Rozdział I
-Smok…
Uwaga autorki: To nie jest kontynuacja GT. Wykorzystałam tylko niektóre wątki z tej serii: poziom SSJ4, kule z czarnymi gwiazdkami i końcowe wydarzenia z udziałem „złych smoków". W tym fiku owe zdarzenia miały miejsce rok po zakończeniu serii Z.
Występuje u mnie również zjawisko „odnowienia się genów" –taka sztuczka ewolucji zapobiegająca wymarciu rasy.
Historia zaczęła się sto trzy lata po tym, gdy Son Goku wchłonął Smocze Kule i odleciał na Shen Ronie.
Na Ziemi panował pokój już od kilkudziesięciu lat. Niektórzy z bohaterów już nie żyli . Kakarotto nie pokazał się swoim bliskim od tamtego czasu, mówiło się, że trenował i był najsilniejszy we wszechświecie. Bejita miał już dość czekania na powrót tego, kto był jego odwiecznym wrogiem i najlepszym przyjacielem zarazem, poddał się, zrezygnował z walk, z treningów, a po śmierci Bulmy nikt nie widział go od dobrych trzydziestu paru lat. Syn Pan i prawnuk Bejity, czyli Goku Jr. i Vegita nie byli jak „kazała" tradycja zaciekłymi wrogami, w związku z tym, że panuje spokój obaj zadowolili się osiągnięciem jedynie SSJ2 i zajęli się własnym życiem.
Pokój oczywiście nigdy nie trwał wiecznie.
Na szczęście Wszechświat miał swoich obrońców w następnym pokoleniu. Byli to Vejita- potomek Bejity, oraz Son Junigatsu i Son Nichiyobi- potomkinie Goku. Było to piąte pokolenie, co oznaczało, że geny się „zregenerowały", a więc w żyłach całej trójki krążyła krew dumnych Saiyan. Tylko Saiyan.
Owi obrońcy wszechświata mieszkali w domu rodzinnym rodu Burifu.
Junigatsu była średniego wzrostu zielonooką, czarnowłosą piętnastolatką. Oprócz siły fizycznej wyróżniał ją choleryczny charakter. Była osobą porywczą, agresywną, niemożliwie kłótliwą, zazdrosną, z wielkim i chwilami dość nieprzyjemnym poczuciem humoru. Do tego była piekielnie inteligentna. Uwielbiała ponad wszystko walkę i docinanie innym.
Rok starszy Vejita rzadko przebywał w rodzinnym domu. Był niezwykle bystrym, cynicznym, pesymistycznie nastawionym do świata wiecznie zamyślonym samotnikiem. Często sprawiał wrażenie nieobecnego. Nawet w najtrudniejszych sytuacjach potrafił zachować spokój. Największą przyjemność w życiu sprawiała mu walka i widok wyprowadzonej z równowagi Junigatsu. Bywał dumny i opryskliwy, czasami, choć rzadko -agresywny. Nienawidził dwóch rzeczy: bycia porównywanym do kogoś i głupoty ludzkiej.
Z wyglądu bardzo przypominał Bejitę. Niezmiennie przymrużone hebanowe oczy, krótkie, brązowo-czarne, nie układające w się żaden estetyczny sposób włosy. Był niskiego wzrostu.
Wzajemne relacje tej dwójki przez wiele lat nie były specjalnie ciepłe. Zmieniło się to w pewnym stopniu, gdy zaczęli wychowywać się razem. Nadal jednak nie rozmawiali zbyt wiele ze sobą. Jeśli chodzi o wspólne spędzanie czasu, to były to głównie walki.
CAPSULE CORP. Dwójka Saiyan siedziała przed telewizorem.
-Ej weź, to Tenkaichi Budokai jest coraz gorsze, takie żałosne szproty, że już nawet „Śmiechu Warte" nie da się z tego urządzić….-jęknęła czarnowłosa dziewczyna.
-Przecież to tylko Ziemianie, czego ty się do cholery spodziewałaś? Nie miałaś czasem na myśli płotek? -syknął niski chłopak.
-Szproty, płotki, karpie...Wszystko mi jedno. Nudzę się, no!
Na jej ciele pojawiły się wyładowania elektryczne. Dziewczyna rozwaliła odbiornik prostym ki blastem.
-To by było na tyle, jeśli chodzi o te szopki, które te cieniasy nazywają walkami. Telewizor dokonał swojego żywota.-skomentował Vejita.
-Phi. -prychnęła Junigatsu.
Nagle na parter zbiegła Nichiyobi. Dwudziestojednoletnia średnio rozgarnięta farbowana blondynka z wyglądu bardzo przypominająca Dodę. Jedyną widoczną na pierwszy rzut oka różnicą był małpi ogon owinięty wokół jej bioder. Nichiyobi znana również jako Blondi była przy okazji obiektem szczerej, nieukrywanej nienawiści młodszej o sześć lat siostry.
-Ej, idę na zakupy. Macie tu klucze. Jazda na dwór, co się tak tu kisicie. Masz szopę na łbie siostruniu, zadbaj o siebie, bo wstyd mi za ciebie przed kumpelkami. Na kolację chcę wszystko, co mają w GIT PIZZA, a gdzie telewizor?- wyrzuciła jednym tchem.
-Blondi, dwie sprawy: Raz: Ty masz szajbę we łbie, więc nie patrz się na mnie. Dwa: Goń się. –rzuciła jakby od niechcenia nastolatka.
Nichiyobi westchnęła i wyleciała z domu.
-Zakupy. To takie żałosne. –fuknął Vejita.
Saiyanka prychnęła tylko i wzięła łyk Żubra.
-Poczekaj no.
