A/N: Czas troszkę pomęczyć moje ukochane dziewczyny! Ale zaczniemy powoli i słodziutko...


Historia

Kontury straciły ostrość, cały mój świat leniwie falował i skrzył się w promieniach słońca, zdawał się mrugać przyjaźnie na znak, że to wszystko jest jedynie niewinnym żartem, wielkim wygłupem małej dziewczynki. Pojedyncze krople opadały na blond kosmyki, a te pod wpływem wilgoci wyginały się w górę fantazyjnymi łukami. Takie połączenie sprawiło, że moja fryzura wyglądała jakby jednocześnie uśmiechała się i roniła łzy radości, idealnie współgrając z falami szczęścia przelewającymi się przez moje serce. To ono wygrywało melodię dla mojego dzisiejszego występu.

Ściana wody przede mną runęła, jej huk niemal zagłuszył oklaski rozradowanego tłumu. Ukłoniłam się leciutko. Wystarczająco by podziękować za aplauz, ale równocześnie nie przyciągać swoją osobą zbytniej uwagi – to taniec fontann był tu główną atrakcją, nie ja. Najwyraźniej ukłon był wciąż za niski jak na kogoś z moją pozycją społeczną, co mogłam wyczytać ze wzroku przeciskającego się przez tłum Erwina, przywódcy królewskiej straży. Strzelał we mnie błyskawicami z tych swoich niebieskich oczu, ledwie widocznych spod charakterystycznych ogromnych brwi. Na razie pioruny były tylko metaforyczne, jednak nie mogłam pozbyć się wrażenia, że jeszcze kilka takich samowolnych występów i dojdzie do czynów. Prąd i woda - to przeznaczenie, że z naszych interakcji nie wyniknie nic więcej poza katastrofą. Dlaczego Erwin nie mógł odpuścić nawet w tej jednej jedynej kwestii?

Ciężko przełknęłam ślinę. Nie pozostawił mi wyjścia. Uniosłam się gwałtownie, moje ręce wystrzeliły w górę, a wraz z nimi potężny strumień wody wydostający się ze środkowego otworu fontanny.

Na tłum spadł delikatny deszczyk, istne błogosławieństwo w ten upalny dzień, kiedy powietrze było nagrzane do tego stopnia, że aż falowało. Wszyscy byli zbyt zajęci nastawianiem twarzy, wyciągając szyje by dosięgły ich drobne kropelki, żeby zauważyć lokalną ulewę nad głową Erwina.

Wykorzystałam ten moment przeciskając się wąską szczeliną pomiędzy ścianami sąsiadujących ze sobą starych budynków. Rozsypujące przy najlżejszym dotyku mojej sukni cegły miejscami pokryte były czarnym nalotem, z którym za wszelką cenę próbowałam uniknąć bezpośredniego kontaktu. W duszy podziękowałam za moją szczupłą sylwetkę i niewielki wzrost pozwalające mi podróżować zaułkami uboższej części miasta bez bycia zauważoną przez patrole królewskiej straży.

Zgrabnie przeskoczyłam niewielki murek, z każdym krokiem zbliżając się do placu świętej Rosy – jednego z trzech w stolicy naszego królestwa, gdzie wieki temu wybudowano fontanny. Tak, fontanny, a nie jakieś tam dziury w ziemi, jak przybysze z innych królestw zwykli je nazywać. Z tą niewielką różnicą, że by wydobyć wodę z ziemi nie potrzebowaliśmy basenu ani systemu pomp. To były miejsca występów artystów obdarzonych darem wody – wyjątkowo silnym w tym obszarze geograficznym, jak dowiedziałam się ostatnio od nauczyciela geografii. Nigdy nie potrafił przepuścić okazji by przypomnieć mi jak 'nie-wyjątkowa' jestem. Pewnie byłabym na niego zła, gdyby nie szczegółowe mapy miasta, z wszystkimi jego zakamarkami i podziemnymi przejściami, które oglądałam na naszych lekcjach.

