Dotarli do Denerim wczesnym rankiem, zaraz po tym jak udało im się uzyskać pomoc z Orzamaru. Wykorzystali w pełni traktaty Szarej Straży i byli naprawdę blisko celu. Zarówno jej klan, Magowie, żołnierze Arla Eamona jak i Krasnoludzi, zgodzili się pomóc w walce z plagą. Pozostało tylko postawić kropkę nad „i" i zwołać Zjazd Możnych. Livia czuła, że w końcu pojawia sie nadzieja, której tak bardzo potrzebowali. Gdziekolwiek by się nie zatrzymali napotykali rzesze przerażonych, zdesperowanych ludzi zmagających się nie tylko ze strachem, ale też głodem i chorobami. Nigdy nie przypuszczała, że Ferelden, który tak bardzo chciała zobaczyć, przywita ją takimi widokami. Dalijczycy stronili od ludzi, nienawidzili ich, obwiniali za całe zło jakie im się przydarzyło. Livia uczęszczała na lekcje historii ich klanu i nie dziwiła się swoim pobratymcom, ale nie potrafiła wygenerować w sobie takiej samej nienawiści. To, co opowiadał Sarel było przesycone gniewem i subiektywnością, a przede wszystkim należało do historii. Elfka wiedziała, że jeśli ci ludzie rzeczywiście przynieśli jej klanowi ból i cierpienie, teraz i tak na pewno są martwi. Zawsze była ciekawa tego co kryje się poza granicami Brecilianu, kochała swój klan, ale jednocześnie nie chciała spędzić całego życia w miejscu, które znała na pamięć. A teraz była tutaj, w Denerim, idąc do wyznaczonego sobie celu, czując, że przybliża się do arcydemona z każdym kolejnym krokiem. Nie dokonałaby tego gdyby nie jej towarzysze, a byli wśród nich także ludzie. Jeden z nich stał się dla niej z biegiem czasu kimś więcej. Dużo więcej.

Nie chciała nawet myśleć jak zareagowałby jej klan na wieść o tym, że zakochała się w człowieku. Ze zdziwieniem odkryła jednak, że niewiele ją to obchodzi. Mimo tego, że każdego dnia wystawiała się na śmiertelne niebezpieczeństwo czuła się żywa jak nigdy przedtem. Robiła coś ważnego, zwiedzała nowe miejsca, podróżowała, poznawała nowych ludzi, była szczęśliwa. Naprawdę była szczęśliwa. Nawet jeśli miałaby jutro umrzeć, wiedziała, że nie będzie żałowała niczego i że polegnie z uśmiechem na ustach.

Sten i Lelianna szli na czele pochodu. Młodą Orlesiankę bardzo interesowała kultura qunari i kiedy tylko mogła starała się wyciągnąć jak najwięcej z małomównego mężczyzny. Sten zwykle nie miał cierpliwości do długich rozmów, ale jeśli chodziło o Leliannę był nieco mniej zamknięty w sobie i zdarzało mu się nawet odpowiedzieć kilkoma bardziej rozbudowanymi zdaniami. Wynne i Zevran szli z tyłu. Elf mówił coś do kobiety z właściwym jemu uśmieszkiem na ustach i wyraźnie zawstydzał starszą maginkę. Na jej policzkach pojawiły się lekkie rumieńce, a brwi zmarszczyły się w wyrazie niezadowolenia. W końcu westchnęła ciężko, postanawiając widocznie zaniechać prób dotarcia do wiecznie ironicznego Antiviańczyka. Oghren szedł sam, oczy miał zapuchnięte i ledwo trzymał się na nogach. Poprzedniej nocy zatrzymali się w gospodzie, która znajdowała się na trakcie do Denerim i krasnolud przekroczył swój limit. Nie pierwszy raz. Nie miał siły nawet na bezwstydne uwagi na temat Wynne, szedł tylko cicho i starał się trzymać pion. Morrigan mówiła coś podniesionym głosem do mabarii należącego do Livii. Pies nie wydawał się zbyt przejęty krzykami apostatki i merdał radośnie ogonem. W końcu szczeknął wesoło i tak zakończyła się ich kłótnia. Morrigan westchnęła głęboko i wzruszyła ramionami. Była w dobrym humorze, w innym przypadku zapewne zaczęłaby ciskać błyskawicami. Nadal jednak nie mogła się nacieszyć pięknym, srebrnym lusterkiem, które dostała w prezencie od Strażniczki kilka dni wcześniej.