-Co ty znowu kombinujesz, kobieto?
„Kobieto to ty się możesz do swojej dupy zwracać" -pomyślała.
Dziewczyna napisała na kartce: „Kiszę, bo chcę, na głowie mogę mieć nawet kurde Księdza z Bylewa ®. Twoje kumpele mam w dupie, bo to puste lance. Telewizora nie ma, bo sobie tego zażyczyłam. Debilko masz dwadzieścia jeden lat, gotuj sobie sama. – Nie??? No to umyj zęby, czeka cię piekło w domu".
Przyczepiła to na lodówce, czyli głównym punkcie domu. Uśmiechnęła się na swój sposób.
-Skończyłaś już? -Zapytał znudzony szesnastolatek.
-Ależ skąd. – Powiedziała.
Teleportowała się. Po chwili dało się słyszeć odgłos wybuchu na którymś z górnych pięter.
-Teraz skończyłam. Wyremontowałam jej szafkę. –oznajmiła niezwykle zadowolona z siebie, gdy pojawiła się z powrotem w salonie.
-Świetnie. To może zamiast marnować czas na takie bezsensy, potrenujemy trochę, co?
-Jasne! Ale najpierw muszę coś zjeść…
GLEBA
-Eh, czyli jednak wdałaś się w dziadka.
-A miałeś jakieś wątpliwości? -Syknęła poirytowana.
-No wiesz, podobno to taki dobry i miły człowiek i w ogóle…
Uśmiechnął się krzywo. Wyglądał teraz dokładnie jak Bejita, ale nie wiedział o tym, bo nigdy go nie widział. Celowo ją irytował. Wiedział, że wtedy trening będzie ciekawszy, a poza tym bardzo lubił to robić.
-Śmiesz twierdzić, że ja, Obrończyni Wszechświata i biednych i takich tam, nie jestem dobra i miła i w ogóle??? Moje serce jest równie czyste jak pikawa Goku!
Jeżeli wcześniej była poirytowana, to teraz była wściekła. Łatwo dawała doprowadzić się do takiego stanu, szczególnie po kilku piwach. Bywała wtedy bardziej nieobliczalna, niż zwykle, ale na szczęście Vejita był jedyną osobą, która umiała ją później złagodzić. To, że to on najczęściej doprowadzał Junigatsu do wściekłości to już zupełnie co innego…
-Czy ty nie masz czasem w rodzinie Satana? O ile pamiętam to tak. To po nim masz ten głupawy charakter…
Przyrównanie jej do Satana było w odczuciu młodej Saiyanki potężną zniewagą. Zamieniła się od razu w SSJ i przywaliła Vejicie z prawej prosto w twarz. Nieprzygotowany na atak nie zdążył zablokować ciosu i porządnie oberwał. Przebił się przez dwie ściany, zatrzymał dopiero na trzeciej. Junigatsu przeszła z powrotem w regulara. Odzyskała pełną kontrolę i rozum.
-Boże, zniszczyłam pół chaty! Burmai mnie zabije!
-Dom? To o mnie powinnaś się martwić! A Bóg do którego się zwracasz to Dende.
-A podobno jesteś potężny, hehe. Przyda ci się trening. Ale teraz idę jeść.
„Będzie naprawdę ciekawie. Ju-Ni jest coraz silniejsza. Taak, potrzebuję treningu. Jeszcze trochę, a mnie przerośnie"- pomyślał trzymając się za twarz.
Po godzinnej przekąsce na około sto czterdzieści osób…
-Lecimy, nie?
-Jasne. Nie mogę się już doczekać.
Tymczasem w zaświatach panowało niemałe zamieszanie…
-Jak to?! Uciekł z piekła? Jak mogliście pozwolić uciec Babidiemu!!! Wiecie, że jest niezwykle groźny. On coś knuje!
-Ale Enma Daio… jest coś jeszcze…
-Co?! CO może być gorszego?
-On nie uciekł sam, a w dziwnych okolicznościach z Raju zaginął Gohan…obawiam się, że…
-Kto to jest?! I od jak dawna nie ma Gohana?
-Panie, wysłał już pan tyle dusz do piekła, że ustalenie tożsamości uciekiniera trwałoby wieki, a Gohana nie ma od trzech, może czterech dni…- wyrzucił z siebie wystraszony Oni.
-Nie mamy tyle czasu!!! Pokój jest poważnie zagrożony!
„Muszę skontaktować się z Goku. Obawiam się, że Babidi mógł zrobić coś Gohanowi…Do diabła, gdzie ten Goku!"
-Kaio- sama! –Enma skontaktował się telepatycznie ze swoim dawnym mistrzem.
-Słucham cię, Enma...
-Mistrzu, Doskonale wiesz, jaka jest sytuacja. Pomóż mi skontaktować się z Goku.
-Czekaj.
Północny Kaio w pełnym skupieniu próbował odnaleźć Goku. Bezskutecznie.
-Nie mogę go zlokalizować- zmartwił się Kaio
-Co to znaczy „nie możesz"?! To od czego jesteś Kaio, co??
Enma był już nie tylko wściekły, ale i przerażony. Sytuacja całkowicie wymknęła mu się z rąk. Goku to przecież ostatnia deska ratunku. To Kakarotto zawsze ratował świat. Tak miało być i tym razem. Tak było najprościej. Nie było Goku, więc poważny problem zamajaczył im przed oczami .
-Jest poza zasięgiem.
-Przecież to nie telefon do ciężkiej cholery! I co my teraz zrobimy?
