Aomine triumfalnie wjechał do miasta. Dosiadał potężnego, czarnego ogiera, który potrząsał łbem i parskał wściekle na ludzi, którzy zbici w dwa rzędy patrzyli z przerażeniem, jak ich królestwo przestaje istnieć. Tuż za młodym, porywczym księciem, na gniadym koniu jechał jego brat i prawa ręka, oraz kilku zaufanych wojowników. Ich imiona znane były w świecie, a dzieciom opowiadano, że jeśli nie będą grzeczne, to staną się ich ofiarami. Za wojownikami szli jeńcy, czyli to, co zostało z wojsk Kaijou po jednej z największych bitw w dziejach. Niedobitki, byle jak i niechlujnie opatrzeni, pozbawieni broni i zbroi, ograbieni z godności i honoru, wracali do domu, chociaż woleliby umrzeć kilka dni wcześniej, podczas walki.

Na schodach przed wielkim budynkiem czekała na nich rodzina królewska. Wszyscy mieli poważne miny i zaciśnięte szczęki. Nie wydawali się jednak tak zrozpaczeni jak mogliby być. Na przód wyszła starsza kobieta o blond włosach.

-Wybacz nam, panie. Oszczędź proszę nasze miasto i naszych ludzi. Nie wybijaj nas. Oddamy ci naszego syna jako ofiarę.

-Po ki ch...
-Daiki - czarnowłosy mężczyzna w okularach uciszył go ruchem dłoni. Tylko jemu wolno było robić coś takiego i nie stracić ręki. Ale Aomine kochał swojego starszego brata. -O czym mówisz, niewiasto?

-Nasz syn…. – kobieta ledwo powstrzymała grymas – jest wykształcony w wszystkich dziedzinach. To on…byłby nadzieją naszego rodu. Nie zabijacie cywili a oddamy wam go. Możecie go zabić i odebrać nam siłę.

-To bez sensu - oznajmił Aomine.
-Nie, to ma sens - jego brat skinął na kobietę, by podeszła bliżej. -Ile lat ma wasz syn, kobieto? W wieku do zamążpójścia?

-Dwadzieścia cztery – mruknęła kobieta i skinęła na swojego sługę, który chwycił blondyna za ramię i pchnął go do przodu. Chłopak pomimo szorstkiego traktowania, ruszył przed siebie pewnie i spojrzał dumnie na Aomine. Nawet jeśli miał umrzeć, dla dobra ludzi nie będzie protestował.

-Junpei, co ty odpierdalasz? - mruknął Aomine, a brat nachylił się ku niemu.
-Kaijou będzie się buntować. Są zbyt dumni i honorowi, żeby poddać się całkowicie. Lata zajmie wcielanie ich do Imperium. A poślubiając ich pierwszego syna i następcę tronu, utniesz to w zarodku.
-ŻE CO?!

Kise przez chwilę spoglądał na nich zaskoczony, ale nie chciał dać po sobie tego poznać. Dalej stał i spoglądał uważnie na miotającego się Aomine.

-Proszę o wybaczenie, mój panie – mruknął cicho Kise - to rzeczywiście ma sens. Jeśli wymordujecie mój kraj, nie będziecie mieli z tego żadnych korzyści. Mamy tu świetny kontakt z handlowcami na wschodzie. Tkaniny, księgi, ozdoby. To wszystko przepadnie. A wraz z tym mnóstwo pieniędzy. Pieniędzy, które możesz wykorzystać na poprawienie życia twoich ludzi. W dodatku ten kraj potrzebuje twardej ręki. Oczywiście nie potrzebujesz do tego ożenku. Po prostu wykorzystaj co oferuje ci ta ziemia, panie.

-Świetnie - Aomine spojrzał na blondyna. Spodobała mu się jasna skóra i drobna, wręcz dziewczęca twarzyczka. -Wypuśćcie jeńców! - zawołał.
-Mój panie, przepraszam, ale..
-Milcz, Sakurai. Kobieto, gdzie macie świątynię? Chcę to mieć za sobą. Chcecie wesela, będziecie je mieć.

Kobieta spojrzała na niego oburzona jakby chciała powiedzieć „nie chcieliśmy wesela. Miałeś zabić naszego syna". Szybko jednak opanowała się trochę i szepnęła coś do strażników.

-Oni wskażą wam drogę.

-Nie chciałbyś się najpierw odświeżyć, mój panie? - zapytała spokojnie jedna z sióstr księcia, spoglądając na Aomine z oddaniem. -Może jesteś gło..
-Nie. To i tak farsa, polityczny bełkot.

Kise przełknął ślinę, czując narastające przerażenie. Nie spodziewał się takiego obrotu wydarzeń. Wiedział, że nie będzie dobrze traktowany, ale nie miał zamiaru protestować. Musiał wypełnić swój obowiązek. I cokolwiek się stanie nie miał zamiaru się poddać.

Kiedy rozgoniono jeńców, a tłum rzucił się, by pytać o krewnych i znajomych, Aomine wraz ze swoją świtą ruszył za królewiczem Kaijou do świątyni. Mógł poślubić tyle osób, ile chciał. Mógł mieć własny harem, czy więc będzie należał do niego mężczyzna czy dwóch, nie robiło mu różnicy. Junpei miał rację, w ten sposób będzie łatwiej. Bo o ile kochał wojnę, nie chciał narażać nikogo z Too na śmierć.
Przyglądał się swojej "brance" od tylu. Miał zgrabne ciało, trochę chude, ale zadbane. Okrywały je lekkie szatki, więc nawet nie miał zamiaru walczyć. Kise czując na sobie wzrok, odwrócił się i spojrzał uważnie na swojego przyszłego męża. Nie wiedząc jak się zachować, uśmiechnął się lekko, ale nie sztucznie.