Wszyscy byli zajęci, więc Alistair i Livia szli wolno na szarym końcu kompanii, trzymając się za ręce. Byli już blisko miasta, w oddali majaczyła obskurna brama, która z daleka obwieszczała wędrowcom, że są u celu. Stawiali powolne kroki, elfka poruszała się bezszelestnie i zwinnie jak tancerka, nie krępowana przez swoją lekką zbroję i cienkie sztylety osadzone na plecach. Patrząc na jej delikatne rysy, porcelanową, rumianą cerę i łagodne, błękitne oczy nikt nie domyśliłby się, że jest jedną z najniebezpieczniejszych kobiet w całym Thedas. Alistair, ubrany w płytową zbroję, przy każdym kolejnym kroku wydawał monotonny dźwięk szczęku stali, który przez miesiące walk i wędrówek przestał Dalijkę irytować i stał się czymś tak powszechnym, jak śpiew ptaków lub, w przypadku Fereldenu, szczekanie psów.

Livia od samego początku dostrzegła, że im bliżej Denerim się znajdowali, tym pochmurniejszego wyrazu nabierała twarz jej ukochanego.

- Coś cię trapi?- zapytała spoglądając na niego z troską w oczach. Widząc jej zmartwione spojrzenie uśmiechnął się lekko i pocałował ją w czoło.

- Zastanawiam się czego powinienem się spodziewać.- odparł powracając do poprzedniego nastroju, wpatrując się w proporce Denerim, falujące na błękitnym, budzącym się do życia niebie.- Boję się, że będą mi kazać zrobić coś, na co nie będę miał ochoty. Że wszystko się zmieni.

Mahariel poczuła jak serce ściska się jej na dźwięk jego słów. Próbowała odsuwać te myśli, udawać, że wszystko będzie dobrze, że to tylko paranoja odzywa się w najmniej odpowiednim momencie. Kiedy jednak Alistair bez ogródek wyznał jej swoje obawy, ze zgrozą dostrzegła, że jednocześnie głośno wyraził jej własne. Bała się, że ze względu na jego pochodzenie, zostanie zmuszony do tego, czego najbardziej w świecie się obawiał- do objęcia tronu. Przed swoim pochodzeniem nie da się uciec. Dalijka jak nikt inny, doskonale zdawała sobie z tego sprawę.

Nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi Alistair spojrzał na Livię i dostrzegł, że jest pogrążona w myślach. Niespecjalnie przyjemnych. Cmoknął głośno z niezadowoleniem i objął ją ramieniem przyciągając do siebie.

- Przepraszam, nie chciałem psuć ci nastroju, zawsze coś palnę, głupek ze mnie.- rzekł, już bardziej swoim tonem. Elfka uśmiechnęła się mimowolnie i przesunęła opuszkami palców po chłodnej zbroi z veridium.- Nie martwmy się tym co będzie. Przecież już nie raz pokonywaliśmy razem przeciwności losu, nie raz wychodziliśmy z tarapatów, prawda?

Livia nie mogła się nie zgodzić. Otarli się o śmierć więcej razy niż by sobie tego życzyła. Nie wszystkie decyzje, które podejmowała były słuszne, a niektóre okazywały się naprawdę fatalne w skutkach. Przypomniała sobie moment, w którym Alistair leżał nieprzytomny w jej ramionach, wycierała krew z jego twarzy, a Wynn wyciągała nad nim drżące, emanujące błękitnym blaskiem dłonie...

