Rozdział I

Peron 9 i 3/4 jak zwykle, pierwszego września był pełen uczniów Hogwartu i odprowadzających ich na rodziców. Gwar rozmów niósł się przez całą jego długość – najmłodsi rozmawiali ze swoimi rodzicami albo ze starszym rodzeństwem, a ci, którzy już byli w szkole przynajmniej rok wypatrywali swoich przyjaciół, z którymi następnie udawali się do pociągu. Jak zwykle rozmawiano o tym, jak kto spędził wakacje, jakich nowinek się dowiedział. W tym roku dodatkowy temat do rozmów stanowił tajemniczy turniej, o którym niektórzy słyszeli pogłoski, że Hogwart ma brać w nim udział. Nikt jednak nie wiedział, na czym ma on tak naprawdę polegać. Ci, których rodzice byli w Hogwarcie w 1994 roku słyszeli o Turnieju Trójmagicznym, jaki się wtedy odbył i zastanawiali czy coś takiego nie ma się powtórzyć. Wszyscy jednak równie dobrze pamiętali o finale tegoż turnieju, gdy jeden z uczestników zginął, a do życia powrócił Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Było-Wymawiać i dlatego wątpili, że ktokolwiek chciałby powtórzyć tego typu zawody.

Allyson Yaxley stanęła na peronie, pchając wózek z kufrem i klatką, i szła wolnym krokiem tuż jednej ze swoich starszych sióstr. Miała ich aż cztery, ale że była najmłodsza, a każda z nich była starsza od następnej o dwa lata, to poza Allyson już tylko jedna miała uczęszczać do Hogwartu i to na ostatni rok. Ich rodzice nie przybyli z nimi, Allyson była zaskoczona nawet tym, że w ogóle przywieźli je na dworzec i nie musiały przemieszczać się metrem. Nie miała jednak wątpliwości, że w przyszłym roku już będzie musiała sama zorganizować sobie transport. Zdawała sobie sprawę, że spośród córek Yaxley'ów była tą, która najmniej dla nich znaczyła od kiedy poszła do Hogwartu i od tego czasu, choć nie wyrzekli się jej, traktowali ją prawie jak obcą osobę.

Yaxley'owie słynęli z bycia rodem czystej krwi, a także z nienawiści do mugoli i mugolaków. Allyson dobrze wiedziała, że jej dziadek, za czasów świetności Lorda Voldemorta, był jednym z jego popleczników i zginął w trakcie II Bitwy o Hogwart, ale i tak zdążył zaszczepić w swoim synu radykalne poglądy na temat wszystkich, którzy nie byli czarodziejami czystej krwi. Niemal za najważniejszą rodzinną tradycję uważano przynależność w szkole do Slytherinu – którą jej trzy najstarsze siostry spełniły. Annabelle została przydzielona do Gryffindoru, lecz Yaxleyowie byli w stanie to zaakceptować, bo nie był to Hufflepuff. Jednak kiedy Allyson poszła do szkoły, Alastair Yaxley wpadł w furię. Pierwszego września 2017 roku Allyson miała nie zapomnieć nigdy.

Niziutka, drobna jedenastolatka wysiadła z Ekspresu do Hogwartu, rozglądając się wokoło. Jej długie do pasa, proste, blond włosy spięte były w dwa kucyki, luźno opadające na jej ramiona. Każdy, kto przechodził obok niej spoglądał w jej stronę, zastanawiając się kim była osoba o takim wyglądzie jak jej. Nie można było nazwać jej brzydką, ale mimo to jej twarz była trochę zbyt blada i zbyt szpiczasta, jej nos zbyt duży i trochę zbyt zadarty, a oczy odrobinkę zbyt duże. Do tego wszystkiego dochodziły piegi, które ją irytowały, a które uwielbiała w porównaniu z podłużną blizną, jaka zdobiła jej twarz przez długość całego, lewego policzka. Była to pamiątka jeszcze z wczesnego dzieciństwa, gdy jako pięcioletnia dziewczynka bawiła się w ogrodzie na dziecięcej miotełce i wpadła na drzewo, którego gałąź głęboko rozcięła jej skórę. Wiele osób na jej miejscu znienawidziłoby latanie, ale ona na miotle czuła się nawet lepiej niż na własnych nogach. Jednakże nigdy już nie bawiła się w pobliżu drzew.