-Obawiam się, że my niczego nie możemy zrobić. Ale jest jeszcze nadzieja. Pamiętasz, że na Ziemi żyją jeszcze przecież potomkowie Bejity i Goku. To już piąte pokolenie, to stuprocentowi Saiyanie, jest jeszcze Bejita, Goten, Trunks no i Son Jr. z Vegitą . Może, kiedy połączą siły…Jedyne, co nam pozostaje, to mieć nadzieję…
-Tak, wiem, ale mam spore wątpliwości co do tego, czy byliby w stanie podołać...
-Cóż, mówi się, że nadzieja umiera zawsze ostatnia…
-Nareszcie znaleźliśmy już ostatnią Dark Star Dragon Ball, panie Babidi. Jakże jesteśmy szczęśliwi, że możemy ci służyć. -Rzekł z pokorą facet mający na oko nie więcej, niż trzydzieści pięć lat.
-Tak, czujemy się zaszczyceni I dziękujemy, że przywróciłeś nam młodość.
dodała dziewczyna koło osiemnastki.
Oboje mieli na czołach "M". Uśmiechali się podejrzanie.
-Dziękuję wam za te komplementy, ale teraz zróbmy to, po co tu jesteśmy.
Złożyli Kule jedną obok drugiej. Podszedł do nich mężczyzna z „M" na czole i wykrzyknął:
-Shen Ronie, przybywaj!.
Po chwili Kule błysnęły, niebo w całym wszechświecie ściemniało, wyłonił się Czerwony Shen Ron. Boski Smok.
-Oto ja Shen Ron, Bóg Smoków. Spełnię dwa wasze życzenia. Tylko dwa, i aż dwa. Wypowiedzcie je przede mną, ale pamiętajcie, że ujemna energia tych kul nie została zneutralizowana, jeżeli więc wypowiecie je, zjawi się Evil Shen Ron. Wybór należy do was...
-Czyń swoją powinność Smoku.-Odpowiedział chłodno mężczyzna, po czym kontynuował:
-Pierwsze życzenie: Przywróć planetę Vegeta i wszystkich znajdujących się tam Saiyan do życia.
Smok błysnął oczami i rzekł:
-Twoje życzenie zostało spełnione, ale nie mów, że nie ostrzegałem.
Świetnie. Teraz drugie życzenie: Niech nasza dwójka i każdy Saiyan z Vegety stanie się 10 000 razy silniejszy, niż jest w tej chwili.
-Wykonane. Teraz żegnajcie...- rzekł Shen Ron, i zniknął, a Kule rozproszyły się na siedem stron wszechświata.
Saiyanie znaleźli w końcu pustkowie odpowiednie do treningu, nieświadomi niebezpieczeństwa, jakie nad nimi wisi, i tego, że los Ziemi został złożony właśnie w ich ręce…
-Dobrze więc, możemy zaczynać. Rozprostuję przynajmniej kości, hehe...
-Korzystaj, dopóki możesz, zaraz nie będziesz taka sprawna!
„Zobaczymy" pomyślała i zamieniła się w SSJ. Vejita zrobił to samo i ruszył do ataku. Kopnięcie z półobrotu, ale trafił jedynie w widmo. Pojawiła się za nim, i zaraz potem znów przed nim, ale zablokował jej pięść ręką. Nie poddała się tak łatwo. Podskoczyła i kopnęła go w głowę, wyrzucił ją i strzelił ki blastem. Przeleciała przez trzy wielkie skały i została w gruzach czwartej.
„Teraz cię mam" pomyślał i zaatakował ją Renzoku Energy Dan. Był mistrzem tej techniki. Saiyanka lewitowała już nad nim.
-Ka Meee Haaa Meee- Skończyła kumulować ki -Haaaaaa!
Vejita odpowiedział jej Galik- Ho. Fale „siłowały się" dobre kilka chwil, bo żadne z nich nie chciało się poddać, w końcu fale zbiły się w jedną kulę i eksplodowały, odrzucając Saiyan na kilkadziesiąt metrów i wbijając oboje w pobliskie skały.
-To by było na tyle, jeśli chodzi o rozgrzewkę. Może powalczymy
na serio?
-Z dziką rozkoszą…
Uśmiechnęła się. Już dawno nie walczyła na poważnie. Oboje zamienili się w SSJ2.
Wytworzyła aurę, unosiła się niewysoko nad ziemią. Skoncentrowała ki i w końcu zaatakowała. Leciała niewiarygodnie szybko, chciała kopnąć go kolanem, ale zablokował cios swoim. Wyciągnęli pięści uderzając się nawzajem w twarze.
Odsunęli się. Otarła strużkę krwi cieknącą z rozciętych ust, nadal się uśmiechała.
-10x Kaiookeeeen- wydarła się i otoczyła ją czerwona aura. Zaatakowała ponownie. Tym razem nie mógł uniknąć jej ciosów. Były zbyt szybkie i niezwykle celne.
Cofnął się.
-Final Flash!- zaatakował.
Odpowiedź była szybka:
„Dziesięciokrotna Ka Me Ha Ha Me Haaaa!
Fala przebiła Final Flasha Vejity i eksplodowała, ale chłopak był już przed nią i z całej siły wbił jej pięść pod żebra. Wypluła ślinę i trochę krwi.
Dziewczyna wyprostowała się i odetchnęła. Położyła dwa palce na czole i zniknęła. "Shunkanido" od razu pomyślał chłopak, ale nie mógł jej zlokalizować.
Junigatsu złożyła ręce, pojawiła się znowu i przywaliła mu z całej siły w kark. Straciła przez to dość dużo jak na taki cios energii, ale osiągnęła swój cel. Stracił przytomność i upadł, a jego włosy z powrotem stały się brązowo -czarne. Saiyanka stanęła przed nim i wpatrywała się w niego swoimi zielonymi oczami. Po kilkunastu sekundach nie wytrzymała.