- Zawsze razem.- powiedziała ściskając kurczowo jego dłoń i wbijając poważne spojrzenie w miodowe oczy. Omiótł wzrokiem jej twarz, a pomiędzy jego brwiami pojawiła się pojedyncza zmarszczka, niemalże niezuważalna. Uśmiechnął się łagodnie, jakby chciał nieco rozładować zapadłą nagle, wzniosłą atmosferę.

- Zawsze razem.- przytaknął pewnym tonem i przypieczętował swoje słowa czułym pocałunkiem złożonym na pełne, różowe usta Dalijki.


W posiadłości arla Denerim dostała własny pokój, niewielki, z kominkiem i wygodnym łóżkiem. Przyjęli ich wystawną wieczerzą. Wszędzie uwijała się służba, co chwila proponując coraz to nowy i coraz bardziej wyszukany rodzaj napitków. Livia czuła się bardzo niezręcznie widząc, że usługują jej nie tylko ludzie, ale i inne elfy. Starała się ograniczyć ich pomoc do minimum, poprosiła jedynie o mydło i czysty ręcznik. Kiedy zjadła do syta, odpowiedziała na ciekawskie pytania i obiecała, że pojawi się na wieczornej naradzie z arlem Eamonem, szybko wymknęła się z wielkiej sali. Doszła do wniosku, że tak wystawne życie nie jest dla niej. Męczył i onieśmielał ją tłum bogato odzianych, sączących drogie trunki i dumnie wyprostowanych ludzi, wiecznie rozmawiających o polityce albo snobistycznych rozrywkach. Pochodziła z lasu, a życie w zgodzie z naturą nauczyło ją tego co jest ważne, a co nie. Nie interesowała jej władza ani pieniądze, nie lubiła słuchać jak nadęci mężczyźni rozprawiają o tych rzeczach jakby nic innego się nie liczyło.

Kiedy spotkała Duncana, jednego z niewielu ludzi jakich widziała w całym swoim życiu, od razu poczuła, że jest to mężczyzna prawy i honorowy. Biła od niego aura siły i mądrości, której nie dało się nie zauważyć, zwłaszcza, że Livia zawsze dość dobrze poznawała się na charakterach. Dodatkowo przekonał ją fakt, że opiekunka odnosiła się do niego z szacunkiem i serdecznością, zupełnie jakby go znała. Kiedy Tamlen zniknął, a ona sama miała do wyboru śmierć albo dołączenie do Szarej Straży, nie wahała się ani sekundy. Kochała swój klan, ale zawsze ciągnęło ją do wielkiego, nieznanego świata, czuła, że ma w życiu jakiś cel, że jej przeznaczeniem nie jest tylko tkwić w lesie i tropić zwierzynę. Jak później się okazało, nie myliła się. Kiedy z biegiem wędrówki na jej drodze pojawiali się kolejni ludzie zauważyła, że tak samo jak wśród Dalijczyków, są osobnicy dobrzy i źli. Zaznała upokorzenia, szykan, na własnej skórze poczuła okrutną moc uprzedzeń, ale doznała również wiele dobroci. Każdy człowiek jest inny i tę prawdę chciała przekazać swojemu klanowi kiedy już będzie po wszystkim. Oczywiście jeśli nadal będzie żyła.

Szła korytarzem ośwetlonym ciepłym blaskiem pochodni. Zwinnie przemykała się wymijając służbę, która jednymi drzwiami wchodziła z tacami uginającymi się od parujących, ociekających sosem mięsiw, aby drugimi drzwiami opuścić salę z już opróżnionymi. Wszędzie słychać było gwar i śmiech. Nic nie zwiastowało wojny, która wisiała na włosku ani plagi, która z każdym dniem rosła w siłę.