- Pirszoroczni! Pirszoroczni, do mnie!- usłyszała donośny głos, który dobiegał od zdecydowanie górującego nad wszystkimi, zarośniętego mężczyzny, o którym słyszała od sióstr, że był pół-olbrzymem i od lat pracował w Hogwarcie jako gajowy.

Wolnym, niepewnym krokiem podeszła do niego, stając w gronie innych jedenastolatków, których łatwo było odróżnić od reszty po szatach, bo żadne z nich nie nosiło kolorów swojego domu. Łatwo zatopiła się w tłumie, jako że wszyscy górowali nad nią wzrostem. Prawie każdy z kimś rozmawiał – większość przekazywała sobie historie, jakie słyszeli od swoich braci, sióstr, kuzynów lub rodziców o tym, co ich tak naprawdę czeka, byli jednak i tacy, którzy prawie trzęśli się ze strachu. Allyson domyślała się, że muszą pochodzić z rodzin mugoli albo mieszanych, lecz choć niemal od urodzenia rodzice wpajali jej, że takie osoby są gorsze, ona tego nie rozumiała. Nauczyła się jednak, że nie warto przeciwstawiać się ojcu, dlatego nigdy nic nie powiedziała.

W końcu ruszyli i szybkim krokiem podeszli do brzegu jeziora, gdzie na tafli unosiło się kilkanaście łódeczek. Zgodnie z poleceniem weszli po czworo do jednej łodzi. Allyson czekała na sam koniec, nie znając nikogo i nie chcąc nikomu narzucać się ze swoim towarzystwem. Ostatecznie wsiadła do łódki z Albusem Potterem, Rose Weasley i nieznanym jej, ciemnowłosym chłopakiem. Pierwszą dwójkę znała doskonale, chociaż nie osobiście, bo nigdy nie miała okazji zamienić z nimi nawet słowa. James, Albus i Lily Potter byli jednakże doskonale znani każdemu czarodziejowi jako dzieci słynnego Harry'ego Pottera i Ginewry Weasley; Rose Weasley i jej brat Hugo niewiele ustępowali im pod względem sławy, będąc dziećmi dwójki najlepszych przyjaciół Pottera, którzy razem z nim zasłynęli przy uwalnianiu świata od zła, jakim był Lord Voldemort. O innych Weasleyach też od czasu do czasu się słyszało, ale znacznie mniej niż o nich.

- Jestem Rose Weasley, to jest Albus Potter, a to Wayne Stewart.- wyjaśniła dziewczyna, przedstawiając swoich towarzyszów.

- Allyson Yaxley.- powiedziała dziewczyna, odwracając się, żeby na nich spojrzeć. Dopiero wtedy siedząca z nią trójka zdawała się spostrzec jej bliznę, chociaż i tak zdziwili się już wcześniej, słysząc jej nazwisko.

- Co ci się stało?- zawołał natychmiast Wayne, a Albus i Rose skarcili go wzrokiem widząc, że Allyson zaczerwieniła się i z powrotem odwróciła, przekonana że jej wygląd im przeszkadza.

Zdawała sobie sprawę, że mówili coś do niej, nie słuchała ich jednak, pogrążona w myślach i zajęta dyskretnym przyglądaniem się reszcie uczniów, z którymi miała być na jednym roku. Kątem oka dostrzegła Scorpiusa Malfoya, siedzącego w innej łódce; ich ojcowie byli dobrymi przyjaciółmi i jej ojcu nie przeszkadzało, że Dracon Malfoy nie podziela jego zdania na większość tematów. Nikogo więcej nie znała, zapewne miała poznać, ale nie spodziewała się, że z kimkolwiek się zaprzyjaźni. Przez ostatnie lata, za każdym razem, kiedy podchodziła do jakichkolwiek osób w swoim wieku, ci od niej uciekali.

W końcu dotarli na drugi brzeg i weszli do okazałego, oświetlonego zamku. Po jego korytarzu niósł się wolny tupot ogromnych stóp gajowego, a także znacznie szybsze stukanie butów kilkudziestu mniejszych stop. Zatrzymali się na szczycie schodów, tuż przed ogromnymi drzwiami i Allyson, przepychając się lekko w przód dostrzegła stojącą w tym miejscu kobietę. Nie mogła mieć więcej niż czterdzieści lat; była dość wysoka i szczupła, miała krótkie, czarne włosy i przeszywające spojrzenie chłodnych, czarnych oczu. Na jej twarzy zdawał się malować niezadowolony wyraz, gdy kiwnęła głową Hagridowi, który wszedł do pomieszczenia, gdzie znajdowała się reszta uczniów.