Nie odpowiedział uśmiechem. Nie odwrócił też wzroku; ten chłopak miał należeć do niego. Dopóki śmierć ich nie rozłączy. Kise jednak nie opuścił kącików swoich warg i nawet surowy wyraz twarzy Aomine go nie zniechęcił.

W końcu dotarli do świątyni. Aomine zeskoczył z konia i podał cugle jednemu z rycerzy.
-Nakarm go, napój i dopilnuj, żeby odpoczął - powiedział, o wiele bardziej martwiąc się o wierzchowca niż o to, że zaraz weźmie ślub.

Kise posłusznie czekał, nic nie mówiąc. Dopiero gdy reszta znów ruszyła podszedł za nimi i wszedł do świątyni. Rozejrzał się po budynku, wiedząc, że nie będzie za nim tęsknić, ale ceniąc sobie jego architekturę.

Kapłan wybiegł im naprzeciwko, patrząc z przerażeniem na barbarzyńców.
-Nikt nie zginie w tej świątyni! - zagrzmiał. -Bogowie…bogowie chronią ją!
-Nikt nie będzie umierał, stary człowieku - Aomine minął go, idąc do ołtarza, na którym stało kilka figurek bogów. -Udzielisz ślubu.

Kapłan spojrzał na nich oburzony, a potem z grymasem przyjrzał się blondynowi.

-Będziesz żył? A myślałem, że twoja matka miała dobry plan.

Książęta Too wymienili zdziwione spojrzenia, ale żaden się nie odezwał.
-Już. Nie mamy czasu.

Kapłan skinął potwierdzająco głową i poszedł po jakieś księgi. Szybko wyznaczył im miejsca koło jakiegoś posągu i kazał położyć im na nim ręce.

-W imię wszystkich Bogów, którzy czuwają nad naszymi krajami, łączę Kise Ryoutę i Aomine Daikiego węzłem małżeńskim. Macie czuwać przy sobie w bie….Kise masz nie opuścić boku swojego małżonka aż do swojej śmierci.

Słowa tej przysięgi wywołały u Hyuugi cichy napad śmiechu, ale starał się zachować powagę. Obaj mężczyźni przysięgli, a przerażony kapłan związał ich dłonie świętym sznurem. Zgodnie z tradycją powinni go nosić aż do nocy poślubnej, ale Aomine zdjął go niemal natychmiast.
-Przygotujcie ucztę na ulicach - zawołał Hyuuga do rodziny Kaijou. -Wszyscy świętujemy zwycięstwo i połączenie rodów.

Żołnierze Too zaczęli wiwatować i dołączyło do nich nawet kilku członów Kaijou. Rodzice chłopaka jednak spoglądali niezadowoleni na swojego syna. Jedynie jedna siostra wydawała się być przerażona całym zajściem. Wszyscy wyszli na dwór, gdzie już zdążył się zebrać tłum gapiów.

-I co dalej?
-Ucztujemy - Hyuuga dźgnął go palcem między żebra. -Po tych dwóch tygodniach należy nam się porządne jedzenie, piwo i kobiety.

Kise posłusznie szedł obok nich, z wysoko podniesioną głową. Skinął uprzejmie każdej napotkanej osobie i uśmiechał się do nich lekko, jakby chciał zaznaczyć, że sytuacja jest już stabilna.

-Bawcie się dobrze - powiedział Aomine do swoich ludzi. I wiedział, że to oznaczało nie tylko legalne rozrywki, ale również gwałt i rozbój. Tak, mieli zamiar splądrować miasto i zabrać co cenniejszego. Gdy żołnierze ruszyli przez tłum, nastał chaos i każdy mógł podejść do rodziny królewskiej. Aomine trzymał dłoń na głowni swojego miecza, rozglądając się dookoła. Hyuuga stał za jego plecami i nie zdążył zareagować gdy jeden chłopak zaatakował go małym nożem, celując w jego klatkę piersiową. Nie zdążył nawet krzyknąć. Ale ku jego zdumieniu, książę Kaijou i jego szwagier złapał napastnika za nadgarstek i zgrabnie obezwładnił. Tłum natychmiast umilkł widząc blondyna gromiącego chłopaka spojrzeniem.

-Jak śmiesz? – ryknął władczo – myślisz, że masz prawo poświęcać życie wszystkich osób w tym kraju? Myślisz, że ile kosztowałby cię ten wyczyn? Ile kosztowałoby to tych ludzi? Jeśli pragniesz śmierci, nie ciągnij nikogo za sobą. Kaijou należy teraz to królestwa Too. Pracujecie teraz dla Too. Nikt nie powiedział, że będzie gorzej. Może być lepiej jeśli się postaracie.

Zgromił tłum spojrzeniem i przekazał jeńca w ręce straży.

-Dziękuję - powiedział Hyuuga szczerze.
Aomine spojrzał na Kise i skinął lekko głową, jakby akceptował to, co zrobił. Prawda była jednak taka, że chłopak mu zaimponował.

Kise odwrócił się do niego i odpowiedział mu promiennym uśmiechem, który roztopiłby nawet cholerną górę lodową.

