Każda historia ma gdzieś swój początek, miejsce gdzie nicie przeznaczenia bohaterów krzyżują się i plączą, a potem dalej pędzą już razem, pełne supełków. Nasza opowieść może zaczynać się w wielu miejscach bo opowiada o młodych ludziach, a jak powszechnie wiadomo takie istoty poznają dużo osób, zanim znajdą osobę, której nitka splątała się z ich aż do samego końca. Początkiem naszej historii może być moment gdy zbuntowany Anglik pomógł wstać przerażonemu Polakowi, albo kiedy ten właśnie Polak przeklinając siarczyście wpadł na Niemca, który uważał się za Prusa, albo kiedy ten Prus uśmiechając się zachęcająco podał wizytówkę zdesperowanemu Włochowi. To są bardzo ważne chwile w ich życiu, i w naszej opowieści. Jednak ich historia w rzeczywistości zaczyna się kilka lat przed tą teraźniejszością...
Nie od dzisiaj wiadomo, że los jest nieprzewidywalny. Jednak często nie uświadamiamy sobie tego, dopóki nie dotkną nas jego palce. Przekonała się o tym pewna szkoła, zarówno personel jak i uczniowie. A może powinno się powiedzieć, że przede wszystkim przekonała się co do tego ta głodna wiedzy młodzież. Po corocznym nudnym apelu, którego wysłuchała grupa społeczna zwana kujonami, wszyscy uczniowie udali się do swoich klas by rozpocząć kolejny rok szkolny spotkaniem z wychowawcą. Klasa druga oczywiście nie była wyjątkiem. Wszyscy znaleźli się pod klasą i by umilić sobie czekanie na nauczyciela zbili się w swoje grupki, które powstały rok temu i rozmawiali o minionych wakacjach. Jednak rutynę przerwało przybycie pod klasę nie jednego, a trzech nowych uczniów, którzy wydawali się być nie dość, że obcokrajowcami to jeszcze byli szczerze mówiąc nie tyle co specyficzni, a dziwni.
Na szerokim parapecie siedział chłopak w białej koszuli, beztrosko uśmiechający się i machający nogami w rytm wesołej melodii, którą nucił pod nosem. Wydawał się być lekkoduchem. Zbite w ciasną gromadkę dziewczęta spekulowały, chichocząc, z jakiego kraju może pochodzić (Na pewno z jakiegoś ciepłego. No ale, ale spójrzcie na jego boską karnację. To na pewno opalenizna. Jakby spędził cały dzień na plaży! Hawaje?). Młode damy rozpływały się także nad jego ciemnymi, błyszczącymi włosami oraz niedopiętą koszulą odsłaniającą kawałek torsu i srebrny łańcuszek.
Drugim nowym uczniem był nonszalancko opierający się o kolumnę albinos. Jego ramiona były buntowniczo skrzyżowane na piersi, a czerwone oczy wyglądały spod białej grzywki i z wyższością obserwowały rozemocjonowane towarzystwo. Na jego usta (Widziałyście ma rozciętą wargę! Pewnie bił się z kimś...) wpłynął łobuzerski, lekko kpiący uśmieszek. Wyglądu buntownika dopełniała jego czarna koszulka, na której widniało logo zapewne jakiegoś metalowego zespołu i glany bez wątpliwości potrafiące otworzyć drzwi zamknięte na klucz. Ze słuchawek wetkniętych w jego uszy słychać było na odległość kilku metrów ostrą muzykę, jak stwierdził klasowy geniusz – niemiecką.
Ostatnim, jednak równie osobliwym nowym był blondyn ubrany w modną tunikę i rurki, kręcący się po korytarzu i głośno rozmawiający przez telefon. Po francusku. Młodzieniec szybko wyrzucał z siebie słowa do słuchawki, tak więc dziewczęta i chłopcy mimo lekcji tego języka wyłapywali tylko niektóre słowa... Cóż mogli się przykładać lepiej do nauki, ale lekcje francuskiego były takie nudne i większość wolała się patrzeć na nieludzkich rozmiarów piersi nauczycielki. Teraz jednak żałowali bo nie mieli pojęcia o czym rozmawia ta osoba ani nie byli pewni jego płci. Jego głos był dość niski, więc podejrzewali, że to chłopak, ale czy chłopak może mieć takie zgrabne nogi. Zresztą zdarzały się dziewczyny z niskim głosem. Byli więc w kropce. Obcemu najwyraźniej nie przeszkadzały ich spojrzenia i komentarze bo uśmiechnął się do klasowej piękności, a następnie przesłał jej całusa nie przerywając rozmowy.
Po długim czekaniu wreszcie przyszedł spóźniony wychowawca i przepraszając za spóźnienie otworzył im klasę. Gdy wszyscy zajęli swoje stare miejsce przemówił:
- Jak zapewne zauważyliście w tym roku mamy aż trzech nowych uczniów i choć to zadziwiające wszyscy troje są obcokrajowcami. Z tego co wiem Gilbert prawdę mówiąc przebywa w naszym kraju od kilku lat jednak pozostali koledzy przeprowadzili się tutaj niedawno. Mam nadzieję, że pomożecie im się przystosować tak by czuli się tutaj jak najlepiej. Może przedstawicie się chłopcy i powiecie o siebie kilka słów? – zwrócił się do nowych uczniów. A większość dziewcząt pisnęła uradowana. Blondyn to chłopak, więc mają w klasie aż trzech nowych przystojnych kolegów.
Pierwszy odezwał się blondyn, uśmiechając prawie, że uwodzicielsko.