- Z radością witam was w Hogwarcie!- powiedziała, a Allyson przeszedł dreszcz; jej głos oddawał zupełnie inne odczucia, niż mówiła.- Nazywam się Catherine Smith i - jeśli nie wydarzy się nic, co miałoby uniemożliwić mi dalszą pracę w tym miejscu - przez najbliższe siedem lat będę uczyła was zaklęć, a dla tych z was, którzy trafią do Slytherinu będę również opiekunem domu. Za chwilę przekroczycie próg Wielkiej Sali, gdzie jak już zapewne zdążyliście się zorientować, znajduje się cała reszta uczniów i nauczycieli. Zanim jednak będzie wam dane do nich dołączyć, czeka was Ceremonia Przydziału. Zostaniecie rozdzieleni na cztery domy; jedni z was trafią do Slytherinu, drudzy do Ravenclawu, inni do Gryffindoru, a reszta znajdzie się w Hufflepuffie.- Allyson nie mogła pozbyć się wrażenia, że nazwy ostatnich dwóch, a szczególnie Hufflepuffu, kobieta wypowiedziała z pogardą- A teraz podążajcie za mną.

Profesor Smith otworzyła drzwi i doszedł do nich gwar z Wielkiej Sali. Wszyscy szli za nauczycielką, rozglądając się po sali. Przy stole Slytherinu Allyson dostrzegła Alexandrę i Ashlyn, które kiwnęły jej głowami, żeby dodać otuchy, natomiast gdy przechodziła obok stołu Gryfonów Annabelle złapała ją za rękę i z ogromnym uśmiechem powiedziała, żeby się nie bała.

Zatrzymali się przed stołem nauczycieli, gdzie na stołku leżała stara tiara. Jej starsze siostry dużo opowiadały jej o Hogwarcie, więc Allyson wiedziała o nim naprawdę dużo, chociaż niezwykłość zamku i tak na nią oddziaływała, bo słowa jej nie oddawały. Gdy rozmowy w Sali ucichły, kapelusz zaczął śpiewać. Jedenastolatka nie słuchała jednak słów pieśni, gdy coraz bardziej docierał do niej strach, że nie trafi do Slytherinu i zawiedzie oczekiwania swojej rodziny.

- Alder, Suzanne!- wyrwał ją z zamyślenia głos Profesor Smith i westchnęła, bo wiedziała, że nie zostanie wezwana szybko. Bardzo prawdopodobnym było, że miała być przydzielana ostatnia, chyba że znalazłby się ktoś z nazwiskiem na „Z".

Przyglądała się jak jej kolejni rówieśnicy rozchodzą się do czterech domów. Widziała jak Scorpius Malfoy, nie wyrażając przy tym żadnych emocji, praktycznie w momencie dostał się do Slytherinu i zdziwiła się równie mocno jak każdy, gdy w tym domu dołączył do niego Albus Potter, schodząc ze stołka z lekkim westchnięciem. Zarówno Wayne Stewart jak i Rose Weasley dostali się do Gryffindoru.

Aż w końcu pozostała na środku sama i nie było możliwości, żeby nauczycielka nie wyczytała właśnie jej. Słyszała cichy pomruk, gdy wszyscy usłyszeli nazwisko Yaxley i nie miała wątpliwości, że każdy skojarzył ją albo z jej dziadkiem, albo z jej siostrami – Alexandra i Ashlyn były znane z bycia typowymi, czysto krwistymi Ślizgonkami, natomiast Annabelle ze swoją otwartością i ciepłem bardzo szybko zjednywała sobie sympatię ludzi.

Usiadła na stołku oblana rumieńcem, rozglądając się nerwowo po Sali, unikając chłodnego wzroku swoich dwóch sióstr, które oczekiwały, że za chwilę usiądzie przy ich stole. W końcu poczuła, jak nauczycielka nakłada na jej głowę tiarę, a widok Sali przed nią zniknął, bo kapelusz opadł jej na twarz i zatrzymał się dopiero na końcówce nosa, wywołując u niektórych śmiech, który bardziej ją przejął niż pomruk, który się poniósł po Sali, gdy usiadła.