-Bajerować to my, ale nie nas. Wstawaj, takie coś nie mogłoby zrobić ci krzywdy -rzuciła.
Vejita podniósł się.
-Zepsułaś mi zabawę, jednak nie da się ciebie oszukać. Ale skoro tak sobie pogrywasz atakując od tyłu, to zaraz zobaczysz, co to znaczy wnerwić księcia! -syknął.
Ona tylko prychnęła, miała już dość tych głupawych tekstów o jego królewskim rodowodzie.
Książę uniósł się w powietrze i skoncentrował. Po chwili wytworzył aurę emanującą niesamowitą energią, darł się, nastąpił wielki błysk i po chwili był już SSJ3. uśmiechał się szyderczo.
-Jesteś żałosny. Przecież dobrze wiesz, że ja przechodzę w SSJ4 bez SSJ3. Upadłeś tak nisko, żeby w ten sposób ułatwiać sobie życie? I po co ten show? Przecież można przejść w SSJ3 bez takich jaj. Chyba, że ty jeszcze tego nie umiesz…-wysyczała mrużąc oczy.
Zacisnęła pięści. To było dla niej wkurzające.
-A więc przejdź w SSJ4, dam ci fory. Będzie ci łatwiej, He he. A to przedstawienie było specjalnie dla ciebie. Chciałem ci pokazać jak się osiąga Supa Saiya -Jina trójkę, może w końcu byś się nauczyła.
-Nie potrzebuję czwórki, ani nawet trójki, żeby cię posłać w cholerę. Też mam coś dla ciebie. Pokażę ci coś, czego mnie ojciec nauczył, patrz uważnie, bo to może być jedna z ostatnich rzeczy, jakie zobaczysz…
-Nauki Twojego Starego –Wielkiego Starożytnego! Umieram ze strachu. –wyśmiał ją.
Uniosła się wysoko. Zaczęła krzyczeć tak mocno, jak tylko mogła. Na jej aurze było coraz więcej wyładowań i były one coraz potężniejsze. Ziemia zaczęła się trząść, a miejscu nad którym lewitowała utworzył się lej. Emanującej z niej olbrzymiej ki niemal dało się dotknąć.
-Wiesz, Mój Stary uważał, że to bardzo skuteczne. Będziesz moim królikiem doświadczalnym. Wiesz, co to oznacza? Szykuj się na śmierć! warknęła.
-Śmierć? Niech nawet sobie przyjdzie, ale nigdy z twojej ręki! –uśmiechnął się.
-Nie powinno się mówić „nigdy", wiesz? Babka Bloody Ju-Ni prawdę ci powie. I jak mówię, że zejdziesz, to zejdziesz.
-Ja bym tam się nie opierał na tej twojej upośledzonej kobiecej intuicji. Żeby mieć kobiecą intuicję, trzeba być kobietą... –zaśmiał się.
-A ja co –pies?!
-Powiedziałbym raczej, że suka.
-Heh, to raczej ty kłamiesz jak bura suka.
-O, to teraz kwestionujesz moją męskość? –zdziwił się chłopak.
-Nie można kwestionować czegoś, czego nie ma, chłopczyku.
-Jakieś pomysły na ostatnie słowa?
-Wal-się.
-Kiepski wybór. Skoro jednak już się wypowiedziałaś, to możesz iść do piachu.
-To przestań gadać i zmuś mnie.
Planeta Cucumber. Grupka osób ubranych w zielone stroje stała przy Dark Star Dragon Balls. I przyglądała się im z ciekawością.
-Zobacz, one są jakieś takie popękane…
-Ale zaraz, przecież ktoś już ich wcześniej używał. To tak wolno?
-Skąd wiesz, że używał? –warknął stojący lekko z boku kosmita.
-Bo zrobiło się ciemno –odpowiedział tamten.
-To nie ma najmniejszego znaczenia. One są w końcu niezniszczalne.
-Skoro tak mówisz… A no niech ci będzie… O, Wielki Smoku przybywaj!
Rzekł najstarszy z nich wszystkich.
Niebo stało się krwisto-czerwone, kule wybuchły i wydobył się czarny dym.
Zamiast Shen Rona pojawiła się dziwna, ciemna postać. Wchłonęła resztki Smoczych Kul i błysnęła. Ta postać to kobieta mierząca około metra osiemdziesięciu, z długimi włosami czarnymi u nasady, czerwonymi na końcówkach, o czerwonych oczach z „kocimi" soczewkami. Skóra tej istoty była jasnoróżowa, a na jej twarzy malował się wredny uśmiech. Miała czarne, krótkie, poszarpane skrzydła i smoczy ogon, a z czoła wystawała jej jednogwiazdkowa Kula. Nosiła czerwona chustę jako bluzkę i czerwone spodnie, które przytrzymywał czarny pas zawiązany z tyłu w kokardę. To najpewniej przed nią ostrzegał Shen Ron, ale czy to właśnie jej obawiali się Enma i Kaio?
Spostrzegła ludzi pod nią, zmrużyła oczy. Nareszcie ma okazję kogoś zabić, ale oni byli słabymi śmieciami. Nie będzie się nimi bawić. Nie warto.
-Witajcie, śmiertelnicy. Ja jestem Boska Shade Shen Ron... -Oznajmiła.
-Mamy do ciebie życzenia o , boska…
-Nie będę spełniać waszych życzeń. Mam do was, jako ogółu dwie sprawy, do ciebie osobno dziadku, jedną. Starcze, Potężny Smok nie musi być mężczyzną, myślisz dziadygo, że kobiety są gorsze?! Co do was wszystkich, po pierwsze chcę wam podziękować za uwolnienie mnie. Po drugie-Gińcie pieprzone szmatławce! Nikt nie ma prawa niczego ode mnie prosić!