Wkrótce rozpoczęła się uczta. Wszyscy się zbiegli i wyciągali głowy, by im się przyjrzeć. Jakby byli pieprzoną atrakcją. Aomine zajął główne miejsce i skinął na służbę, która podała mu puchar z miodem.

Kise przyjrzał się jego kielichowi jakby chciał sprawdzić czy nie ma w nim żadnej trucizny. Ukradkiem nawet powąchał napoju.

-Masz. Według tradycji mamy pić z jednego - mruknął znudzony Aomine.

Blondyn przyjął od niego napój i spojrzał na niego smutnawo.

-Wiesz, nawet jeśli tu jest trucizna to nikt nie wyleci teraz z krzykiem bym tego nie pił – mruknął cicho, ale przyłożył kielich do ust i napił się z niego kilka małych łyczków. Następnie podał go mężczyźnie – poczekaj troszkę zanim i ty się napijesz.

-Nie wiem, czy ktoś byłby na tyle głupi, żeby spróbować mnie otruć - zakręcił lekko kielichem, a miód zawirował. -Widzisz łuczników na dachach? Widzisz żołnierzy uzbrojonych po zęby? Jeden fałszywy ruch i zobaczysz prawdziwą rzeźnię.

Blondyn spojrzał na wiernych obrońców Too, następnie na zebrany na przyjęciu tłum, a potem znów na swojego małżonka.

-Na nasze nieszczęście po świecie chodzi zdecydowanie zbyt dużo takich głupców.

Ten obojętnie wzruszył ramionami.
-Zwisa mi to - wypił miód. -Przynieś jedzenie.

Blondyn przez chwile świdrował go wzrokiem, następnie westchnął lekko.

-A co byś chciał ? – zapytał cicho i przeniósł wzrok na stół – Po tych pomidorach będziesz miał niestrawności więc nie polecam. Powinieneś zjeść trochę dobrego mięsa, żeby odzyskać siły. Co o tym myślisz?

-Jem tylko mięso - prychnął, patrząc na niego spod przymrużonych powiek. -Żadnych warzyw. Warzywa są dla starych bab i dzieci.

Kise zaśmiał się głośno, widząc jego reakcję i przysunął mu pieczeń.

-To ta najlepsza. Kazałem ją przemycić tu ze stołu moich rodziców.

-Dobrze - pochwalił krótko i wyciągnął z pochwy elegancki sztylet, którym zaczął sobie odkrajać kawałki pieczeni. Widząc na sobie karcący wzrok brata, zwalczył ochotę pokazania mu języka, a tylko prychnął dosyć głośno i na czubku ostrza podsunął kawałek pieczeni do ust Kise. Blondyn spojrzał na niego wyraźnie zaskoczony. Po chwili jednak jego oblicze zelżało i przyjął jedzenie od mężczyzny. Oparł się chęci oblizania noża.

-Dzięki. Pierwszy raz mnie ktoś karmi. To dość zabawne.

-Haha - mruknął cynicznie. -Mów - polecił. -Nudzę się.

-O…okej. Powiem ci o mięsie. Mój kraj nie lubi specjalnie mięsa. Uwielbiają hodować różne rośliny i warzywa. Dlatego trudno nam trochę tak wyżywić armię. To i tak cud, że udało się nam tyle wytrwać – mówił chłopak, przysuwając mu coraz to nowsze potrawy – Zajmowałem się zaopatrzeniem armii. Dopilnowałem żeby dali im dużo suszonego mięsa. Mamy tu naprawdę dobre suszone mięso. O tam jest, jeśli chcesz spróbować. Koło tej pani w czarnej sukni, która pożera cię wzrokiem.

-Nie chcę słuchać o mięsie - powiedział, chociaż zanotował w pamięci, że na tej prowincji (bo krajem Kaijou już nie było), będą problemy z żywnością. Ach, trzeba było zabić ludzi i byłby święty spokój. -Co potrafisz robić?

-Oh. Ja? – zapytał jakby zdziwiony, że ktoś jest zainteresowany jego osobą – Gotować większość potraw, czytać i pisać, rozmawiać w kilku językach, znam się na strategii, historii, handlu. Umiem nawet kierować statkiem! Znam się trochę na ziołach, w szczególności leczniczych. Ale chyba moją główną specjalnością jest gospodarka i zarządzaniem. Tak myślę. I całkiem dobrze strzelam z łuku. Z tych rzeczy, które mogłyby się kiedyś przydać.

Aomine przytaknął.
-Dobrze. Sprawdzę twoje umiejętności. Aczkolwiek w Too pewnie nie opuścisz swojej części pałacu - jego wzrok skierował się w niebo, a głos lekko przycichł. -Dostaniesz do własnej dyspozycji dwa pokoje i łaźnię oraz mały ogród, połączony z większym. Większy znajduje się na wewnętrznym dziedzińcu haremu.

-Haremu ? – zapytał zaskoczony – Oh. No dobrze. To nawet więcej niż potrzeba. Może powinienem zabrać ze sobą kilka książek. Na pewno macie jakiś uzdrowicieli w kraju. Nasza wiedza może wam się przydać.

-Mam najlepszego uzdrowiciela na świecie. Tetsu potrafi wszystko. No, prawie wszystko - mruknął trochę smutno i wypił miodu. Służąca, stojąca z boku, zaraz nalała mu znów do pełna.

-Jak chcesz. Nie wątpię w twojego uzdrowiciela, naprawdę. Ale poszerzenie wiedzy może być pomocne. Zresztą… - pacnął się w głowę i westchnął głośno – Nie ważne. Mieszam nie potrzebnie.

