Stuk, stuk, stuk. Po biurze szefa ANBU roznosiło się miarowe stukanie. Źródłem tego dźwięku była klawiatura małego laptopa, podłączonego do głównego komputera. Zielone litery co rusz pojawiały się i znikały na ekranach obu komputerów. Od dłuższej chwili próbowałem złamać hasło, które blokowało dostęp do wszelkich danych na temat wrogów Akatsuki.

"Hasło: poprawne." Odetchnąłem z ulgą, gdy po kilku długich minutach pojawił się ten zbawienny napis. Zacząłem przeglądać foldery, szukając potrzebnych nam plików. Nam? Raczej tym gościom z Akatsuki, ja tu jestem tylko „przejazdem". Dopiero teraz moją głowę zaczęły zaśmiecać niepokojące i dość irytujące myśli. Dlaczego zgodziłem się wziąć udział w tej akcji? Włamanie się do biura szefa tej pierniczonej mafii... ANBU, czy coś. Co mi, do cholery, odbiło, by zgadzać się pomóc Brzaskowi?! Umiem tylko szperać w systemach komputerów, nic więcej! Dobrze, że ze mną jest Itachi. Podejrzewam, że bez niego nawet bym nie wiedział jak wejść do biurowca niezauważony. Choć przyznam, że to było dość łatwe zadanie, bo budynek był najzwyczajniej w świecie pusty.
- Mógłbyś przestać patrzeć mi na ręce? – warknąłem do Itachiego, kopiując i przesyłając dane na swój komputerek. Od dłuższego czasu czułem na sobie jego uciążliwe spojrzenie, które jakby wwiercało mi się w dłonie i nie pozwalało skupić na wykonywanej pracy, czy po prostu zwykłym rozmyślaniu. Łasic tylko coś prychnął pod nosem i odwrócił się do mnie plecami. Pokiwałem głową z dezaprobatą i wróciłem do przerwanego zajęcia. Przyznam się, że było to strasznie nudne. Kopiuj, wklej, kopiuj, wklej i tak w kółko. I tak bym sobie kopiował i wklejał nie wiadomo jak długo, gdy nie małe [albo duże, zależy od kąta patrzenia] utrudnienie. A mianowicie do biura wpadli dwaj umięśnieni „panowie" w garniakach. Na początku nie wiedziałem jak zareagować, jednakże po chwili opamiętałem się i pospiesznie odłączyłem laptopa od głównego rdzenia i schowałem go do torby. Podczas wykonywania tej jakże „skomplikowanej" czynności, dostrzegłem kątem oka, jak Itachi wyjmuje zza pasa swój ukochany rewolwer ASG, którego zakup musiałem dofinansować, bo „Itaś ma urodziny". Czasem kiwam głową z niedowierzeniem, że ten czarnowłosy palant ma naprawdę dwadzieścia lat.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz? – spytałem się z lekką obawą w głosie. Jakoś niezbyt miałem ochotę zaufać temu narwańcowi, który pierw wyciągnie broń, a potem dopiero pomyśli. „Panowie" w garniturach nadal stali i przyglądali się tej scence z wrednymi uśmiechami na ich wykrzywionych, pełnych blizn małpich twarzach. Nie zareagowali na fakt, że ich „trochę" nadpobudliwy przeciwnik trzyma w dłoni broń, którą mierzy prosto w serce jednego z nich.
- Deidara, złotko. – zaczął, a ja prychnąłem oburzony i wlepiłem w niego moje mordercze spojrzenie numer dwa. – J wiem co robię. – powiedział, dumnie wypinając pierś. Ani na chwilę nie opuścił rewolweru, jakby wykonanie tej czynności mogło okazać się zgubne dla naszej dwójki. Zmrużyłem oczy i zacząłem oczekiwać, jak dalsze wydarzenia się potoczą. To było takie upierdliwe. Pan „Ja zawsze wiem co robię" w praktyce nie robił nic! Stał i celował w serce pana „małpia twarz". I tyle! Ani nie strzeli, ani nie powie co ja mam robić, nic, un! Już miałem zapytać ponownie, gdy do moich uszu dotarł głośny huk. Nie zdążyłem dokładnie przeanalizować zaistniałem sytuacji, gdy usłyszałem kolejny wystrzał. Dopiero teraz do mnie dotarło, co się stało. Itachiemu zmiękło serce, więc zamiast zabić tych dwóch kolesi, po prostu najzupełniej w świecie strzelił najpierw jednemu, a potem drugiemu w stopę. „Idioci" – pomyślałem, gdy dwójka goryli zaczęła skakać, trzymając się za postrzelone kończyny. Łasica tylko pociągnął mnie za rękę i biegiem wyprowadził z biura. Skierowaliśmy się do windy, a potem na parterze do wielkich szklanych obrotowych drzwi. „Dziwne" - przemknęło mi przez głowę, gdy zdałem sobie sprawę, że budynek nadal stoi kompletnie pusty. Mam nadzieję, że na dworze nie czeka na nas żadna niespodzianka. Gdy wreszcie przedostaliśmy się na zewnątrz, Łasic rozejrzał się uważnie i westchnął. Zaś ja odetchnąłem z ulgą, gdy nigdzie nie dostrzegłem owej wyimaginowanej niespodzianki. Wciąż trzymając mnie z całych sił za rękę, zaciągnął w najbliższy zaułek. Puścił mnie dopiero, gdy upewnił się, że nikt za nami nie goni. Wyciągnął komórkę i mrucząc coś pod nosem, przyłożył ją do ucha.