- Jestem Francis Bonnefoy, pochodzę z Francji. Przeprowadziłem się tu tego lata, bo mój papa postanowił rozszerzyć działalność swojej firmy. Mam nadzieję, że uda mi się z wami zaprzyjaźnić. Bliżej zaprzyjaźnić. - Skończył przedstawiać się mrugając w stronę dziewcząt. Mówił z mocnym francuskim akcentem co sprawiło, że nie wszyscy zrozumieli co powiedział, szczególnie, iż dziewczyny cały czas chichotały, wywołując w klasie szum prawie nie do zniesienia.
- Dobrze, więc kto następny? Może ty – wychowawca odchrząknął wskazując na albinosa.
- Gilbert Beillschmidt. Przez moją zagilbistość wyrzucili mnie z ostatniej szkoły. Pochodzę z Niemiec jednak ze strony taty jestem Prusem – oznajmił z pewną dumą w głosie, patrząc na wszystkich jak na muchy niezdolne do dorównania mu.
Cała klasa wpatrzyła się w niego zastanawiając się co do cholery znaczy „zagilbistość", a nauczyciel modlił się by ostatni z chłopców był cichym, normalnym uczniem. Już wiedział, że z francuskim podrywaczem i niemieckim, a może pruskim łobuziakiem będą problemy.
- No to teraz ty – wskazał na ostatniego z chłopców.
Ciemnowłosy chłopiec uśmiechnął się szerzej i z prędkością karabinu maszynowego zaczął mówić po hiszpańsku. Zakończył kręcąc głową i bezradnie rozkładając ręce. Wszyscy patrzyli na to oniemiali.
- Może mógłbyś przedstawić się po angielsku? - zaproponował nerwowo nauczyciel.
- Ale on przecież powiedział, że nie zna angielskiego – zaoponował Francis.
- Zrozumiałeś go? - zapytał wychowawca.
- Oczywiście przecież Antonio mówi po hiszpańsku – odpowiedział machając ręką jakby znajomość hiszpańskiego i zrozumienie tego co mówił Hiszpan było czymś oczywistym.
- Znasz hiszpański?! - spytał zdumiony nauczyciel.
- Oui, mam przetłumaczyć?
- Proszę – powiedział zrezygnowany.
- Hmm. Tak więc, to Antonio Fernandez Carriedo, pochodzi z Hiszpanii. Lubi pomidory. Przeprowadził się w tym tygodniu,ale nie spodziewał się tego, to była decyzja jego rodziców. Zapisał się na kurs angielskiego, jednak nie potrafi w tym języku nic powiedzieć. Wcześniej w szkole uczył się także włoskiego i francuskiego, ale nie jest w nich zbyt dobry. Przesypiał większość lekcji. Bardzo lubi pomidory – Francis roześmiał się i mruknął coś po hiszpańsku do Antonia, który uśmiechnął się szeroko przytakując.
- No dobrze, no to możecie usiąść – powiedział nauczyciel i wskazał na dwie puste ławki stojące z tyłu pod ścianą. Czuł, że może zacząć modlić się by ten rok minął spokojnie.
W ciągu kilku dni w klasie zapanował nowy porządek. W końcu nic nie mogło zostać takie samo po przybyciu trzech nowych uczniów. Na przerwach, a także ku niezadowoleniu nauczycieli Francis i Antonio rozmawiali po hiszpańsku. Często otaczał ich wianuszek dziewcząt. Kiedy tak było Francuz tłumaczył na angielski to co mówił Antonio zadowolony z uwagi płci pięknej. Gilbert siedział ze słuchawkami w uszach emanując na wszystkich swoją zagilbistością. I stukając stopą w rytm muzyki. Reszta chłopców podpatrywała na to jak Francis i Antonio bez wysiłku zaskarbiają sobie względy dziewczyn i planowała na nich zemstę za to, że odciągnęli je od nich.
Chłopcy znaleźli stosowną chwilę na odegranie się na obcokrajowcach już kilka dni później. Podstępem zaciągnęli Francisa i Antonia za szkołę i dość agresywnie kazali im trzymać się z dala od ich dziewczyn. Oczywiście oni nie chcieli na to przystać. Od słowa do słowa wywiązała się zażarta kłótnia, a następnie bójka. Antonio i Francis całkiem dobrze dawali sobie radę, jednak przeciwników było stanowczo za dużo i powoli zaczynali czuć jak szala zwycięstwa przechyla się na ich niekorzyść. Z twarz Antonia zniknął nawet jego wiecznie zadowolony uśmiech. Nie było dobrze. Nagle nie wiadomo skąd pojawił się ten „zagilbisty Gilbert". Napięcie wzrosło. Antonio i Francis wiedzieli, że jeżeli prusak przyłączy się do ich prześladowców nie będą mieli już żadnych szans na zwycięstwo. Jednak Gilbert z cwanym uśmieszkiem wyciągną rękę do leżącego na ziemi Antonia i pomógł mu wstać.
- Myślę, że jesteście prawie tak zagilbiści jak ja – oznajmił Prus i śmiejąc się uderzył w twarz jednego z ich przeciwników.
W tej chwili powstała najgorsza trójka przyjaciół jaką widziało to liceum. I ten kraj. A także kontynent. W tej chwili rozpoczęła się ich historia, jednak opowieść ta nie będzie opowiadać o ich pełnym zabawy licealnym życiu, czy próbie studiowania. Nie będzie mówić także o tym jak zamieszkali razem i otworzyli pierwszy w kraju host club. Nie, ona będzie opowiadać o tym jak nitki przeznaczenia tej trójki przyjaciół zaplączą się na dobre z nitkami innych osób.
Nasze opowiadanie tak naprawdę zaczyna się kilka lat później...
