{NOTKA AUTORKI}

Prawa autorskie do Haikyuu! należą do Furudate Haruichiego :)

Akcja fanfika rozgrywa się na drugim roku Hinaty i Kageyamy w Karasuno. Ponieważ manga wciąż wychodzi (w momencie publikacji fanfika, wydany został 163 rozdział), musiałam wymyślić, jak zakończył się pierwszy rok Szybkiego Duo. Jest też duża szansa na pojawienie się spojlerów. YOU HAVE BEEN WARNED!

Jeśli chodzi o relację między bohaterami, rating fanfika to T, ale nie mogę zagwarantować, że w miarę powstawania kolejnych rozdziałów, nie pojawią się elementy M. Będę o tym uprzedzać w notkach :) Ale do tego momentu jeszcze bardzo długa droga... Uprzedzam też, że każdym rozdziale będą przekleństwa - umówmy się: Kageyama spokojnym człowiekiem NIE JEST :) Ze względu na wulgaryzmy, oficjalny rating fanfika to M.

Postaram się, by nowy rozdział wychodził co tydzień, ale niczego nie obiecuję.

Poprawiam tekst po przeczytaniu, ale - jak to bywa - nie zawsze wszystko wyłapię, za co przepraszam.

W wolnym czasie spróbuję to przetłumaczyć na angielski.

Dla tych, którzy się nie domyślili - TAK, to będzie KageHina :) :) :)

That would be all, so enjoy the reading :) :) :)

{KONIEC NOTKI}

11 powodów

Rozdział 01 – Przypadek czy przeznaczenie?

- Niedobrze mi. – jęknął Hinata.

Tanaka zarechotał.

- Dziwisz się? Zjadłeś tyle, że brzuch zaczął Ci sterczeć. Wyglądasz, jakbyś był w ciąży.

- Żeby wpakować w siebie dwadzieścia tłustych hamburgerów. – burknął Tsukishima – Co za ohyda!

- Ja nie zjadłbym nawet jednego. – dodał Yamaguchi.

Nishinoya wyszczerzył zęby i uniósł kciuk.

- Byłeś dzielny, Shoyo! – krzyknął.

Hinata zmusił się do nieśmiałego uśmiechu. Z dłonią na brzuchu, powoli odzyskiwał oddech.

- Grunt… - wydyszał – Grunt, że zjadłem… więcej niż Kageyama.

Siedzący obok niego na ławce czarnowłosy chłopak gwałtownie się wyprostował. Do tej pory wyglądał, jakby miał zaraz zwymiotować, ale słysząc stwierdzenie rudzielca, w cudowny sposób ozdrowiał.

- Że niby ty zjadłeś więcej, baranie?! – wycedził z mordem w oczach – Nie byłeś nawet w połowie, gdy ja skończyłem swoją miskę.

- W mojej misce było więcej hamburgerów, głupku! – odszczeknął Hinata – A poza tym, na wypadek gdybyś zapomniał, przypominam Ci, że zjadłem też całą masę hamburgerów z Twojej miski!

- To nie ma żadnego znaczenia! Liczyłem, ile zjedliśmy i wiem, że zjadłem więcej.

- Policzyłeś źle! Czasami pakowałem sobie do ust dwa hamburgery za jednym zamachem… na pewno to przeoczyłeś!

- Zdurniałeś?! Nie ma szans, bym przeoczył, że niechluj obok mnie wysmarował sobie cały ryj keczupem!

Szybkie duo kontynuowało swoją kłótnie, a pozostali chłopcy obserwowali to ze zrezygnowanymi minami.

- Ale oni wiedzą, że to był konkurs drużynowy, tak? – Ennoshita szepnął do Tanaki.

- Oczywiście, że wiedzą. Inaczej nie posyłaliby tylu nienawistnych spojrzeń w kierunku przeciwników. To jednak nie przeszkodziło im w rywalizowaniu ze sobą nawzajem…

Hinata i Kageyama złapali się za koszulki i właśnie mieli obrzucić się nową serią wyzwisk, gdy nagle zamarli i przyłożyli dłonie do ust. Ich policzki były spuchnięte jak u pary chomików. Sekundę później obaj zniknęli za drzwiami łazienki.

- A więc w końcu jedzonko znalazło ujście. – zachichotał Ennoshita.

- Było jasne, że tak to się skończy. – mruknął Tsukishima – Trzeba było zabronić im udziału w tym konkursie.

Nishinoya mocno poklepał go po plecach.

- Uszy do góry Tsukishima! Kiedy skończą haftować, będziemy mogli wziąć się za zrealizowanie nagrody, którą wygrali!

- Właśnie! – zawtórował mu Tanaka, wymachując złotymi kuponami – Nieograniczony dostęp do wszystkich atrakcji w parku! Ale będzie ekstra!

- Innymi słowy, moją nagrodą będzie patrzenie, jak Ci kretyni zakładają się, kto dłużej wytrzyma na rollercoasterze i znowu puszczają pawia, tym razem na chodnik. – zakpił Tsukishima – Wprost nie mogę się doczekać.

Yamaguchi położył mu dłoń na ramieniu.

- Park Rozrywki Daikiki to nie tylko rollercoastery, Tsukki. – powiedział łagodnie – Tu jest cała masa innych, zupełnie nieekstremalnych atrakcji. A ponieważ Hinata i Kageyama wygrali kilka kuponów, będziemy mogli się rozdzielić i każdy wybierze coś dla siebie.

- Dobrze powiedziane, Yamaguchi! – krzyknął Tanaka – Ja i Noya nie zamierzamy tracić czasu na rollercoastery.

Tsukishima uniósł brew.

- Naprawdę? – spytał zdumionym tonem – Ciężko mi w to uwierzyć. Kto jak kto, ale wy dwaj raczej nie jesteście typami, którzy wybraliby wesołą karuzelę zamiast kolejki górskiej.

- Karuzelę? – powtórzył ze śmiechem Nishinoya – Chyba żartujesz. O, nie, mój drogi przyjacielu. Ja i Ryu pójdziemy do jedynego miejsca w tym parku, odpowiedniego dla prawdziwych mężczyzn…

Nieopodal stała tablica z mapą parku. Tanaka i Nishinoya jednocześnie wskazali na narysowany na samym środku mały domek.

- Meido Cafe! – ryknęli.

Tsukishima miał taką minę, jakby zastanawiał się, czy przypadkiem nie popsuł sobie okularów. Zbliżył twarz do mapy. Po trzykrotnym przeczytaniu napisu, nadal nie mógł uwierzyć.

- Meido Cafe? – wydusił – Meido Cafe w Parku Rozrywki?!

- Nieprawdopodobne. – wyszeptał Yamaguchi.

- Boże chroń te kelnerki… - jęknął Ennoshita.

Libero i łysy już nie zwracali na nich uwagi.

- Pomyśl Ryu, piękne kobiet w krótkich spódniczkach!

- Piękne kobiety na każde Twoje skinienie!

- Piękne kobiety w słodkich strojach pokojówek!

- Piękne kobiety…

W tym momencie rozległo się skrzypnięcie drzwi. Kageyama i Hinata wreszcie wyszli z łazienki. Obaj byli w idealnym stanie, jakby wcześniejsze problemy żołądkowe w ogóle nie miały miejsca.

- No dobra! – krzyknął Hinata – Teraz czas na rollercoastery! Żeby tylko nie zrobiło Ci się słabo, Kageyama-kuuuun….

- Chyba Tobie! – odburknął Kageyama - Kto ostatni przy Zabójczej Pętli, ten frajer!

Rudowłosy środkowy i czarnowłosy rozgrywający zerwali się do biegu, ale zanim zdążyli zniknąć z oczu, Ennoshita złapał ich za kołnierze.

- Chwila.. chwila! Po pierwsze, nie wzięliście kuponów, a po drugie mam wam wszystkim coś do powiedzenia.

Hinata i Kageyama niechętnie usiedli na ławce. Tanaka, Nishinoya, Tsukishima i Yamaguchi wkrótce do nich dołączyli. Ennoshita przebiegł wzrokiem po twarzach kolegów i odchrząknął.

- Jak doskonale wiecie, za tydzień zaczyna się rok szkolny, a wraz z nim nowy sezon siatkarski…

- Z Tobą jako kapitanem! – odezwali się Tanaka i Nishoya – Absolutnie w Ciebie wierzymy!

- Nie przerywać, teraz ja mówię! – syknął Ennoshita.

Libero i łysy pokiwali głowami. Wyglądali jak rodzice dumni ze swojego dziecka.

- Wczuwa się w rolę. - wyszeptali z namaszczeniem.

- Co prawda nie wszyscy mogli tu dzisiaj przyjechać… - ciągnął Ennoshita – Yachi-san się przeziębiła, a pozostali członkowie klubu nadal są na wakacjach z rodzicami… a mimo to cieszę się, że naszej siódemce udało się spotkać. Jesteśmy w końcu nową Drużyną Karasuno, prawda?

Nikt nie odpowiedział. Szóstka chłopców po prostu siedziała na ławce i patrzyła na niego wyczekująco.

- Cóż… tego… nie jestem tak dobry w przemowach jak Daichi. Wiem, że nie jestem, ale… Próbuję wam powiedzieć… że chociaż za chwilę rozdzielimy się i będziemy się bawić w różnych częściach parku, to chciałbym… chciałbym, żebyśmy przynajmniej część tego czasu spędzili wszyscy razem. Jako drużyna. Dlatego proponuję, byśmy spotkali się tutaj o osiemnastej. Możemy wtedy wspólnie pójść na Diabelski Młyn i coś razem porobić. Co wy na to?

- Jasne! – krzyknął Tanaka.

- Ennoshita, jesteś super! – zawtórował mu Nishinoya.

Kageyama, Hinata i Yamaguchi wydali z siebie entuzjastyczne „okej!". Tsukishima oglądał swoje paznokcie, z miną mówiącą „wszystko mi jedno".

- To świetnie. – kapitan uśmiechnął się – W takim razie widzimy się o osiemnastej. Mam jeszcze do was ostatnią prośbę. Chciałbym, żeby wszyscy stawili się na miejsce zbiórki w miarę przyzwoitym stanie. A szczególnie Ci, którzy zamierzają jeździć na rollercoasterach – zerknął przelotnie na Hinatę i Kageyamę – i Ci, którzy planują zaglądać kelnerkom pod spódnice. – posłał wymowne spojrzenie Tanace i Nishinoi – Czy to jasne?!

Jego mroczna, obiecująca zemstę, mina była godna samego Sawamury Daichiego. Czwórka chłopaków, o których była mowa, przełknęła ślinę i energicznie pokiwała głowami.

Chwilę później rozdzieli się. Kageyama i Hinata pognali w kierunku rollercoasterów, Nishinoya i Tanaka ruszyli na podbój Meido Cafe, zaś Tsukishima, Yamaguchi i Ennoshita skierowali się w stronę Gabinetu Iluzji.

Czas minął w zastraszającym tempie. Kapitan, okularnik i piegowaty środkowy jako pierwsi przyszli na miejsce zbiórki. Jedząc lody, siedzieli na ławce i czekali na resztę. Zegar wybił osiemnastą… i nikt się nie zjawił.

- Trzeba było umówić się na siedemnastą trzydzieści. – rzucił Tsukishima znudzonym tonem – Wiedziałem, że na tych czterech idiotów trzeba brać pół-godziny poprawki.

- Mam nadzieję, że nic im nie jest. – odezwał się Yamaguchi.

Osiemnasta dziesięć. Osiemnasta piętnaście. Osiemnasta dwadzieścia…

Wreszcie o osiemnastej trzydzieści zza zakrętu wyłonili się Tanaka i Nishinoya.

- Wiecie, która jest godzina?!

Ennoshita uniósł oskarżycielski palec w kierunku winowajców.

- Przepaszamy, Ennoshita-san. – powiedział Nishinoya – Musieliśmy wracać okrężną drogą, żeby zmylić pościg.

- Pościg? Jaki pościg?

Dopiero kiedy łysy i libero stanęli bliżej, można było zobaczyć, w jakim byli stanie. Wyglądali, jakby ostatnie godziny spędzili na froncie wojennym, a nie w parku rozrywki. Włosy mieli potargane, ubrania umazane w błocie, a na ich przedramionach widniały liczne zadrapania. Mimo to wcale nie wyglądali na zasmuconych. Chociaż byli lekko zdyszani, szerokie uśmiechy nawet nie chwilę nie schodziły z ich twarzy.

- Gonił nas szef klubu. – wyjaśnił Tanaka – Nie rozumiem, o co on się tak wściekł.

- Pewnie o to samo, co panie, które zostawiły te piękne ślady na waszych gębach. – mruknął Tsukishima.

Na policzku każdego ze spóźnialskich widniał czerwony siniak w kształcie smukłej damskiej dłoni.

- To? – wykrzyknął Nishinoya, z dumą wskazując swoją twarz – To jest jednoznaczny dowód męstwa, okularniku!

- Właśnie! – zgodził się entuzjastycznie Tanaka – To co prawda nie to samo, co odcisk przecudnej dłoni Kiyoko-san… ale teraz mam przynajmniej namiastkę szczęścia, którego zaznał niegdyś Noya-san!

- Jestem z Ciebie taki dumny, Ryu! – zawył libero ze łzami w oczach.

- Jak bardzo trzeba się stoczyć, by twierdzić, że dostanie w twarz od Shimizu to szczyt szczęścia. – mruknął do siebie Tsukishima.

Podczas gdy Ennoshita był zajęty prawieniem kazania nieszczęsnym kobieciarzom, Yamaguchi niespokojnie wodził wzrokiem po otoczeniu.

- Skoro Nishinoya i Tanaka wrócili w takim stanie, aż boję się myśleć, jak będą wyglądać Hinata i Kageyama. – wyznał, obgryzając paznokcie.

Tsukishima przewrócił oczami.

- Wątpię, by wrócili z czymś więcej niż dolegliwościami żołądkowymi. Nawet oni nie byliby tak durni, by wdać się w bójkę tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego. Oho! O wilku mowa.

Hinata i Kageyama zmierzali w ich stronę. Ennoshita zostawił w spokoju Tanakę i Nishinoyę, po czym odwrócił się w stronę Szybkiego Duo. Wypiął pierś, gniewnie zmarszczył brwi i wziął głęboki oddech. Wszyscy oczekiwali, że wyrzuci z siebie kazanie, od którego zadrży ziemia.

Tak się jednak nie stało. Kiedy zobaczył miny Hinaty i Kageyamy, kapitan zupełnie zapomniał o ochrzanie. Podobnie jak pozostali, wybałuszył oczy, zupełnie nie rozumiejąc, o co chodzi.

Hinata śmiał się i to w taki sposób, jakby wypił kilka litrów sake. Tłumienie rechotu kosztowało go tyle energii, że ledwo był w stanie iść po linii prostej. To jednak nie byłoby niczym osobliwym, jako że rudy często się śmiał - ale stawało się osobliwe, biorąc pod uwagę, w jakim stanie był Kageyama. Czarnowłosy rozgrywający nie tylko nie podzielał wesołości kolegi, ale i wyglądał, jakby w ciągu ostatnich kilku minut przeżył największe upokorzenie swojego życia. Szedł obok Hinaty z dłońmi w kieszeniach spodni, policzkami czerwonymi z zażenowania i miną tak naburmuszoną, że pobił pod tym względem nawet samego siebie („to w ogóle możliwe?!" – pomyśleli Tanaka i Nishinoya).

