Brzęczenie w głowie Sherlocka narastało. Było coraz bardziej irytujące, coraz głośniejsze. Te wszystkie myśli pojawiające się w jego głowie, natrętne, bezwiedne, nie dające się powstrzymać i kontrolować. Nie dawały mu spokoju. Brzęczały i brzęczały, powodując koszmarny ból głowy. Mógłby wziąć działkę. Mógłby zapalić. Ale bardzo nie chciał do tego wracać, bo koniec końców zaciemniało mu to myślenie. Mógł coś przegapić. Walnął pięścią w blat biurka, mnąc w dłoni papierową kartkę. Musiał coś zrobić, potrzebował... potrzebował czegoś, tylko nie wiedział czego. Frustracja narastała.
Pani Watson przyszła z herbatą, ale nawrzeszczał na nią, przez co wyszła, kręcąc głową. Wpadł też John, ale widząc, w jakim nastroju jest Sherlock nawet nie próbował z nim rozmawiać. Geniusz został więc sam, z narastającym bólem głowy i wściekłością z powodu zastoju w sprawie.
Nagle jego telefon wydał z siebie westchnienie. Detektyw drgnął i odczytał wiadomość.
Wpadnę.
Nie odpisał, rzadko odpisywał. Ale brak otwartego sprzeciwu oznaczał zgodę. Zresztą, i tak się wyniesie po tym jak Sherlock na nią warknie, więc nie trudził się bezsensownym waleniem w klawisze.
Weszła bez pukania. Po cóż zresztą miałaby to robić. Zajęła fotel naprzeciwko biurka. Sherlock nie podniósł głowy, nie przywitał się, nie zmienił pozycji. Wpatrywała się w niego kilka sekund. Tyle wytrzymał, zanim wybuchnął.
- Nie myśl tak głośno, skoro już jesteś, to nie do wytrzymania! - warknął.
- Wyglądasz, jakbyś potrzebował przerwy – szepnęła.
- Nie potrzebuję cholernej przerwy. Potrzebuję heroiny. Albo plastrów. Albo zapalić.
- Tego ci nie dam – pochyliła się, muskając jego zaciśniętą pięść palcami. - Ale mogę dać coś, co cię uspokoi. Wyciszy. Oczyści umysł. Ufasz mi?
Spojrzał na nią, zdziwiony.
- Oszalałaś? Oczywiście, że ci nie ufam.
- Chcę cię zbić na kwaśne jabłko – wyszeptała. - I sprawić, że będziesz o to błagał.
- Nie jestem zainteresowany.
Wstała, stanęła za nim i wplotła palce w jego włosy.
- Pozwól mi sobie pomóc. Jeśli ci się nie spodoba, powiesz. I wtedy przestanę, na tym to polega, Sherlocku.
Odchylił głowę do tyłu. Bolesne pulsowanie nadal rozsadzało mu skronie. Cóż, wiedział, że niektórym ludziom, zwłaszcza z naturalnymi skłonnościami do dzierżenia władzy w pozostałych częściach życia, taka aktywność pomagała. Jego umysł w tej chwili i tak nie nadawał się do niczego. Nie straci czasu. Odwrócił się i spojrzał uważnie na Irene.
- Dobrze.
- Zgadzasz się?
- Tak.
- Chodź – wyciągnęła do niego rękę.
Zaprowadziła go do jego własnej sypialni. Zamknęła drzwi, choć w mieszkaniu nikogo nie było.
- Zdejmij marynarkę – powiedziała cicho, ale to nie była prośba. To był rozkaz.
Sherlock nie był przyzwyczajony do tego, by ktokolwiek mu rozkazywał. Mimo tego usłuchał, ściągając z ramion marynarkę, patrząc uważnie na Irene.
- Teraz spodnie.
Prychnął cicho, lekko rozbawiony. Odpinając pasek, nadal patrzył na jej twarz. Była podniecona, widział to, ale chyba nawet nie starała się tego ukryć. Jednocześnie w jej oczach, choć źrenice były powiększone, widział zdecydowane, stalowe zimno. Teraz była Kobietą. Zsunął spodnie razem ze skarpetkami, składając je starannie i kładąc na krześle, obok marynarki. Uwielbiał swoje garnitury.
Irene pokonała dwa kroki, które ich dzieliły, i stanęła bardzo blisko. Sherlock niespecjalnie zwracał na to uwagę, badał natomiast reakcje jej organizmu, to jak się zachowuje. Nigdy nie widział Dominatrix w pracy, a to było... nietypowe. Wobec tego ciekawe. Wyglądała na opanowaną, jej ruchy na przemyślane i kalkulowane, ale czerpała z tego przyjemność. To było słychać w jej oddechu. Sherlock był przekonany, że gdyby teraz zmierzył jej puls, były przyspieszony.
Powoli, zaczynając od najwyższego guzika, rozpięła jego koszulę. Przejechała paznokciem wzdłuż jego klatki piersiowej, od szyi aż do pępka, zostawiając na jego skórze lekko czerwoną pręgę. Nie bolało. Usiadła na skraju łóżka i wskazała miejsce na swoich kolanach.