- Sasori, do cholery, gdzie ty jesteś?! – syknął do słuchawki. Jego głos był lodowaty, naszpikowany złością. Nigdy nie słyszałem takiego Itachiego.
- Jasne. Pięć minut. Rozumiem. Czekam. – rzucał krótkie odpowiedzi. Ciekawe kim jest owy Sasori… Nigdy mi o nim nie wspominał. Rozłączył się i schował telefon do kieszeni. Westchnął cierpiętniczo i spojrzał na mnie. Stałem oparty o ścianę i rozmasowywałem bolący nadgarstek. „Będę miał siniaka!" – zaśpiewałem sobie w myślach i uśmiechnąłem się krzywo. Nie, nie spytam się go o rezultaty tej jakże fascynującej konwersacji. Jakoś nie byłem skory do rozmowy, choć zazwyczaj usta mi się nie zamykają. Byłem obrażony na Itachiego, że był tak brutalny podczas naszej ucieczki. Zachowuję się jak baba, nieprawdaż? No cóż. Nic w tym dziwnego, w końcu jak baba wyglądam. Przygładziłem rozczochrane blond kosmyki i poprawiłem wysoką kitkę. Mruknąłem coś o niesprawiedliwości świata i zlustrowałem szybkim spojrzeniem Itachiego. Dlaczego on nie wygląda jak sto nieszczęść?! Jego włosy były idealnie ułożone, związane w luźny kucyk opadały na plecy. To takie nie fair, że tylko ja wyglądam, jakbym się dziś rano nie czesał, tylko od razu wybiegł z domu. Moje rozmyślania przerwał głośny ryk silnika nadjeżdżającego auta. Itachi kiwnął tylko, że mam wsiadać i sam wgramolił się na przednie siedzenie koło kierowcy. Super. Znowu będę siedział z tyłu jak małe dziecko. Fuknąłem obrażony i wsiadłem do czarnego Jaguara. Przyznam, że niezłe cacko. Ale to, co zobaczyłem w środku zaparło mi dech. Za kierownicą siedział karmazynowowłosy chłopak, który wyglądem przypominał idealną rzeźbę. Mocne rysy twarzy, zimne spojrzenie czekoladowych oczu i usta zaciśnięte w wąską linię. „Jak bóstwo." – pomyślałem. Gdy poczułem na sobie jego spojrzenie, przymknąłem oczy i opuściłem głowę, oczekując kąśliwych uwag na temat swojego wyglądu. Jednak nic takiego nie nadeszło. Podniosłem głowę i z moim firmowym uśmiechem przedstawiłem się.
- Deidara jestem. – chłopak tylko zmrużył oczy. Czyżby mu się coś nie spodobało? Może pierw powinienem poczekać, aż spyta mnie o imię? A może nie powinienem się w ogóle odzywać?
- Sasori. – mruknął tylko. „Małomówny." – podsumowałem w myślach, gdy tylko otrząsnąłem się z szoku, jaki wywarł na mnie jego głos. Tak głębokiego, a zarazem pięknego i delikatnego głosu nigdy nie słyszałem. Idealny. Moje bóstwo tylko jeszcze pokiwało głową i skierowało swój wzrok na drogę. Ruszył gwałtownie, z piskiem opon, a biednego mnie wbiło w siedzenie. Gdy wreszcie mogłem oderwać się od siedzenia, ziewnąłem przeciągle i przechyliłem głowę do tyłu. Przyznam się, że ta cała akcja „trochę" mnie zmęczyła. Po dłuższej chwili zasnąłem, mając przed oczami wyobraźni ósmy cud świata, moje niedawno poznane bóstwo…

.:1 i ½:.