Przy kolejnym zakręcie w labiryncie uliczek w moje nozdrza uderzył słodki zapach muffinek, ciastek, rogalików i całej masy innych łakoci dobiegający z obrzeży placu. Cudowny znak, że jestem już blisko piekarni Yeager'ów. Takich słodkich cudów rzadko było mi dane doświadczyć nawet jako mieszkance pałacu. Na szczęście syn właścicieli należał do naszej grupki zrzeszającej artystów z darem wody i dzięki temu Korpus Zwiadowczy cieszył się świeżymi wypiekami podczas każdego spotkania, kiedy to ustalaliśmy grafik występów przy fontannach, tak aby jak najdłużej cieszyły oczy mieszkańców. I nas samych przy okazji.

Po mroku i cieniach mieszkających na stałe w ciemnych zaułkach, jasny blask słońca świecącego nieskrępowanie i z całą swoją mocą na plac Rosy sprawił, że do oczu napłynęły mi łzy. Odgoniłam je jednym ruchem ręki. W końcu to też woda.

Przemykając zgrabnie między tłumem – którego spora część zgromadziła się przed pachnącym wnętrzem piekarni – dotarłam na sam środek wyłożonego kocimi łbami placu. Idealnie o czasie.

Stojąc przed fontanną tu i teraz nie dbałam już o niewielkie zabrudzenie na brzegu perłowo różowej zwiewnej sukienki, ani o stopy bolące od biegu przełajowego w balerinkach. Zamiast tego przymknęłam oczy i poczułam jak kąciki moich ust szybują ku niebu. Pojawiło się leciutkie mrowienie w dłoniach, które czułam zawsze przed użyciem daru, zupełnie jakby ten wiercił się we mnie niespokojnie nie mogąc doczekać się aż wreszcie dam upust nagromadzonej we mnie mocy. Pełne skupienie, niewielkie drgnięcie palców by wyczuć wodę zgromadzoną pod ziemią i byłam gotowa.

Słupy wody wystrzeliły w górę, prosto w bezchmurne niebo. Kilka z nich posłałam łukiem i to one z głośnym pluskiem zderzyły się z ziemią. Niektóre utrzymywałam w powietrzu, podczas gdy reszcie pozwoliłam opaść. I zamiana. 'Tańczące fontanny' - usłyszałam jak ktoś szepcze podekscytowany. Dokładnie! Spontanicznie sprawiłam, że strumienie wiły się jak węże w rytm klaskania widowni. Minuty mijały, a moja energia zamiast maleć, rosła z każdym udanym elementem, z każdym skinieniem dłoni.

A teraz najbardziej widowiskowa część, równocześnie wymagająca największego refleksu. Przerwałam największy środkowy słup wody. A zanim ta zdążyła opaść wystrzeliłam kolejny. Dwa silne strumienie spotkały się w połowie i zderzyły na wysokości kilku metrów rozbryzgując dookoła lśniące krople. Usłyszałam chichot dzieci, które zostały zmoczone, pojedyncze oklaski oraz… głośne przekleństwo za moimi plecami.

Wystraszona odwróciłam się gwałtownie. W tym samym momencie straciłam koncentrację i masa wody opadła z głośnym 'chlup'. Nie na tyle głośnym, żebym nie usłyszała kolejnego przekleństwa.

Za mną stała szczupła dziewczyna o krótkich ciemnych włosach w nieładzie przypominających pole walki. Wyższa ode mnie o głowę rzuciła mi z góry miażdżące spojrzenie magnetycznie szarych oczu. I wtedy zdałam sobie sprawę z przyczyny jej zdenerwowania.

- Oh! Przepraszam, tak mi przykro! – co za koszmar! Patrzyłam z przerażeniem w oczach na wodę ściekającą z kosmyków jej włosów, na przemoczoną koszulkę, przylegającą ściśle do ciała i na mokrą papkę, która, jak się obawiałam, była kiedyś rogalikiem z pachnącej piekarni.

- Nie najem się twoim przepraszam! – wyraźnie wściekła pomachała mi przed nosem wypiekiem, przy okazji ochlapując mnie wodą zmieszaną z lukrem.

- Christaaaaaaaaaaa! – usłyszałam w tym samym momencie z tłumu. I nie było to skandowanie. Donośny głos niosący się wśród gapiów mógł należeć tylko do Erwina. Użył mojego pseudonimu scenicznego, pewnie bał się publicznie nazwać mnie Historią, żeby nikt nie domyślił się mojej prawdziwej tożsamości.

Gorszego zakończenia występu już nie mogłam sobie wyobrazić!