- No proszę, kolejna panna Yaxley… Aż trudno uwierzyć, że twoi rodzice zdecydowali się na piątkę dzieci...

- Bardzo chcieli mieć syna…- powiedziała Allyson w myślach, wiedząc że właśnie to było powodem, dlaczego było ich aż pięć. Gdyby nie to, że po urodzeniu Allyson jej matka nie mogła już mieć więcej dzieci, zapewne byłoby ich więcej.

- Znacznie różnisz się od swojej rodziny, chyba nawet bardziej niż twoja starsza siostra… Chcesz do Slytherinu?- spytała Tiara, gdy Allyson pomyślała o tym, żeby przydział się zakończył i żeby mogła usiąść przy tym właśnie stole.- Nie mogę spełnić tego życzenia, jest to ostatni dom, do którego byś pasowała… Ach, zatem Gryffindor? Brak ci odwagi, męstwa, zdecydowanie nie… A i do Ravenclawu nie pasujesz, choć nie mogę zaprzeczyć, że jesteś mądrą osobą… Tak… Tylko jeden dom pozwoli ci stać się kimś i rozwinąć swoje największe zalety…

- HUFFLEPUFF!- wrzasnęła Tiara na cały głos, a serce Allyson zamarło. To nie mogła być prawda, musiał to być najgorszy koszmar w jej życiu i zaraz miała otworzyć oczy i znaleźć się w domu, w swoim pokoju.

A jednak, gdy Profesor Smith zdjęła z jej oczu Tiarę, dotarło do niej, że nie jest to snem. Ze stołu Puchonów dobiegały do niej oklaski, a gdy zerknęła na stół Ślizgonów, Ashlyn i Alexandra obrzuciły ją pogardliwym spojrzeniem. Nie miała jednak wątpliwości, że okrzyk „Brawo Allyson!" pochodził od Annabelle.

Od tego czasu wszyscy członkowie jej rodziny, poza Annabelle, traktowali ją jak wyrzutka. Często słyszała, że nie może być tak źle, skoro się jej nie wyrzekli, ona jednak zastanawiała się czy nie byłoby to nawet lepsze. Wtedy zapewne zamieszkałaby z jakimś innym krewnym, któremu nie przeszkadzałaby jej przynależność do Hufflepuffu. Ale jednocześnie tęskniłaby za Annabelle, do której bardzo się zbliżyła. Bardzo często chciała zapomnieć o swojej rodzinie, ale chyba nigdy aż tak bardzo, niż rano, drugiego września.

Allyson usiadła przy stole Hufflepuffu, starając się pozostać na tyle nie zauważoną, na ile się dało. Niczego nie bała się bardziej, niż porannej poczty. Nie miała wątpliwości, że któraś z jej sióstr na pewno napisała do domu, żeby poinformować rodziców o wszystkim, a wiedziała, że ci nie będą zadowoleni. Dlatego nie zdziwiła się, że jedna z pierwszych sów, jakie wleciały do Wielkiej Sali, a która niosła ze sobą jedyną, czerwoną kopertę, zrzuciła ją właśnie na jej talerz, przyciągając spojrzenia wszystkich. Nie chciała wiedzieć, co jest w środku, zdawała sobie jednak sprawę, że odwlekanie otwarcia niczego nie zmieni, tylko pogorszy sprawę.

- ALLYSON CLEMENTINE YAXLEY!- poniósł się echem wrzask jej ojca, a Allyson zrobiła się czerwona i jedynym, o czym marzyła w tym momencie było zapadnięcie się pod ziemię- JESZCZE NIGDY NIE SPOTKAŁA MNIE TAK WIELKIE KOMPROMITACJA! NAWET TWOJA STARSZA SIOSTRA NIE UPADŁA TAK NISKO, ŻEBY TRAFIĆ DO HUFFLEPUFFU! JESTEŚ NAJWIĘKSZYM UPOKORZENIEM, JAKIE KIEDYKOLWIEK SPOTKAŁO NASZĄ RODZINĘ!

Z tymi słowami wyjec się rozpadł, ale w Wielkiej Sali nadal panowała cisza. Allyson czuła na sobie wzrok wszystkich w niej obecnych, a jednocześnie z trudem opanowywała łzy. Domyślała się, że tak będzie, a jednak doświadczenie tego wywołało u niej ogromny smutek. Od tej pory każdy wiedział, kim była – zasłynęła jako Puchonka, która już pierwszego dnia dostała z domu wyjca za to, kim była.