Aomine domyślił się, ze Kise był karany za wyrażanie własnych opinii.
-Oprowadź mnie. Pokaż mi twoje pokoje.
Kiedy się podnieśli, kilku żołnierzy zawyło.

-Wszystko w porządku! – zawołał chłopak, szybko zwracając wzrok w kierunku swojej rodziny, a potem dopiero na małżonka – Prawda?

Aomine uśmiechnął się zimno.
-Oczywiście. Wszystko.będzie. - wycedził. -Prowadź.

Kise poprowadził go do głównych drzwi i poprowadził przez korytarz. Przy niektórych miejscach zatrzymywał się, mówiąc o czymś co i tak mało obchodziło mężczyznę.

-To nasza wielka biblioteka. Sama zawartość może cię nie interesować, ale ona jest naprawdę o-gro-mna! – zawołał blondyn – Można się w niej zgubić. Kiedyś się tak zgubiłem i spędziłem tam cztery dni. Chcesz zobaczyć?

-Nie.

Blondyn tylko wzruszył ramionami i pomachał drzwiom. No bo przecież to nic dziwnego machać drzwiom, nie?

-A taka szkoda ją zostawiać samą. Mało kto tu już przychodzi – mruknął i znów ruszył przed siebie.

-Jeśli lubisz czytać, w Too również jest biblioteka.

-Wooooaah! Naprawdę? – zapytał wyraźnie podekscytowany – Muszę się z nią przywitać po przyjeździe! Tyle nowych ksiąg! Teraz to można ze mną robić co się chce! Ah… mój pokój. Musimy skręcić tam…

Wskazał jakiś zimny korytarz. W końcu trafili do najbrzydszej komnaty, jaką Aomine widział. Aczkolwiek widać było, że Kise próbował wprowadzić tutaj trochę ciepła. Blondyn wyraźnie wydawał się być podenerwowany. Latał co chwila w jednym i drugim kierunku. Jednym słowem. Wszędzie go było dużo.

-I co? Lepiej niż podczas twojej wyprawy w namiotach, nie? Mam suszone mięso, jak chcesz.

-Nie chcę mięsa. Trzymali cię tutaj cały czas? Mimo, że jesteś następcą tronu? Byłeś.

-Cały czas? Oh. Nie. Znaczy mam ten pokój od małego. I wtedy w sumie jeszcze nie umiałem otwierać sam drzwi więc w sumie to byłem tu cały czas. Ale potem spędzałem czas w naszej wielkiej bibliotece. Co jak już ci opowiadałem skutkowało czterema dniami spania między regałami. Ale miałem ze sobą suszone mięso! No i spędziłem dużo czasu na łodziach. Rodzina mnie często wysyłała na różne wyprawy kilku miesięczne. Raz nas napadli piraci! Tacy prawdziwi i groźni. Dobrze, że wtedy już umiałem utrzymać łuk!

Dziwne, pomyślał Aomine, rozglądając się po pokoju. Co z tym chłopakiem było nie tak, że własna rodzina próbowała się go pozbyć, mimo, że miał pierwszeństwo w kolejce po koronę? A może właśnie chodziło o tę naiwność i dziecięcą łagodność? Ech. Ale mu się trafił małżonek, nie ma co.
-Podejdź. Jeszcze cię nie pocałowałem, prawda?

Blondyn poskoczył i zaczerwienił się mocno. Ale podszedł do niego szybko, wpatrując się w niego z zaciekawieniem. Aomine przyjrzał mu się i pocałował go wpierw w brodę, potem w nos. Dopiero potem wargami nakrył jego wargi, od razu rozchylając je językiem. Kise usłuchał niemego polecenia i rozchylił usta, wpuszczając go do środka.

Ale w tym samym momencie Aomine przerwał pocałunek. Odsunął się kawałek i oblizał usta.
-Nie ma najgorzej - mruknął. -Rozbierz się.

Blondyn wziął głęboki wdech i złapał za kilka sznurków, odwiązując szatę i opuszczając ją na podłogę. Jego ciało było dość blade i chude, ale jednak zgrabne. Wyrobił sobie też jako tako mięśnie podczas pracy przy statkach.

Aomine obszedł go dookoła, badawczo mu się przyglądając. Gdyby był kobietą, nawet nie wziąłby go do łóżka, był bowiem szczupły i wyglądał na kruchego, mimo wyraźnie zarysowanych mięśni brzucha i ramion. Spodobał mu się rumieniec i zagryzione wargi Kise, który się wstydził.
-Miałeś kogoś wcześniej? Kobietę, mężczyznę? - zapytał, rozwiązując sznurowania swojej zbroi.

-Oh. Nie. W pałacu nie pozwoli by mi się nawet zbliżyć do kobiet w obawie przed spłodzeniem jakiegoś demona. A na statkach…byłem na statkach. To była inna rzeczywistość. Wolałem się po prostu dobrze bawić niż mieszać w jakieś… przelotne romanse – podniósł wzrok przyglądając mu się uważnie, kiedy rozpinał swoje odzienie. Podobał mu się. Wcześniej nie był nawet pewien swojej orientacji, ale Aomine mu się podobał.

-Demona? Czemu demona? - zapytał, rzucając swoją zbroję na krzesło. Za nią poleciała prosta, granatowa koszula.

-Bo uważają mnie za złe nasienie – mruknął spokojnie i powędrował wzrokiem na jego klatę piersiową – Jestem świadomy tego, co robią. Mimo wszystko.

