Rozdział 1 – Otrzeźwienie

If only night can hold you

where i can see you, my love

Then let me never ever wake again

And maybe tonight, we'll fly so far away

We'll be lost before the dawn *

Before the dawn – Evanesence


Ulice Waszyngtonu powoli zapełniały się ludźmi, którzy ten letni wieczór postanowili spędzić poza domem. Podobnie uczyniła grupa przyjaciół, którzy jak zwykle po trudnej sprawie, spotkali się w jednym z pubów, by uczcić zakończenie dochodzenia.

Jednak tym razem był też inny powód do sięgnięcia po mocniejszy trunek. Grupa przyjaciół świętowała małżeństwo Angeli i Hodginsa.

Angel i Jack byli sobie przeznaczeni od pierwszego dnia, w którym się spotkali, w którym to doktor Hodgins nieudolnie próbował poderwać nowy „nabytek" w Jeffersonian. To było sześć lat temu, ale nie byli zmartwieni, że czekali tak długo. Wręcz przeciwnie, przeszli tyle przeszkód, iż teraz wiedzieli już, że nic ich nie pokona. I nic nie rozdzieli.

— Za nasze gołąbeczki — krzyknął Seeley Booth i uniósł kieliszek szampana. Wszyscy poszli w jego ślady. Na twarzach zgromadzonych widniały uśmiechy, kiedy wznosili toast.

— A może robaczki? — zażartował nieśmiało Sweets, za co dostał przyjacielskiego kuksańca w ramię od agenta, który bezgłośnie wymówił „dobre" i uśmiechnął się.

— Widzę, że żarty się was trzymają. — Ze swojego miejsca wstał Hodgins, w ręku trzymał kieliszek i popatrzył na swoich przyjaciół, po czym wziął głęboki oddech i przemówił. — Były toasty za mnie i Angie, ale chciałbym zaznaczyć, że bez was nie byłoby nas. Także wznoszę toast i dziękuję doktor Brennan, która sprowadziła Angelę do instytutu, dziękuję Boothowi, który mimo swojej początkowej niechęci do faceta od robali potrafił udzielić mi dobrych rad, dziękuję doktor Saroyan, która nie pozwoliła mi się rozpaść na milion kawałków, dziękuję Sweetsowi, który nie wygonił mnie ze swojego gabinetu, kiedy nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. I dziękuję osobie, której dzisiaj nie ma między nami – Zacharemu, bo to on jako pierwszy został moim przyjacielem, i który był na tyle głupi, że odmówił drużbowania podczas pierwszego ślubu. Jeszcze raz, jedno wielkie dziękuję. — Jack uniósł kieliszek, a po sali potoczyło się echem „za nas".

.::.

Niecałe dwie godziny później przy stoliku zostali już tylko Booth i Brennan. Nie spieszyli się do domów, w których nikt na nich nie czekał. Woleli cieszyć się swoim towarzystwem i zapomnieć o samotności, która coraz częściej dawała o sobie znać. Próbowali jej zaradzić, ale próby zawsze kończyły się na tym, iż po randce lądowali we dwójkę w knajpce i dzielili się swoimi wrażeniami. Jedno nie mogło przeżyć dnia bez drugiego. I żadne z nich nie chciało znaleźć osoby, która zabrałaby im czas, który dzielili wspólnie z partnerem.

— Dasz wiarę? Wzięli ślub i nic nie powiedzieli. — Seeley podparł głowę rękę i spojrzał już lekko zamglonym wzrokiem na Tempe.

— Nie mogę dać wiary, bo nie wierzę w nic, co nie jest udowodnione naukowo — odparła Bones, kosztując kolejną lampkę wina. — Wzięcie ślubu to jeszcze nie koniec świata, co prawda wiązanie się z jedną osobą to zagłada dla naszego gatunku, ale...

— Whoa! Zagłada? Ale przecież rodzą się wtedy dzieci... Wiem, że jesteś przeciwniczk małżeństwa, ale żeby od razu porównywać do zagłady?