Rzuciła w przerażonych ludzi zwykłego Fireballa. Zmiotła ich i całą planetę. Pozostał tylko pył.
„Teraz dokonam zemsty na tych, którzy ośmielili się zniszczyć mojego przodka! Oczyszczę mój ród z tej hańby, i zniszczę wszystko, co stanie na mojej drodze do wszechświatowej dominacji! Strzeżcie się, frajerzy nadszedł wasz koniec. Będziecie błagać o litość..." –pomyślała i teleportowała się.
Parę godzin wcześniej na pustkowiu Junigatsu i Vejita pewni zwycięstwa ruszyli do ataku, ale nagle zrobiło się ciemno. Obudziły się w nich złe przeczucia. Kule powróciły na Ziemię jakieś dziesięć lat temu i nigdy nie były używane.
-Czy takie rzeczy nie dzieją się, gdy ktoś wzywa Smoka? –zastanowiła się na głos dziewczyna.
Pogrzebała w kieszeni i wyciągnęła czterogwiazdkową kulę.
-Ale moja jest tutaj…
-Ja też nie wiem, co to oznacza. -Powiedział Vejita również wyraźnie zaniepokojony stanem nieba.
-Lećmy do Żółwiego Mistrza. Jest stary i niejedno już widział. Powinien coś wiedzieć na ten temat.
Junigatsu tylko skinęła głową i polecieli. Po kilku minutach lotu postanowiła przerwać milczenie.
-Chyba nie przejąłeś się zbytnio tym, że Bra zaginęła, no nie? -zaczęła.
-Co?- wydarł się i zatrzymał chłopak.
-Ja nic o tym nie wiedziałem… -powiedział ze smutkiem, ale już spokojniej. Bardzo lubił swoją prababcię, zmartwił się jej zaginięciem.
-No tak. Bywasz w domu od święta, to jakim cudem ty chcesz wiedzieć cokolwiek?
-To nie moja wina, że mam taką babkę!
-Ja ją tam znoszę.
-Bo ciebie względnie lubi.
-Trzeba było nie wymiotować na nią i jej najważniejszych klientów piętnaście lat temu na spotkaniu w CC, na którym byli obecni nawet dziennikarze... –roześmiała się na samą myśl o tym, jak mogła wyglądać owa scena.
-Przecież nie zrobiłem tego specjalnie! Miałem niewiele ponad rok, dziewczyno pomyśl trochę.
-No wiesz, babcia chciała pochwalić się wnuczkiem i w ogóle...
-To się pochwaliła.
-Z pewnością.
-Rozmawialiśmy o Brze. Kiedy to się stało?
-Z tego co wiem, to Burmai poszła do niej niedawno, i nie było jej w domu. Dzwoniła wiele razy przez całe dwa dni i nic, a ona jest stara, mogła sobie coś zrobić, czy coś... Policja jej szuka i jeszcze jakaś organizacja. To się chyba jakieś trzy dni temu zaczęło, czy coś.
-Cholernie to dziwne...-rzucił i zamyślił się.
W końcu dolecieli na miejsce. Żółwia Chata stała niezmieniona od lat. Na malutkiej wysepce stał jeden domek, przed nim stolik z parasolką i leżaki.
Na powitanie wyszedł im żółw.
-Siema Umigame!- rzuciła weselsza już piętnastolatka.
-Witajcie! Ty jesteś Juni, a ty to na pewno Vejita…Tak dawno was nie widziałem…-odpowiedział spokojnie żółw.
-Vejita, Książę Ciemności.- poprawił Saiyan
-Już, już, uspokój się Książę Ciemnoty! –fuknęła.
Nadszedł Kame senin. Nadal w pełni życia, w trochę innych okularach i ciuchach, poza tym nie zmienił się.
-Juni, kupa lat! Może małe ścisk- pysk, dla Żółwiego Mistrza na powitanie…hihi…
JEBS Starzec wylądował kilka metrów dalej z „pięknym" śladem pięści na twarzy.
-Trzeba było powiedzieć, a nie od razu przemocą…Chi Chi była taka sama…
-Trzeba było nie zaczynać, żeby nie oberwać.- warknęła.
-A z ciebie Bejita zrobili kurdupla, He he?? Należało ci się. Może teraz będziesz mniej groźny. Ha ha…- zaśmiał się dziadek.
-Co?? Ja? Kurdupel?? I nie jestem Bejita! Jestem księciem Saiyan!- Wydarł się wściekły, zamienił w SSJ i rzucił na staruszka.
Dziewczyna wdarła się między nich i powiedziała:
-E, zostaw go, to nie jego wina. Dziadku, to nie jest BEJITA. To jest VEJITA.
-Kim do cholery jest ten pieprzony Bejita?- Wkurzył się chłopak.
-To prawdziwy z akcentem na prawdziwy Książę Saiyan. Twój pra pra…ile będzie tego pra?...nieważne…dziadek. Jesteście identyczni. Tak samo wyglądacie, mówicie, zachowujecie się i w ogóle. Niesamowicie dumny człowiek, kiedyś za młodu był złym i okrutnym mordercą, bez krzty litości w sobie, potężny wojownik, choć zawsze Goku wyprzedzał go o krok…Potem zmienił się trochę. Założył rodzinę. Zaczęły przeważać w nim ludzkie uczucia, ale nadal był sobą, niezłe ziółko, ha ha…Poczekaj, chociaż ty jesteś niższy od niego.
-Po pierwsze, ja jestem jedyny w swoim rodzaju i nie ma nikogo podobnego do mnie.