Pomału wybudzałem się z mojej „poobiedniej" drzemki, którą pozwoliłem sobie uciąć w aucie mojego bóstwa. Już chciałem podnieść głowę i spojrzeć na moich towarzyszy, gdy usłyszałem dość ciekawą wymianę zdań.
- Itachi, twoja blondyneczka chyba umarła. – niech mnie anieli trzymają, bo zaraz się poderwę i uszkodzę tą idealną buźkę czerwonogłowego. Jak on śmiał tak mnie nazwać, gdy śpię?! No… gdy udaję, że śpię. I co teraz zrobisz, Itachi? Obronisz swojego przyjaciela, czy zawtórujesz panu „bogu".
Chwila ciszy i… do moich uszu dobiegło tylko prychnięcie pełne oburzenia. I tylko tyle?! Nie zrównasz go z ziemią, czy coś?!
- Daj spokój. – syknął czarnowłosy. – Ale mógłby wreszcie się obudzić. Masz może jakiś pomysł? – no wiesz ty, kurde, co?! Oddajesz mnie w łapy diabła?! Cholera. Znów przeczę samemu sobie. Pierw nazywam go bóstwem, a teraz diabłem… To diabeł w ciele bóstwa! O. I takie porozumienie mi się podoba.
- Lubi słodycze? – spytał brązowooki. No Itachi, co teraz odpowiesz?
- To w końcu Deidara. Jego życie kręci się głównie wokół słodyczy. – serio? Przecież nie jem ich dużo. Tylko kilka lizaków dziennie, paczkę żelków i batonika z automatu. To naprawdę niewiele.
- To dobrze. Mam pewien plan. – odpowiedział Sasori. Jakiż to plan? Jaki, jaki, no jaki?! Wysmarujesz usta Nutellą i mnie pocałujesz? Ej… chwila… Co ja przed chwilą pomyślałem? Eto… nie ważne. Między rozmówcami zaległa cisza, którą przerwało kliknięcie otwieranej torby. Po chwili po samochodzie rozniósł się odgłos otwieranych lizaków. Tak, lizaków, nie jednego, a dwóch.
- Mmm. Wiśniowe. – zamruczał Itachi. Nie no, nie wytrzymam! Poderwałem się gwałtownie i utkwiłem spojrzenie w Itachim.
- Daj! – krzyknąłem, wyciągając rękę po ukochaną słodycz. Czarnowłosy oddał mi lizaka, a na jego twarzy zakwitł wredny uśmieszek. Kątem oka zauważyłem, że Sasori również je lizaka.
- Nee, Skorpionku. Masz może inne smaki tych lizaków? Nie cierpię wiśniowych. – zapytał słodko Łasic, trzepocząc rzęsami w kierunku mojego bożka. Ten zaś pokiwał przecząco głową.
- Noszę przy sobie tylko takie, jakie ja lubię. – Aa! On też uwielbia wiśniowe słodycze! - Inni mnie nie obchodzą. – mruknął tylko i utkwił swoje czekoladowe ślepia we mnie. – No cóż, królewna się wreszcie obudziła. – poczułem na policzkach przejmujące gorąco. Nie, błagam was, przeklęte rumieńce, nie w takich chwilach! – A więc, królewno, czas wysiadać. Od pięciu minut stoimy pod twoim domem. – dodał po chwili. Wyjrzałem przez okno i ujrzałem swój jednorodzinny domek, otoczony drzewami Sakury. Pokiwałem głową ze zrozumieniem, chwyciłem torbę ze swoim laptopem i wysiadłem z Jaguara, żegnając się z Tachim i Sasorim. Potrzebne Brzaskowi pliki później prześlę ich liderowi. Pierw się doprowadzę do porządku i wyśpię. Jutro poniedziałek, czyli czas do szkoły. Przyznam się, że ten weekend był bardzo emocjonujący i pełen ciekawych przeżyć.
Wgramoliłem się do domu i przywitałem z kotem, który czekał pod drzwiami z miską przy łapach. No tak, rano zapomniałem go nakarmić. Chwyciłem miskę i skierowałem się do kuchni, po drodze zostawiając torbę na kanapie w salonie. Wciąż rozkoszowałem się smakiem lizaka, tkwiącego mi w ustach. Podczas karmienia kota, sprzątania pokoju, czy brania prysznica – towarzyszył mi on, czyli lizak o kwaskowym wiśniowym smaku. Ale, że nic nie trwa wiecznie, to i chwile rozkoszy dobiegły końca. Szczęście, że miałem siłę wyrzucić patyczek po tej zacnej słodyczy, bo gdy tylko to zrobiłem, wszystkie pozostałe siły nagle jakby ze mnie uleciały. Wypompowany opadłem na łóżko i zasnąłem snem głębokim i przyjemnym.