Pożegnała się ze swoją starszą siostrą, która w tłumie dostrzegła swoich przyjaciół i weszła do pociągu, zajmując jeden z ostatnich, wolnych przedziałów. Nie szukała nawet swojej najlepszej przyjaciółki, bo wiedziała, że ta znajduje się w wagonie dla prefektów, tak samo jak ich najlepszy przyjaciel. Przez całą drogę nie odezwała się ani słowem, nie przerywając rozmowy dwójce pierwszoklasistów, którzy dzielili z nią przedział. Była jedną z pierwszych osób, które stanęły na peronie w Hogsmeade i ruszyła wolnym krokiem w stronę stojących niedaleko powozów.

- Hej, Allyson! Zaczekaj!- usłyszała za sobą znajomy głos i odwróciła się.

W jej stronę biegła jej najlepsza przyjaciółka, Shyanne Brooks. Była to średniego wzrostu ciemnoskóra dziewczyna o idealnej sylwetce, długich, bardzo kręconych, kruczoczarnych włosach i ciepłych, ciemnobrązowych oczach, a na jej twarzy jak zwykle malował się ogromny uśmiech. Obok niej szedł Andrew Hamilton, niewiele wyższy od Shyanne chłopak, nikłej budowy, którego jasnobrązowe włosy były w wiecznym nieładzie, a ogromne okulary prawie zawsze przekrzywione.

Andrew był pierwszą osobą, z którą zaprzyjaźniła się Allyson. Nieśmiały, niezdarny chłopak, niezbyt odnalazł się w towarzystwie reszty Puchonów z ich klasy, ale za to odnalazł wspólny język z Allyson. Razem stanowili duet szkolnych wyrzutków, z którymi nikt nie bardzo chciał mieć cokolwiek do czynienia, dlatego bardzo zdziwili się, gdy coraz więcej czasu zaczęła z nimi spędzać Shyanne. Dziewczyna ta przypominała Allyson Annabelle – emanowało od niej takie samo ciepło i otwartość, i Allyson była przekonana, że Shyanne mogłaby stać się szkolną, a przynajmniej Puchońską gwiazdą. Mimo to wybrała ich i już po pierwszym tygodniu nauki cała trójka stała się praktycznie nierozłączna.

Wsiedli do powozu, a po chwili dołączyło do nich jeszcze dwoje Krukonów. Powóz ruszył i po chwili byli już w zamku. Weszli razem z resztą do Wielkiej Sali i usiedli przy stole swojego domu.

- Hej, Allyson, słyszałaś nowinę?- obok niej niemal od razu usiadł Marcell Lewis, który razem z Allyson grał w domowej drużynie Quidditcha.

Allyson już od drugiej klasy była członkiem drużyny i mimo tego, że co roku każdy z zawodników musiał w pewnym sensie dostać się do drużyny ponownie, nie miała żadnych problemów z utrzymaniem miejsca w drużynie. Choć dobrze się czuła na każdej pozycji, to grała na swojej ulubionej, czyli jako ścigająca i uważała, że było to coś, w czym była naprawdę dobra.

- To zależy jaką.- odparła- Gratulacje z powodu zostania kapitanem drużyny, bo zapewne ty nim zostałeś.- uśmiechnęła się, a Marcel westchnął.

- No właśnie to jest ta nowina, że w tym roku nie ma rozgrywek Quidditcha. Rozumiesz? Nie ma!- powiedział bardzo niezadowolonym głosem.- Gdy tylko o tym usłyszałem poszedłem spytać się Profesor Harding czy to prawda, a ona potwierdziła. Ale nie chciała powiedzieć dlaczego, tylko że dowiemy się w trakcie uczty. Wracam do chłopaków, trzymaj się.

Marcell wstał, a Allyson odwróciła się do Shyanne i Andrew, którzy byli równie zdziwieni jak ona. A więc z okazji tego tajemniczego turnieju, o którym tak wiele ostatnio słyszała, odwołano jej największą radość w szkole, czyli rozgrywki Quidditcha.

- Nie przejmuj się, może będzie w zamian coś fajniejszego?- stwierdziła Shyanne, a Allyson i Andrew rzucili jej piorunujące spojrzenia. Oboje byli równie wielkimi fanami Quidditcha, chociaż tylko Allyson grała, bo Andrew niezbyt dobrze czuł się na miotle.