Przechylił lekko głowę i zaczerwienił się bardziej, wpatrując się w jego ciało.

-Złe nasienie? Jesteś bękartem?

-Z tego co wiem, to nie. Po prostu mnie nie chcieli. W dodatku urodziłem się w rok nie urodzaju i poród był ciężki. Już tyle powodów słyszałem! Nawet zwalili to na znamię. Ale ja uważam, że jest ładne – mruknął i wskazał na dół swoich pleców.

Aomine przyjrzał się niewielkiemu (pół długości jego palca) znamieniu w kształcie półksiężyca na biodrze Kise.
-Zabobony dla głupich bab - mruknął. Rozpiął swoje spodnie i pozwolił im opaść na ziemię, a potem zdjął sandały. -Połóż się.

Blondyn szybko osłonił grzywką swoje rumieńce i położył się na brzuchu na łóżku. Aomine przypomniał sobie słowa starszego brata. Czekała ich długa podróż, nie mógł posiąść teraz Kise, bo ten nie da rady siedzieć w siodle. Dlatego też usiadł obok i przewrócił go na bok, po czym położył się tak, by móc patrzeć mu w oczy.
-Dotknij mnie - polecił.

Kise znów zaczerwienił się i wyciągnął rękę w jego kierunku. Dotknął powoli jego policzka i brody, zjeżdżając na jego szyję i wodząc po niej opuszkami palców. Tak samo delikatnie poznawał resztę jego ciała, ciągle przyglądając się wszystkiemu z nieukrywaną ciekawością.

Aomine myślał, że to będzie nudne, ale chłodne opuszki palców Kise wyprowadziły go z tego błędnego przekonania. Gdziekolwiek go musnął, wywoływał lekkie dreszcze i przyjemne mrowienie.

-D…dobrze? – zapytał niepewnie blondyn dotykając okolic jego miednicy i zataczając na niej małe kółeczka.

-Może być. Jeśli zrobisz coś nie tak, to ci powiem.

Kise skinął tylko głową i zjechał ręką niżej. To było bardzo zawstydzające, ale podekscytowanie sytuacją wygrywało tym razem. Delikatnie dotknął jego męskości, nieświadomie oblizując przy tym wargi.

Aomine jęknął cicho, ale nie drgnął. Pozwolił, by Kise badał go swoim tempem. A Kise uważnie chłonął każdą jego reakcje, każdy ruch. Jedną ręką dotykając jego członka, a drugą masując wnętrza jego ud.

Pocałował go, tym razem delikatnie, ostrożnie. Nie chciał rozpalać sytuacji zbyt mocno, bo nie był mistrzem w panowaniu nad sobą.
W końcu i on dotknął jego; palcami wpierw wodził po jego boku, potem po brzuchu i udzie. Ale blondyn nawet na to reagował dość żywo. Zadrżał i momentalnie przysunął się bliżej jego, co mogło trochę zdziwić mężczyznę. Jego reakcje podobały się jednak Aomine. Wziął go do ręki i zaczął palcami szybko przesuwać po jego męskości, czując, jak Kise drży przy nim. Blondyn rumienił się mocno i zagryzał wargi, wijąc się pod jego dotykiem. Kto by się spodziewał tak intensywnej reakcji?

Był spragniony pieszczoty i uwagi, nawet ktoś o takim poziomie empatii, jaki miał Aomine (czyli niewysokim) to czuł. Dlatego też uniósł głowę i postanowił, że skoro to noc poślubna, jedyna, jaką Kise w swoim życiu przeżyje, da mu chociaż namiastkę ciepła. Może to tylko przechwałki, a może to smutek i naiwność w oczach blondyna go do tego nakłoniły? Ugryzł lekko jego ucho.
-Jęcz, nie powstrzymuj się.

Blondyn znów zbliżył się, już niemal całkiem dotykając jego ciała swoim. Pojękiwał też głośniej, tak by Aomine mógł go bez najmniejszego problemu usłyszeć, ale nikt inny nie. Nie wspominając o tym, jak oddalony od wszystkiego co żyje był pokój chłopaka. Spojrzał na niego tymi swoimi złotymi ślepiami, pełnymi jakiejś dziwnej nadziei.

-Tak dobrze? - zapytał zachrypniętym głosem władca Too, drażniąc kciukiem czubek jego męskości. Czuł pod palcami wilgoć i gorąco ciała Kise. Blondyn energicznie skinął głową, jakby bojąc się użyć swojego głosu.

-Powiedz to. Głośno - mruknął.

-T….a….tak – mruknął przeciągle i schował twarz w zagłębieniu jego szyi. Aomine czuł teraz na skórze jego płytki, szybki oddech. Wiedział, że Kise jest bliski spełnienia, więc przewrócił go na brzuch i klęknął nad nim. Zaczął pocierać swoją męskością między jego pośladkami. Zaciskał zęby, powstrzymując się od wejścia w niego. Blondyn nie protestował ani przez chwilę. Pojękiwał cichutko, chowając twarz w poduszkach i zaciskając co jakiś czas lekko pośladki. Instynktownie Aomine pochylił się i w pewnym momencie pocałował jego znamię. Blondyn odwrócił w jego stronę zaczerwienioną twarz i spojrzał na niego wzruszony. Ciągle maltretował te biedne wargi.

-Po….pocałowałeś moje….moje znamię? Ao….Aominecchi? – szczerze powiedziawszy ledwo powstrzymywał się od popłakania się ze wzruszenia.

-A co? Nie wolno?