Agent nieświadomie zaczął dysputę, która toczyła się przez następną godzinę przy kolejnej butelce wina, a która zakończyła się, kiedy Temperance prawie zasnęła przy stoliku. Seeley zgrabnym ruchem, na jaki oczywiście umożliwiał mu jego stan, pomógł Bones wstać, zapłacił rachunek i oboje wyszli z pubu.

.::.

Sierpniowa noc była ciepła, a liśćmi na drzewach nie poruszał nawet najlżejszy podmuch wiatru. Na gwiaździstym niebie nie było ani jednej chmury. Takiej romantycznej atmosfery życzyła sobie niejedna zakochana para. Ale oni nie musieli prosić. Wstawieni, nawet nie zwracali uwagi na aurę, która aż sprzyjała miłosnym uniesieniom.

Szli pod ramię do mieszkania Bootha, które znajdowało się najbliżej knajpy. Agent nie chciał puścić swojej partnerki samej w środku nocy w takim stanie. Mimo że jego stan był niewiele lepszy. Ale wizja Brennan zasypiającej nie wiadomo gdzie, nie była pokrzepiająca i wolał znieść jej antropologiczno – alkoholową tyradę niż zamartwiać się o to, czy bezpiecznie udało jej się dotrzeć do domu. Oczywiście nie obeszło się bez protestów Tempe, ale Booth był na to przygotowany i w sposób jasny i zrozumiały przedstawił jej logiczne fakty przemawiające za tym, by nocowała dzisiaj w jego mieszkaniu. A jak wiadomo doktor Brennan z faktami, zwłaszcza logicznymi, już nie dyskutowała.

Po krótkiej wojnie z kluczem, wreszcie udało mu się otworzyć wrota do swojego małego królestwa i wpuścił Bones do środka, wszedł za nią i zamknął drzwi. Zaczął macać ścianę w poszukiwaniu kontaktu, ale jak na złość nigdzie go nie było. Uciekł skubaniec – pomyślał, zanim odwrócił się do Tempe i rzekł:

— Światło się zbuntowało, musimy sobie radzić po ciemku — mówiąc, stawał niezdarne kroki i machał przed sobą rękami, by na nic nie wpaść. Nie przypuszczał, że jego partnerka w tym momencie robi dokładnie to samo. Chwilę potem oboje leżeli już na podłodze.

— Wiruje mi w głowie — szepnęła Bones próbując się podnieść, ale ta próba jak i dwie następne skończyła się niepowodzeniem. Zrezygnowana opadła na coś miękkiego, które poruszało się rytmicznie w górę i w dół. I było przyjemne w dotyku, takie ciepłe...

— Co ty robisz? — mruknął agent, łapiąc dłoń swojej partnerki, która głaskała go po umięśnionym torsie. Nawet nie wiedział kiedy, jej dłoń znalazła się pod jego koszulką. Ale nie przeszkadzało mu to. Wręcz przeciwnie, było to najprzyjemniejszą rzeczą jaką kobieta robiła z jego ciałem. A dawno żadna z nim nic nie robiła.

— To ty? — zapytała niezbyt przytomne Brennan.

— A kto inny?

— To ty — powiedziała Temperance i następne co poczuł Seeley to smak i ciepło jej ust na swoich.

Zszokowany, nie był w stanie zareagować, ale nacisk się wzmagał, a on ją kochał. Powiedział jej to. Kochał ją. I poddał się. Oddał pocałunek. A potem kolejny i kolejny. Przeciągnął ją na siebie i teraz leżał pod nią. Dłonią gładził jej miękkie, włosy nie przestając całować jej ust. Ona robiła dokładnie to samo. Czuła jak jego męskość sztywnieje. Teraz nic się nie liczyło, tylko oni. Tylko to, co się właśnie działo. Podciągnęła jego koszulkę a on posłusznie podniósł ręce. Chwilę potem całowała już jego nagi tors. On nie pozostał dłużny. Zręcznie odpiął guziki jej bluzki, a te z którymi nie mógł sobie poradzić po prostu wyrwał. Nie przestając jej całować przewrócił ją na plecy tak, że to on był teraz na górze. Wziął ją w ramiona i potykając się dotarł do sypialni. Położył ją na łóżko i sam legł na niej. Miłosna gra rozpoczęła się na nowo. Chwilę potem oboje byli już nadzy.