„Kimkolwiek by nie był ten trep, i tak mi do pięt nie dorasta" pomyślał.
-Po drugie i tak jeszcze urosnę i będę taki wysoki jak ten gościu i nie jestem kurduplem. Po trzecie, jesteśmy tutaj tylko po to żeby dowiedzieć się, co oznaczała ta cholerna ciemność, bo my nasze kule mamy przy sobie. I nie mam czasu na jakieś idiotyczne wspomnienia przy kawie. Gadaj facet o co z tym wszystkim chodzi, zanim ci wyje…
-Ty mu nie wyjedziesz, bo za spokojny z ciebie dzieciak. –Zauważyła.
-Milcz.
-Ej, a ile ten jego dziadek miał wzrostu?
-Jakieś sto siedemdziesiąt centymetrów . I nie miał tylko ma. Nie czujecie jego ki?
-Faktycznie, nigdy się tym nie interesowałam, myślałam, że padł skurczybyk. I wiesz co? On jest może nawet tak silny jak my! Musiał cały czas tłumić ki, skoro go nie wyczuwaliśmy, łoś jeden. Swoją drogą i tak będziesz niski, jak ja teraz mam metr sześćdziesiąt, a ty tylko półtora...
-Zamknij się-warknął chłopak.
-No co...
-Nie wiedziałem, że istnieje ktoś na naszym poziomie.
-A Goku?
-Pogadamy o nim, jak wróci. Jeżeli w ogóle kiedykolwiek ma zamiar to zrobić. Żółwiu, co z tą ciemnością??
-Ktoś musiał użyć Czarno- gwiazdkowych Kul. –Oznajmił starzec. -I podejrzewam, że nie miał dobrych intencji.
-Dobra, będziemy zwracać uwagę, czy nie dzieje się nic dziwnego. Dzięki za informacje. To my spadamy. Na razie dziadku!
Odleciała kilka metrów, ale zaraz potem wróciła się.
-Ej, a co to są te czarno gwiezdne czy jak im tam kule??
GLEBA
- Eh….to są Kule trochę takie, jak te nasze ziemskie, ale o większej mocy. One są porozrzucane po całym Wszechświecie. Teraz już naprawdę spadamy.- powiedział Vejita wychodząc z wody, do której wpadł po usłyszeniu tamtego tekstu.
Polecieli. Chłopak był mokry i wyraźnie wkurzony. W końcu nie wytrzymał.
-Czy ty zawsze musisz mi narobić takiego wstydu?!
-Ale o co ci chodzi?
-Dlaczego ty zawsze robisz z siebie idiotkę i ze mnie kretyna?!
-Hi hi hi sorki… powiedziała drapiąc się po głowie.
-Wiesz co, nienawidzę cię.
-I ja ciebie też. Tośmy się dobrali...
-Zamknij się wreszcie, próbuję się skupić!
-O, to nowość...
-Będziesz ty cicho?
-Przestaniesz mi mówić, co mam robić?
-Jeżeli zaraz nie wsadzisz mordy w kubeł, to powiem Burmai, skąd się bierze co miesiąc nieludzki abonament za telefon. Skończy się odwiedzanie stronek z yaoi i hentai...
Zadziałało. Dziewczyna zamilkła.
Dolatywali właśnie do domu rodziny Burifu.
-Zastanawiam się tylko kto zadał sobie tyle trudu, żeby je zebrać…-Dziewczyna była zmartwiona. Sytuacja ją niepokoiła. Nigdy wcześniej nie miała właściwie żadnych problemów, żyła sobie „bo tak". I dlaczego Vejita się jej tak ostatnio uczepił? Czego od niej chciał? Ostatnio spędzał z nią całe dnie i ją irytował, a przecież przez całe lata tylko okazjonalnie się do niej odzywał...- myślała.
-I po co- dodał Vejita.
-No właśnie, i po co się uczepiłeś? –zapytała automatycznie wyrwana z własnych myśli.
-Że co?
-A nie, nic. –zdała sobie sprawę z tego, jaką popełniła gafę.
Słońce świeciło niemiłosiernie, tak, jakby to były jego ostatnie chwile. Niespodziewanie niebo zmieniło kolor na krwisto-czerwony. Czegoś takiego na Ziemi nigdy wcześniej młodzi Saiyanie nigdy nie widzieli…
Wylądowali przed domem. Nichiyobi wróciła właśnie z zakupów. Spojrzała w górę i spytała:
-O, ciemno się zrobiło… Czyżby właśnie wybrali prezydenta?
GLEBA
Junigatsu podniosła się, otrzepała z piachu i syknęła:
-Tak, ciebie wybrali wariatko.
-Mnie?
-Nie.
-Ale przecież mówiłaś…
-Ale zamknij wreszcie ten sztuczny ryj! Nie mogę się skupić przez twoją głupotę!
-Ej , Blondi, chwaliłaś się kiedyś swoim IQ. Ile ci wyszło, co?- zaczął Vejita.
-Osiemdziesiąt siedem- oznajmiła dumna z siebie Saiyanka.
-Taaak, to wiele wyjaśnia…- dorzucił.
-Ej, coś tu się zbliża! Vejita, czujesz to Ki? Wreszcie godny przeciwnik!
-Jest mój.
-Idź się utop. Mój.
Shade Shen Ron przybyła. Miała zamiar zaskoczyć i przerazić swoje ofiary, a tu dwie osoby kłóciły się używając jedynie słowa „mój", a dziewczyna stojąca obok nich poprawiała sobie makijaż. Nikt nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Tego było dla niej za wiele. Smoczyca nienawidziła bowiem czterech rzeczy: szowinistów, pustych panienek, Saiyan i bycia ignorowaną. Wkurzona wystrzeliła pocisk ki w znajdujący się naprzeciw niej dom. Pozostały tylko gruzy. Prychnęła.
