Czemże jest nazwa? To, co zowiem różą,
Pod inną nazwą równieby pachniało;
Wiliam Shakespeare, Romeo i Julia, akt 2 scena 1
Weszła do pokoju bezpretensjonalnie i cicho jak gdyby bała się, że zostanie przez niego zauważona. Jak zawsze ubrana była na czarno - ten kolor bez względu na porę roku, płeć czy wiek ludzi, których spotykała zawsze otaczał ją aurą skromności i pokory. Miała niemodnie uczesane włosy, toczek i spływającą z niego na wysokość policzków woalkę. Żaden element jej stroju nie świadczył o próżności czy folgowaniu sobie w tej kwestii - staroświecki strój podkreślał jej nieuchwytny wiek. Szminka na jej ustach miała karminowy odcień i kontrastowała z bladością cery.
Spojrzał na nią.
- Skąd się tutaj wzięłaś? - syknął gniewnie patrząc na jej drobne dłonie w czarnych rękawiczkach.
- Przychodzę gdy ktoś mnie wzywa, to właśnie robię Tom... nie osądzam, nikogo nie osądzam.
- Nie wzywałem cię. Poza tym już się tak nie nazywam - jego głos był ochrypły, jakby cała jego wściekłość w końcu znalazła ujście, powoli krusząc jego ciało małymi pęknięciami.
- Wezwałeś mnie, a raczej zrobiła to ta mała część ciebie, która wciąż pozostała nieskażona, ten mały...
Blady mężczyzna zerwał się na równe nogi i krzyknął:
- Przestań!
Uśmiechnęła się lekko i usiadła przy końcu długiego stołu. Wpatrywała się teraz w jego drobną, śmiertelnie bladą twarz, przypominające szparki czerwone oczy i płaski nos.
- Zmieniłeś się od ostatniego razu.
Jej czerwone usta były lekko zaciśnięte, kiedy przyglądała się mu spod wpół przymkniętych powiek.
Milczała.
- Czy możemy mieć to już za sobą? - zapytał.
Pokręciła głową.
- Nie przyszłam tu dla lorda Voldemorta.
Mężczyzna parsknął śmiechem.
- Nikogo innego poza naszą dwójką tutaj nie ma.
- Jest. Czy myślisz, że obdzierając się z człowieczeństwa, wypalając je z siebie przy pomocy magii, pozbawiając się nie tylko jego ale i zdrowych zmysłów zabiłeś również jego? Czy sądzisz, że wielki Lord Voldemort nie ma w sobie nic z Toma Riddle, z tego biednego, dobrego chłopca żyjącego w pożałowania godnym przytułku? Czy nie pamiętasz dlaczego stałeś się tym, czym teraz jesteś? Tom nigdy nie był lubiany - opiekunki zawsze wolały zajmować się innymi dziećmi, zawsze miały dla niego mniej czasu, zawsze bawił się sam, był odludkiem. Nigdy nie miał przyjaciół, kolegów, nigdy nie był zapraszany na niczyje urodziny, ani nie miał psa. Kiedy reszta dzieci wychodziła na zewnątrz, do świetlicy, w czasie świąt i wakacji, ty jeden wciąż siedziałeś w swoim pokoju. Dlatego gdy tylko odkryłeś swoje zdolności, zacząłeś znęcać się nad innymi, karać ich, okradać ich, zsyłać na nich choroby i cierpienie. Potem było jeszcze gorzej - zabijałeś, okaleczałeś ludzi dla zabawy, prestiżu. Nie próbuję cię oceniać, nie chcę cię bronić ale milcząc wyraziłabym aprobatę dla tego w co zmieniłeś swoje życie.
Lord Voldemort uśmiechnął się lekko.
- Powiedz mi Tom, ile razy będę musiała się tutaj zjawić zanim w końcu pozwolisz mi się pocałować.
Zapadła cisza. Powietrze było chłodne i wilgotne, jakby ktoś właśnie otworzył okno po burzy. Przez chwilę oboje upajali się ciszą.
- Chyba dzisiaj nie doczekam się odpowiedzi.
Wstała i ruszyła w kierunku drzwi.
- Czy mogę cię o coś zapytać? - jego głos był teraz nieco wyższy.
Odwróciła się z gracją.
- Myślę, że tak.
Mężczyzna przez chwilę patrzył na swoje białe paznokcie.
- Czy słyszałaś kiedyś o człowieku, który by nie umarł?
Jej usta zwęziły się w lekkim grymasie.
- Nie.
- Więc ja też kiedyś...
Uśmiechnęła się.
- Losem śmiertelnych jest śmierć.
Shachath wyszła nie oglądając się za siebie.
Pozostawiła za sobą nieuchwytny zapach uschłych róż.
