Tą krótką sceną otwieram serię obrazków, które dzieją się w uniwersum mojego opowiadania "Tylko się nie bój", na które zwyczajnie nie starczy miejsca w głównej fabule. Takie sceny reżyserskie, które może wyjaśnią pewne sprawy, albo i nie ^^
Uwielbiał efekt działania gigai – uczucie oderwania się od swojego ciała, odpłynięcia gdzieś daleko.
Czuł, jakby zanurzał się coraz głębiej i głębiej w otchłań. Nie widział i nie czuł swoich ramion ani nóg, była tylko dryfująca w powietrznym bąbelku świadomość, że istnieje, ale nic poza tym. Gdzieś tam na granicy wzroku, rozmazane w otaczającej go w wodzie, widoczne były szklane budynki, układające się w nieskończone ulice podwodnego miasta. Opadał nad nimi, między nimi. W pustym mieście bez myśli i uczuć. Uwielbiał ten stan, gdy nie pamięta, gdy nie myśli, gdy woda dookoła zabiera wszystko.
Uwielbiał efekt działania gigai; pomimo skutku ubocznego, jakim był brak koordynacji ruchowej jeszcze kilkanaście minut od powrotu, jakby naprawdę trzeba było na nowo przyzwyczaić się do posiadania ciała i do działania normalnej fizyki; dlatego do pewnego momentu był to jego ulubiony proch, niestety ostatnimi czasy, było o nie coraz ciężej, a ceny stawały się naprawdę niebotyczne. Do pewnego momentu, nie stanowiło to dla niego żadnego problemu – miał stypendium naukowe – ale od kiedy dał sobie spokój z nauką, coraz rzadziej mógł sobie pozwolić na te kilkadziesiąt minut przyjemności.
Na szczęście wtedy pojawiło się Hougyoku i faktycznie było spełnieniem marzeń.
Zamknął za sobą drzwi pokoju w akademiku - jego współlokator wyjechał na weekend do rodziny, więc nie musiał się nigdzie wynosić, chociaż z drugiej strony okularnik i tak miał go już za dziwaka, więc pewnie i tym razem by się nie przejął – sięgnął pod łóżko. Dopiero po dłuższej chwili macania udało mu się chwycić przyklejoną do spodu saszetkę. Uśmiechnął się półgębkiem na widok pojedynczej, ciemnogranatowej kulki. Rzucił saszetkę na biurko, obok postawił puszkę piwa, papierosy, włączył laptopa, odpalił muzykę i gdy popłynęły pierwsze dźwięki, rozsiadł się wygodnie w swoim miękkim obrotowym krześle. Poczęstował się piwem i dopiero wtedy, sięgnął po Hougyoku - wyglądało jak niewinny cukierek – położył je sobie na języku i zaczął ssać, jak landrynkę.
Nie miało najlepszego smaku – strasznie gorzki – dlatego większość osób, albo po prostu je połykała, albo rozdrabniała i wciągała. Tak zresztą zalecali mu robić znajomi, którzy po raz pierwszy go poczęstowali – ci sami, z którymi po raz pierwszy palił trawkę, czy odlatywał od gigai. Jednak sam szybko odkrył, że ssanie dawało lepszy efekt. W jakikolwiek inny sposób dawkowane miało strasznie długi, nawet kilkugodzinny czas oczekiwania. Oczywiście po tym kopało tak jak nic innego – na kilka minut stawałeś się bogiem i absolutnie nic nie było w stanie cię powstrzymać.
Sięgnął po papierosy – kolejny plus nieobecności, tego sztywnego okularnika, mógł sobie spokojnie zapalić w pokoju. Kolejne odkrycie – Hougyoku, nie wiedzieć czemu, nie smakuje tak paskudnie, gdy się w tym czasie paliło.
Sweet dreams are made of this
Who am I to disagree?
Travel the world and the seven seas
Everybody's looking for something
Leciało właśnie w wersji z "Sucker Punch". Bawił się coraz mniejszą kulką w ustach, łapał ją delikatnie; by nie rozgryźć; pomiędzy zęby i lizał czubkiem języka. Czuł powoli efekt. Kolory stawały się ostrzejrze, dźwięki wyraźniejsze, skóra na czubkach palców zaczynała świerzbić. Był bardziej, czuł bardziej. Każdy oddech przynosił więcej powietrza.
Some of them want to use you
Some of them want to get used by you
Jego ciało było tutaj, ale świadomość zaczynała się rozpełzać. Jakby za chwilę był w stanie objąć nią cały świat i niebiosa.
A to był dopiero początek.