-Wolno. Oczywiście, że wolno. To… miłe – mruknął i wygiął się w jego stronę, sam ocierając się o niego.

Poruszał się coraz szybciej, czując, jak ślizga się po skórze Kise. Chłopak starał się zaciskać lekko na nim, aby mężczyzna mógł mieć z tego jeszcze więcej przyjemności. Aomine złapał go za rękę i zmusił, by sam siebie zaczął pieścić. Na początku Kise robił to całkowicie niepewnie, ale pożądanie wzięło nad nim górę i wkrótce blondyn doszedł, drżąc w całym ciele.

Aomine szarpnął się lekko, a potem wypchnął biodra i również doszedł, patrząc z zadowoleniem, jak jego nasienie zakrywa niemal całe znamię.

-Waaah – mruknął blondyn, łapiąc oddech – mokro.

-Taaa - Aomine podniósł się i przeciągnął. Jego małżonek leżał bez ruchu, wpatrując się w niego jednym okiem. -Następnym razem wypełnię cię po brzegi.

I znów się zaczerwienił, nie wiedząc co począć.

-Dobrze. To obietnica – mruknął, znów zagryzając wargi, ale lekko się uśmiechając.

-Idź się umyć - polecił Aomine. Kise mruknął coś pod nosem i wstał z łóżka, podchodząc do jednego z krzeseł. Postawił na niej miskę i nalał do niej wody z dzbana.

-Nie masz dostępu do łaźni? - zapytał cicho, patrząc, jak po jego ciele spływa sperma.

-Cóż. Nikt mnie stamtąd raczej nie wygoni. Ani nie rzuci się na mnie z nożem. Chyba. Ale łaźnie są dość daleko i korzystam z nich tylko późno w nocy, kiedy wszyscy śpią. Nie dość, że jest wtedy najładniej to nikt nie patrzy na mnie tym nienawistnym wzrokiem.

Jeśli to małżeństwo miało być karą, dla niego pewnie stanowiło przepustkę do innego świata, pomyślał Aomine i wyjął mu z rąk szmatkę. Wyżął ją i otarł jego biodra i znamię od tyłu.

Blondyn spojrzał na niego zarumieniony.

-D…dziękuje.

-Należysz teraz do mnie - wzruszył ramionami. -Ubierz się.

Kise przez chwilę chodził po pokoju, zupełnie nagi, jakby nie było to nagle dla niego żadnym problemem. Przez kilka minut grzebał w szafie i znalazł jakiś ciuch, który sprawił mu dużo radości. Pokazał go chłopakowi.

-Jest granatowy! Podoba Ci się?

-Kolor jak kolor - ponownie wzruszył ramionami.

-Nie prawda! Ten jest w kolorze twoich oczu, więc jest ładniejszy! No?

-No dobrze, załóż go.

Kise założył na siebie strój i uśmiechnął się lekko, wygładzając go.

-Prawie jakbym był ubrany w Aominecchi'ego – mruknął.

-Prawie. Barwami Too jest czerń i czerwień.

-Tylko poczekaj – mruknął jakby grożąc mu palcem i niemal zniknął w jednej z wielkich skrzyń. Gdy wyszedł trzymał w rękach czarno-czerwony pasek, który zapiął na swoim brzuchu.

Zestaw kolorystyczny, jakich mało, pomyślał z rozbawieniem. On przebrany był już w zbroję.
-Idziemy.

Kise poczłapał za nim po drodze łapiąc jakiś mały pakunek.

-Sam robiłem to suszone mięso. Podczas podróży to ono postawi cię na nogi. Mówię ci!

-Właśnie. Niech twoja służąca spakuje ciebie i siebie, wyruszamy przed wschodem słońca.

-Nie mam służącej. Zrobię to sam.

-Jak chcesz.

-Mam zrobić to teraz? Możesz już wrócić do swoich ludzi. Nie mam w zwyczaju…. – uśmiechnął się lekko – uciekania od męża. Uwinę się szybko.

-Nie. Chcę, żeby wszyscy widzieli, że cię miałem. Poniekąd.

Kise znów się zaczerwienił i skinął lekko głową.

-A więc wracamy na ucztę?

-Mhm.


Uczta skończyła się wcześnie. Mimo to, kilka godzin później, kiedy na dworze było wciąż jeszcze ciemno, oddział Aomine szykował się do wyjazdu. Zgodnie z jego poleceniami, Susa miał pozostać na miejscu i sprawować kontrolę nad stopniowym wchłanianiem Kaijou do Too.

Kise pojawił się tam o czasie. Sam targając po schodach swoje pakunki, których nie było wcale tak dużo, jak można by się po następny tronu spodziewać. Podejrzewał, że i tak dostanie nowe ubrania, więc nie brał swoich dużo. Głównie spakował książki, zioła, łuk i kilka drobnostek. No i oczywiście zapas suszonego mięsa.

-Umiesz jeździć konno? - zapytał go Hyuuga, poprawiając juki przy siodle swojego wierzchowca. -Jeśli nie, to nawet nie próbuj zmyślać.

Kise podrapał się nerwowo po szyi.

-Tak…. Średnio. Podróżowałem głownie statkami.

-Okej. Hej, Aomine!
-No? - podszedł do nich, rozespany i trochę zirytowany. Hyuuga westchnął ciężko.
-Ryouta nie jest dobrym jeźdźcem. Chodzi mi o podróżowanie, matole - dodał, widząc jego szeroki uśmiech, który zgasł równie szybko, jak się pojawił.
-Daj jego rzeczy na wóz, z resztą - mruknął do brata, a sam spojrzał na Kise. -Chodź.