- Połóż się.
Nadal wydawało mu się to śmiesznie. W żadnym wypadku nie podniecające. Ale było intrygujące, więc uklęknął powoli na materacu, po czym położył się na kolanach Irene, wspierając na łokciach. Nie widział w ten sposób jej twarzy ani ciała, co uniemożliwiało mu ocenę jej reakcji. Irene wzięła jego krawat i przewiązała mu nim oczy. Nie widział kompletnie nic. Poczuł dłoń Irene na swoich pośladkach, delikatnie głaskającą. To odczucie sklasyfikował gdzieś pomiędzy irytującym a obojętnym.
- Gotowy? - spytała.
- Tak.
Pierwsze uderzenie nie było mocne, ale uczucie było zdecydowanie bardziej przyjemne niż głaskanie. Konkretniejsze, intensywniejsze. Kolejne było mocniejsze, pośladki zapiekły. Przy następnym też. Po każdym następowało kilka sekund głaskania. Uderzenia narastały w siłę, ale... Sherlock nie miał ochoty się nigdzie ruszać. Zacisnął oczy i usta, odbierając uderzenia, skupiając na nich całą świadomość. Bo brzęczenie w jego głowie ustawało, myśli przestawały krążyć jak opętane, ból mijał. To uspokajało, jakimś cudem. Jego mózg przestawał pracować na najwyższych obrotach. Jakim cudem – zastanowi się później, bo poczuł, jak Irene zsuwa z niego bokserki i delikatnie dmucha na jego pośladki. Podmuch powietrza na jego uwrażliwionej skórze wywołał dziwny dreszcz. Dziwny, ale przyjemny, odczuwalny gdzieś w dole brzucha.
- Chcesz jeszcze? - usłyszał z góry.
- Tak – warknął, pochylając głowę.
Mógł niemalże poczuć, jak Irene się uśmiecha. Potem uderzyła znowu, i odczucie dłoni uderzającej w jego nagi pośladek było jeszcze lepsze, jeszcze bardziej bolesne, intensywne, jeszcze bardziej obezwładniające. Wypuścił powietrze z płuc z cichym westchnieniem, a Irene wymierzała kolejne klapsy. Uderzenie, ból, dotyk, uderzenie, ból, dotyk... Prosty rytm, który uciszył jego szalone myśli. Już nie brzęczały, nie powodowały migreny. Odzyskał jasność umysłu.
Na koniec Irene znów poświęciła chwilę na głaskanie go po pośladkach, ale tym razem nie odbierał tego jako irytujące. Bardziej... kojące, wyciszające. Wiedział, że jego tyłek jest prawdopodobnie czerwony jak diabli, ale nie dbał o to. Poczuł, jak jego bokserki wracają na miejsce i jak kobieta odwiązuje przepaskę z jego oczu.
- Możesz już wstać – powiedziała łagodnie Irene.
Podniósł się na łokciach. Lekko zakręciło mu się w głowie, gdy jego ciało wracało do pionu, ale zignorował to. Usiadł obok niej na łóżku, powstrzymując grymas na twarzy. Bolało.
- Potrzebujesz teraz czegoś? - spytała. Spojrzał na nią pytającym wzrokiem.
- Powinienem?
- Różni ludzie różnie to odbierają. Niektórzy potrzebują rozmowy, inni kontaktu fizycznego, przytulenia...
- Nie bądź śmieszna.
Milczeli chwilę.
- Pomogło – to nie było pytanie. Ale Sherlock i tak skinął głową w odpowiedzi.
- Tak. To nic niezwykłego, że oddanie kontroli w czyjeś ręce powoduje automatycznie podporządkowanie się i uczucie satysfakcji. Intensywność doznań może zacierać granice pomiędzy bólem a przyjemnością.
Irene sięgnęła do kieszeni swojego żakietu, którego nadal nie zdjęła, i podała mu tubkę jakiejś maści.
- Możesz tego później potrzebować, jeśli chcesz sprawiać pozory, że to co właśnie się wydarzyło nie miało miejsca.
- Dziękuję – odpowiedział odruchowo, wpatrując się w nią. Ale myślami był daleko, widziała to.
Wstała i skierowała się do wyjścia. Gdy była już w drzwiach, Sherlock nie zmieniając pozycji zadał pytanie.
- Czy to co robisz, zawsze wywołuje u ciebie podniecenie?
- Skąd wiesz, że byłam podniecona? - kącik jej ust powędrował do góry. - Nie mogłeś nic zobaczyć.
- To nie odpowiedź na moje pytanie.
- To także.
- Mięśnie twoich ud delikatnie się zaciskały. Twój oddech stawał się płytszy. No i twoje perfumy pachniały inaczej, feromony wpływały na subtelne zmiany zapachu.
- Widać nie da się pana oślepić, panie Holmes.
Gdy tylko drzwi się za nią zamknęły, komórka Sherlocka wydała z siebie westchnienie.
To nie to co robię, to pan, panie Holmes.
Uśmiechnął się nieznacznie i wrócił do pracy. Za chwilę przerwał mu kolejny sms.
Chodźmy na kolację. Nie jestem głodna.