Kapitan przez dobrą minutę nie był wstanie wykrztusić słowa.

- Spóźniliście się. – wymamrotał w końcu.

Hinata zerknął na Kageyamę i dalej rechotał jak naćpany. Rozgrywający jeszcze bardziej poczerwieniał, po czym wydał z siebie krótkie „Pff!". Tanaka, Nishinoya i Yamaguchi przekrzywili z zaciekawieniem głowy. W normalnej sytuacji, za podobne naśmiewanie się z Kageyamy, Hinata w ułamku sekundy dostałby w ryj. Jakim cudem mógł nabijać się z Króla bez absolutnie żadnych konsekwencji?

- Spóźniliście się. – powtórzył Ennoshita.

- Wszystko przez Hinatę. – burknął Kageyama – Bylibyśmy na czas, ale ten gamoń uparł się, byśmy poszli do Domu Strachów.

- Do Domu Strachów? – powtórzyli chórem wszyscy.

Kapitan uważnie przyjrzał się Hinacie. Teraz to już w ogóle nie miało sensu. Ludzie nie wychodzili z Domu Strachów w takim stanie. A już zwłaszcza nie Hinata, który miał tak słabe nerwy, że puszczał pawia przed każdym meczem.

- Chwila moment… - odezwał się Tsukishima.

Oczy wysokiego środkowego błyszczały przez szkiełka okularów, a na jego twarzy widniał jeden z najzłośliwszych uśmiechów.

- Czy mi się tylko wydaje, czy Król stracił nerwy? Kto by pomyślał, że zjawy przeznaczone do straszenia maluchów mogą Cię przerazić, Kageyama.

- Wcale się nie wystraszyłem! – ryknął z oburzeniem rozgrywający.

Śmiech Hinaty, o ile to możliwe, stał się jeszcze głośniejszy. Rudzielec oparł się o ławkę, by nie stracić równowagi.

- Hinata, co się tam stało? – zapytał z niepokojem Tanaka – Czy Kageyama rzeczywiście wystraszył się Domu Strachów?

- W-wręcz przeciwnie. – wydusił Hinata, wycierając łzy – Zrobił tam furorę.

- Furorę?! O czym ty mówisz?

45 minut temu…

- Łoooo! Kageyama, zobacz! To Dom Strachów!

Czarne zamczysko robiło wrażenie - nawet jeśli było tylko plastikową atrapą. Ktoś wpadł na dobry pomysł, by poustawiać wokół przenośne schładzacze, przez co powietrze było nienaturalnie zimne, a nad głowami stojących w kolejce ludzi unosiła się srebrzysta para. Z głośników wydobywał się złośliwy rechot, zaś nad kasą wisiał gigantyczny plakat z napisem „DOM STRACHÓW – tutaj straszy Czarny Diabeł!".

- Czarny Diabeł… - wyszeptał Hinata, nerwowo obgryzając paznokcie – Chciałbym go zobaczyć. Kageyama, chodźmy tam!

Rozgrywający zerknął na zegar.

- Mamy tylko piętnaście minut. – burknął.

- Oj, przestań! To na pewno nie będzie trwało długo. Zresztą, nic się nie stanie, jeśli trochę się spóźnimy.

Hinata niecierpliwie szarpał go za rękaw.

- No chodź! – jęczał – Będzie fajnie!

- Nie chce mi się tam iść. To nudne jak flaki z olejem. Takie straszydełka są dobre dla pięciolatków.

- Może według Ciebie, bo sam jesteś przerażający.

To stwierdzenie kosztowało go solidny cios w głowę.

- No dobra, już dobra, żartowałem! – mruknął Hinata, rozmasowując siniak – Kageyama, prooooszę, chodźmy tam.

Kageyama szarpnął głową i wydał z siebie lekceważące „Tsk!".

- Już Ci mówiłem, że nudzą mnie takie pierdoły. Skoro tak Ci zależy, to idź sam.

Hinata przełknął ślinę. Palce wskazujące jego dłoni nerwowo stukały się czubkami.

- N-nie mogę.

- Jak to „nie możesz"?!

Rudy zaczerwienił się i odwrócił wzrok. Wymamrotał coś pod nosem.

- Co powiedziałeś? – spytał z irytacją Kageyama.

- BOJĘ SIĘ, OKEJ?! – krzyknął Hinata.

Rozgrywający zamrugał. Chwilę potem uśmiechnął się złośliwie.

- Boisz się? – zakpił, splatając ręce na piersi – Kilku duchów, dziwnej mgły i śmiechu z głośników?

Hinata zagryzł zęby, czerwony ze wstydu.

- Tak, boję się. I co z tego? Wiele osób boi się takich rzeczy. Nie każdy, tak jak ty, ma nerwy ze stali.

Zabrzmiało to jak komplement. Kageyama odwrócił głowę, by Hinata nie zobaczył rumieńca, który na sekundę zagościł na jego policzkach. Rozgrywający nagle stracił chęć do dokuczania koledze. Złośliwość na jego twarzy ustąpiła miejsca zaintrygowaniu.

- W takim razie, po co chcesz iść do Domu Strachów? – spytał, unosząc brew – Skoro jesteś takim cykorem, to Dom Strachów jest ostatnim miejscem, do którego powinieneś się pchać. Normalni ludzie unikają tego, czego się boją.

- Tak, wiem. – westchnął Hinata – Z tym że ja… z tym że ja zawsze, zawsze, zawsze chciałem tam pójść.

Nie przypominał już małego upartego dziecka. Jego mina stała się bardzo poważna, jakby wyznawał Kageyamie jakiś sekret.

- Gdy byłem jeszcze w Gimnazjum, ja i moja klasa pojechaliśmy na wycieczką szkolną do parku rozrywki. Wszyscy chłopacy poszli do Domu Strachów… wszyscy, oprócz mnie, bo niechcący zatrzasnąłem się w toalecie i nie mogłem wyjść.

Zatrzasnął się w kiblu. – pomyślał z zażenowaniem Kageyama – Tylko jemu mogło się przytrafić coś tak głupiego.

- Kiedy w końcu się wydostałem, było już późno i musieliśmy wracać. – ciągnął Hinata – A w autokarze wszyscy mówili, że najfajniej było właśnie w Domu Strachów. Każdy opowiadał, czego się najbardziej bał, co było najokropniejsze i tego typu rzeczy. Chociaż moi koledzy trochę się trzęśli, byli bardzo, bardzo, bardzo podekscytowani. Tylko ja jeden byłem wykluczony z tej rozmowy. Od tamtej pory zawsze chciałem pójść do Domu Strachów. Z tym że bałem się pójść sam, a ponieważ moi rodzice są jeszcze bardziej strachliwi ode mnie, nigdy nie chcieli ze mną pójść. Ale ty się nie boisz, prawda, Kageyama? Dom Strachów to dla Ciebie pestka! Jeśli ze mną pójdziesz, będę wiedział, że nic mi nie grozi. Proszę, proszę, proszę chodź tam ze mną!

Kuźwa! – zaklął w myślach Kageyama.

Czemu szczenięce oczka tego rudego kretyna musiały być tak cholernie słodkie?! Hinacie naprawdę zależało na tym pieprzonym Domu Strachów. Miał taką samą minę, gdy prosił o wystawę. Wobec takiego spojrzenia, Kageyama był zwyczajnie bezradny.

Nie chcę mi się tam iść. – pomyślał, odwracając głowę – Naprawdę nie chcę mi się tracić czasu na taką durnotę!

Przeklinając własną słabość, w końcu spojrzał na Hinatę.

- Zgoda. – wycedził – Niech Ci będzie, pójdę z Tobą. Ostatecznie mnie to nie zabije.

- Serio?! – twarz rudego rozjaśniła się – Łoooooo, dzięki, Kageyama! Nawet nie wiesz, jak się cieszę! Zobaczysz, będzie superfajnie. Na pewno nie będziesz żałował.

Już żałuję. – pomyślał Kageyama.

Podekscytowany do granic możliwości, Hinata złapał go za nadgarstek i zerwał się do biegu.

- Zostaw mnie, baranie! Przecież wiem, gdzie mam iść! – warknął rozgrywający.

W odpowiedzi rudy jedynie wyszczerzył zęby. Kageyama westchnął i pokręcił ze zrezygnowaniem głową.

Gdy stali w kolejce, nie mógł się oprzeć wrażeniu, że zdecydowanie nie pasowali do zgromadzonego tutaj towarzystwa. Wokół nie było ani jednego licealisty. Tłum składał się głównie ze szczebioczących uczniów podstawówki i gimnazjum, rodziców z dziećmi oraz par w wieku studenckim. Przy czym Ci ostatni zjawili się tutaj tylko po to, by dziewczyna mogła udawać wystraszoną pod pretekstem przytulenia się do chłopaka. Ta obserwacja sprawiła, że Kageyama poczuł się jeszcze bardziej zażenowany. Po raz któryś zadał sobie pytanie, jak mógł się na coś takiego zgodzić.

Zerknął na stojącego obok Hinatę. Rudy patrzył przed siebie, a jego oczy błyszczały jak dwie gwiazdki. Kageyamę zalała nieoczekiwana fala łagodności. Nigdy głośno by tego nie przyznał, ale oglądanie Hinaty w takim stanie sprawiało mu przyjemność. Dużą przyjemność. Tak dużą, że zaczynało to być… dziwne. Było w tym coś niepokojącego, choć Kageyama nie potrafił dokładnie stwierdzić, co. W każdym bądź razie, to za sprawą tego czegoś, zgodził się pójść do durnego Domu Strachów. Niechęć do zmarnotrawienia czasu na rozrywkę dla maluchów była silna, ale potrzeba zobaczenia uśmiechu Hinaty… tego specjalnego uśmiechu… takiego samego, jak po zdobyciu punktu – jeszcze silniejsza.

To irytujące. – pomyślał Kageyama – Kiedy to się, u licha, stało? Od kiedy sprawienie temu kretynowi frajdy zaczęło być jednym z moich priorytetów?

Pokręcił głową. Im szybciej wyjdą z tego całego Domu Strachów i pójdą na miejsce zbiórki, tym lepiej.

Nagle, gdzieś z tyłu rozległ się przestraszony pisk. Hinata i Kageyama obrócili głowy. Na oko pięcioletni chłopczyk chował się za spódnicą mamy i ze łzami w oczach wskazywał na rozgrywającego.

- M-m-mamusiu, boję się. – wychlipał – To… to Czarny Diabeł!

Kageyama podskoczył. Czerwieniąc się, zagryzł zęby. Ten smarkacz wziął go Czarnego Diabła!

- Kochanie, to nie jest Czarny Diabeł. – kobieta za wszelką cenę próbowała uspokoić syna.

- A-ale on jest taki duuuuży i… i… i straszny!

Hinata zachichotał. Kageyama posłał mu wściekłe spojrzenie. Muskularna ręka wystrzeliła do przodu z zamiarem złapania kurdupla za rude kudły, ale akurat wtedy kolejka przesunęła się i Hinata ruszył do przodu. Gdy zamiast swojej ofiary chwycił powietrze, rozgrywający zagryzł zęby.

- Co za gbur! – usłyszał za plecami głos kobiety – Widzi, że przestraszył naszego Jotaro i specjalnie marszczy brwi, by wyglądać jeszcze groźniej.

- Że też mu nie wstyd. – drugi głos należał najprawdopodobniej do ojca dziecka – Nie mogę zrozumieć, jak można czerpać przyjemność ze straszenia dzieci.

Kageyama miał ochotę zapaść się pod ziemię. Jego dłonie mimowolnie zacisnęły się w pięści. Hinata ponownie zarechotał. Rozgrywający złapał go za koszulkę i brutalnie nim potrząsnął.

- I z czego się tak cieszysz?!

- Z niczego… Czarny Diable-kun.

- Stul pysk! Nie przestraszyłem tego smarkacza celowo.

- Wiem. Co nie zmienia faktu, że Twoja twarz wygląda strasznie.

- URODZIŁEM SIĘ Z TAKĄ TWARZĄ!

Za sprawą tego incydentu, Kageyama był naburmuszony jeszcze przez dobre dziesięć minut. Dopiero gdy znaleźli się prawie przy samej kasie, zapomniał o rozgoryczeniu. Powód był prosty – weszli w groźnie wyglądającą strefę, przypominającą cmentarz i Hinata zaczął się trząść. Z kilku dziur wystawały kukiełki mające robić za zombie. Rudy pisnął i chwycił się ramienia Kageyamy. Ściskał je tak rozpaczliwie, jakby to była tratwa ratunkowa.

- Wyluzuj, to tylko atrapy. – warknął rozgrywający.

- N-niby to wiem, ale i tak b-boję się.

Kageyama przewrócił oczami.

- Jak oślinisz mi rękaw, przyłożę Ci. Kapujesz?

Hinata przytaknął tak energicznie, że chyba tylko cudem nie odpadła mu głowa. Kiedy wreszcie stanęli przed kasą, rozgrywający wydał z siebie westchnienie ulgi.

- Mamy bilety na nieograniczone korzystanie z atrakcji. – oznajmił, unosząc do góry dwa złote kupony.

- Oczywiście. – starsza pani uśmiechnęła się do niego życzliwie – Proszę, oto wasze żetony.

- Bardzo dziękuję. – Kageyama wykonał głęboki ukłon.

- Och, jaki uprzejmy chłopiec! – wykrzyknęła zachwyconym tonem.

W tej chwili dostrzegła przyklejonego do jego boku Hinatę. Niski środkowy nadal trząsł się jak galareta. Kobieta posłała mu pokrzepiające spojrzenie.

- Pierwszy raz w Domu Strachów, kochanie?

Rudy był tak zestresowany, że nie do końca rozumiał, o co chodzi, ale odruchowo przytaknął.

- Nie ma się czego bać. – powiedziała kasjerka – Ostatecznie jest z Tobą Twój starszy brat.

Na to stwierdzenie, Kageyama napiął się jak struna.

- N-nie jestem jego bratem! – wybełkotał.

- Och!

Kobieta zamrugała. Jakiś czas wodziła wzrokiem od niego do Hinaty, aż w końcu na jej twarzy pojawił się wyraz olśnienia.

- Przepraszam, nie chciałam być nietolerancyjna. – powiedziała, obdarzając ich kolejnym serdecznym uśmiechem – Musicie wybaczyć starszej pani. Za moich czasów to zdarzało się o wiele rzadziej. No dobrze, zmykajcie. Miłej zabawy, słoneczka!

Nietolerancyjna? – powtórzył w myślach Kageyama – Za moich czasów TO zdarzało się o wiele rzadziej? „To" czyli właściwie… co? O co chodziło?

Zastanawiał się nad tym tak intensywnie, że rozbolała go głowa. Nienawidził, gdy coś mu umykało. A teraz miał wrażenie, że w słowach starszej pani krył się jakiś ważny przekaz… przekaz, który powinien być dla niego oczywisty, ale nie był. O co mogło chodzić?

Pierwszy raz w życiu żałował, że w pobliżu nie było Tsukishimy. Cholerny okularnik mógł być wkurzający, ale bystrości to mu nie brakowało. On na bank wychwyciłby ukryty przekaz.

- Zapraszam! – zawołał mężczyzna ubrany w strój kościotrupa.