-O, kurde! Jakiś trep rozwalił nam chatę! –przeraziła się Nichiyobi.
-Blondi… Brzydka, bo brzydka, ale to coś to jednak baba…
-Dom to wasz najmniejszy problem, Saiyanie- warknęła urażona na wstępie Shade.
-Saiyanie i Saiyanie. No czy ja to mam na czole napisane, czy co??- Zirytował się chłopak.
-Zapłacicie teraz za grzechy waszych ojców, nędzne gnidy! Jestem dziesiątki razy potężniejsza od Li Shen Rona! A ty, silikonowa łajzo zginiesz pierwsza!
-Fascynujące- olała ją Junigatsu.
-Może pójdziemy do Mac'a? –do kpin dołączył się Vejita.
-Jest moja!- Wydarła się Blondi. –Te operacje kosztowały fortunę!
-Dobra, chętnie zobaczę jak umierasz- powiedziała jej siostra.
Oboje usiedli na gruzach domu, żeby obejrzeć sobie walkę, która za chwilę miała się zacząć. Nawet we wściekłej Nichiyobi budził się saiyański instynkt walki. Mogłoby więc być dość ciekawie.
-Nie poradzi sobie z tą jej cienką dwójką. Ja mógłbym dać radę jako SSJ3, ale ona…
-Nie dałbyś. To nie wszystko, co potrafi. Myślę, że pokonanie jej jako SSJ4 w pojedynkę byłoby niewykonalne.
-Może.
Tymczasem blondynka zamieniła się w SSJ i spoglądała na swoją przeciwniczkę z niesmakiem. Zawsze sądziła, że feministki to głupie frajerki, bo piękne ciało jest najważniejsze na świecie. Według niej faceci patrzyli na ciało, nie na intelekt, więc w swoim życiu postawiła na to pierwsze. Uważała się pomimo tej decyzji za istotę wysoce inteligentną i światłą, za boginię piękna.
Nichiyobi była na swój sposób dumną Saiyanką. Nie pozwalała urażać siebie, jej przyjaciół i idoli. Shade przegięła. Dziewczyna postanowiła walczyć nie tylko w imię swoich ideałów, ale również dla figury i zabicia czasu, bo jej seriale „Laski być git" i „Bar edycja 159" zaczynały się dopiero za godzinę.
Przypuszczała, że pokonanie smoka zajmie jej mniej więcej tyle czasu. Wykrywanie Ki przeciwnika i logiczne myślenie podczas walki zdecydowanie nie były jej mocną stroną. Zawsze stawiała na emocje, to nimi kierowała się w życiu. Była trochę jak Brolly. Według siebie była najsilniejsza, dlatego bardziej trenowała pod względem ataku, a nie defensywy. To był jej kolejny słaby punkt. Ta walka wydawała się z góry przegrana, ale…
-Teraz pożałujesz swoich słów!- wydarła się Saiyanka. Ruszyła do ataku. Na smoczycę posypał się grad ciosów, których prawie wcale nie odczuła. Dziewczyna cofnęła się zaczęła krzyczeć. Po chwili spowijała ją złota aura pełna wyładowań elektrycznych, jej włosy stały się trochę dłuższe i bardziej stojące.
„Przez tę debilkę wyglądam jak wściekły punk!"- wkurzyła się jeszcze bardziej.
Wysunęła rękę prosto przed siebie i Shade uderzyła niewidzialna ki- Kiaiho. Atakowana przeleciała niekontrolowanym lotem kilkanaście metrów w dół, wbijając się w jakiś budynek. Blondi zaczęła strzelać pociskami w chmurę pyłu, w budynku, i nie zauważyła, kiedy Shade znalazła się tuż za nią i przywaliła jej złączonymi pięściami w kręgosłup. Laskę na chwilę zamroczyło, ale kopnęła Shade w głowę, następnie uderzyła pięścią w żebra. Chciała przywalić jej w twarz, ale smoczyca złapała ją za rękę, wyrzuciła parę metrów w powietrze i strzeliła w nią dość mocnym fireballem, aczkolwiek trafiła tylko w widmo. Nichiyobi była naprzeciw niej. Skumulowała ki i rzuciła w nią potężną jak na jej możliwości kulę. Smoczyca wściekła się.
-Zniszczyłaś mi pół stroju! Wyglądam teraz tak, jak ty! Jak jakaś dziwka!
Smoczyca przyłożyła dłonie do piersi i stworzyła nową górę stroju.
-E, tam, a przez chwile było na co patrzeć…-rozczarował się Vejita.
-Zamknij się- warknęła jego towarzyszka.
-A poza tym jest brzydka- dodała.
-Zapłacisz za to nędzna szmato!- Wydarła się czarnowłosa istota.
Shade skoncentrowała się. Z jej skrzydeł zaczęły wystawać czerwone kolce.
Rozłożyła je i zaczęła kręcić się wokół własnej osi z coraz to większą prędkością.
-Saw attack!- Krzyknęła.
Teraz było widać tylko kolczastą tarczę nadciągającą szybko w stronę Nichiyobi. Dziewczyna zrobiła szybki unik na tyle, żeby nie zostać przeciętą na pół, ale i tak straciła część ogona i poważnie uszkodziła lewą rękę. Zaraz potem oberwała Renzoku Energy Dan. Na nieszczęście jedna z fal trafiła w najnowsze zakupy Saiyanki. Tego nie zniosła.