Weszła do wielkiej łaźni, którą znalazła już wcześniej, na chybił trafił otwierając niebotyczną liczbę drzwi. Wszędzie unosiły się kłęby pary, widocznie tak jak prosiła wszystko było już gotowe do jej kąpieli. Wiedziała, że znajduje się tu kilka stanowisk służących do kąpieli. Podeszła do największej kamiennej bali wypełnionej gorącą wodą, znajdującej się pośrodku komnaty, przy której równo złożone leżały ręczniki i przybory kąpielowe. Czuła przyjemny zapach róż i jakichś owoców. Granaty?, przeszło jej przez myśl. Powoli zaczęła zdejmować z siebie kolejne części uzbrojenia. Najpierw z namaszczeniem odłożyła na kamiennej półce swoje sztylety. Piękna robota, stal lśniła jak świeżo polerowana, na powierzchni nie było ani jednego zadrapania. Były zaparowane od ciepła jakie panowało w łaźni. Następnie zdjęła rękawice i naramienniki, które odłożyła z chrzęstem na kupkę, później pozbyła się skórzanego obuwia oraz nagolenników i zabrała się do odpinania zbroi. Wszystko spoczęło obok siebie na schludnej stercie. Livia stała w samych onucach, ściągnęła łopatki ze zdławionym jękiem, czując przeszywający ból mięśni. Aż do tej chwili nie zdawała sobie sprawy z tego jak bardzo jest zmęczona. Usunęła ostatnie części garderoby i całkowicie naga weszła do bali z pachnącą, rozkosznie gorącą wodą. Ramiona rozciągnęła wzdłuż krawędzi, a głowę odchyliła z lubością. Czuła się jakby jej duch wędrował po miękkim mchu Brecilianu i wdychał świeże, żywiczne powietrze. Dawno nie była tak zrelaksowana.

- Ekhem.

Usłyszała nagle czyjś głos, dochodzący z kąta komnaty. Wydała z siebie zdumione westchnienie i rozejrzała się wokoło. Dopiero teraz gęste kłęby pary zaczynały nieco opadać. Nie wiedziała czy powinna wyskoczyć z wody i ruszyć po swoje sztylety, czy po prostu zacząć krzyczeć. Jak mogła nie zauważyć, że ktoś jest razem z nią w jednym pomieszczeniu?! Łaźnia była ciemna i zaparowana, ale jako łotrzyk od razu powinna wyczuć czyjąś obecność!

- Przepraszam, moja droga, nie chciałem cię wystraszyć.- rozpoznała znajomy, antiviański akcent i poczuła jak robi się czerwona od palców u stóp aż po czubek głowy.- Kiedy zaczęłaś... przygotowywać się do kąpieli, postanowiłem siedzieć cicho, aby cię nie zawstydzić.

- Zevran!- krzyknęła oburzona. Widział mnie nago, kompletnie nagusieńką!, dudniło jej w głowie. Myślała, że zaraz po prostu zajmie się ogniem. Gdyby nie to, że dzieliła ich odległość pokoju, a ona za nic w świecie nie chciała teraz wychodzić z okrywającej jej ciało piany, rzuciłaby się na niego z pięściami.- Jak śmiałeś!- nie mogła znaleźć odpowiednich słów aby wyrazić swoje emocje, zamykała i otwierała usta nie wydając z siebie żadnego dźwięku.

Łotrzyk zaśmiał się serdecznie. Livia wyczuła, że dłuższy czas się od tego powstrzymywał, a widząc jej żywiołową reakcję nie był już dłużej w stanie. Ze złością założyła ręce na piersi.

- Oj, przestań zgrywać taką pruderyjną! Zawsze grzeczna i niewinna. Nawet jak zabijasz te wszystkie obrzydlistwa, po wszystkim masz taką przepraszającą minę jakby niemalże było ci ich żal.- jeszcze bardziej zatrząsł się ze śmiechu.- Dorastałem w burdelu, widziałem wiele nagich kobiet, zapewniam cię...