Kageyama wzdrygnął się. Za bardzo zagłębił się we własnych myślach i nawet nie zauważył, że w między czasie zdążyli dojść do wagonika. Pojazd miał kształt trupiej czachy, a siedzenia były wyłożone krwistoczerwoną tkaniną. Zajmując miejsce, rudzielec nawet na chwilę nie przestawał pojękiwać.

Cholera, on na serio się boi. – pomyślał rozgrywający.

Gdy wcześniej wsiadali do rollercoasterów, Hinata był tak podekscytowany, że podskakiwał na siedzeniu, a pracownicy parku mieli poważny problem, by zapiąć mu wszystkie pasy bezpieczeństwa. Teraz skulił się, przez co wydawał się jeszcze mniejszy – z wagonika wystawała jedynie szopa rudych włosów.

Bez sensu. – uznał Kageyama – Latanie do góry nogami na dużych wysokościach to dla niego kaszka z mleczkiem, a trzęsie portkami na myśl o kilku sztucznych zjawach? Lepiej spróbuję jakoś go uspokoić…

- Ej, Hinata! – burknął – Jak puścisz pawia na moje spodnie, możesz zapomnieć o wystawach.

Efekt okazał się zupełnie przeciwny od zamierzonego. Hinata zbladł, jakby właśnie miał miejsce największy koszmar jego życia.

- Zapomnieć o wystawach… - powtórzył nieprzytomnym tonem - Zapomnieć o wystawach… nieeeee! Nie dam rady! Zmieniłem zdanie! WYSIADAM!

Panicznie obmacywał siedzenie w poszukiwaniu zapięcia do pasów. Rozgrywający złapał go za nadgarstki.

- Dobrze już, dobrze, uspokój się… żartowałem! Nie martw się, i tak będę Ci wystawiał.

Rudy spojrzał na niego szklistymi oczami.

- O-obiecujesz?

- Tak, kuźwa, obiecuję! A teraz weź się w garść, bo obiję Ci ten durny łeb!

- M-mogę dać panu torebkę. – zaproponował nieśmiało facet w stroju kościotrupa – Jeśli tak bardzo pan się martwi…

Twarz Hinaty rozjaśniła się.

- Naprawdę? Dziękuję!

Przyjął torebkę z takim wyrazem, jakby to był jego największy skarb.

- Czuję się o wiele pewniej, wiedząc, że na Ciebie nie zwymiotuję, Kageyama. – wyjaśnił z powagą.

Ja też. – powiedział w myślach rozgrywający.

Wagonik zakołysał się, przygotowując się do startu. Jedynym na co czekali, była zmiana światła z czerwonego na zielone. Mieli przed oczami groźnie wyglądającą bramę z pochodniami po obu stronach. Za nią zaczynał się ciemny tunel. Hinata przełknął ślinę.

- K-Kageyama, mogę się Ciebie złapać? – spytał niepewnie.

- Skoro musisz. – odparł Kageyama obojętnym tonem.

W tym momencie ręce Hinaty owinęły się wokół jego łokcia. Jedna z małych dłoni mocno ściskała bluzę rozgrywającego, dokładnie nad miejscem, gdzie znajdowało się serce. Kageyama powinien być zażenowany tą bliskością, ale, o dziwo, nie był. Dotyk Hinaty był dla niego czymś tak naturalnym, jak dotyk piłki do siatkówki. Nawet jeśli w przypadku innych ludzi było dokładnie na odwrót.

Kageyama, jako wyjątkowo aspołeczny typ, raczej nie przepadał za dotykaniem. Nie chodziło o to, że kontakt fizyczny był mu jakoś szczególnie wstrętny. Po prostu niezbyt zależało mu na bliskości z innymi ludźmi. Nawet własna matka – bardzo do niego pod tym względem podobna – przytulała go raczej sporadycznie. Ta postawa miała też przełożenie na siatkówkę. Mimo wielu lat spędzonych na boisku, Kageyama nie przypominał sobie, by kiedykolwiek poklepał kogoś po plecach, czy też uściskał po zdobytym punkcie. Zwyczaj przybijania piątki zaakceptował dopiero w Karasuno – ale i tak robił to tylko wtedy, gdy ktoś inny wyszedł z inicjatywą.

Nie lubił dotykać, ani być dotykanym, a inni zwykle wyczuwali to i szanowali jego granice. Z jednym wyjątkiem – tego nadpobudliwego, rudego konusa. Co było takiego wyjątkowego w ich relacjach, albo co konkretnie wydarzyło się, gdy budowali swoje partnerstwo - tego Kageyama nie potrafił określić. W każdym bądź razie, odkąd tylko sięgał pamięcią, Hinata dotykał go, jak chciał i kiedy chciał. A Kageyama nie miał z tym problemu. Dawał rudemu przyzwolenie na robienie rzeczy, na które nie pozwoliłby komukolwiek innemu. Sam też dotykał Hinaty dosyć często. Sytuacje, takie jak zaśnięcie na czyimś ramieniu w autobusie, nieustanne szturchanie się podczas sprzeczek albo natrętne szarpanie się za ubranie, były między nimi na porządku dziennym. Niby nic wielkiego, ale te drobne szczegóły były symbolem łączącego ich zaufania. Obaj też czuli w swoim towarzystwie pewien rodzaj bezpieczeństwa.

Kageyama zmarszczył brwi. Teraz, gdy tak o tym myślał, wydało mu się dziwne, że czuł się tak swobodnie właśnie z Hinatą. Przecież spotkał na swojej drodze całą masę wyjątkowych ludzi – jak to możliwe, że z nimi nie mógł zachowywać się w podobny sposób? Gdy porównało się Hinatę z innymi, na pierwszy rzut oka rudy nie wydawał się nikim szczególnym. Kageyama nie znał go jakoś bardzo długo (tak jak Kindaichiego), nie szanował go za dojrzałość i doświadczenie (tak jak Sugawarę), ani nie podziwiał go za umiejętności (tak jak Nishinoyę). A mimo to dałby się za tego rudego głupka pokroić. Tylko dlaczego?

Czarnowłosy rozgrywający zagryzł zęby. Zastanawianie się nad czymś zbyt długo zawsze przyprawiało go o ból głowy.

Wiedział, dlaczego lubił Hinatę. Wiedział i to bardzo dobrze. A mimo to nadal nie rozumiał fenomenu ich znajomości. Nie rozumiał, dlaczego rudy środkowy był dla niego aż tak ważny. Chociaż z drugiej strony… czy zrozumienie tego w ogóle miało jakieś znaczenie?

Nie. – uznał Kageyama – Wcale nie muszę rozumieć. Czuję się swobodnie w jego towarzystwie i tyle. Kogo obchodzi, dlaczego? Razem jesteśmy jedną z najsilniejszych broni Karasuno. Tylko to się liczy.

Zadowolony z trafnej konkluzji, rozgrywający odprężył się.

W końcu dostali zielone światło i wagonik został wprawiony w ruch. Mozolnym tempem przesuwał się do przodu. Sposób, w jaki koła chybotały się na szynach, poddawał w wątpliwość bezpieczeństwo przejazdu.

To pewnie celowe. – pomyślał Kageyama – Żeby jeszcze bardziej przestraszyć pasażerów.

I, trzeba przyznać - całkiem skuteczne. Hinata wsłuchiwał się w skrzypienie z wyraźnym niepokojem i jeszcze przed wjazdem do tunelu był blady jak papier.

Gdy zanurzyli się w strefie ciemności, niemal natychmiast zostali otoczeni przez wszelkiej maści zjawy, krwawe kukły, mroczne dźwięki i efekty świetlne. Hinata cały czas się trząsł, ale nic nie wskazywało, by miał zwrócić zawartość żołądka.

Kageyamę natomiast ogarnęła senność. Ziewnął, ze średnim zainteresowaniem obserwując otoczenie. Czego ten rudy kretyn się bał? Rozgrywającemu to miejsce wydawało się całkiem przyjemne. Ciemność uspokajała go. Gdyby nie durne efekty dźwiękowe, mógłby wykorzystać te kilkanaście minut, by się przekimać. Gdyby nie efekty dźwiękowe i okrzyki Hinaty, znaczy się.

- Kageyama, zobacz! MUMIA!

- Mhm…

- Kageyama, patrz, patrz! To piła! Facet z piłą… z ZAKRWAWIONĄ PIŁĄ. Łaaaa!

- Mhm….

- Kageyama, widzisz? To pajęczyna!

- Jasne, mam kilka takich na strychu.

- HYAAAA! Coś mnie szturchnęło w kostkę! Coś mnie zaatakowało!

- To moja noga, debilu!

Kageyama zrozumiał, że święty spokój nie jest mu pisany. Wyjął komórkę, by sprawdzić czas. Na tablicy przed wejściem była mowa, że cała jazda trwa około piętnaście minut. A zatem zostało jeszcze pięć. Ech…

- Huaaa! Kageyama, to już tu… TO JUŻ TU!

Rozgrywający zamierzał zapytać „Ale co?". Po chwili jednak sam zrozumiał. Mieli przed sobą wielki napis „Pieczara Czarnego Diabła".

Główna atrakcja, tak? – Kageyama pomyślał, wzdychając – Miejmy to już za sobą.

W jaskini było całkowicie ciemno, jeśli nie liczyć kilku świec. Zewsząd otaczała ich zimna mgła. Wagonik niespodziewanie stanął.

- Hę? – pisnął Hinata – Co się stało? Co się stało? Dlaczego nie jedziemy?

- Buhahaha! – rozległ się czyjś rechot.

Rudy wydał z siebie spanikowany okrzyk. Kageyama przewrócił oczami.

- BUHAHA!

Rechot stawał się coraz głośniejszy. Po chwili z cienia wyłoniła się postać w czerni. Miała rogi i długie ostre pazury.

- GYAAA! – jęknął Hinata.

Próbował schować się w wagoniku, ale pasy bezpieczeństwa ograniczały jego ruchy, więc zdołał jedynie nieco zsunąć się na dół.

- Nie chcę umierać… - wymamrotał – Nie jestem gotowy… jeszcze tyle rzeczy muszę zrobić… jeszcze nie wygrałem Mistrzostw Kraju!

Diabeł złapał za krawędź wagonika i pochylił się nad rudzielcem.

- BUHAHAHA!

- Nieeee! Dosyć, już dosyć! PRZEPRASZAM! Przepraszam za wszystkie grzechy!

Kuźwa, ile jeszcze będziemy tu tkwić? – pomyślał ze złością Kageyama.

W tym momencie Diabeł zwrócił uwagę na drugiego z pasażerów wagonika. Przekrzywił z zaciekawieniem głowę. Wydawał się skonsternowany, że nie zrobił żadnego wrażenia na wysokim, czarnowłosym chłopaku. Wyuczonymi ruchami, podkradł się do rozgrywającego.

- Buhaha! – krzyknął Kageyamie do ucha.

Zero reakcji.

- Buhaha! – spróbował jeszcze raz.

I nic.

- Buhaha! – tym razem zarechotał dwa razy głośniej.

Kageyama posłał mu poirytowane spojrzenie.

O co Ci chodzi, do cholery? Mam się rozpłakać, czy jak? Przecież widzisz, że to na mnie nie działa. Odpierdol się wreszcie!

- Buhahaha!

Diabeł podwyższył głośność swojego śmiechu o kolejną oktawę. Kageyama wzdrygnął się.

Czemu musi być aż tak głośny? Zaraz mi czaszka eksploduje!

Straszydło zmieniło taktykę. Tym razem zaczęło głośno sapać. I miało bardzo nieświeży oddech. Czym ten durny diabeł raczył się przed robotą? Czosnkiem?!

Hinata przestał się trząść i z fascynacją obserwował scenę.

- Buhaha! – Czarny Diabeł jeszcze raz się zaśmiał.

Na czole Kageyamy zapulsowała żyłka. Był na krawędzi wybuchu.

Tylko spokojnie. – powiedział sobie – Luzik, Kageyama, zaraz stąd wyjedziecie. Spokój. Musisz się uspokoić. No już, uspokajamy się. Jeden… dwa… trzy…

- Buhaha!

cztery… pięć…

- Buhaha!

sześć… siedem…

- BUHAHAHA!

- DOSYĆ TEGO!

Opanowanie rozgrywającego szlag trafił. Złapał Diabła za przód stroju.

- Przestań drzeć ryja, ty przeklęty sukinsynie! – wyrzucił z siebie ze złością – Nikt tu nie jest głuchy, kapujesz?!

- P-p-przepraszam! – jęknął Diabeł piskliwym głosem.

- TERAZ mnie przepraszasz?! O mało przez Ciebie nie straciłem słuchu, gnojku! Co ty sobie wyobrażasz, tak krzyczeć ludziom do ucha?

- A-a-ale… ale…

- A tak w ogóle to jedzie Ci z gęby! Czego ty się nażarłeś?

- H-h-hot dogów z prażoną cebulką.

- Nienawidzę hot dogów z prażoną cebulką. Następnym razem umyj zęby!

Z oczu Diabła popłynęły łzy.

- P… przepraaaaszam! – zawył – Już… już nie będęęęęęęęę!

- Czego nie będziesz?! Mówże jaśniej, do cholery!

W odpowiedzi facet jedynie wydał z siebie płaczliwy bełkot. Kageyama prychnął i w końcu puścił nieszczęśnika. Diabeł wylądował na tyłku.

- Zjeżdżaj stąd! – ryknął rozgrywający, wymachując pięścią – Żebym Cię więcej nie widział!

- Ale… ale ja tu pracu…

- Coś ty powiedział?! Chcesz oberwać?!

Diabeł usiadł na piętach, po czym jęcząc przeprosiny, wykonał kilka szybkich ukłonów. Potem zerwał się do biegu i po kilku sekundach zniknął im z oczu. Jego płaczliwe zawodzenie rozniosło się echem po pomieszczeniu.

Kageyama odetchnął z ulgą.

- No! Nareszcie spo…

Nie dokończył, bo przeszkodził mu w tym nieoczekiwany wybuch wesołości. Hinata rechotał tak głośno, że ledwo mógł złapać oddech.

- Ka… Kageyama przestraszył… Czarnego Diabła! – wydusił między salwami śmiechu – Kageyama… wystraszył Diabła! Ale jaja! Nie… nie wytrzymam!

Obecnie…

Już nie tylko Hinata rechotał. Wszyscy wyli ze śmiechu. Nawet Tsukishima, który zazwyczaj pozwalał sobie jedynie na kpiący chichot, śmiał się tak głośno, że niechcący opluł Yamaguchiego.

- Nie mogę… - wydusił Tanaka – Kageyama został główną atrakcją?!

- To jeszcze nic. - powiedział Hinata, gdy w końcu złapał oddech – Potem widzieliśmy, jak Diabeł mówił szefowi, że rzuca tę robotę. Był cały zapłakany, aż mu smarki leciały z nosa. A potem menadżer ścigał Kageyamę i proponował mu pracę. Powiedział, że jeśli zgodzi się zostać Czarnym Diabłem, już od samego początku dadzą mu podwójną pensję.

- Hahaha, zawód Twojego życia, Kageyama! – rzucił Nishinoya.

Rozgrywającemu wcale nie było do śmiechu. Ze wzrokiem wbitym w podłogę trząsł się z zażenowania i złości. Jednorazowe nabijanie się ze swojej osoby mógł zdzierżyć… ale robienia z tego wszystkiego wielkiej komedii już nie. Dla tych kretynów to może zabawne, ale on na serio nie lubił, gdy ktoś się z niego wyśmiewał. Co, może myślą, że straszenie ludzi to dla niego przyjemność? Że traktował to jak swojego rodzaju hobby?