A jednak mogłam. W mojej głowie pojawił się obraz Erwina, który zarzuciwszy mnie sobie na plecy jak uciążliwy worek kartofli, będzie niósł mnie przez całą drogę aż do pałacu, głównymi ulicami, po drodze prawiąc kazania. A potem niewątpliwie zaciągnie mnie do komnat ojca, żebym została przykładnie ukarana. O nie! Wrócę niepostrzeżenie o własnych siłach!

- Naprawdę przepraszam! Wynagrodzę ci to… kiedyś. Obiecuję! – ścisnęłam wolną dłoń nieznajomej na przypieczętowanie obietnicy. A potem rzuciłam się w tłum, goniona zarówno wołaniem Erwina jak i krzykiem dziewczyny: 'Ej! Wracaj tu mała!'.

Mała! Phi! Przynajmniej nie miałam problemu ze zniknięciem w tłumie, pomimo połyskliwej sukienki. Wymknęłam się z rynku wprost w labirynt wąskich uliczek.

Po drodze obmyślałam już kolejny występ, planowałam miejsce i czas. Należało to odpowiednio wcześnie przekazać naszej grupce, szczególnie w ramach przeproszenia za dzisiejszy niewypał. Do Korpusu Zwiadowczego należało nas niewielu, bo zaledwie 7 osób (Conny, Jean, Sasha, Bertholdt, Mikasa, Eren i oczywiście ja, Historia znana wszystkim jako Christa) i ustalenie grafiku pasującego wszystkim członkom graniczyło z cudem. W moim przypadku zawsze było to podczas zajęć jazdy konnej z Arminem. To on mnie krył. Po pierwsze, jazdy konnej nauczyłam się niezwykle szybko i byłam w tym dobra, więc dalsze zajęcia były zbędne, a po drugie… Armin zdawał się mnie lubić. Bardzo lubić, do tego stopnia, że kiedy zauważył, że ćwiczenie mojego daru daje mi więcej frajdy i satysfakcji niż jazda konna, pozwolił mi robić co chcę. Być sobą, a nie posłuszną księżniczką, przynajmniej w tych krótkich chwilach. Dlatego kiedy po raz pierwszy poprosiłam go o przysługę, zgodził się bez namysłu. A potem stało się to naszym zwyczajem. I bardzo, bardzo, ale to bardzo nie chciałam by to się skończyło. Zarówno ze względu na mnie jak i ze względu na kryjącego mnie Armina.

Strasząc szczury mknęłam w stronę łąki, na której pasły się nasze konie. Z każdym krokiem zbliżającym mnie do celu otoczenie robiło się czystsze i spokojniejsze. Pogrążona w myślach nawet nie zdałam sobie sprawy kiedy zapach ścieków zamienił się z zapach kwiatów, posadzonych w koszykach nad oknami róż i pelargonii, a śpiew ptaków zastąpił szmer śródmiejskiego tłumu.

I ta nieuwaga sporo mnie kosztowała.

Nagle ciepła, zgrabna dłoń zdecydowanie chwyciła mnie za nadgarstek i wciągnęła w zaułek pomiędzy dwoma budynkami.

Mój okrzyk protestu został bezpardonowo stłumiony przez drugą dłoń, teraz silnie przyciśniętą do moich ust. Zanim się zorientowałam zostałam zakleszczona pomiędzy ścianą a ciałem mojego oprawcy. Czy raczej oprawczyni? Bo przysięgłam, że pod szorstkim materiałem kiepskiej jakości odzienia wyczułam miękkość piersi. I twarde mięśnie brzucha.

Tak oto unieruchomiona i niewidoczna w cieniu budynków obserwowałam jak zalaną słońcem uliczką którą sama przemierzałam sekundy wcześniej kroczy dumnie Erwin Smith, uważnie lustrując okolicę, prawie wypalając dziury w otoczeniu by znaleźć mnie schowaną choćby w kanałach ciągnących się pod chodnikiem.

Oczy rozszerzyły mi się z przerażenia kiedy skierował wzrok na zaułek i… Ruszył dalej.

Nie zauważył mnie. Akurat ten jeden raz kiedy chciałam być zauważona. Porywano mnie tutaj! Halo!

Usiłowałam się wyswobodzić z uścisku, przywołując z pamięci nieliczne rady dotyczące samoobrony, bo w końcu po co księżniczka ma umieć się bić, kiedy dookoła tyle straży z Erwinem Smithem na czele?