Po chwili do Sali weszła Profesor Smith, a za nią grupa przerażonych pierwszoklasistów. Allyson uśmiechnęła się, pamiętając dokładnie jaki strach spowodowała u niej ta nauczycielka, gdy pierwszy raz ją spotkała. Żadna późniejsza lekcja z tą kobietą nie przeraziła ją bardziej niż to pierwsze spotkanie. Była to bardzo wymagająca i nie znosząca luźnego podejścia nauczycielka, przy której każdy wolał milczeć, choćby najgorzej narzekała na jego kompletny brak umiejętności, co było ogromną przesadą.

Ceremonia Przydziału zdawała się w tym roku okropnie wlec, kiedy Allyson czekała na przemówienie dyrektora. Chciała czym prędzej dowiedzieć się czegokolwiek na temat turnieju, w którym miał wziąć udział Hogwart w tym roku.

Aż w końcu ostatni z pierwszoklasistów został przydzielony i gdy Profesor Smith zasiadła przy Stole Nauczycieli, Profesor Flitwick stanął na swoim krześle, na którym jak zwykle znajdowała się sterta książek, żeby niewielki wzrost dyrektora nie utrudniał mu udziału w ucztach. Klasnął trzy razy w dłonie, jak to miał w zwyczaju i gwara umilkła, a wszystkie oczy zwróciły się na niego.

- Witajcie moi drodzy na kolejnym, a dla niektórych pierwszym roku nauki w Hogwarcie! Szczególnie gorąco witam oczywiście pierwszoklasistów i wyrażam nadzieję, że spodoba wam się szkoła, która przez najbliższe lata stanie się waszym domem. Jak co roku muszę przypomnieć, że wstęp do Zakazanego Lasu jest zakazany.- Profesor praktycznie przesylabował ostatni wyraz, spoglądając w stronę stołu Gryffindoru, przy którym siedział James Potter z dwójką swoich najlepszych przyjaciół.- Mógłbym tu teraz wymieniać wszystko, co dzieje się w naszej szkole, ale o tym na pewno naszych najmłodszych poinformują prefekci i opiekunowie domów, więc nie widzę potrzeby przedłużania, szczególnie, że mam do ogłoszenia bardzo ważną nowinę.

Jak zapewne doleciało już do uszu wielu z was, w tym roku nie odbędą się szkolne rozgrywki Quidditcha.- w tym momencie po Sali przebiegł niezadowolony pomruk, który wydali przede wszystkim ci, którzy grali w drużynach swoich domów, mieli taki zamiar lub byli jego zagorzałymi fanami, ale nie byli dostatecznie dobrzy, żeby grać.- Nie smućcie się jednak i nie obrażajcie! Otóż nasza szkoła weźmie udział w międzyszkolnym turnieju Quidditcha i spośród was wszystkich będziemy musieli wyłonić siódemkę podstawowych graczy i przynajmniej czwórkę rezerwowych, więc będziecie mieli okazję zarówno do grania, jak i do kibicowania, tylko tym razem już nie swojemu domowi, ale Hogwartowi!

- Brawoo!- rozległ się krzyk ze stołu Gryffindoru i James Potter stanął i zaczął oklaski. Członkowie domowych drużyn dołączyli do niego jako pierwsi, stojąc i z ogromnymi uśmiechami na twarzach wiwatując, a następnie przyłączyli się również niektórzy inni uczniowie.

- Cisza!- krzyknęła po chwili Profesor Smith widząc, że Profesor Flitwick nie może poradzić sobie z uspokojeniem uczniów. Wszyscy w momencie ucichli i usiedli z powrotem na swoich miejscach.

- Coś, co zapewne zasmuci wielu z was to restrykcje dotyczące zgłaszania się do szkolnej drużyny. Otóż zgłosić się może każdy, kto ma ukończone piętnaście lat, czyli rozpatrywane będą tylko kandydatury piąto-, szósto- i siódmoklasistów.- w tym momencie po Sali poniósł się kolejny pomruk, ale wystarczyło, że Profesor Smith zaczęła się podnosić, żeby wszyscy umilkli.- Wszystkie terminy będą podane niedługo, a informacje zostaną wywieszone na tablicach ogłoszeń w waszych dormitoriach lub przekazane przez opiekunów domów. A teraz życzę wam wszystkim smacznego!- klasnął kolejny raz i wszystkie talerze i półmiski wypełniły się po brzegi jedzeniem.

