywiście, że tak. - W końcu na jej twarzy pojawił się uśmiech. - Jesteś najzdolniejszą młodą czarownicą, jaką kiedykolwiek poznałam.
- I co będzie później? - zapytała dziewczynka, patrząc w brązowe oczy macochy. - To znaczy, co będzie z nami, jak ja będę tak daleko od was?
- Nie martw się tym, jakoś sobie poradzimy - powiedziała uspokajająco Daniela, bawiąc się loczkami pasierbicy. - Będziemy pisać do siebie codziennie i ani się obejrzysz, a przyjedziesz na święta do domu i znów będziemy razem. A w Hogwarcie trafisz do Gryffindoru, tak jak ja kiedyś, poznasz wspaniałych przyjaciół i na pewno przeżyjesz wiele fascynujących przygód.
- Myślisz? - Uśmiechnęła się delikatnie Aurora.
- Jestem tego pewna - zaśmiała się Daniela. - Chodź na dół, pora coś zjeść.
Gdy Aurora zeszła za macochą do kuchni, na stole stała już parująca zupa cebulowa - specjalność pana Sinistry, a Dominik, siedząc na krześle na dwóch poduszkach pod pupą, zawzięcie mieszał w kubku z sokiem dyniowym, zachlapując wszystko dookoła.
- Sowa wujka Kennetha przyniosła pocztę - powiedział Paul Sinistra, gdy tylko spostrzegł córkę. - Sądząc po stanie koperty, to list od Jamesa.
- Cudnie - zawołała Aurora, starając się równocześnie rozerwać kopertę i trafić łyżką do ust, co spowodowało, że na i tak już pomiętym i poplamionym pergaminie pojawiły się kolejne dwie żółte plamy, a kropelki soku dyniowego spowodowały, że atrament pomału zaczął się rozmywać.
Aurora szybko przebiegła wzrokiem list, rozpoznając niechlujne pismo swojego kuzyna, Jamesa Pottera.
- James pyta, czy może do nas przyjechać w sierpniu - oznajmiła, gdy w końcu rozszyfrowała litery, które bardziej przypominały hieroglify. - Może?
Aurora wlepiła błagalny wzrok w Danielę.
- Ależ oczywiście - odpowiedziała macocha, w końcu odsuwając od Dominika kubek z sokiem. - Będzie nam bardzo miło.
- No to zaraz mu odpiszę. Tato, gdzie masz sowę? - zapytała, jedząc coraz szybciej przez co po chwili się zakrztusiła.
- Spokojnie, bo się udławisz - zaśmiał się Paul Sinistra, klepiąc córkę po plecach. - Sam powiem Kennethowi, że James będzie u nas bardzo miłym gościem. I tak muszę z nim porozmawiać przed nocnym dyżurem.
Pan Sinistra pocałował wszystkich na pożegnanie i wyszedł z kuchni, poprawiając blond włosy i mamrocząc coś, że wróci rano i żeby pozmywali naczynia, jeśli znajdą chwilę.
Przewiązując się fartuszkiem, aby pomóc macosze w zmywaniu naczyń, Aurora myślała tylko o jednym, że wszystko zaczyna się układać coraz lepiej. Wcześniej każde wakacje, spędzała u Jamesa w Dolinie Godryka i teraz trochę się bała, że i w tym roku dostanie zaproszenie do kuzyna, a chciała jak najwięcej czasu spędzić w domu. Z drugiej strony, nie chciała mu też odmówić, bo bała się, że James się na nią obrazi, a tego by nie zniosła. Podobnie jak rozstania z Danielą. A tutaj proszę, James przyjeżdża do niej! Wspanialszych wakacji nie mogła sobie wyobrazić, a później co ma być to będzie...