Śmiech
- Pod żadnym pozorem macie tu nie zaglądać.
Chichocze z cicha, ślina ścieka mu z lewego kącika ust. Uśmiecham się krzywo. Ja bym zajrzał.
- Noo, kamerdynerze? – ponagla, kpiąco akcentując ostatnie słowo. On wie. I ja też wiem.
Ściągam rękawiczkę, potem drugą. Zrzucam płaszcz i poluzowuję krawat. Ludzkie ograniczenia mnie irytują, wszystkie te sztywne ramy i konwenanse, choć – przyznaję – na swój sposób potrafią być fascynujące. Czasem są po prostu śmieszne, tak jak śmieszna jest słodka ludzka dusza zamknięta w tak nieodpowiednim opakowaniu.
Grabarz chyba się niecierpliwi, dziwnym ruchem odrzuca rękawy aż do łokci i podchodzi do mnie. Blizna na jego policzku pulsuje bielą, odcieniem bieli z pogranicza światów. Panicz by jej nie zauważył, przemyka mi przez głowę. Ale panicz z natury niewiele zauważa, choć wydaje mu się, że jest zupełnie przeciwnie.
Grell. Undertaker. Madame Red.
Tak niewiele, myślę rozbawiony.
Jedną ręką zakładam włosy za ucho, przyglądając się Grabarzowi. Zlizuje strużkę śliny z brody i łapie mnie za ramiona. Odsłaniamy zęby – jedne spiczaste, rekinie, drugie zwykłe, dostosowane do wymogów – niemal w tym samym momencie, a potem pochłania mnie zatęchły zapach grobu. Zapach, który rozbrzmiewa psychodelicznym śmiechem.
Stan, w którym się znajduję, przypomina utratę przytomności u śmiertelnych. Odczuwam lekki dyskomfort, nieprzyzwyczajony do mentalnego obłapiania przez szaleńców. Nie mogę się poruszyć, straciwszy kontakt z mym chwilowym ciałem. Mam wrażenie, że mój niespełna rozumu towarzysz również.
Zastanawiam się, co on czuje i co wypełnia pustkę w miejscu jego duszy. Zastanawiam się, co podoba mu się w nurzaniu się w moim czarnym, demonicznym istnieniu i w tkwieniu w dziwacznym, na wpół ludzkim ciele. Pewnie musiałbym oszaleć, żeby to zrozumieć.
- Macki… twojej… czerni… o rany, nie mooogę! – wyje, kiedy wracamy, wykrztuszając słowo po słowie odpowiedź na pytanie, którego nie wypowiedziałem. – One… tak strasznie… - Kolejny wybuch śmiechu przerywa wypowiedź. – Tak… łaskoooczą!
Wije się na podłodze, pokładając ze śmiechu. Stoję nad nim i patrzę chwilę, a potem poprawiam krawat i wkładam płaszcz. Zapinam guzik po guziku, nie zastanawiając się nad sytuacją, choć czuję się dziwnie. Wciąż mam wrażenie, że dotykają mnie te jego mentalne dłonie i nie wiem, co o tym myśleć. Ostatecznie wzruszam ramionami, nie analizując osobliwego uczucia, być może wspomnienia szaleństwa, które na chwilę z nim podzieliłem, a być może po prostu echa dotyku wrażliwego skądinąd umysłu.
Pozwalam włosom znów opaść na twarz i oblizuję wargi. Zastanawiam się, dlaczego akurat śmiech. Dlaczego taka cena.
- Zapraszamy ponownie do środka – uśmiecham się, wpuszczając pozostałych do wnętrza. – Zgodził się z nami porozmawiać.
Jeżeli kiedyś oszaleję, przyjdę do niego i zażądam wyjaśnień.