Wcale tak nie było. Fakt, często warczał na ludzi, ale uważał to za konieczność, nie rozrywkę. Zakładanie, że był z tego dumny i zabawianie się jego kosztem było mocno niefajne. On też miał uczucia, do cholery! Czy nie widzą, że ta cała sytuacja sprawia mu przykrość?

Incydent w Domu Strachów jeszcze długo był przedmiotem ogólnej wesołości. Nishinoya i Tanaka dyskutowali o tym przez całą drogę do Diabelskiego Młyna. Kageyama trzymał się tyłu. Nadąsany, z dłońmi w kieszeniach spodni, snuł się za kolegami.

Obok rozległo się chrząknięcie. Rozgrywający obrócił głowę. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie szedł zupełnie sam. Hinata jak zwykle kroczył u jego boku. Po rozbawieniu rudego nie zostało ani śladu. Niski środkowy miał pogodną minę, ale już się nie śmiał. To dziwne, bo rozgrywającemu wydawało się że ze wszystkich zebranych, to rudy konus będzie nabijał się z niego najdłużej. Ostatecznie byli rywalami i rzadko przepuszczali okazję, by sobie nawzajem dopiec.

No dalej, śmiej się! – miał ochotę powiedzieć Kageyama – Dołącz do tych durni z przodu i spraw sobie frajdę, mówiąc, jaki to jestem straszny!

- Nabijanie się z Ciebie jest śmieszne, tylko gdy się wkurzasz. – rzucił Hinata.

Że co?!

Rozgrywający spojrzał na rudego z niedowierzaniem. Jakim cudem tak łatwo odgadł jego myśli? I co on w ogóle chciał powiedzieć przez „tylko gdy się wkurzasz"? Przecież właśnie teraz Kageyama był wściekły. Mega wściekły! Zamierzał powiedzieć o tym Hinacie, ale niski środkowy go uprzedził.

- Swoją drogą… jak tam nasz rollercoasterowy bilans, Kageyama-kun?

W tym momencie rozgrywający zapragnął przepuścić małego gnojka przez maszynkę do mięsa.

Akurat teraz musiał o tym wspomnieć, ten rudy sukinsyn!

Kageyama prychnął cicho i odwrócił wzrok.

- Pięć do trzech dla Ciebie. – te słowa ledwo przeszły mu przez gardło.

Hinata zastanowił się przez chwilę.

- Hm… denerwuję się przed każdym meczem, więc jeśli chodzi o powstrzymywanie wymiotów, mam większą wprawę od Ciebie. To pewnie dlatego.

Kageyama był tak rozgoryczony, że nawet nie chciało mu się zdzielić rudego w łeb.

- Ale wiesz, - odezwał się po chwili Hinata – wydaje mi się, że w hamburgerowym konkursie to jednak ty zjadłeś więcej.

Rozgrywający przekrzywił z zainteresowaniem głowę. Wygrał w hamburgerach? Naprawdę?

Jeśli miał być szczery, nie miał pojęcia, do kogo należało zwycięstwo w tamtych zawodach. Jego wcześniejsze stwierdzenie, że liczył hamburgery swoje i Hinaty, było wyssaną z palca bzdurą. Powiedział to, bo nie chciał być gorszy od rudego.

Ale może Hinata wiedział? Może liczył i teraz przyznawał to, kierowany poczuciem winy?

Rozgrywający nie miał pewności, a mimo to wypiął pierś i oświadczył aroganckim tonem:

- Oczywiście, że zjadłem więcej, baranie! Jestem wyższy i silniejszy. Nic dziwnego, że mogę więcej zjeść.

Gdy to z siebie wyrzucił, od razu poczuł się lepiej. Każde, nawet najmniejsze zwycięstwo nad Hinatą miało zwyczaj poprawiać mu humor.

A jednak bilans nadal stanowi pięć do czterech. – pomyślał, zagryzając zęby.

- Pozostaje jeszcze kwestia Domu Strachów. – powiedział Hinata – Jeśli chodzi o Dom Strachów, nie ma wątpliwości, że ze mną wygrałeś.

- Hah?!

Kageyama najpierw wydał z siebie zaskoczony okrzyk, a potem zmierzył rudego podejrzliwym wzrokiem. Już fakt, że Hinata wspomniał o hamburgerach, wydał mu się nieco dziwny. Teraz jednak rozgrywający pozbył się resztek wątpliwości – coś było na rzeczy!

On i Hinata rywalizowali ze sobą dosyć często, jednak stwierdzenie, że rywalizowali ze sobą zawsze, trzeba było uznać za błędne. Żeby ich rywalizacja mogła uzyskać statut „oficjalnej" – to znaczy takiej, którą włączali do swojego prywatnego rankingu – musiała pojawić się wymiana sygnałów. Najczęściej jeden z nich posyłał w stronę drugiego to szczególne zawzięte spojrzenie, ale wrzeszczał na całe gardło „Nie przegram z Tobą". To była niepisana zasada zwiastująca rozpoczęcie zawodów.

W Domu Strachów tego nie było. Kageyama mógłby się pokroić, że nie umówił się z Hinatą na rywalizację w tym konkretnym miejscu. Po prostu zgodził się oddać rudemu przysługę i z nim poszedł.

Gdy uświadomił sobie, co to oznacza, rozgrywający wydał z siebie głośne sapnięcie.

To niemożliwe! On próbuje POMÓC mi wygrać. Wykorzystuje tamtą sytuację, by doprowadzić do remisu!

Ogarnęła go wściekłość. Potrafił wygrać z Hinatą i bez pomocy. Prędzej zdechnie, niż pozwoli cholernemu rudzielcowi dawać sobie fory!

- Słuchaj, ty…

- NASTĘPNYM RAZEM, TO JA WYGRAM, KAGEYAMA!

Okrzyk był tak głośny i niespodziewany, że Kageyama aż się cofnął. Oczy rudego błyszczały zawziętością.

- Już się nie boję Domu Strachów, więc następnym razem bądź gotowy na porażkę! – oświadczył Hinata, wymachując palcem przed twarzą rozgrywającego – Pokonam Cię na całego! Przestraszę wszystkich! I mumię, i człowieka z piłą i… i… i Czarnego Diabła też!

Kageyama objął wzrokiem niską postać środkowego. Uważnie przestudiował jego osobę, od poplątanych rudych włosów po wielkie brązowe oczy. On straszny? Równie dobrze można by oskarżyć o straszność pluszowego misia.

- Przestań marzyć o niemożliwym, baranie. – burknął rozgrywający – Ty przestraszyłbyś najwyżej dwuletnie dziecko… po zmianie wizerunku i latach ciężkiej pracy.

- Zamknij się! – warknął Hinata – J-j-jeszcze zobaczysz! P-p-pokażę Ci!

- Zamiast myśleć o straszeniu innych, naucz się panować nad własnymi nerwami. Póki co boisz się własnego cienia.

- Mówiłem, że już się nie boję!

Kageyama posłał mu sceptyczne spojrzenie.

- Hinata, idzie za nami jakiś facet. Trzyma w ręku nóż.

- HYAAA! Naprawdę?!

Reakcją rudego na bycie śledzonym przez potencjalnego mordercę było schowanie się pod bluzą Kageyamy. Rozgrywający zaczerwienił się, gdy drobne ciało Hinaty wtuliło się w jego własne.

- Wyłaź stamtąd, kretynie! Co ja jestem, namiot?!

Hinata ostrożnie wysunął nos spod kołnierza.

- P-poszedł już? – spytał konspiracyjnym tonem.

Z boku musieli wyglądać jak zmutowany dwugłowy człowiek. Kageyama przewrócił oczami.

- Nie poszedł, bo w ogóle go nie było.

- Jak to nie było?! To dlaczego powiedziałeś…?

- Bo jesteś głąbem, dlatego!

Hinata odetchnął z ulgą. Próbował zsunąć się w dół, by wydostać się spod bluzy, ale odkrył, że o ile jego głowa z łatwością wysunęła się z kołnierza, to zrobienie tego w drugą stronę, będzie znacznie trudniejsze.

- Eee… Kageyama? Zaklinowałem się. Mógłbyś rozpiąć suwak?

Rozgrywający chwycił metalowy przedmiot z zamiarem natychmiastowego uwolnienia się od natręta, ale zawahał się.

Klatka piersiowa Hinaty przylegała do jego własnej, a emanujące z niej ciepło było bardzo przyjemne. Coś jak fala pozytywnej energii, o niesamowitym relaksującym działaniu. Kageyama nigdy by nie pomyślał, że bliski kontakt z drugą osobą może być taki miły. Kusiło go, by zanurzyć nos w miękkich rudych włosach i sprawdzić, czy ich zapach również miał uspokajającą moc. Kiedy jednak pochylił głowę, w ostatniej chwili zreflektował się.

Co on, u licha, wyrabia? Czy on naprawdę rozważał powąchanie włosów Hinaty? Skąd w ogóle taki pomysł? I co Hinata, by sobie pomyślał, gdyby Kageyama autentycznie to zrobił?

Rozgrywający błyskawicznym ruchem odpiął zamek, a rudzielec się od niego odsunął. Gdy chłodne powietrze zastąpiło dotyk ciepłego ciała, serce Kageyamy zabiło niespokojnie. Hinata coś powiedział.

- Co? – spytał Kageyama niezbyt uprzejmym tonem.

- Powiedziałem „a zatem mamy remis". – oznajmił rudy – I nie musisz być taki burkliwy z tego powodu. Wiem, jak bardzo nie lubisz ze mną remisować, ale tym razem będziesz musiał jakoś to przełknąć.

Kageyama napiął się. Cholera, zupełnie o tym zapomniał! Zaraz, zaraz… czy on przypadkiem nie zamierzał zakwestionować tego remisu? Tylko dlaczego? Kuźwa, tak zagłębił się we własnych myślach, że już tego nie pamiętał. Ale na pewno chodziło o coś ważnego.

No tak! Już wiedział. Chodziło o to, że Hinata pozwolił mu wygrać. Uznał Dom Strachów za zwycięstwo Kageyamy, chociaż nie był to przedmiot ich rywalizacji. A Kageyama zamierzał go za zrugać. Przynajmniej chwilę wcześniej. Teraz już nie był tego taki pewny. Rudy jasno dał mu do zrozumienia, że zamierza wygrać w kategorii „straszności". A może to był tylko blef?

Gdy się nad tym zastanawiał, Hinata nieoczekiwanie szturchnął go łokciem.

- Wiesz, Kageyama… dzięki, że ze mną poszedłeś do Domu Strachów.

Głos rudego brzmiał nieśmiało, a jego policzki miały barwę różu.

Kageyama otworzył usta ze zdziwienia. Czy mu się tylko wydawało, czy Hinata mu podziękował?

- Nie patrz tak na mnie! – sapnął rudy, wymachując rękami – J-jestem Ci w-wdzięczny, i tyle! Wiem, jak bardzo nie miałeś ochoty tam iść.

Rozgrywający odwrócił wzrok.

- To nic takiego. – mruknął – To nie tak, że zrobiłem Ci jakąś wielką przysługę, czy coś w tym stylu…

- A właśnie, że zrobiłeś! – wykrzyknął Hinata – Nawet nie wiesz, jak bardzo, bardzo, bardzo chciałem pójść do Domu Strachów. A teraz w końcu mogłem to zrobić i jestem mega szczęśliwy. Co więcej, gdybym poszedł z kimś innym, te wszystkie okropności na pewno potem śniłyby mi się po nocach. Ale dzięki Tobie tamto miejsce będzie mi się kojarzyło z czymś bardzo zabawnym. Nigdy nie zapomnę miny Czarnego Diabła, gdy na niego warknąłeś.

Kageyama spojrzał w oczy Hinaty…w te ogromne, połyskujące radością brązowe oczy i nagle do niego dotarło. Rudy rzeczywiście celowo doprowadził do remisu, ale nie dlatego, by dać rywalowi fory. Zrobił to, ponieważ jako jedyny wyczuł, że Kageyamie było przykro i wziął sprawy w swoje ręce. To była jego wersja przeprosin… i podziękowań. To tak jakby powiedział: przepraszam, że nabijałem się z Ciebie i to tuż po tym, jak zgodziłeś się ze mną pójść. Odpowiedź Kageyamy mogła być tylko jedna – trzepnął rudego w tył głowy.

- AŁA! Za co to było?!

- Za stwierdzenie, że warknąłem na Czarnego Diabła. Nie warknąłem na niego, jedynie zwróciłem mu uwagę, by mówił ciszej. Ale nic się nie stało, baranie. Jeśli chcesz, możemy tam pójść jeszcze raz.

- Pfft! Kageyama, jeśli to jest Twoja definicja zwracania uwagi, to wolę nie myśleć… zaraz, co?

- Powiedziałem, że możemy tam pójść jeszcze raz. Jeśli kiedyś będziemy w parku rozrywki, znaczy się.

- Jeszcze raz…?! Poszedłbyś ze mną do Domu Strachów jeszcze raz? Ale dlaczego?

Ponieważ uwielbiam Twój cholernie słodki wyraz twarzy, gdy mi dziękujesz.

Kageyama prychnął cicho i odwrócił wzrok.

- Nie było aż tak źle. W sumie nawet trochę mi się podobało. Nie przeszkadzałoby mi, gdybym miał tam pójść jeszcze raz. Tylko nie próbuj ze mną rywalizować w straszeniu diabłów! Ciągłe wygrywanie z Tobą stałoby się nudne… chyba że mówimy o siatkówce.

Oczy Hinaty rozbłysły determinacją.

- Nigdy nie pozwolę, byś ciągle pokonywał mnie w siatkówce! – oświadczył.

- No to poćwicz swoje koślawe serwy, matole!

- Żebyś wiedział, że poćwiczę!

Rudy wyszczerzył zęby. Kageyama skinął głową.

- Ej, Hinata, Kageyama! Pośpieszcie się, bo wagonik odjedzie bez nas!

Tanaka machał do nich sprzed wejścia do Diabelskiego Młyna. Rudy środkowy i czarnowłosy rozgrywający wyrwali do przodu, by dołączyć do kolegów. Mężczyzna wydający żetony wzdrygnął się na widok Kageyamy.

- Niech się pan nim nie przejmuje, on ma etat w Domu Strachów. – rzucił Nishinoya.

Tsukishima i Tanaka ryknęli śmiechem. Jednak rozgrywającego podobne żarty już nie ruszały. Czuł się dziwnie wyluzowany i spokojny, jakby miał wokół siebie ochronną tarczę. Dyskretnie zerknął w stronę Hinaty.

Jak to jest, że on zawsze wie, co mi powiedzieć? – zastanowił się.

Ilekroć Kageyama czymś się martwił, Hinata nie miał problemu, by podnieść go na duchu. Z łatwością wyczuwał, co chodziło rozgrywającemu po głowie i od razu przechodził do działania. Czasami mówił po prostu „nie przejmuj się, Kageyama", a czasami uciekał się do mocniejszych środków. Tak jak teraz, gdy zaaranżował remis. Albo wtedy, podczas meczu z Seijo, gdy Kageyama został zdjęty z boiska, a Hinata oświadczył „To ja Cię pokonam, więc do tego czasu nie waż się z nikim przegrać!".