Uczta upłynęła wszystkim na rozmowach i kontynuowaniu tematów z pociągu. Allyson nie musiała dowiadywać się jak jej przyjaciele spędzili w wakacje, bo nigdzie nie wyjeżdżając utrzymywała z nimi stały, listowy kontakt, chcąc mieć jakieś zajęcie i choć namiastkę ich towarzystwa.

Będąc prefektami, Shyanne i Andrew mieli obowiązek zaprowadzić pierwszoklasistów do dormitorium, dlatego gdy skończyli jeść i zauważyli, że najmłodsi Puchoni również, wstali i powiedzieli im, żeby podążali za nimi. Allyson zdecydowała się im towarzyszyć, kompletnie nie przejmując się ich zaciekawionymi i lekko przestraszonymi spojrzeniami w jej stronę. Spotykała się z nimi co roku, ale jej wygląd nie budził już takiej sensacji, jak w pierwszej klasie. Ludzie po prostu się przyzwyczaili.

Wyszli z Wielkiej Sali i udali się do lochów, gdzie skręcili w korytarz prowadzący do kuchni. Minęli ją jednak i weszli w jeden z bocznych korytarzy, który zaraz się kończył. Przy ścianie stała piramida z ułożonych na sobie beczek. Shyanne podeszła do nich i zastukała w środkową beczkę w drugim rzędzie od dołu w rytmie nazwiska „Helga Hufflepuff" i wieczno otworzyło się.

- Lepiej przyjrzyjcie się dokładnie, która to beczka i zapamiętajcie dokładnie rytm. Jeśli się pomylicie przekonacie się, jakie są zabezpieczenia przeciw temu, żeby dostali się do nas uczniowie innych domów. Każda inna beczka obleje was octem. Nie przejmujcie się jednak, jeśli na początku nie będzie się wam udawało dostać do dormitorium – każdy z nas miał ten sam problem, a niektórzy nawet miewają go do dzisiaj.

Allyson zarumieniła się, słysząc słowa przyjaciółki. Chociaż doskonale pamiętała, w którą beczkę ma zastukać nie miała kompletnie poczucia rytmu i często nie udawało jej się zastukać w odpowiedni sposób, więc nie raz przychodziła do dormitorium i nie potrafiła wytrzymać sama ze swoim zapachem – bo woni octu nienawidziła.

Wszyscy po kolei wpełzli do beczki i wyszli po drugiej stronie. Ujrzeli przed sobą przestronne, okrągłe pomieszczenie, którego wszystkie ściany miały słoneczny kolor; dywan na podłodze również był żółty, ale znacznie ciemniejszy. Na głównej ścianie wisiał proporzec z godłem Hufflepuffu; po całym pokoju porozstawiane były wypchane, wygodne, czarne fotele i kanapy, a także niewielkie stoliki. Z nisko zawieszonego sufitu zwisały ozdobne lampy wykonane z czerwonej miedzi, a za oknami znajdowała się wiecznie zielona trawa i mniszki lekarskie.

- Zapewne zaraz zapytacie, dlaczego nie ma możliwości otwarcia okien. Otóż są one zaczarowane, bo znajdujemy się pod powierzchnią ziemi.- wyjaśnił Andrew, patrząc z uśmiechem na rozglądających się z zaciekawieniem po pokoju jedenastolatków.

- Te czarne, okrągłe drzwi po obu stronach prowadzą do waszych sypialni. Sypialnie chłopców są na prawo, dziewcząt na lewo.- powiedziała Shyanne, spoglądając na Andrew- Myślę, że wiecie już wszystko, ale jeśli tylko będziecie mieć jakieś pytania, zawsze możecie zapytać mnie, Andrew lub któregokolwiek z innych uczniów naszego domu. Każdy wam chętnie pomoże.

Allyson i Shyanne pożegnały się z Andrew i udały się do swojej sypialni. Były już w niej ich trzy współlokatorki – zajęte rozmową zdawały się nawet nie dostrzegać, że dziewczyny do nich dołączyły. Allyson natychmiast podeszła do swojego łóżka i opadła na kołdrę, pozszywaną z wielu kawałków materiału w rozmaitych odcieniach żółtego i uśmiechnęła się szeroko, zamykając oczy. Nareszcie była w domu.