Lekko zdziwiony poczłapał za swoim mężem.

Aomine poprowadził go wśród tłumu jeźdźców do miejsca, gdzie stał jego wierzchowiec. Kise spoglądał jak mężczyzna delikatnie głaska swojego konia i speszył się lekko.

-Powinienem iść za wami? Trochę to daleko, ale skoro mamy przerwy to na pewno dam radę.

-Iść? Konno podróż zajmie nam koło pięciu dni, z przerwami jedynie na napojenie koni, bo my jemy w siodłach - prychnął. Stanął za plecami Kise i podniósł go lekko - Wsadź stopy w strzemiona.

Kise lekko się spiął ale posłuchał. Wsiąść na konia to jako tako umiał. Nawet się na nim utrzymał.

-D…dałbym radę - mruknął sztywno.

-Dobra, dobra. Zabierz nogi i zrób mi miejsce.

-Nie mam dobrych wspomnień z jazdy konnej – odpowiedział i przesunął się, od razu znów się spinając. Miał nadzieje, że nie spadnie przy pierwszej najbliżej okazji.

Po chwili Aomine ulokował się za jego plecami i wziął do rąk lejce. Obejrzał się i kiedy Hyuuga uniósł kciuk, sygnalizując, ze oddział gotów jest do wymarszu, ponaglił konia i ruszyli.

Po kilkunastu pokonanych metrach blondyn miał ochotę aż roześmiać się ze szczęścia. Nie spadł i nie połamał się!

Pewnie dlatego, że znajdował się bezpiecznie pomiędzy ramionami swojego męża.
-Możesz spać. Nie upuszczę cię.

-Nie jestem jeszcze śpiący. I chyba jestem zbyt spięty żeby zasnąć – mruknął cicho. Jednak jako tako zaczął się już rozluźniać. Nie było tak źle. I otaczało go ciepło ramion Daiki'ego.

-To będzie długa droga - szepnął, nachylając się nad nim. -Tyłek będzie bolał cię jednak mniej niż po nocy ze mną.

Blondyn zaczerwienił się i poruszył nerwowo, ocierając się o niego nieświadomie.

-Ao…Aominecchi. Z…zapowiadasz mi już takie rzeczy.

-Żebyś cieszył się, póki możesz - za bramami miasta ponaglił wierzchowca, ciesząc się, że zostawiają Kaijou w tyle.

-A może spodoba mi się ten ból dupy? – zapytał wyraźnie rozbawiony rozmową. Do czasu gdy przyśpieszyli.

-Oby.

Blondyn przysunął się bardziej w tył, jeszcze bardziej wtulając się w mężczyznę za sobą.

-Mówię ci. Jestem niemal jak prorok! Będziesz mógł sobie poużywać – oznajmił rozbawiony i dodał teatralnym tonem – O tak. A koniunkcja naszych gwiazd mówi, że będziesz wieść szczęśliwe życie do samego końca! Jeśli nie zrzucisz mnie z konia.

-Mam na to ochotę - burknął, ale przytulił go mocniej, kiedy lekko się zsunął.

-Oj…no dobra, dobra. Już się przymykam – prychnął cicho – Ale pamiętaj, że od tego zależy twoje szczęśliwe życie.

-Jestem całkiem zadowolony, dziękuję bardzo.

-Pff… zobaczymy – burknął tylko i już się uciszył. Co jak co, ale nie chciał zostać zrzuconym. Już wolał się przymknąć i oglądać okolice.

Chwilę później Aomine podał mu bukłak z wodą.
-Będziemy stawać dopiero w południe, więc jeśli chcesz jeść lub pić, to w siodle.

Blondyn upił tylko kilka łyczków, spinając się przy tym niemożliwie, jakby za chwile miał wypaść z siodła, skręcić kark, złamać obie nogi i stracić rękę.

-Uh. Dzięki. Nie jestem specjalnie głodny. Zjem na postoju.

-Nie jesz dużo, co?

-Ee…..może…zależy z jakiej perspektywy spojrzysz? – westchnął, chcąc wybrnąć odpowiedzią inną niż „nie jem prawie nic".

-Mhm - zamruczał tylko i kontynuowali podróż.

Kise, mimo że dalej rozpierała go energia, postanowił milczeć. Nie każdy był w stanie zaakceptować jego paplaninę. W sumie… prawie nikt jej nie lubił. Ale kogo to obchodzi jeśli ma się suszone mięso?

Aomine zauważył, że chłopak rozgląda się ciekawie dookoła.
-Nigdy nie podróżowałeś lądem?

-Nie specjalnie. Czasem jak podróżowałem z moją załogą, to chodziliśmy trochę po świecie. Ale tylko na nogach. A rodzina raczej mnie nigdzie nie brała. A jeśli mnie brała to od wypadku i tak kazali mi iść na nogach. Ale i tak nigdy nie jechaliśmy daleko. A szkoda. Tyle nowych rzeczy to zobaczenia.

-Czyli nigdy nie widziałeś śniegu?

Kise wyraźnie poruszył się na samo to słowo.

-Ah! Aominecchi! Samym słowem mi smaka robisz! Nie, nigdy nie widziałem. Żeglowałem tylko w lato i to ciepłych krain. Oczywiście ani jednej wyprawy nie żałuje….ale śnieg! Aominecchi!

Aomine pomyślał, że jeśli będzie zadowolony z Kise, może nagrodzi go wycieczką do Zimowego Pałacu, gdzie wciąż jeszcze mieszkała jego matka, by mógł zobaczyć śnieg.