Wygląda na to, że Hinata świetnie mnie zna. – pomyślał Kageyama z pewną dozą melancholii – Miło mieć kogoś, kto tak świetnie Cię zna…

Przejażdżka Diabelskim Młynem upłynęła w dość gorącej atmosferze. Z nosami przyklejonymi do szyby, Hinata i Nishinoya wydawali z siebie niezliczone OCHy i ACHy, a Tsukishima dokuczał im, nazywając ich tępymi naiwniakami („Stąd nie widać Tokyo Tower, matoły"). Tanaka stanął oczywiście po stronie libero i rudego, a Yamaguchi po stronie okularnika. W skutek tego, Ennoshita w ogóle nie nacieszył się jazdą, bo przez większość czasu starał się uspokoić skłócone towarzystwo. Kiedy w końcu znaleźli się na dole, odetchnął z ulgą.

- A ja sądziłem, że ta przejażdżka pogłębi więzi naszej drużyny. – szepnął Kageyamie do ucha – Ech, już nie mogę się doczekać szkoły. O wiele łatwiej utrzymać ich w ryzach, gdy w pobliżu są Takeda-sensei i trener Ukai.

Rozgrywający zerknął na plecy kolegów z drużyny i szybko odwrócił twarz, by nikt nie zobaczył jego uśmiechu. Nigdy głośno by tego nie przyznał, ale on też nie mógł się doczekać szkoły. Przypomniał sobie, co czuł rok temu, gdy pierwszy raz szedł do liceum – strach i zwątpienie. Świeżo po incydencie w Kitagawie Daichi, nie był pewien, jak ułoży mu się współpraca z nową drużyną. Chociaż znał swoje umiejętności, bał się, że zostanie odrzucony.

Teraz czuł jedynie dziką radość. Czymże było kilka godzin w sali lekcyjnej, wobec perspektywy wznowienia zajęć klubu siatkarskiego? Kageyamie wcale nie przeszkadzało, że będzie musiał wysiedzieć swoje na koszmarnie nudnych zajęciach. Grunt, że miał fajnych (choć trochę popapranych) kolegów, którzy akceptowali go i chcieli z nim grać. A przede wszystkim – miał Hinatę.

Kageyama poszukał wzrokiem niskiego środkowego. Rudy prowadził akurat żywą dyskusję z Tanaką.

- Obozy treningowe są super, ale od czasu do czasu chciałoby się gdzieś pojechać, żeby wypocząć. – mówił łysy z rękami splecionymi za głową – Co za pożytek z bycia słynnym siatkarzem, jeśli nie ma się nawet chwili dla siebie? Dlatego na następne wakacje pojadę gdzieś, gdzie jest plaża. Żeby kobitki mogły podziwiać moje idealne ciało.

Gdzieś z boku rozległo się prychnięcie Tsukishimy „Pff! Słynny siatkarz!".

- Plaża! – wykrzyknął Hinata – Super pomysł, Tanaka-senpai! Też chciałbym pojechać na plażę! Na plaży można grać w siatkówkę plażową, prawda?

Tanaka westchnął.

- Ty nigdy nie masz dosyć, Hinata? Dopiero co mówiłem, że chcę pojechać na plażę, żeby wypocząć.

- No ale siatkówka plażowa to nie jest taka stuprocentowa siatkówka, no nie? To siatkówka wypoczynkowa!

- Siatkówka, to siatkówka!

- A gdzie dokładnie chciałbyś pojechać, Tanaka-senpai? Na którą plażę?

Łysy zastanowił się chwilę.

- Hm… gdybym mógł pojechać gdziekolwiek, to myślę, że pojechałbym na Wyspy Kanaryjskie.

- Wysypy Kanaryjskie? A gdzie to jest?

- Nie mam pojęcia… ale słyszałem, że są tam boskie dziewczyny!

- Pewnie gdzieś w okolicach Okinawy. Tata mówił mi, że to bardzo ciepły rejon.

Tsukishima parsknął.

- Twoja ignorancja mnie powala. – burknął – Wyspy Kanaryjskie są na Oceanie Atlantyckim, matole.

- A ty niby skąd to wiesz, Tsukishima?! – zapytał Tanaka napastliwym tonem.

Nie dowiedzieli się jednak, skąd okularnik znał lokalizację Wysp Kanaryjskich, bo ich uwagę przykuł czyjś krzyk. Dwie dziewczyny ubrane w kolorowe kimona wymachiwały wielkimi wachlarzami i wołały do przechodniów:

- Zapraszamy, zapraszamy do jedynej w Miyagi Przystani Bogów! Chcecie poznać swoją przyszłość, dzisiaj macie okazję! Nie czekajcie i zajrzyjcie do nas, by usłyszeć, co dla was naszykowali Bogowie.

Nishinoya jak na komendę obrócił głowę.

- Wróżby? Super! Absolutnie musimy tam pójść!

- Lubisz takie rzeczy, Noya-san? – spytał Hinata.

- Nie. – odparł szeptem libero – Ale te dziewczyny są mega seksowne…

- Hyaa! – zawył Tanaka – Noya-san, aleś ty mądry.

Para kobieciarzy natychmiast pognała w kierunku Przystani Bogów.

- Chcę poznać swoją przyszłość! – krzyknął rudy i ruszył za nimi.

Kageyama odruchowo uznał, że jego partner chce się ścigać, więc też zerwał się do biegu.

- Falstart, baranie!

- Ej, zaczekajcie na mnie! – zawołał Yamaguchi.

- Musimy za nimi iść, prawda? – spytał Tsukishima zrezygnowanym tonem.

Ennoshita zachichotał i poklepał go po ramieniu.

- Tak, powinniśmy trzymać się razem. Nie bądź taki ponury, może być całkiem fajnie.

Tym sposobem cała siódemka ustawiła się przed Przystanią Bogów. Jedna z dziewczyn, niebieskooka brunetka, zmierzyła uważnym wzrokiem Tanakę i Nishinoyę.

- Hm… mój magiczny wachlarz mówi mi, że wy dwaj bardzo lubicie kobiece towarzystwo. – oświadczyła z tajemniczym uśmiechem.

Libero i łysy wydali z siebie podekscytowany okrzyk.

- Nie trzeba być jasnowidzem, by do tego dojść. – mruknął Tsukishima.

- Przymknij się, okularniku. – syknął Nishoya, po czym z przymilnym uśmiechem zwrócił się do dziewczyny – Czy… czy Twój magiczny wachlarz mówi Ci… coś jeszcze?

Zachichotała.

- Żeby usłyszeć więcej, musisz wejść do Przystani Bogów. Wielka Kapłanka powie Ci wszystko. Oczywiście wcześniej musisz wesprzeć świątynię, wpłacając 500 yenów.

Entuzjazm libero nieco przygasł.

- Czy możemy wejść do Przystani Bogów na to? – zapytał Ennoshita, pokazując złote kupony.

- Naturalnie. – oświadczyła druga z dziewczyn – Ale tylko raz.

- Eeeekstra! – krzyknął Hinata – Mogę iść pierwszy? Mogę? Mogę? Mogę?

I nie czekając na odpowiedź, wbiegł do budynku.

- Ej, Hinata, zaraz! Ja też chcę poznać przyszłość. – zawołał Tanaka.

Ennoshita poklepał go po plecach.

- Spokojnie, mamy dużo czasu. Pójdziesz zaraz po nim.

Kageyama westchnął, myśląc że już drugi raz tego dnia został zaciągnięty do nudnego, nie wnoszącego nic do jego życia, miejsca. Teraz będą tkwić tutaj godzinami, czekając aż każdy wysłucha wyssanej z palca przepowiedni.

- TAAAK!

Okrzyk Hinaty tak go zaskoczył, że rozgrywający stracił równowagę i wylądował na tyłku. Natychmiast zerwał się na nogi i posłał rudemu jedno z najgroźniejszych spojrzeń.

- Hinata, ty…

Ale Hinata w ogóle nie zwracał na niego uwagi. Tanecznym krokiem biegł w ich kierunku, uśmiechnięty od ucha do ucha, ściskając coś w małych dłoniach.

- I co, Shoyo? – zapytał Nishinoya, napiętym głosem.

- Nie będę miał już problemów z ocenami, wszystko zdam, YUHUUU! – zaśpiewał Hinata.

- Tak Ci powiedziała Kapłanka?

- Nieee… ale taką wróżbę wylosowałem z magicznego kubełka.

- Z czego?! – spytali wszyscy.

Hinata pomachał w powietrzu małą zieloną kartką.

- Najpierw Wielka Kapłanka robi czary mary z Twoją dłonią, by uwolnić ukrytą energię. – wyjaśnił z powagą – A potem za pomocą tej ręki wyciąga się wróżbę z wybranego kubełka. Są cztery kategorie: SPORT, ŻYCIE CODZIENNE, SZKOŁA i MIŁOŚĆ.

- Więc wszystko, co musisz zrobić, to wylosować kartkę? – spytał Yamaguchi, unosząc brwi.

- Pokaż swoją, Hinata. – poprosił Tanaka.

Rudy podał mu wróżbę.

- Nie musisz się martwić, bo w tym roku nie będziesz miał żadnych problemów z ocenami. – przeczytał łysy – Ty to masz szczęście! Ale z drugiej strony, dlaczego wybrałeś tak nudną kategorię? Trzeba było wybrać miłość! Czymże jest życie bez miłości?

Hinata zaczerwienił się.

- Chciałem… - wyznał, odwracając wzrok – Ale kapłanka powiedziała mi, że to kategoria dla osób powyżej trzynastego roku życia.

Tsukishima parsknął śmiechem.

- Dobrze, że wziąłem legitymację. – odezwał się Nishinoya, drapiąc się po brodzie – Pewnie natrafię na ten sam problem.

- Legitymacja! – jęknął Hinata – Kurczę, nie pomyślałem o tym.

- Typowe. – stwierdził okularnik ze złośliwym uśmieszkiem.

- No dobra! – Tanaka uderzył pięścią w otwartą dłoń – Teraz moja kolej!

- Powodzenia, Ryu! – zawołał za nim Nishinoya.

Chwilę potem łysy wszedł do świątyni. W tym czasie Hinata wpatrywał się w zieloną kartkę z uwielbieniem.

- Mimo wszystko cieszę się, że wylosowałem taką wróżbę. – oświadczył – Czuję się lepiej, gdy wiem, że nie będę miał problemów z pojechaniem na obóz siatkarski. Saeko-neesan jest super, ale jednak wolę uczestniczyć w meczach sparingowych z samego rana. Nie bądź zazdrosny, Kageyama-kun.

- Nie jestem! – warknął Kageyama.

Zamierzał powiedzieć rudemu, że wróżby to tylko stek bzdur, ale nie zdążył, bo przeszkodził mu w tym entuzjastyczny okrzyk. Wyglądało na to, że przepowiednia Tanaki również była pozytywna. Łysy wybiegł z Przystani Bogów cały w skowronkach.

- Dowiedziałem się… dowiedziałem się, że spotkam atrakcyjną blondynkę! – oznajmił im ze łzami w oczach.

- Grrr. Jestem taki zazdrosny, Ryu! – zawył Nishinoya.

- Och…!

Tanaka patrzył na coś za plecami libero. Piękna kobieta z długimi blond włosami studiowała mapę parku.

- Kyaaa! To ona, TO ONA!

Łysy pognał to „wybranki" i już po dziesięciu sekundach wrócił z nowym siniakiem na policzku.

- Ach, jak ona mnie kręci! - wyznał z rozmarzonym uśmiechem.

- Wyda Ci się to nieprawdopodobne, ale gdy jesteś w zatłoczonym parku rozrywki, szanse na spotkanie ładnej dziewczyny z blond włosami są dosyć wysokie. – burknął Tsukishima.

- Przymknij się, psujesz całą zabawę. – powiedział Nishinoya – Okej, teraz ja!

Libero spędził w Przystani Bogów nieco więcej czasu od Tanaki, ale wyszedł równie zadowolony.

- Co wylosowałeś, Noya-san? – spytał Hinata.

W oczach Nishinoyi migotały gwiazdki wzruszenia.

- Okazało się, że znowu ją spotkam. – wyszeptał poruszonym tonem.

- Kogo? – spytał Yamaguchi.

- Jak to „kogo"? Kiyoko-san, oczywiście!

- Na wróżbie pisze, że spotkasz Shimizu-senpai?

- Nieee, ale pisze „Znowu ją spotkasz". Na pewno chodzi o Kiyoko-san!

- Są na to spore szanse, zważywszy na to, że obiecała przyjść i nam kibicować. – mruknął Tsukishima.

- Ech, odkąd Kiyoko-san skończyła szkołę, drużyna Karasuno nie jest już taka sama. – westchnął Tanaka.

- Yachi-san świetnie się spisuje. – wtrącił Hinata.

- TO NIE TO SAMO! – ryknęli jednocześnie łysy i libero.

- Eee… to może teraz ja pójdę? – powiedział Ennoshita, by uciąć dyskusję.

Kilka minut później wrócił i to z dość skonsternowaną miną.

- I co? I co? – dopytywał się Hinata - Którą kategorię wybrałeś, kapitanie?

- Cóż… „życie codzienne", ale… ale nie kapuję.

- Jak to?

Ennoshita patrzył na żółty kawałek papieru, z takim wyrazem, jakby próbował odkodować zaszyfrowaną wiadomość.

- Uważaj na głowę. – przeczytał, marszcząc brwi – Co to ma znaczyć? Uważaj na głowę? Niby wszystko jasne, ale i tak…

Ruszył w ich stronę, jednocześnie obracając głową na wszystkie strony, wypatrując potencjalnego zagrożenia. Nagle potknął się i gruchnął w glebę.

- ENNOSHITA-SAN!

Pozostali chłopcy zgromadzili się wokół niego z zatroskanymi minami. Kapitan jęknął cicho, po czym z wyraźnym wysiłkiem podniósł się do pozycji siedzącej.

- Nic… nic mi nie jest.

- HYAAA!

Drżące palce Tanaki i Nishinoyi wskazywały na wielki siniak na czole Ennoshity.

- S-s-spełniło się! Te wróżby są prawdziwe!

Kageyama prychnął, a Tsukishima wymamrotał coś pod nosem.

W tym samym czasie łysy i libero klepali Yamaguchiego w plecy.

- …i pamiętaj, Yamaguchi, nie bierz kartki, która emanuje negatywną energią! Wybierz taką… taką delikatną jak piórko! Tak delikatną jak Kiyoko-san!

- Tylko w żadnym wypadku nie bierz szorstkiej kartki, bo wpadniesz pod samochód i umrzesz!

- Macie natychmiast przestać! – nakazał Ennoshita stanowczym tonem – Nikt nie umrze, jasne? Yamaguchi, spokojnie, to tylko zabawa. Byłem nieuważny, dlatego się potknąłem.

Piegowaty środkowy z nieco bladym wyrazem twarzy pokiwał głową. Do Przystani Bogów wchodził chwiejnym krokiem, jak pijak. Kiedy wyszedł, był jednak znacznie weselszy.

- Wszystko okej. – oznajmił im radosnym tonem – Wybrałem kategorię „sport" i dostałem bardzo dobrą przepowiednię. Jest napisane: Twoje wysiłki nareszcie przyniosą skutek. To pewnie oznacza, że będę zdobywał więcej punktów moimi serwami. Może nawet zacznę grać w meczach!

- Musiałbyś się nieźle napocić, by prześcignąć Hinatę albo Tsukishimę. – powiedział kapitan – Ale wszystko jest możliwe.