Moje szarpanie nie przynosiło jednak żadnych rezultatów. Przez tę głupią ścianę nie mogłam wziąć porządnego zamachu, żeby kopnąć moją oprawczynię. W przypływie paniki nadepnęłam jej na stopę. Nic. Czy ona jest ze stali? Kim mogła być? Co chciała ze mną zrobić? W akcie desperacji mocno zacisnęłam zęby na dłoni wciąż zasłaniającej moje usta. Poczułam na języku metaliczny smak krwi. A zaraz potem słodki smak wolności.

- Auć! Ugryzłaś mnie! – z cienia wyszła dziewczyna. Ta sama którą niechcący ochlapałam przy fontannie. – To ja cię ratuję przed tym dziwakiem z przerośniętymi brwiami i równie przerośniętym ego, a ty tak mi się odwdzięczasz, smarkulo?!

- Słucham?! Ty…? – nie wiedziałam co mnie bardziej zaskoczyło: fakt, że tak naprawdę zostałam uratowana, a nie porwana, czy to, że nazwała mnie 'smarkulą'. Wpatrywałam się w jej twarz oczekując wyjaśnień.

- 'Dziękuję' i 'przepraszam' byłoby na miejscu. – włożyła krwawiący palec do ust, a mi nagle zrobiło się głupio. – Nie wyglądasz na taką co gryzie, a tu proszę, poza ładną twarzyczką jest także charakterek.

A więc nie wiedziała kim jestem, inaczej by się tak do mnie nie odzywała. Ufff…

- No już, nie rumień się jak niewiniątko. Idziemy. – rzuciła przez ramię i skierowała się do wylotu zaułku, ostrożnie wyglądając, by upewnić się czy droga wolna. Machnęła na mnie bym za nią podążyła. – No chodźże, nie uratowałam ci tyłka z dobroci serca. Jesteś mi winna podwieczorek. Słodycze nie rosną na drzewach, wiesz ile mnie kosztował tamten rogalik?

Może powodowała mną głupota, ale podążyłam za nią bez wahania. W środku zżerało mnie śmieszne poczucie winy za zmoczenie jej i tego głupiego rogalika. A także dziwna fascynacja jej osobą. Jako księżniczka w pałacu nie miałam zbyt wielu znajomych, a już na pewno nie szczerych znajomych. Mimo, że byłam najmłodszą z rodzeństwa i nie miałam szans na objęcie tronu, to jeśli już ktoś zdecydował się do mnie odezwać ludzie byli dla mnie fałszywie mili - tak w razie czego. Pozostała część udawała, że trzynasta księżniczka nie istnieje, jakby sama myśl o mnie miała sprowadzić na nich pecha. Ona natomiast…

- Jak masz na imię? – rzuciłam w plecy mojej wybawicielki.

- Ymir.

- Ymir. – wypróbowałam na głos. Skądś znałam to imię. Przypomniały mi się lekcje historii. – Jak ten olbrzym z mitologii nordyckiej? Ten, który był pierwszą żywą istotą…

- Sugerujesz że jestem gruba?! – Ymir zatrzymała się tak nagle, że prawie na nią wpadłam.

- Co? Oczywiście, że nie! – zapewniłam natychmiast. Jak ona w ogóle mogła tak pomyśleć? Może i wyglądała przeciętnie i nie wyróżniała się niczym szczególnym, za to zdecydowanie miała szczupłą sylwetkę. Mój wzrok mimowolnie powędrował w kierunku jej zgrabnych nóg.

- W ramach przeprosin zdradź mi dlaczego ten blondyn ze straży cię gonił.– zasugerowała Ymir z błyskiem w oku. Zupełnie jakby doskonale wiedziała i chciała sprawdzić czy powiem jej prawdę. Czy można mi ufać. - Jakie mroczne sekrety kryją te wielkie niewinne oczęta?

Zrównałam się z moją rozmówczynią i wyjaśniłam na tyle na ile mogłam.