-Ale za to… kiedyś rąbałem drewno w lesie. Musieliśmy zbudować szałasy bo się zgubiliśmy. I wyobraź sobie, Aominecchi… że mnie porwali.

-Porwali? - zapytał.

-No tak. Jakieś dzikie plemię. Wiesz, że oni jedli mięso z swoich wrogów? Żeby zdobyć ich siłę! No i początkowo chcieli mnie zjeść, ale wyszło jakoś, że nawet jeśli nie znałem ich mowy to dzieci mnie polubiły. I no widzisz. Nie zjedli mnie. Problem był z tym, że nie chcieli mnie wypuścić.

Chodząca pierdoła, pomyślał Aomine z ciężkim westchnięciem. Postanowił, ze nie wypuści Kise poza obszar pałacu. A najlepiej, żeby nie opuszczał Haremu.

-Ale to była przygoda! Spędziłem tam trochę czasu i w końcu dogadałem się z szamanem. Bo trochę zrozumiałem z ich języka. I udało mi się wrócić do załogi! Wyobrażasz sobie, że nazwali mnie pierdołą i chcieli mnie związać? Wyobrażasz sobie? I nawet wytrzymali w swoich postanowieniach. Do następnego tygodnia.

Aomine wyjął z torby pasek suszonego mięsa i włożył go do ust swojego małżonka. Jeśli Kise będzie tak gadać całą drogę.

-Suszone mięso! – zawołał radośnie i zaczął przeżuwać – A wiesz, że z ludzi też robili takie paseczki? Nawet chcieli mnie poczęstować.

-Kise - szepnął mu Aomine do ucha. -Jeśli się nie uciszysz, zrobię ci dobrze ręką, przy wszystkich ludziach, publicznie.

Kise natychmiast umilkł, głośno przełykając ślinę.

-D…dobrze. Już nie odezwę się ani słowem do samego końca podróży – mruknął tylko szybko i pochylił swoją zaczerwienioną twarz.

Ramię Aomine oplotło go w talii.
-A może zrobię to, bo się rumienisz? Moim ludziom podobał się wczoraj twój wyraz twarzy, kiedy wróciliśmy na ucztę, a oni zaczęli gwizdać.

Kise już miał mu jakoś odpyskować, ale szybko zagryzł wargi i uparcie milczał. Odwarknięcie też raczej nie było dobrym pomysłem. Aomine zaśmiał się cicho.
-Grzeczny z ciebie chłopiec.

Kise założył ręce na ramiona, próbując zasugerować swoje oburzenie, jednak nie odezwał się. Pff… myślał, że to dla niego jakieś wyzwanie? Blondyn potrafił się nie odzywać tygodniami!

Oho, czy to było wyzwanie? Korzystając z okazji, że wszyscy zajęli się rozmową albo spaniem w siodle, Aomine dotknął wargami karku Kise.

Blondyn natychmiast zareagował, drżąc i ledwo powstrzymując piśnięcie. Przycisnął go mocniej do swojej piersi, lekko gryząc delikatna skórę na szyi chłopaka. A Kise miał ochotę zapytać co on do cholery robi. I to do tego w siodle! Albo chciał chociaż móc jęknąć. Ale przecież obiecał, że się nie odezwie.

-Możesz jęczeć, Ryouta - zamruczał. A Kise już chciał go usłuchać. Ale był zbyt uparty. Bo jęczenie zaliczało się do nie-trzymania-gęby-na-kłódkę, nie? Zagryzł więc mocno wargi i drżał w całym ciele.

-No dalej, bo dotknę cię tam, gdzie na pewno zajęczysz.

-Nie możesz…. – wyjęczał, dając za wygraną. Jak wielką on musi czerpać z tego satysfakcje! To przecież on kazał mu się zamknąć.

-Mm? Sugerujesz, że JA czegoś nie mogę?

-Hmpf - zadufany w sobie arogant – sugeruję tylko, że nie mam gdzie wyprać spodni.

-Weźmiesz czyjeś inne na zmianę.

-Ale…zatrzymujemy się dopiero w południe! Przecież nie będę jechał w mokrych… - czuł, że coraz bardziej się czerwieni. Ten temat…

-A kogo to obchodzi? Oni wiedza, że jesteśmy nowożeńcami - zaśmiał się cicho. Kise podniósł szybko ręce do twarzy, czując jak jego zawstydzenie sięga zenitu.

-Ale….będzie mokro.

-Lubię, jak jest mokro - szepnął.

-Ale mokro będzie mi, a nie tobie…no. Co to za zabawa?

-Może lubię cię dręczyć?

-To…to….to…. – mruczał Kise nie wiedząc jakiego słowa użyć. Oburzające? Dziwne? Podniecające? Zabawne?

-Ech. Zaśnij, Ryouta - zamruczał. -Nim naprawdę się do ciebie dobiorę.

I Kise mruknął coś kilka razy niezrozumiałego pod nosem, ale po chwili usnął, całkiem opierając się ciałem o swojego małżonka i szepcząc coś pod nosem nawet przez sen.

Aomine pozwolił mu się wygodnie ułożyć, po czym otulił go swoją opończą.

-Tyle suszonego mięsa. A chciałem zbudować zamek – mruknął przez sen.

Aomine pokręcił z niedowierzaniem głową. No, Kise ucieszy się z towarzystwa w haremie. Te baby tam wiecznie o czymś gadały!