Yamaguchi uśmiechnął się nieśmiało i położył dłoń na ramieniu Tsukishimy.

- Teraz ty, Tsukki. – powiedział, lekko popychając przyjaciela w kierunku wejścia – I nie martw się, na pewno wylosujesz dobrą wróżbę.

- Przymknij się, Yamaguchi. – odparł Tsukishima.

Chociaż okularnik był tym, który sceptycznie podszedł do całej sprawy, do Przystani Bogów wchodził jak na ścięcie. Kageyama uniósł brwi.

- Tsukishima nie lubi przepowiedni? – spytał Yamaguchiego.

- Bardzo ich nie lubi. – powiedział piegowaty środkowy zmartwionym tonem – Trochę się ich boi, choć robi wszystko, by tego nie pokazać. Zawsze zatyka uszy, gdy jego brat, Akiteru, chce mu przeczytać horoskop.

- Kto by pomyślał… - wyszeptał Hinata – Nigdy bym nie wpadł, że ze wszystkich ludzi, to Tsukishima okaże się przesądny.

- Nie jestem przesądny. – powiedział kpiący głos Tsukishimy.

Gdy prowadzili tę rozmowę, okularnik zdążył już wylosować przepowiednię.

- I co, Tsukki? – spytał Yamaguchi.

- Nie jest tak źle. – odparł Tsukishima, wymachując zielonym kawałkiem papieru – Przedmiot, który do tej pory nie sprawiał Ci problemu, będzie od teraz Twoją piętą achillesową. Ulżyło mi. Mogło być znacznie gorzej.

- Pfft, uważasz się za najmądrzejszego z całej grupy, a wierzysz w takie banialuki. – zakpił Kageyama – Gdy inni szli losować, sypałeś logicznymi wyjaśnieniami, ale gdy sam poszedłeś, zacząłeś trząść portkami. Jakie to lamerskie!

Dokuczanie koledze może i nie było do końca w porządku, ale z drugiej strony już od dawna miał ochotę dopiec Tsukishimie. Sytuacje, w których wyluzowany okularnik tracił nerwy, można by policzyć na palcach jednej ręki. Grzechem byłoby przepuścić taką okazję.

Tsukishima zwęził groźnie oczy.

- Ty się nie boisz, królu? – spytał chłodno.

- A czego? – parsknął Kageyama – Wejdę, wylosuję, a jak wróżba mi się nie spodoba, to po prostu o niej zapomnę.

Wokół okularnika wyrosła mroczna aura. Tsukishima nie lubił, gdy ktoś się z niego naśmiewał. Bardzo nie lubił. Z ust wysokiego blondyna wydobył się zimny rechot.

- Uważaj, królu. Jest pewna nadprzyrodzona moc, która ma nad Tobą wielką władzę. Jeśli ją zlekceważysz, możesz później żałować.

- W magię nie wierzę, a Bogowie nie mają nade mną władzy.

- Och, ależ ja nie mówiłem o Bogach. Miałem na myśli psychologię.

- Psychologię?! – spytali chórem wszyscy.

Oczy Tsukishimy błyszczały groźnie zza szkiełek okularów.

- Jak już zapewne zauważyłeś, królu, jestem sceptykiem. Wierzę tylko w to, co widzę. Zarówno w życiu, jak i w siatkówce. Dlatego tak świetnie blokuję. A teraz powiedz mi… czy naprawdę myślisz, że bałbym się wróżb, dlatego że jestem zabobonny?

Kageyama zawahał się. W głębi siebie zaczął żałować, że sprowokował Tsukishimę. Dobrze znał okularnika i wiedział, że ten koleś nie uznawał istnienia magii. Pewnie nawet jako dziecko nie wierzył w Świętego Mikołaja. Ale, w takim razie, co mógł mieć przeciwko przepowiedniom?

- Nie przepadam za wróżbami, bo wiem, że się sprawdzają. – oświadczył Tsukishima – Czytałem kiedyś na ten temat artykuł. Jest coś takiego jak podświadomość. Gdy czytasz wróżbę, automatycznie dopasowujesz do niej rzeczywistość. Chociaż bardzo tego nie chcesz, zaczynasz dostrzegać znaki w otoczeniu, a w normalnie nic nie znaczących wydarzeniach widzisz rękę Bogów. I wpadasz w pułapkę. Albo, w drugim przypadku, za wszelką cenę chcesz uniknąć spełnienia przepowiedni, więc zachowujesz się nienaturalnie i koniec końców i tak do tego doprowadzasz. Najlepszym tego przykładem jest Ennoshita-san. Bał się, że uderzy się w głowę, dlatego nie patrzył pod nogi i się potknął.

- T-to jeszcze o niczym nie świadczy! – wymamrotał Kageyama – A wróżby Yamaguchiego i Hinaty? One wcale nie muszą się spełnić!

Hinata i Yamaguchi jednocześnie wydali z siebie rozczarowane jęknięcie. Mieli miny szczeniaków, którym zabrano sprzed nosów miski z jedzeniem.

- Och, jestem pewien, że się spełnią. – rzucił Tsukishima.

Podskoczyli i spojrzeli na niego z nadzieją.

- Hinata ma fatalne oceny, ponieważ jest idiotą, ale również dlatego, że zawsze miał fatalne oceny. – ciągnął okularnik – Kiedy ciągle coś Ci nie wychodzi, ten fakt zostaje zakodowany w Twoim mózgu. Pierdzielisz sprawę, zanim jeszcze weźmiesz się do roboty. Bo wiesz, że Ci się nie uda. Bo jesteś przekonany, że Ci się nie uda. Być może w głębi siebie Hinata jest całkiem zdolny, ale ogranicza go brak wiary we własne możliwości.

- Powiedział, że jestem zdolny! – krzyknął Hinata – Nigdy nie sądziłem, że usłyszę od Tsukishimy coś tak miłego!

- O czym ty mówisz? Chwilę temu nazwał Cię idiotą! – burknął Kageyama.

- Dziękuję, królu. – wycedził Tsukishima – W każdym bądź razie… teraz, kiedy Hinata jest przekonany, że wszystko zda, jego szanse na powodzenie znacznie wzrastają. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że gdy nie będzie trząsł portkami ciągle myśląc „O boże, nie zdam, nie zdam!", jego koncentracja poprawi się, podobnie jak oceny. To tak zwany efekt domino. Z Yamaguchim sprawa ma się podobnie. Jeśli zaś chodzi o mnie… - w tym momencie wzdrygnął się – zrobię wszystko, by nie dopuścić do spełnienia przepowiedni, ale nie sądzę, by to coś dało. Wystarczy jeden słabo napisany test, jedno gorsze wypracowanie, a skojarzę swoje oceny z tą durną wróżbą. Zrobię to, wcale tego nie planując. W ten sposób zdenerwuję się, stracę pewność siebie i wszystko skończy się tak, jak zostało przepowiedziane.

Kageyama przełknął ślinę. Głos Tsukishimy musiał mieć ukrytą moc. Chociaż rozgrywający bardzo się starał, nie potrafił powstrzymać strachu, który rozszedł się po całym jego ciele.

Podskoczył, gdy poczuł na ramieniu czyjąś dłoń. To Tsukishima pochylił się nad nim, z fałszywym uśmieszkiem przyklejonym do gęby.

- Mała rada, królu. – powiedział beztroskim tonem – Nie bierz kategorii „sport", dobrze? Nie chcemy by nasz podstawowy rozgrywający zesrał się w trakcie meczu, tylko dlatego że wylosował wróżbę w stylu Zapomnisz, jak się gra w siatkówkę.

Zapomnieć, jak się gra w siatkówkę?! – pomyślał panicznie Kageyama – To nie wchodzi w grę! Ale chyba nie wylosuję tego, prawda? Nie mają tam takich wróżb, prawda?!

- Już lepiej weź coś bezpieczniejszego, na przykład „szkołę". – ciągnął okularnik – Siostra Tanaki poratuje Cię, nawet jeśli wróżba powie, że oblejesz wszystkie przedmioty.

Oblać wszystkie przedmioty?! Nie MOGĘ wszystkiego oblać! Jeśli to się stanie, będę musiał ślęczeć w klasie do usranej śmierci. Co z tego, że Saeko mnie podwiezie, jeśli zdążę jedynie na ostatniego seta?!

- „Życie codzienne" to też obiecująca kategoria. Chyba że wylosujesz sobie jakąś kontuzję. To by była tragedia. Teraz, gdy Sugawara-san skończył szkołę, zostalibyśmy bez rozgry…

- Dobra, Tsukishima, WYSTARCZY! – przerwał mu Ennoshita.

- Jezu, Tsukishima, bez przesady. – dodał Tanaka, kręcąc głową – Rozumiem, że Cię wkurzył, ale mówienie takich rzeczy to lekkie przegięcie. Nawet mnie zrobiło się słabo. A Kageyama wygląda, jakby miał zaraz zemdleć.

- Hyaaa, Ryu! – krzyknął Nishinoya – On ma ten wyraz twarzy! Ten, o którym mi mówiłeś. Wyraz twarzy, gdy nie wie, komu wystawić, albo gdy próbuje wybrać napój z automatu!

Do Kageyamy ledwo cokolwiek docierało. Zezował na swoje dłonie, mamrocząc pod nosem:

- Niewylosowaćzłejwróżby. Niewylosowaćzłejwróżby. Niewylosowaćzłejwróżby!

W głowie aż mu buzowało.

Którą kategorię mam wybrać? Szkołę? Życie codzienne? Sport? NIEE! Nie mogę wybrać sportu! A co, jeśli dowiem się, że…

- Kageyama!

Rozgrywający zamrugał, wróciwszy do rzeczywistości. Hinata trzymał go za oba nadgarstki.

- Przestań. – nakazał stanowczo rudy – Głowa mnie boli, gdy tak intensywnie myślisz.

- Ciebie boli głowa…?! – warknął Kageyama oburzonym tonem.

Hinata udał, że nie usłyszał ostatniego zdania. Z dojrzałością, o którą nikt go nie podejrzewał, oświadczył:

- Nie musisz tam iść. To nie jest obowiązkowe. Przyszliśmy tutaj, żeby dobrze się bawić. Jeżeli masz się martwić z powodu jakiejś głupiej wróżby, to już lepiej żebyś nie losował.

Kageyama spojrzał na niego niepewnie.

- On ma rację. – powiedział Ennoshita łagodnym tonem – Nie chcemy, żebyś się denerwował. To, że wszyscy inni tam poszli, nie znaczy, że ty też musisz.

Ramiona rozgrywającego momentalnie się rozluźniły. Nie mógł powstrzymać westchnienia ulgi.

A więc nie muszę iść do tej durnej Przystani Bogów? Jak dobrze…

- Właśnie, nie przejmuj się, królu. Nikt nie będzie Cię winił, jeśli wymiękniesz. – zaśpiewał Tsukishima.

To było aż za wiele! Tsukishima doskonale wiedział, w którą strunę uderzyć. Nawet spokojny, świetnie panujący nad nerwami człowiek zareagowałby na taką prowokację. A Kageyama ewidentnie nie należał do spokojnych ludzi.

- Nie boję się żadnych zasranych zabobonów! Dlaczego inni mają poznać swoją przyszłość, a ja nie? Tylko czekajcie! Pójdę tam i przyjmę los na klatę, jak prawdziwy facet!

Gdy tylko wygłosił to oświadczenie, Tanaka i Nishinoya uścisnęli go. Ich oczy były pełne łez.

- Kageyama, jestem z Ciebie taki dumny! – wyznał libero – Tak się cieszę, że mój młodszy kolega umie zachować się po męsku.

- Chcesz brać przykład ze swoich odważnych senpaiów, prawda? – spytał łysy poruszonym tonem – Chcesz naśladować mnie i Noyę, prawda? Jestem taaaaki wzruszony!

Zajęło mu to trochę czasu, ale Kageyama w końcu wyplątał się z uścisku kolegów. Kiedy z twarzą czerwoną z zażenowania kierował się do Przystani Bogów, przelotnie zerknął na Hinatę. Zdziwiło go, że rudy wyglądał na zaniepokojonego.

I czym ty się martwisz, bałwanie? – prychnął w myślach – Ja nie wierzę w durne wróżby.

Wziął głęboki oddech i pchnął drewniane wrota.

Właśnie tak! Nie wierzę we wróżby! Ani trochę. Nic a nic. Jestem Kageyama Tobio, rozgrywający liceum Karasuno. Jestem spokojny i opanowany. Nie wierzę we wróżby.

Korytarz prowadzący do pokoju kapłanki wyglądał dokładnie tak jak korytarz każdej świątyni. Prawdziwej świątyni. Panowała w nim absolutna cisza, a w powietrzu unosił się zapach kadzideł.

Nie wierzę we wróżby. Nie wierzę we wróżby. Nie wierzę we wróżby.

Skręcił w prawo. Na ścianie wisiały obrazy przedstawiające Bogów. Przed drzwiami stała rzeźba lisa ze zwojem w pysku.

Nie wierzę we wróżby. Nie wierzę we wróżby. Nie wierzę we wróżby.

Nacisnął klamkę i wszedł do środka.

Nie wierzę we…

Na podeście siedziała ze skrzyżowanymi nogami starsza kobieta. Była ubrana w tradycyjny strój miko.

- A więc przyszedłeś poznać swoją przyszłość… - jej głos odbijał się echem, jakby pochodził z innego świata.

KUŹWA! Wierzę! Niech to szlag, wierzę we wszystko! Bogowie, żebym tylko nie wylosował…

W tym momencie kobieta próbowała wstać i niemal natychmiast potknęła się o własną hakamę. Szara peruka spadła jej z głowy, a spod kołnierza wysunął się czubek mikrofonu.

- Niech to szlag! – zaklęła kapłanka – Przeklęty strój! Zasrane, przydługie cholerstwo…

Kageyama zamrugał. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że wstrzymywał oddech. Zachciało mu się śmiać z własnej naiwności. Powinien się tego domyśleć - Kapłanka nie była prawdziwą wysłanniczką Bogów. Właściwie, nawet nie była stara. Gdy straciła perukę okazało się, że była w tym samym wieku, co tamte dziewczyny z wachlarzami.

Nie wydawała też się szczególnie poruszona faktem, że ją przyłapano. Jak gdyby nigdy nic poprawiła przebranie i wróciła do swojego miejsca na poduszce.

- Bądź tak miły i usiądź. – wskazała miękkie siedzisko naprzeciwko siebie.

Posłusznie spełnił polecenie i oparł dłonie na kolanach, czekając na dalsze instrukcje. Kapłanka westchnęła głęboko i otarła spocone czoło.

- No, nareszcie jakiś normalny. – mruknęła do siebie – Gdy przypomnę sobie tego rudego dzieciaka z ADHD i tamtych dwóch zboczeńców, od razu robi mi się słabo.

Kageyama powstrzymał chęć parsknięcia śmiechem.

Dzieciak z ADHD! – zakpił w myślach.

Zanotował w pamięci, by później ponabijać się z Hinaty.

Ku jego kompletnemu osłupieniu, kapłanka wyciągnęła z dekoltu paczkę papierosów.

- Będzie Ci przeszkadzało, jeśli sobie zapalę?