- Nie powinno mnie być przy tej fontannie. A on miał dopilnować mojego powrotu do domu. – prawda. Erwin dawno już przejrzał mój układ z Arminem, a jako dumny przywódca straży wziął sobie za punkt honoru chronić pilnie nawet nieszczęsną trzynastą księżniczkę. Król ze znudzeniem zlekceważył jego donosy (w końcu na audiencji ja i Armin zgodnie stwierdziliśmy, że jeździliśmy w terenie, stajenni potwierdzili brak dwóch koni, a władca wolał nie przebywać zbyt długo w tym samym pomieszczeniu co ja), więc teraz Erwin walczył o swój honor i sprawiedliwość.

Ceniłam go za tę rzetelność w wykonywaniu obowiązków, był dobrym, honorowym żołnierzem, tylko dlaczego uwziął się akurat na tę sprawę? Nawet ja ze swojej niskiej pozycji w rodzinie królewskiej wiedziałam, że są w Imperium Eldiańskim ważniejsze problemy do rozwiązania. Uciekająca z zamku księżniczka to nic w porównaniu z walkami gangów ulicznych, czy bójkami o jedzenie wybuchającymi regularnie w biedniejszych dzielnicach stolicy.

Dobrze, zwracam Erwinowi honor, to podczas rozwiązywania takich problemów zauważył mnie po raz pierwszy. A potem zaczął uważniej obserwować i się wydało.

Jedyne pocieszenie w obecnej sytuacji stanowił fakt, że przywódca okazał się na tyle dobrym strategiem, że zaproponowano mu misję na granicy. Co dokładnie się tam działo? Nie miałam pojęcia. Poufne informacje.

Dla mnie ta sytuacja tylko świadczyła o randze Erwina - jeśli został wtajemniczony w sekretne sprawy, musiał być utalentowany. Tym bardziej zastanawiało mnie dlaczego uparł się by uprzykrzać mi życie. Czasami w takich sytuacjach wydawało mi się, że plotki o przynoszeniu pecha zawierają ziarno prawdy.

Póki jednak Erwin był w stolicy musiałam pozostać ostrożna. Księżniczka księżniczką, ale jako trzynaste 'pechowe' dziecko w królewskiej rodzinie nie mogłam oczekiwać specjalnego traktowania. Moje rodzeństwo też by się za mną nie wstawiło. Nie cierpiałam zbytnich przykrości z ich strony, ale również brak było jakiejkolwiek głębszego uczucia w naszych relacjach. Dla nich byłam jak powietrze. Nie mogłam mieć żadnych pretensji do tronu: po pierwsze byłam dziewczyną, po drugie, przede mną w kolejce było sześciu braci i sześć sióstr. Jak już wspominałam, nie byłam zagrożeniem… nawet małżeństwo ze mną dawało wątpliwe korzyści.

- Skoro te występy są aż tak niebezpieczne to dlaczego to robisz? – pytanie Ymir nagle wyrwało mnie z rozmyślań. Rozkojarzona potknęłam się o nierówną kostkę brukową. Skończyłabym z rozwalonym czołem i porwaną suknią gdyby nie moja towarzyszka, która pochwaliła się nienagannym refleksem delikatnie przytrzymując mnie w pasie. - To jak posługujesz się swoim darem… Kochasz to, prawda?

- Tak, ko… - odpowiedź zakończyłam cichym syknięciem i cofnęłam się o dwa kroki od tej brawurowej, lekkomyślnej… Ymir musiała zauważyć panikę w moich oczach, gdyż parsknęła śmiechem i rzuciła mi niedowierzające spojrzenie.

- No co? Nie wierzysz chyba, że samo użycie słowa 'kocham' sprawi, że twoja moc zniknie? Głupiutka księżniczka. Posłuchaj tego!

- Nie… Czekaj! – próbowałam ją powstrzymać. Nie mogłam przestać się gapić się na stojącą przede mną dziewczynę, zupełnie jakby była tajemniczym magnesem przyciągającym mój wzrok. Nie często w naszym świecie można było usłyszeć to słowo, użycie go pociągało za sobą poważne konsekwencje. Wyznanie komuś miłości poprzez wypowiedzenie na głos słów „Kocham cię…" - tu padało imię szczęśliwca, którego obdarzyliśmy uczuciem - było równoznaczne z utratą mocy, cząstką nas samych, dzięki której mogliśmy panować nad naturą. Deklaracja miłości miała okazać jak wiele byliśmy w stanie poświęcić dla drugiej osoby, a także wzmacniała więź owej pary. Więź ze światem natury poświęcona na rzecz więzi z drugą osobą. Bardzo potężne, bardzo niebezpieczne słowa. Od maleńkości wpajano mi by na nie uważać. Jako królewska córka jeszcze zanim nauczyłam się mówić mama i tata, wiedziałam że nigdy nie wolno mi wypowiedzieć tej magicznej formułki bez pozwolenia całej rady królewskiej.