— Seeelleeey — wyjęczała Bones, kiedy agent zaczął kąsać jej szyję. Takiej rozkoszy nie przeżywała już od dawna. Nigdy takiej nie przeżywała. A jej partner zaczął pogrywać coraz śmielej. Pocałunkami pieścił jej piersi, po czym zaczął schodzić coraz niżej. Uderzyła w nią fala rozkoszy, kiedy jego szorstki język zaczął pieścić jej wilgotną kobiecość. A potem świat zawirował, jak wtedy kiedy pocałowała go po raz pierwszy.

.::.

Pulsujący ból głowy i nadmierna suchość w gardle sprawiły, że Bones przebudziła się. Zamrugała parę razy i delikatnie uniosła głowę jednocześnie wzdychając.

— O matko — stęknęła i dotknęła dłonią czoła.

Nie będąc jeszcze całkowicie przytomna rozejrzała się po pokoju, który oświetlał jedynie blask ulicznej latarni. Ale coś jej się nie zgadzało. To nie była jej sypialnia. I kiedy jej wzrok padł na mężczyznę leżącego obok niej szybko otrzeźwiała.

Booth spał, a jego błogi wyraz twarzy świadczył o tym, że śni mu się coś przyjemnego. Klatka piersiowa, nawet Brennan musiała przyznać że lepiej zbudowanej w życiu nie widziała, unosiła się rytmicznie i nic nie zdradzało, że agent miałby się zaraz obudzić.
Temperance najciszej jak tylko mogła wysunęła jedną nogę z łóżka, a potem drugą, jednocześnie modląc się, by podłoga nie zaskrzypiała. Po cichu, na palcach pozbierała swoje rzeczy i wyszła z sypialni. Chwilę potem stała już przed blokiem, w którym mieściło się mieszkanie Seeleya, a letni wietrzyk smagał jej twarz. Złapała taksówkę i czym prędzej udała się do siebie.

W tym samym czasie, nieświadomy niczego Booth spał dalej, śniąc o kobiecie którą kochał, którą ubóstwiał i z którą chciał być już na zawsze. Niestety nie wiedział, że jej już obok niego nie ma. Nie wiedział również, że ona także o nim myśli ale nie w taki sam sposób.

Myśli Bones krążyły wokół partnera, ale przepełnione były wyrzutami sumienia. Pierwszy raz zaczęła czuć irracjonalny ból w okolicach serca. Wiedziała, że nie powinni tego robić. Czuła się winna, przecież to ona go od siebie odepchnęła, zabrała mu nadzieję, a teraz ją ponownie rozbudziła. Odtrącając go czuła wstręt do siebie, ale dobrze wiedziała że Booth nie będzie z nią szczęśliwy. Ona za dużo w życiu przeszła, nie potrafiła się otworzyć, pokochać tak prawdziwie. Ale czy ona w ogóle wiedziała co znaczy kochać?

Pożądanie, zaspokajanie potrzeb – to nie było jej obce. Niczego się nie bała. Ale trudność sprawiło jej przyznanie się do swoich uczuć. Dlatego nie zrobiła tego. Zachowała je dla siebie wierząc, iż to pozwoli ich partnerstwu i przyjaźni przetrwać. Przez minioną noc zaprzepaściła szansę na powrót do normalności. Teraz już nic nie miało być takie same.

— Coś ty najlepszego zrobiła? — zapytała sama siebie i schowała twarz w dłoniach.


* Jeśli tylko w nocy mogę cię trzymać

Gdzie mogę cię widzieć, moja miłości

Pozwól mi nigdy się nie budzić

I może dziś w nocy, odlecimy bardzo daleko

Zgubimy się przed świtem