Gdyby szczęka mogła opaść mu jeszcze niżej, jak nic grzmotnęłaby o podłogę. Kageyama wiedział, że gdyby była tu jego matka, obrzuciłaby kapłankę serią wyzwisk. On jednak, po roku trenowania z Ukaiem-juniorem (palaczem), nie był na tym punkcie aż tak przeczulony. Nieprzytomnie pokiwał głową.

Wróżka, z wyrazem głębokiego relaksu, zaciągnęła się dymem.

- Zazwyczaj nie palę w pracy. – wyjaśniła – Ale ten Twój przemądrzały czterooki kolega tak mnie wkurzył, że jestem na granicy załamania nerwowego. Przeklęty gówniarz! Za kogo on się uważa?

Kageyama w pełni się zgadzał. Właśnie - przeklęty Tsukishima! To wszystko jego wina. Naopowiadał im tych wszystkich bzdur, a Kageyama niepotrzebnie się zestresował. I czego tu się bać? Świątynia jest sztuczna, a rzekoma kapłanka rzuca przekleństwami i pali papierosy. Pff! To jeszcze bardziej żałosne niż ten cały Dom Strachów.

- No więc? – rzuciła niecierpliwie wróżka – Chyba koledzy wyjaśnili Ci, o co w tym chodzi? Którą kategorię wybierasz?

Rozgrywający wydał z siebie zaskoczone kwiknięcie. O ile sekundę temu był w nastroju do żartów, teraz od nowa się napiął. Zaczął rozumieć, o co chodziło w tej całej „psychologii", o której mówił Tsukishima. To była jedna z tych sytuacji, gdy ktoś nabijał się z kolesi, którzy mieli lęk wysokości, ale gdy sam stawał na szczycie wieżowca, tracił całą odwagę. Kageyama właśnie tak teraz się czuł. Kiedy przyszła pora na podjęcie decyzji, przypomniał sobie o wszystkich swoich obawach. Stojące na stoliku puszki z kategoriami wydawały mu się dziwnie… mroczne. Niespodziewanie skojarzył je z bombami zegarowymi.

Pot spłynął mu po czole.

A co jeśli Tsukishima miał rację? – zastanowił się – Kapłanka i cała Przystań Bogów mogą być fałszywe, ale podświadomość to przecież istniejące zjawisko. Wiem, że ten czterooki bałwan wspomniał o tym wyłącznie po to, by wyprowadzić mnie z równowagi… ale co jeśli niechcący otarł się o prawdę?

Jego dłoń drżała w powietrzu. Przypomniał sobie, że w podobny sposób kręciło mu się w głowie przed pierwszym meczem z Seijo… tym pierwszym meczem przeciwko Oikawie-san. Meczem, którego nigdy nie zapomni, bo to podczas niego stracił nerwy i został posadzony na ławce. Tamta sytuacja pokazała, że nie był tak opanowany, na jakiego wyglądał. Może to właśnie ludzie tacy jak on byli najbardziej podatni na moc podświadomości?! A jeśli tak, co powinien zrobić?!

Nie mógł się wycofać. To nie wchodziło w grę. Jeśli to zrobi, uznają go za mięczaka. Ale z drugiej strony, może naprawdę wylosuje coś okropnego i zrobi sobie krzywdę? Mógł wylosować wszystko… praktycznie wszystko!

Uspokój się. – nakazał sobie, zagryzając zęby – Myśl. Na pewno znajdziesz rozwiązanie.

I nagle go olśniło. Wiedział już, co musi zrobić. Trzeba po prostu zminimalizować ryzyko. Wybrać kategorię, która stanowiła dla niego najmniejsze potencjalne zagrożenie. Właśnie tak! To jest to!

Wziął głęboki oddech i wyobraził sobie, że gra mecz. Podobnie jak na boisku, zabrał się za analizę sytuacji.

Sport" i „Życie codzienne" nie wchodzą w rachubę. Zbyt duże zagrożenie dla siatkówki. Kontuzja albo i gorzej – trwałe kalectwo! Absolutnie nie! Zatem zostaje „szkoła". Nie podoba mi się ta kategoria, ale z drugiej strony, najgorsze co może mi się tutaj przytrafić to oblanie wszystkich przedmiotów. Z dwojga złego lepiej wyeliminować się z obozu, niż w ogóle z siatkówki… Urgh! Mimo wszystko myśl o utracie obozu doprowadza mnie do szału!

Wtedy umysł podsunął mu jeszcze jedną opcję. Kageyama spojrzał w kierunku puszki, na którą wcześniej nie zwrócił uwagi.

Właściwie… dlaczego nie miałbym wybrać kategorii „miłość"? Co prawda ze wszystkich rzeczy, akurat ta najmniej mnie obchodzi, ale z drugiej strony nie przyszedłem tu, ponieważ COKOLWIEK mnie obchodzi. Przyszedłem tu, bo nie chciałem dać Tsukishimie satysfakcji. Tak naprawdę nie interesuje mnie, co wylosuję, byle tylko nie skończyło się to dla mnie tragicznie.

Zadowolony, natychmiast się rozluźnił. Jeśli wybierze „miłość", na pewno nie stanie mu się nic złego. W końcu w nikim się nie podkochiwał, a o perspektywie randkowania myślał raczej ze wstrętem. Inni mogli uważać to za dziwne, ale miał to gdzieś. Jeszcze nie zwariował na tyle, by wybrać obściskiwanie się w kinie zamiast treningu siatkówki. W ogóle nie rozumiał, skąd to całe zamieszanie wokół dziewczyn i miłości. Jego nie interesowały te sprawy i było mu z tym dobrze. Za jakiś czas… może dziesięć, piętnaście lat… dorośnie do latania za dziewczynami. Teraz jednak nie zamierzał tracić czasu na takie pierdoły.

Wyciągnął dłoń. Już miał dotknąć puszki, gdy kapłanka strzeliła go po łapach.

- Nie umiesz czytać? – burknęła.

Posłał jej nienawistne spojrzenie.

Dłonie służą mi do wystawiania piłki i ani mi się waż więcej w nie uderzać!

- Biorę kategorię „miłość". – warknął – To takie dziwne?!

- Są dwie puszki z kategorią „miłość", idioto!

Zamrugał. Wróżka postukała palcem w drobny napis pod puszką – „dla dziewcząt".

- Z tego pudełka losują dziewczyny. – wyjaśniła, wypuszczając z ust kolejną chmurę dymu – Wróżby są posegregowane. Chłopcy i dziewczyny muszą ciągnąć z dwóch różnych pudełek, bo inaczej zamiast przepowiedni losowaliby bzdury. Wyobraź sobie, że jesteś chłopakiem i dostajesz coś w stylu Poznasz czarującego bruneta.

Kageyama zarumienił się.

- R-r-rozumiem! – wymamrotał.

Jednocześnie odetchnął z ulgą. To dopiero byłaby skucha! Gdyby wylosował coś takiego, jak nic dopasowałby wróżbę do jednego ze znajomych… może nawet do kolegi z drużyny! Wielki Boże, a co jeśli w opisie byłby blondyn?! Wtedy Kageyama czułby się głupio za każdym razem, gdy spojrzałby na Tsukishimę. A Tanaka z Nishinoyą jak nic zamieniliby trening w jedną wielką plagę dwuznacznych komentarzy. Uff, jak dobrze że kapłanka była czujna!

Niepewnie wziął do ręki właściwą puszkę. Uważnie ją obejrzał, by upewnić się, że to ta, co trzeba. Dopiero po trzykrotnych oględzinach zanurzył dłoń w morzu czerwonych karteczek.

Wróżka westchnęła głęboko, po czym ułożyła dłonie po obu stronach jego nadgarstka.

- Bogowie, Bogowie, wzywam was. To już ta pora, to już ten czas. Napełnijcie dłoń wizją przyszłości i poprowadźcie w kierunku jej jedynej miłości.

Żenada do kwadratu. – pomyślał Kageyama.

Kapłanka chyba podzielała jego zdanie, bo powróciła do papierosa z wyraźną ulgą.

- No dobrze… - odezwała się po chwili – A teraz zamknij oczy i wylosuj kartkę. Tylko pośpiesz się, bo chcę już iść na przerwę obiadową!

Rozgrywający sapnął, zaskoczony. Pomyśleć, że śmiała go popędzać!

Chyba tylko cudem jeszcze nie wyrzucili jej z pracy!

Chcąc mieć już to za sobą, zamknął oczy i złapał pierwszą karteczkę, której dotknął. Niemal brutalnie wyszarpnął ją z kubełka. Miał tego wszystkiego dosyć. Otworzył oczy i rozwinął wróżbę. Teraz tylko przeczytać, zapomnieć i…

Zatkało go. Przez moment myślał, że to sen. Nie był w stanie zrobić ruchu.

To. Kurwa. Niemożliwe.

Pierwszą rzeczą, na którą zwrócił uwagę, był fakt, że karteczka była niebieska. Niebieska, chociaż losował z puszki pełnej czerwonych karteczek! Ale to jeszcze nic! Najgorsze były widniejące na karteczce słowa:

Twoje serce już od dawna należy do energicznego, niskiego rudzielca. Nie trać nadziei!

Zrobiło mu się słabo. Gdyby nie to, że siedział na poduszce, jak nic by upadł. Jego myśli wirowały, nie mogąc przyjąć jednego toru. Pewnie właśnie tak czuli się ludzie, którzy wypili za dużo sake. Rozgrywający rozpaczliwie starał się powstrzymać wniosek, który formował się w jego głowie, ale nie był w stanie. Opis był zbyt dokładny, by można go było zinterpretować inaczej.

Rudy koleś.

Niski rudy koleś.

Energiczny rudy koleś.

Hinata.

Kurwa mać, w tej wróżbie chodzi o Hinatę! Przepowiednia twierdzi, że jestem zakochany w Hinacie! BOGOWIE, to nawet gorsze od oblania wszystkich przedmiotów. To APOKALIPSA!

- Nieeee! – zawył.

Kapłanka aż zadławiła się dymem.

- Co… co się stało?

- Wyjaśnij mi to! – zaryczał Kageyama, wymachując niebieską karteczką.

Nie widział własnej twarzy, ale zgadł, że musiał na niej widnieć wyraz czystej paniki. Wróżka również straciła opanowaną posturę. Ze zszokowaną miną wzięła od niego kartkę.

- Ja… ja nie rozumiem! – wydukała – Przecież losowałeś z czerwonych karteczek. Na moich oczach losowałeś z czerwonych karteczek! Więc… więc jak?

Ze zmarszczonym czołem podrapała się po głowie.

- Kurczę, ta karteczka musiała skleić się z innymi, gdy je segregowałyśmy. – mruknęła – Pewnie przypadkiem trafiła do niewłaściwego kubełka. Ale mimo wszystko, to niesamowite, że ze wszystkich wróżb wylosowałeś właśnie tę. Jakby to było zrządzenie losu!

Zrządzenie losu?! – powtórzył w myślach Kageyama.

Dłonie miał lepkie od potu. Ujrzał w wyobraźni samego siebie – był jedynym uczniem w pustej klasie. Tsukishima, ubrany w strój nauczyciela, pochylał się nad nim i uderzając linijką w otwartą dłoń, powtarzał:

Podświadomość, królu, podświadomość!

Chociaż karteczki były segregowane, jedna trafiła do niewłaściwej puszki. Akurat ta karteczka, która dotyczyła energicznego rudzielca. I akurat tę karteczkę wylosował Kageyama – chociaż szanse na to wynosiły zaledwie jeden na tysiąc! Rozgrywający był beznadziejny z matmy, ale nawet on wiedział, że jeden na tysiąc to bardzo mało! Mniejsze było chyba tylko prawdopodobieństwo wygrania w lotto. Nikomu nie trafiłoby się coś, na co miał tak małe szanse… chyba że za sprawą Bogów.

Bogowie… ręka Bogów… przeznaczenie!

Kageyama widział w wyobraźni śmiejącego się Tsukishimę. Jednak po chwili okularnik zniknął i zastąpił go widok niskiego chłopaka w stroju Karasuno. Zawodnik stał tyłem do Kageyamy. Miał poplątane rude włosy, a na plecach dziesiątkę. Na pierwszy rzut oka wydawał się niepozorny i delikatny, ale gdy przyjrzeć się bliżej, emanowała z niego wielka siła. Chłopak odwrócił twarz. Brązowe oczy miały w sobie mnóstwo emocji – nieustępliwość, zawziętość, entuzjazm… i tę niesamowitą pasję, nigdy nie gasnącą, jak górujące nad niebem słońce.

Tak jasny i ciepły, jak jego imię. – wyszeptał w myślach rozgrywający – Hinata.

Chłopak w jego wyobraźni uśmiechnął się. Był to ten specjalny uśmiech, zarezerwowany tylko dla szczególnych okazji, takich jak zdobycie punktu, albo walka z trudnym przeciwnikiem. Pod wpływem tego widoku Kageyama poczuł, że miękną mu kolana.

Z zamyślenia wyrwał go śmiech kapłanki.

- Przepraszam, pewnie musiałeś przeżyć niezły szok. – odezwała się, posyłając mu skruszony uśmiech – Chociaż z drugiej strony, nie masz się czym martwić. Przecież to nie tak, że znasz jakiegoś energicznego niskiego rudzielca, czy coś w tym stylu.

Spojrzała na niego wyczekująco. Kageyama nie odpowiedział. Był bardzo blady. Oczy kobiety rozszerzyły się.

- Znasz…? – wydusiła z niedowierzaniem – Ale…

Zakryła dłonią usta.

- Chwila moment! – wykrzyknęła – Czy to możliwe? Ten nadpobudliwy rudy dzieciak, który był tutaj kilka minut temu…?! Ty i on…

- Nie! – wrzasnął Kageyama, wymachując rękami – T-to nie tak! Nigdy w życiu! Absolutnie nie! Ja i Hinata… my nie…

Kapłanka uśmiechnęła się łobuzersko.

- Mhm, więc on ma na imię Hinata, tak? Pasuje do niego.

Rozgrywający zagryzł zęby. Chciał powiedzieć „nie jesteśmy parą", ale zanim zdążył się odezwać, coś sobie przypomniał. Przypomniał sobie to uczucie, gdy Hinata trzymał go za ramię w tamtym wagoniku w Domu Strachów. Przypomniał też sobie moment, gdy rudy wpełzł mu pod bluzę, a ich ciała zetknęły się. Ich ciała oddzielone od siebie tylko przez materiał koszulek… to ciepło emanujące od Hinaty… jego uśmiech… jego zapach.

Kageyama zaczerwienił się. Wreszcie zrozumiał, co miała na myśl tamta kasjerka. Wszystko, co powiedziała nagle miało sens. Uznała, że on i Hinata byli kochankami. To dlatego przeprosiła i zaczęła paplać o nietolerancyjności. Wzięła ich za zakochanych… niech to szlag, naprawdę wzięła ich za zakochanych!

Niespodziewanie kapłanka wzięła rozgrywającego za obie dłonie i spojrzała mu w oczy.

- Rzadko się zdarza, by ktoś wylosował prawdziwą wróżbę. – oświadczyła tajemniczym tonem – Bogowie muszą Cię bardzo lubić, skoro dali Ci znak. No więc? Od jak dawna jesteś w nim zakochany?

Że co, kurwa?!

Niech to szlag, jakim cudem doszło do tej rozmowy?! Przecież miał tylko wylosować przepowiednię i sobie pójść! A ta… ta kapłanka miała być nie traktującą pracy poważnie palaczką! Czemu tak nagle zaczęła się nim interesować?