Lekki uśmiech na twarzy Ymir zdradzał jej rozbawienie kiedy zaczęła swoją przemowę.

- Kocham gorące dni, kocham słodkości, kocham błyskotki, kocham kolor sukienki księżniczki… - równocześnie w odbiciu pobliskiego okna dostrzegłam świetliste punkciki układające się na mojej głowie na kształt korony. To musiała być działająca bez zarzutu moc Ymir. Panowała nad światłem! – Kocham twój aktualny wyraz twarzy.

Nie miałam wątpliwości, że miała na myśli malującą się na niej panikę.

Jeszcze zanim skończyła mówić, z sercem walącym głośniej niż dzwony na pobliskiej wieży kościelnej, przyzwałam moc i wypróbowałam ją na pobliskiej kałuży. Dwa wodniste ptaszki poszybowały w stronę słońca, promienie oślepiająco odbijały się od ich zgrabnych główek i tańczyły na delikatnych skrzydełkach. Odfruwały się coraz dalej i dalej tak jak i moje obawy. Gdy znalazły się prawie poza zasięgiem mojej kontroli, ponad dachami budynków, sprawiłam, że rozleciały się na dziesiątki wodnych piór i w takiej postaci upadły na ziemię pomiędzy naszymi stopami.

Moc obecna, nieosłabiona. Pozostała jeszcze jedna kwestia powodująca, że serce podchodziło mi do gardła…

- Wiesz kim jestem? – ukryłam drżenie w głosie, a w odbiciu kałuży widziałam swoje rozszerzone z przerażenia oczy.

-Czyż nie okazałam tego wyraźnie ratując cię przed zdemaskowaniem przez kapitana straży, Historio Reiss? – uniosła dramatycznie dłoń do czoła. Nawet w tak poważnej sytuacji próbowała zrobić z siebie rycerza w lśniącej zbroi ratującego księżniczkę w opałach?! Cóż za bezczelność.

- Ciszej, proszę, nie… - zaczęłam wciąż żywiąc nadzieję, że ostatnie pół godziny okaże się tylko złym snem. Poważnie rozważałam swoje szanse ucieczki lub obezwładnienia Ymir.

- Spokojnie, nie chcę okupu, tylko ciastko, które mi jesteś winna. W sumie to z okupu za ciebie miałabym na ciastka do końca życia… - zażartowała. Chyba.

- Niewiele byś za mnie dostała. – mruknęłam i wbiłam wzrok w ziemię zdając sobie nagle sprawę z własnej bezwartościowości. Trzynasta księżniczka. Nie miałam ochoty tłumaczyć swojego statusu nikomu. A już na pewno nie przypadkowym nieznajomym. Mocno zacisnęłam usta i wbiłam wzrok przed siebie.

- A to dlaczego? – dociekała wyraźnie zaintrygowana moim oświadczeniem Ymir. Moje przedłużające się milczenie skłoniło ją do zmiany tematu. – Twoje pochodzenie nie zmienia faktu, że niezwykle sprawnie posługujesz się swoim darem. Ciekawi mnie tylko dlaczego księżniczka daje występy pospólstwu?

- Nie mam zamiaru powiedzieć tych słów na głos. Ujmijmy to w ten sposób: Bardzo lubię spędzać czas na świeżym powietrzu wśród moich wiernych poddanych. – przemilczałam fakt, że tłum przeważnie nie rozpoznawał mnie jako księżniczki. Dwór królewski nigdy się mną publicznie nie chwalił.

Ruszyłyśmy w stronę piekarni. Zapach sprawił, że i mi ślinka napłynęła do ust. Zastanowiłam się nad szczerą odpowiedzią. I nad tym, co usłyszałam od Erwina po tym jak po raz pierwszy nakrył mnie na ulicznych przedstawieniach. Stwierdził wtedy, że może i mam duszę artystki, ale powinnam przede wszystkim uważać na to jak moja 'sztuka' zostanie odebrana. Przynajmniej nie nazwał tego zabawą. Kiedyś puściłam to mimo uszu, ale pod wpływem pytania Ymir tamte słowa wróciły do mnie ze zdwojoną siłą.