- Nie wątpię...- wycedziła przez zęby czując, jak złość coraz bardziej w niej wrze.

- Nie przeczę jednak, że masz naprawdę wyjątkowe ciało, jedno z piękniejszych jakie kiedykolwiek dane mi było oglądać. Te piękne mięśnie brzucha, szczupłe ramiona...

- Zevran!- pisnęłą jak mała dziewczynka, w ferworze silnych emocji unosząc się na łokciach, ale zaraz szybko ponownie chowając się pod poziomem wody, dostrzegając swój pochopny ruch.

Elf uniósł brew z uśmieszkiem nie znikającym z ust. Odczuwał perwersyjną przyjemność obserwując jak Strażniczka wije się niezręcznie pod jego spojrzeniem, za wszelką cenę unikając jego wzroku.

- No dobrze, skoro tak trudno słucha ci się szczerze wypowiedzianych komplementów...- wzruszył ramionami z miną niewiniątka.

Livia doszła do wniosku, że kąpiel to był zły pomysł. Bardzo zły pomysł. Jedna sprawa, że widział ją nagą, druga, że była teraz tutaj uwięziona. Dopóki elf sam nie postanowi opuścić łaźni i zostawić ją w spokoju, nie wyjdzie z jedynej osłaniającej ją materii. A bąbelki unoszące się na wodzie coraz bardziej się przerzedzały...

- Nie patrz tak na mnie.- powiedziała władczym tonem, rozglądając się za czymś czym mogłaby w niego cisnąć. Że też zostawiła sztylety tak daleko od siebie. Nieodpowiedzialna decyzja, łotrzyk zawsze powinien mieć broń w zasięgu dłoni...

- Nie mogę! Widok twojej pięknej twarzy z rumieńcem wstydu jest tak rozczulający, że wzroku nie można oderwać!

Zafundowała mu takie spojrzenie, od którego każdy normalny człowiek nabawiłby się nocnych koszmarów. Zevran jednak po prostu wybuchnął kolejną salwą śmiechu.

- Poczekaj, jeszcze pożałujesz. Jeśli tylko wyjdę z wody...

- Nie krępuj się, moja słodka Strażniczko.- odparł lekkim tonem, rozpierając się w kamiennej bali, opierając ramiona o jej krawędź i wyciągając się z lubością.

Westchnęła ciężko, w dalszym ciągu mierząc go złym wzrokiem.

- W chwilach takich jak ta zastanawiam się, dlaczego właściwie darowałam ci życie.- rzekła ze wciąż zmarszczonymi brwiami, ale już nieco bardziej rozluźnionymi mięśniami ramion. Wiedziała, że tej walki z nim nie wygra. Miał ogromną przewagę jeśli chodziło o te rejony. Była świadoma, że był pewny siebie, doskonale zdawał sobie sprawę, że jest atrakcyjny i nigdy nie przegapił okazji, by z tego skorzystać. Livia natomiast, mimo tego, że czuła się atrakcyjną, silną kobietą, nie była skłonna do epanowania swym nagim ciałem. Uważała, że to widok zarezerwowany tylko dla osób, z którymi łączyła ją intymna relacja. Ostatnimi czasy, wyłącznie dla Alistaira...

- Każdym swoim oddechem staram się sprawiać, byś swej decyzji nie żałowała...- powiedział wzniosłym tonem, a widząc, że jej twarz układa się w wyraz niedowierzania dodał.- No prawie każdym. Poza tym powiedziałem, że „się staram", prawda?

Zaśmiali się razem. Atmosfera uległa pewnej poprawie.

- Nie widziałam cię na kolacji.- powiedziała zmieniając w końcu temat i przekierowując rozmowę na bezpieczniejsze tory.

- Nie lubię takich bankietów. Szokujące, co? Po prostu mam dość tej nadętej gadaniny i grubasów z kijami w dupach, rozumiesz?