- N-nic… nic do Hinaty nie czuję! – oświadczył oburzonym tonem.

Oczy kobiety zdawały się przeszywać go na wylot. Skanowały go, jak lasery rentgenowskie.

- Twój wyraz twarzy zmienił się, gdy zaczęliśmy o nim rozmawiać. – stwierdziła z powagą – Gdy tu wszedłeś byłeś taki zimny i opanowany, ale gdy wspomniałam o rudym chłopaku, zmieniłeś się. Jak zgaszona świeca, w której nagle zapłonął ogień. Od razu widać, jak ten mały na Ciebie działa.

Szlag! – pomyślał z przerażeniem Kageyama – Szlag! Szlag! Szlag!

Tsukishima… ten cholerny Tsukishima znowu pojawił się w jego głowie! Wciąż powtarzał te same słowa:

Podświadomość, królu… podświadomość… podświadomość!

- Ciekawe, czy on czuje do Ciebie do samo? – rzuciła kapłanka.

- Hę?

Kageyama zupełnie zapomniał o okularniku i wbił w kobietę zaciekawiony wzrok.

- Słowa Bogów były mimo wszystko niejasne. – ciągnęła zamyślonym tonem – Nie trać nadziei to chyba najgorsza wróżba, jaką można usłyszeć. W ten sposób nie wiesz, czy Twoje uczucia są odwzajemnione, a tylko to, że masz jakąś szansę. To dosyć okrutne. To tak jakby powiedzieć: „nie wiadomo, czy wygrasz te zawody, ale na wszelki wypadek nie przestawaj trenować".

Kageyama spojrzał na własne kolana. Miał wrażenie, że z każdą sekundą jego serce przyspiesza, jak nabierający prędkości sprinter.

Gdyby się okazało, że nie jestem dla Hinaty ważny, to byłoby jak koniec świata.

Chwilę potem, sapnął, zszokowany. Niemożliwe! On naprawdę pomyślał COŚ TAKIEGO?

Niech to szlag, właściwą reakcję na słowa kapłanki byłoby pomyślenie „To wszystko jest jedną wielką bzdurą". A mimo to jego pierwszą reakcją był strach, że rudy nic do niego nie czuł. Dlaczego w ogóle miałby się tym przejmować? Co się tu, u licha, dzieje?!

Jego uwagę przykuł ruch z przodu. Wróżka właśnie wygrzebała z kufra wielką kryształową kulę.

- Niczym się nie martw! – oznajmiła, wycierając przedmiot z kurzu – Nie pozwolę, byś wyszedł stąd ze złamanym sercem. Zaraz wszystkiego się dowiemy! Poproszę Bogów, by pokazali mi duszę rudego. Najpierw zapytam ich, czy pociągasz go seksualnie…

To było więcej, niż Kageyama był w stanie zdzierżyć. Z szybkością, którą nawet nie wiedział, że posiada, zerwał się i wypadł z pomieszczenia. Gnał korytarzami świątyni nie oglądając się za siebie. Gdy w końcu znalazł się na świeżym powietrzu, oparł dłonie o kolana i dysząc ciężko, zaczął uspokajać oddech.

Spokojnie. – powiedział sobie – Już dobrze. Już po wszystkim.

Dzięki Bogom, że wreszcie stamtąd wyszedł! Może i jego myśli były w kompletnym chaosie, ale najgorszą część miał już za sobą.

- Eghm!

Zesztywniał, słysząc chrząknięcie. Z nienaturalnie rozszerzonymi oczami, podniósł wzrok. Był otoczony przez kolegów z drużyny.

- Więc? – zapytał niecierpliwie Tanaka.

- Więc…? – powtórzył Kageyama.

- Przepowiednia! – zawołał Nishinoya podekscytowanym głosem – Co wylosowałeś?

Rozgrywający wydał z siebie spanikowany jęk.

Kurwa mać, zupełnie zapomniałem, że Ci idioci czekają tu na mnie i chcą wiedzieć, co mi się trafiło!

Nie wiedząc, co robić, wodził wzrokiem od jednego do drugiego. Gdy na koniec spojrzał na zaciekawioną twarz Hinaty, oblał się rumieńcem.

Niech to szlag, przecież nie mogę mu powiedzieć, że według przepowiedni jestem w nim zakochany! Będzie się ze mnie wyśmiewał do końca życia. Albo – co gorsza! – weźmie to na poważnie. A co jeśli nie będzie potrafił skupić się w mojej obecności? A co jeśli odmówi uderzania moich wystawek?! Nie mogę do tego dopuścić!

Gdy tylko skończył tę myśl, zachciało mu się śmiać z samego siebie.

Pfft! Kogo ja oszukuję? Tym nadpobudliwym popaprańcem nie muszę się martwić. On ma zbyt dużego fioła na punkcie ścinek. Mógłbym go dziesięć razy zgwałcić, a i tak błagałby mnie o wystawy. Pal sześć tego rudego barana! Ale co na to wszystko powiedzą POZOSTALI?! Tsukishima pewnie zesra się z radości, bo będzie miał doskonałą okazję do wymyślenia nowych docinek. A Tanaka i Nishinoya jak nic stwierdzą, że zawsze byłem gejem, bo nigdy nie gapiłem się na Shimizu. Cholera, co robić?

- Niczego nie wylosowałem. – oznajmił w nagłym przypływie inspiracji – To znaczy… eee… wylosowałem pustą wróżbę.

Odetchnął z ulgą. Aż sam nie mógł uwierzyć we własny spryt. Niewiarygodne, że tak łatwo mu się upiekło.

- Wcale nie. – powiedział Tanaka – Z dłoni wystaje Ci kartka. Widzę na niej jakieś kanji…

Kageyama miał ochotę podejść do ściany i walnąć się kilka razy w głowę.

Idiota! – skarcił samego siebie – Po co zabrałem stamtąd tą zasraną kartkę?! Niech to szlag, pewnie zrobiłem odruchowo. Pfft! Nawet nie odruchowo… PODŚWIADOMIE!

Teraz to dopiero miał przesrane. Skoro przyłapali go na kłamstwie, na pewno domyślą się, że wylosował coś ciekawego. Znając ich, mogą nawet posunąć się tak daleko, by odebrać mu wróżbę siłą. Niech to szlag!

Zerwał się do biegu!

- Kageyama, co ty…?

Gdy tylko znalazł się na moście, złapał kamień, owinął nim wróżbę i z całej siły cisnął zawiniątko do wody. Odetchnął z ulgą.

Dzięki Bogu… - pomyślał, trzymając się za serce – Dowód zlikwidowany!

Oparł dłonie o barierkę i nadstawił uszu, oczekując oburzonych pytań, dlaczego wyrzucił przepowiednię. Kiedy nic nie usłyszał, obrócił głowę.

Przez moment miał wątpliwości, czy to naprawdę byli jego koledzy. Tylko raz widział ich tak osłupiałych – gdy Shimizu znalazła stary baner Karasuno. Nawet Tanaka i Nishinoya przypominali rzeźby z muzeum figur woskowych.

Po minucie niezręcznej ciszy, Ennoshita przerwał milczenie.

- Eee… Kageyama? Czy ty… dobrze się czujesz?

Rozgrywający zamrugał.

- W jakim sensie? – spytał.

- Wyglądasz, jakbyś usłyszał wyrok śmierci. – oznajmił Yamaguchi niepewnym tonem.

Kageyama napiął się. Cholera, na serio tak wyglądał?

- Masz nawet gorszą miną niż wtedy, gdy trener zmienił Cię z Sugą podczas meczu z Seijo. – powiedział Nishinoya.

Tanaka przytaknął energicznie.

- Właśnie! No i… no i tak nagle wyrzuciłeś tę wróżbę! – wybełkotał – Dlaczego to zrobiłeś? Co… co na niej było?

- N-n-nic takiego. – powiedział Kageyama.

Nie wyglądali na uspokojonych.

- Twoja mina wcale nie mówi „nic takiego"! – stwierdził Ennoshita – Słuchaj, Kageyama, Tsukishima tylko żartował. Te wróżby to tylko zabawa.

- Przecież wiem! – burknął rozgrywający.

- To dlaczego wyglądasz, jakbyś miał paść na zawał? – dopytywał się Nishinoya.

- Nie musisz radzić sobie z tym sam! – oświadczył Tanaka poruszonym tonem – J-jesteśmy drużyną i pomożemy Ci.

- Powiedziałem to tylko po to, by Ci dokuczyć, jasne? – wtrącił Tsukishima z rumieńcem wstydu na policzkach – Nie musisz brać tych pierdół na poważnie.

- W-właśnie! – wykrzyknął Yamaguchi – Widzisz, Kageyama? Tsukki sam przyznał, że tylko Cię podpuszczał. N-n-nie musisz się martwić!

Kageyamę zatkało. Nie przyszło mu do głowy, że tak się przejmą jego reakcją. Nie był pewien, czy powinien być z tego powodu wzruszony czy zażenowany. To nieprawdopodobne, że tak ich wystraszył. Wszyscy się o niego martwili! I Ennishita, i Tanaka i Nishinoya, i Tsukishima i Yamaguchi, i…

Chwila moment… chyba kogoś tu brakuje! Dopiero teraz rozgrywający zdał sobie sprawę, że odkąd wyszedł ze świątyni nie usłyszał jeszcze charakterystycznego szczebiotu Hinaty. Rudy był jedynym, który się nie odezwał. Kageyama poszukał go wzrokiem.

Hinata był jeszcze bledszy, niż gdy wchodzili do Domu Strachów. Nagle ruszył w kierunku Kageyamy. Zmierzał w stronę rozgrywającego chwiejnym krokiem, ze wzrokiem wbitym w podłogę.
- Kageyama… - wyszeptał.

Czarnowłosy chłopak aż podskoczył. Ten rudy baran jeszcze nigdy nie zwrócił się do niego w taki sposób. Jego głos nigdy nie był taki cichy i drżący! Kageyama nie miał pojęcia co robić.

Hinata złapał go bluzę i pociągnął w dół. Gdy podniósł wzrok, okazało się, że był na granicy płaczu.

- Kageyama, ty… ty nie umrzesz, PRAWDA?! – zawył.

- HAAAAH?!

Rozgrywający szukał w oczach rudego jakiegoś znaku, że to był tylko żart. Kiedy go nie znalazł, zagryzł zęby.

- Pogięło Cię?! Dlaczego miałbym, kurwa, umrzeć?!

- NIE WIEM, CZEMU! – krzyknął Hinata histerycznym głosem – Może… może wylosowałeś sobie taką wróżbę i… i… i wmawisz sobie, że to prawda. Ty ZAWSZE za dużo myślisz!

Kageyama wziął głęboki oddech, by obrzucić rudzielca serią obelg, ale zanim zdążył, Hinata spojrzał na niego wielkimi oczami i oznajmił cicho:

- Nie chcę, żebyś umarł.

Zabrzmiało to jak wyznanie miłości. Chociaż Hinata wcale tego nie planował, niechcący doprowadził mózg Kageyamy do wrzenia. Rozgrywający czuł, że zaraz eksploduje.

Ten… ten mały sukinsyn! – pomyślał panicznie – Czemu, u diabła, mówi mi takie rzeczy? Nikt mu nie powiedział, że podobne zachowanie jest BABSKIE? Kto normalny mówi koledze COŚ TAKIEGO, TAKIM TONEM?! Gdyby nie był najważniejszą osobą w moim życiu, chyba bym go za to zabił. Chociaż, z drugiej strony wyglądał zajebiście słodko, gdy to mówił.

Z okrzykiem trwogi Kageyama odskoczył do tyłu.

Niemożliwe! W myślach… z własnej nieprzymuszonej woli nazwał Hinatę najważniejszą osobą w swoim życiu! Do tego nazwał rudego barana SŁODKIM! Kurwa mać, czy to jest ta podświadomość, o której mówił Tsukishima? Niech to szlag, ona naprawdę działa! Zrobiła mu pranie mózgu zaledwie kilka minut po wylosowaniu wróżby!

- K-Kageyama? – odezwał się niepewnie Hinata.

- O, cholera, on wygląda, jakby miał zaraz zemdleć. – powiedział Ennoshita.

- Oddychaj, Kageyama! – nakazał Nishinoya łapiąc rozgrywającego za oba ramiona – Wdech… wydech! Wdech… wydech!

- Musimy odwrócić jego uwagę od przepowiedni! – zarządził Tanaka.

Łysy zawahał się, po czym z wyraźnym oporem wyciągnął z torby jakąś gazetę.

- Poświęcę się i oddam ci mojego Playboya. Jak sobie pooglądasz gołe babki, od razu poczujesz się lepiej…

- Kto Ci to sprzedał, Tanaka?! – zaryczał Ennoshita oburzonym tonem.

W powietrzu zawisły niewypowiedziane słowa „Jesteś nieletni!".

- Sądzę, że najlepiej będzie, jeśli król po prostu powie nam, co wylosował. – wtrącił Tsukishima.

Powiedział to bez cienia złośliwości, tonem czysto filozoficznym.

- Cokolwiek to jest, przeanalizujemy to i posługując się logicznym rozumowaniem wykażemy Jego Wysokości, że nic mu nie grozi. – dokończył, drapiąc się po brodzie.

Yamaguchi klasnął w dłonie.

- Świetny pomysł! Jesteś taki mądry, Tsukki.

- Zamknij się, Yamaguchi.

- Wybacz, Tsukki.

- Nie lubię tego przyznawać, ale myślę, że Tsukishima ma rację. – wymamrotał Hinata.

Ennoshita pokiwał głową.

- Ja też uważam, że to najlepsze wyjście.

- No, Kageyama! Bądź mężczyzną i mów! Poradzimy sobie z tym jako drużyna!

Ostatnie stwierdzenie pochodziło od Nishinoi.

Kageyama wyglądał, jakby właśnie przebiegł ze trzy maratony. Twarz miał zupełnie czerwoną, a po brodzie spływały mu kropelki potu. Po minach kolegów wywnioskował, że nie odpuszczą. Wyobraził sobie, jak przywiązują go do krzesła i torturami wymuszają zeznanie. Wyobraził sobie samego siebie mówiącego:

To nic takiego. Wróżba twierdzi, że jestem szaleńczo zakochany w Hinacie.

Kageyama był facetem działającym instynktownie, zatem zrobił pierwszą rzecz, którą podsunął mu instynkt…

- NIE WASZA SPRAWA, CO WYLOSOWAŁEM! A W OGÓLE TO MUSZĘ JUŻ IŚĆ! MATKA POWIEDZIAŁA, ŻE MAM BYĆ W DOMU PRZED DZIEWIĄTĄ!

Nawet nie odwrócił się, by sprawdzić, jakie wrażenie wywołało na nich jego oświadczenie. Po prostu gnał przed siebie, mając cichą nadzieję, że dobrze zapamiętał drogę do przystanku autobusowego.

Wiedział, że postępując w ten sposób tylko pogorszy sprawę. Ucieczka w żaden sposób nie rozwiąże problemu, a podczas następnego spotkania i tak będzie musiał przedstawić kolegom jakieś wyjaśnienie. Udało mu się jedynie odwlec to, co nieuchronne. Wiedział to wszystko, ale w tej chwili zwyczajnie miał to gdzieś. Jedynym, co go teraz obchodziło, było oddalenie się jak najdalej od Przystani Bogów… jak najdalej od tych przedziwnych, nowych uczuć wobec Hinaty.