Miejsce, gdzie będę wyrzucać różne randomowe sceny, które mi się po głowie tłuką i nie dają spokoju.
Tytuł: Gdy jesteśmy sami
Raiting: K+
Rodzaj: Friendship/Tragedy
Postaci: Matsumoto Rangiku, Kira Izuru, Hisagi Shuuhei
Uwagi: zainspirowane obrazkiem na deviantArt'cie "Go to sleep" by Cryinglittlepeople (dokładny link do obrazka na moim profilu)
Gdy jesteśmy sami
Bitewny kurz powoli opadał, prawie jak płatki śniegu, zaścielając wszystko szarością. Ulicami biegały drużyny czwartego oddziału, próbując znaleźć wśród trupów i zgliszcz jeszcze jakiś ocalałych, albo przynajmniej ulżyć w cierpieniu tym, którym pomóc się już nie da. Do nich, w opustoszałej alejce, nikt nie podbiegł - zatrzymywali się na chwilę, patrzyli i ruszali dalej.
Przytuliła jego głowę do piersi, objęła ramieniem to delikatne ciało, które skrywało tyle siły, siły której ona nigdy nie będzie mieć. Kołysała się delikatnie i gładziła czułym gestem jasne, sklejone krwią włosy. Sama nie była w najlepszym stanie, ale to w tej chwili nie miało najmniejszego znaczenia. Nie mogła po prostu pójść i zostawić go tutaj samego, chociaż on już ją zostawił.
Ten przedziwny przyjaciel, z którym połączyła ją cienka nić tęsknoty wpleciona wspólnym wątkiem w kobierce ich życia przez tą samą osobę. Przez tego mężczyznę o srebrnych włosach i lisim uśmiechu. Byli jedynymi osobami, które go znały, jedynymi które opłakiwały – w ciszy, gdy nikt nie widział. Tych łez, które teraz spływały jej bezwiednie po policzkach, rozmazując brud i jej własną krew, nie ukrywała. Opłakiwała przyjaciela.
To przecież do niego przyszła, gdy chciała obciąć włosy, bo wiedziała, że on zrozumie i nie będzie próbował jej odwieźć. Pamiętała jeszcze jego szczupłe palce rozczesujące jej loki. Teraz te same palce leżały nieruchome w kałuży krwi.
Usłyszała powolne, ostrożne kroki za swoimi plecami, ale nawet nie odwróciła się by sprawdzić kto to. Zacisnęła mocniej ramiona wokół martwego ciała. Bała się, że mogą mu go już odebrać, a chciała jeszcze przez chwilę, egoistycznie, nie być zupełnie samotna. Chociaż wiedziała, że to niewiele potrwa. W niebo, na przeciw opadającemu kurzowi, wzlatywały błękitne drobinki. Palce traciły oparcie. Jej łzy skapywały na coraz mniej materialną skórę, spływały po tamtych policzkach – już kiedyś tak było.
Ramiona obejmowały już tylko powietrze. Siedziała więc ze zwieszoną głową.
- Rangiku.
Podniosła wzrok na dźwięk tego boleśnie spokojnego głosu i spojrzała w szare oczy. W tej chwili zdała sobie sprawę, że stoi przed nią kolejny dziwny przyjaciel, połączony nicią wspólnej tęsknoty, którą wplótł w ich życie ten jasnowłosy chłopak o delikatnym uśmiechu.
Shuuhei bez słowa wyciągnął do niej dłoń. Wytarła łzy i chwyciła dłoń, pozwoliła się podnieść z klęczek.
- Chodźmy cię opatrzeć – powiedział łagodnie.
Ruszyli wśród zaścielajacych alejkę gruzów. Nie obejrzeli się za siebie. Jeszcze znajdzie się czas by opłakiwać. W ciszy, gdy każde z nich będzie samo.
Połączeni wspólną nicią tęsknoty za kimś, kto odszedł. Tęsknoty, od której żaden bóg śmierci nie jest wolny.