-Ty… Ty Zła suko! Nie dość, że pozbawiasz mnie ogonka, szpecisz mi rękę, to jeszcze zakupy rozpierdzielasz! Wiesz ile to kosztowało? Zginiesz marnie!
-A ta znowu zakupy... –westchnął chłopak.
-A ty się spodziewałeś, że będzie żałować niewinnych ofiar jak Matka Teresa?
-Ona żałuje ofiar tak, jak ONZ...
Nowa Vegeta. Na odległych zakątkach tej nowo odtworzonej planety znajdowało się kilka bardzo podejrzanych osób.
-Przed fuzją powinniśmy najpierw do nich wniknąć.- Rzekła postać z twarzą ukrytą pod kapturem.
-W jakim celu? Przecież to nie ma znaczenia, czy przed czy po…- rzucił Babidi, wkurzony tym, iż ktoś śmiał kwestionować jego profesjonalizm.
- Ale jest różnica między tym, czy myje się owoce przed jedzeniem , no bo po…-Nie dane było dokończyć opętanemu facetowi.
„Dziwne, przecież nie był takim kretynem" –zastanowił się czarnoksiężnik.
-Zamknij się-Warknął Babidi
-Tak panie…
-Zamknij się trepie! Po prostu się więcej nie odzywaj!
-Będziemy wtedy potężniejsi. Będę mieć lepszy dostęp do ich umysłów.- Wyjaśniła druga zakapturzona postać zimnym, kobiecym głosem.
-A po za tym jak to dobrze znowu mieć ciało, czyż nie Evo?- Spytał ten pierwszy.
-Taak.
-Zaczynajmy. Wy, przygotujcie się- powiedział do swoich podwładnych zniecierpliwiony czarnoksiężnik.
Zakapturzone istoty podeszły do pozostałej dwójki i przeniknęły ich. Tamci zabłysnęli złotym, a następnie białym światłem, padli na kolana, zaczęli jednocześnie krzyczeć, trzymać się za twarze i zwijać z bólu. Potrwało to kilka minut. Przestali błyszczeć. Po chwili jako pierwszy wstał facet. Jego ciało zmieniło się z lekka. Pojawił się ogon, a po bokach przez jego twarz od czoła do brody przechodziły dwie pionowe, czerwone linie. Jedna po lewej, druga po prawej. Wokół oczu miał czerwone obwódki, a na czole napis literami kanji –„Sa- i- ya Jin". Zaraz potem podniosła się kobieta. W jej ciele zaszły identyczne zmiany.
Podeszli do siebie i przytulili się. Facet powiedział:
-Tak dawno tego nie robiliśmy.
Dziewczyna nie odpowiedziała, tylko złożyła na jego ustach namiętny pocałunek. Całowali się przez dłuższą chwilę, ale w końcu Babidi się wnerwił.
-Dosyć, kurde, bo się porzygam no!- Wydarł się.
-Dobrze…-Odsunęli się od siebie.
-Teraz dokonamy zemsty…- Uśmiechnął się mężczyzna.
-Na tych, którzy zhańbili swym istnieniem saiyański ród. A tak dobrze się kiedyś zapowiadali. Z Bejity byłam kiedyś dumna. Teraz zapłaci za zdradę!- Syknęła.
- Fajnie. Macie to. To Dark star Earrings. Wepnijcie je sobie jedno w lewe ucho, drugie z was w prawe. To was połączy i da wam jeszcze większą siłę. Wpięli sobie kolczyki i przylgnęli do siebie. Zaraz potem nastąpił wielki rozbłysk i wybuch. Z kurzu wyłonił się Saiyan emitujący potężną ki. Miał czarne, krótkie włosy i niebieskie, zimne oczy oraz dwa ogony. Nosił białe spodnie, w talii przewiązane pasem, i krótką kamizelkę, a na jego szyi był naszyjnik z czerwoną czaszką.
-Ej, ty, jak mam cię nazywać?- zapytał Babidi.
-Na Imię mi Goran. Jestem prawdziwym legendarnym Saiyanem.
Goran niemal całkowicie zignorował Babidiego, który coś tam do niego gadał i zaczął rozgrzewkę. Kilka kopnięć, skłonów przysiadów itp. Zacisnął pięści i zaczął krzyczeć. Wyzwolił ogromną ki zamieniając się w zwykłe SSJ.
-Tego się spodziewałem.- Uśmiechnął się.
-Jest nawet lepiej, niż przedtem. Idealne ciała, Babidi. Gratulacje. Co myślisz o tych okularach? Do twarzy mi w nich no nie? Chyba je sobie zostawię.
-Wyglądasz git. Ale teraz zajmiemy się formowaniem naszej armii. Mamy na to rok.
-Taak, naszej armii…-Uśmiechnął się dziwnie Saiyan.
Gdzieś w odległej części wszechświata, w samotnym, białym pałacu, na małej, zielonej planecie o miłym wyglądzie i fioletowym niebie. W jednym z pokoi stało biurko, na którym oprócz wielu zdjęć oprawionych w ramki była tylko szklana kula. Za biurkiem stał z wyglądu lekko podobny jakby do tronu fotel, odwrócony przodem do okna z widokiem na jezioro, a tyłem do drzwi tak, że nie widać kto na nim siedział.
-A więc o to chodziło-rozległ się głos z fotela.
-Armia… I jeszcze ten baton, co się przed chwilą pojawił…Sam nie dam rady…Muszę ostrzec. A poza tym tak bardzo za nimi wszystkimi tęsknię. Tyle lat już minęło… -Zamyślił się.
-Tak! Idę tam!- wydarł się głos.
-Tylko wszystkim powiem. No i coś wszamam, hihi…-Dodał i już go nie było.