Livia z lekkim zdziwieniem przyznała, że rozumie doskonale. Myślała, że Zevranowi przypadnie do gustu takie wystawne życie, ładne, bogato zdobione kielichy, ciężkie, bordowe kotary, pachnące kobiety... To wszystko zawsze jej do niego pasowało. Widocznie nie znała go tak dobrze, jak myślała. Przyglądała mu się uważnie kiedy zaczął rozplątywać drobne warkoczyki, które zawsze zdobiły jego głowę. Zręczne, wprawne ruchy opalonych, szczupłych palców szybko uporały się ze splotami. Elf odchylił głowę i zamoczył swoje długie, blond włosy w wodzie, a następnie zaczął dokładnie je myć. Nie wiedziała jak długo nie odrywała wzroku od jego działań, ale sprawnie wykonywane czynności dosłownie ją zahipnotyzowały. Z zapatrzenia wyrwał ją dopiero głęboki chichot i dostrzegła, że Zevran patrzy na nią spod rzęs z zaintrygowanym uśmiechem.

- Jak chcesz mogę ci pomóc z twoimi.- rzekł aksamitnym, wibrującym szeptem.

Livia poczuła, że policzki robią się jej czerwone.

- Nie, dam sobie radę.- odparła szybko. Za szybko, ku rozbawieniu Antiviańczyka.

Usadowiła się głębiej w balii, aby w żadnym wypadku nieopatrznie nie pokazać za dużo ciała. Uniosła dłonie i zaczęła rozpuszczać ciasno upięte włosy. Tak skomplikowanego uczesania nauczyła się od swojej opiekunki, od zawsze, związane w warkocze włosy nosiła upięte w dwa niskie koki. Była to ładna i wygodna fryzura. Rozprostowywanie splotów nie szło jej tak dobrze jak elfowi, ale w końcu się z nimi uporała. Długie, kasztanowe fale miękko opadły na jej drobne ramiona. Pod ich osłoną poczuła się w końcu dużo pewniej.

- No, no...- zamruczał cicho, pożerając ją wzrokiem. Miała ochotę po prostu po czubek głowy zanurzyć się w wodzie, aby nie widzieć jego lubieżnego spojrzenia, ale także aby on nie widział jej zakłopotania.- No dobrze, Strażniczko. Dziękuję za doprawdy cudowne chwile spędzone w twym towarzystwie. Nie przypuszczałem, że zwykła kąpiel okaże się tak pełna przygód! Tymczasem, aby nie nadużywać twej, jak widzę, kończącej się cierpliwości oraz aby nie doprowadzić do tego, byś zaraz zajęła mi się tu ogniem, pozwól, że wyjdę pierwszy, nie bez bólu serca.- Mówiąc to położył dłoń na piersi i ukłonił się z galanterią. Następnie wstał, zupełnie nieskrępowany i ociekając wodą wyszedł ze swojej balii. Livia nie mogła się powstrzymać, by nie spojrzeć na umięśnione, lśniące, opalone plecy. Musiała przyznać, że rzeczywiście był piękny...

Odwróciła szybko wzrok. Obwiązał się w pasie ręcznikiem, roztrzepał mokre włosy. Rzucił jej ostatnie spojrzenie, ostatni uśmiech i kłaniając się lekko, bez słowa opuścił komnatę.

Livia chwilę wpatrywała się jeszcze w bezszelestnie zamknięte drzwi. Przygryzła wargę. Powinien rzucić na odchodnym jakąś głupią uwagę, po której znowu poczułaby się jak gówniara, powinien zawstydzić ją jakimś erotycznym podtekstem, po prostu zrobić coś, co zabiłoby ten dziwnie wzniosły moment. Zamiast tego zostawił ją w chłodnej wodzie, z obrazem tego wymownego, tajemniczego spojrzenia, które wywoływało u niej ciarki.