Moja sztuka miała przekazać wiadomość. A jak ją odczytają… To już zależy od nich.

Czy zobaczą pokaz siły najmłodszej księżniczki, która z taką mocą pewnego dnia mogła upomnieć się o tron? Czy potęgę jaką dysponowało królestwo? Czy popisy niedocenionego dziecka, które stara się oszukać własne przeznaczenie? Młodą dziewczynę zabawiającą dzieci pozwalając im choć na chwilę zapomnieć o burczeniu w brzuchu? Piękny, zapierający dech w piersiach pokaz dający chwilę wytchnienia od nudnej codzienności? Błaganie o wolność?

Wiedziałam jedno – Ymir zobaczyła tylko mnie. Historię Reiss. I było mi z tego powodu jakoś dziwnie dobrze.

- Po prostu lubię te występy. Od kiedy po raz pierwszy zobaczyłam je jako dziecko, wiedziałam, że kiedyś chcę to robić. Marzyłam o tym. Może to samolubne, ale robię to dla siebie. – nie było sensu kłamać. Nie, kiedy miałam wrażenie, że ta dziewczyna potrafi przejrzeć mnie na wskroś.

- Żyjesz tylko dla siebie. W robieniu tego co się lubi, kiedy nie szkodzisz przy tym innym, nie ma nic samolubnego. – Ymir tylko wzruszyła ramionami, jakbym wcale przed chwilą nie wyznała jej swoich grzechów.

Spojrzałam na nią zaskoczona odpowiedzią. Ona chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. Po jej postawie wnioskowałam, że sama żyła według tej zasady i było jej z tym dobrze. Ciekawiło mnie jaką drogę przeszła, by móc żyć w ten sposób i co przywiodło ją do naszego królestwa. Bo fakt, że chciała mojej głowy już odrzuciłam – miała wystarczająco okazji aby mi ją ściąć, a ja nadal tu byłam, w jednym kawałku, z niejaką trudnością dostosowując się do szybkiego tępa Ymir.

Gdy spomiędzy uliczek dostrzegłam plac zdałam sobie sprawę z pewnej znaczącej luki w mojej obietnicy. Nie miałam przy sobie pieniędzy.

Myślałam intensywnie. Armin wraz z końmi czekał przy pobliskich łąkach, byśmy razem wrócili do pałacu jak gdyby nigdy nic. O ile miałam jeszcze na tyle czasu przed powrotem do zamku by bez pośpiechu dotrzeć do czekających na mnie wierzchowców, o tyle nie było mowy, bym zdążyła wrócić po moje oszczędności na zamek i z powrotem. Nawet nie wzięłam ze sobą żadnej wartościowej biżuterii… Księżniczka księżniczką, tytuł tytułem, obecnie byłam biedna jak mysz.

- Coś nie tak? – Ymir bezbłędnie uchwyciła zmianę w moim nastroju.

- Nie mam przy sobie ani grosza. – wyjaśniłam zgodnie z moim wcześniejszym postanowieniem 'nie próbujemy oszukać Ymir, bo to i tak nic nie da'.

- Co?! Eh… To teraz muszę wziąć okup, a tyle z tym zbędnej roboty. – westchnęła teatralnie.

- Spotkam się innym razem i wtedy na pewno… Będę tu za dwa tygodnie!

- Za dwa tygodnie już mnie tutaj nie będzie. – Ymir zapatrzyła się w dal, nagle zobojętniała na moją obietnicę zadośćuczynienia.

Powstrzymałam swoją rozbujałą wyobraźnię. 'Ona ma na myśli miasto, Historio, ewentualnie kraj, a nie śmierć, uspokój się.' - napomniałam się w myślach. I wtedy wpadł mi do głowy inny pomysł.

- A za tydzień?

- Jeszcze będę zaszczycać te ziemie swoją obecnością.

- W takim razie zapraszam cię na bal! – odparłam szczerząc zęby w szerokim uśmiechu, co kompletnie nie przystoi księżniczce.


Do zobaczenia w kolejnym rozdziale!