Sięgnął do szuflady biurka i wyciągnął z niej nóż motylkowy. Zaczął się nim bawić jedną dłonią; drugą właśnie strącał popiół z papierosa do popielniczki; rozkładał go i składał jednym płynnym, szybkim ruchem – sztuczka podłapana od Tii – metal zostawiał po sobie powidok, jak wachlarz, a mimo to widział dokładnie, ruch swoich palców i ostrza. Czas zaczynał płynąć inaczej. Uwielbiał to wyrwanie się z praw tej nudnej fizyki. Gdyby teraz ktoś stanął mu na drodze, nie miałby najmniejszych szans, pokonałby każdego, bez względu na to, jak wiele by umiał, jak byłby wielki, czy silny. Zniszczyłby go, bo zwyczajnie byłby silniejszy.
Jest silniejszy. Jest do cholery silniejszy!
Połyka malutką juz resztkę cukierka, gasi papierosa, chowa nóż do kieszeni i nie wyłącza kompa. Wychodzi.
Jest późna jesień, ale mu kurtka jest niepotrzebna, jeżeli będzie chciał, sprawi, że zrobi się gorąco jak w piekle. Z początku idzie po prosto pewnym krokiem, ale szybko zaczyna biec. Twarz rozciągnięta w szerokim uśmiechu, oczy kpiąco roześmiane. Kpi sobie z tych wszystkich słabych ludzi, tych osłów, dźwigających jakiś ciężary. On za to jest królem. Jest bogiem. I tym razem go pokona.
Wpada to sali gimnastycznej akurat w momencie, gdy ludzie – spoceni, w dresach i w koszulkach – wychodzą. Nie przejmuje się nimi. Osoba, której szuka stoi na środku sali.
- Yo, Kurosaki – wita go, przekrzywiając głowę. Niebieski kosmyki włosów kleją się do mokrego czoła. - Stęskniłeś się za mną?
Nic więcej nie zdąży powiedzieć. Ichigo jest już przy nim, nóż w dłoni. Tnie.
- Kurwa! - syczy Grimmjow, odsuwając się i instynktownie dotykając piersi.
Na białej koszulce pojawia się karminowa smuga. Krew szybko wsiąka w materiał. Niebieskowłosy zaciska zęby i patrzy na Ichigo, nie rozumiejąc. Otwiera usta, ale nie zdąży nic powiedzieć, bo młodszy chłopak atakuje ponownie. Ale tym razem nie ma już efektu zaskoczenia, chociaż i tak ciężko jest uniknąć tych szybkich pchnięć, ciężko jest złapać ramię z nożem. Zwłaszcza, gdy czuje ciepłą krew płynącą mu po brzuchu.
- Nie wtrącajcie się! - krzyczy Grimmjow do tłumu w drzwiach. - Sam muszę się tym zająć – dodaje już ciszej, patrząc w źrenice, które niemalże w całości przysłoniły brązowe tęczówki.
Nie zauważył na czas kolejnego ciosu – na szczęście zadanego pięścią – zachwiało nim. Skąd w tym dzieciaku nagle tyle siły. Ichigo się śmieje – nieprzyjemnie i szyderczo.
- No dajesz, królu – mruczy niemalże przymilnym tonem. - Myślałem, że na więcej cię stać.
Znowu atakuje – agresywnie i bez chwili wahania. A Grimmjow się waha. Do kurwy nędzy, przecież nie chce zrobić dzieciakowi krzywdy. Ale gdy słyszy kolejny śmiech i widzi ten kpiący uśmiech, coś w nim pęka. A było już tak dobrze. Tym razem to on atakuje z pełną siłą. Jest większy, jest silniejszy. Jest lepszy. Ichigo nie powinien mieć szans.
Nie powinien.
Od kolejnych ciosów, od utraty krwi, zaczynają tańczyć mu przed oczami czarne plamy. Jeszcze chwila, a będzie leżał na tych deskach z nożem pod żebrami. Z nożem wbitym przez kogoś, kto go uratował przed nim samym.
- Co ja ci, do cholery, takiego zrobiłem? - pyta wściekły. To nie tak powinno być.
- Wygrałeś – odpowieda chłopak.
- Co niby kurwa wygrałem?! - krzyczy, bo za chuja nie rozumie o czym Ichigo bredzi.
- Przeżyłeś i wciąż zachowujesz się jak król – odpowiedzi chłopaka nie mają sensu.
Warczy i znowu atakuje. Wie, że jego ruchy są coraz wolniejsze, ale co ciekawe ruchy rudzielca też nie są wcale szybsze. W końcu udaje mu się chwycić ramię, w której trzyma nóż. Wytrąca mu go z dłoni, powala na ziemię. Siada na biodrach i wali z całych sił w ten wciąż uśmiechnięty kpiarsko ryj. Słyszy gruchnięcie, widzi jak brązowe oczy, wywracają się w tył głowy. Dyszy nad nieprzytomnym ciałem Ichigo. Obraz zaczyna się rozmazywać. W końcu pada na bok.
Czy przyszedł czas, kiedy to on musi uratować tego dzieciaka? Myśli w ostatnim przebłysku świadomości. Tylko o co mu do cholery chodziło?
