Stworzone dawno temu, doprawione niedawno, pod wypływem tego, co się działo - mój mózg chyba potrzebował w pewien sposób odskoczni od napływu informacji.
House oczywiście należy do mnie, siedzi obok i pozdrawia Was wszystkich :)
Wcale nie chciał tam lecieć. Nienawidził wszelkich skupisk ludzi. Jeszcze bardziej nienawidził, gdy ci ludzie byli przeważnie przemądrzałymi lekarzami, udającymi zainteresowanie osobą wygłaszającą przemówienie. Gregory House nie lubił ich tak samo, jak oni nie lubili jego. Irytowali go swoją obecnością, pychą, tym, jak bardzo próbowali zaprzyjaźniać się ze znajdującymi tam się doktorami. Wszechogarniający przepych przyprawiał go o mdłości, a na dodatek jedzenie zawsze było najzwyczajniej w świecie niesmaczne. Jednak wizja miesięcznego – zabawne, jak bardzo ludziom może zależeć na tych konwencjach - odpoczynku od przychodni wystarczająco skusiła House'a do opuszczenia Princeton.
Sama konwencja nie trwała długo. Fakt, można było w tym czasie obejrzeć trzy odcinki serialu, wypić parę butelek piwa, pognębić kilka pielęgniarek i wyśmiać pacjentów w przychodni, jednak House'owi bardzo spodobał się pomysł naciągnięcia Cuddy na dodatkowe koszty związane z jego podróżą. Nie mógł doczekać się jej złości, kiedy dostarczy rachunek. Wiedział, z jaką reakcją się spotka i to go jeszcze bardziej cieszyło.
W samolocie powrotnym siedział koło Wilsona, który – tak co najmniej wydawało się House'owi – został wysłany razem z nim w roli niańki. Co i rusz kręcił się, poprawiając nogę, która uparcie dawała mu do zrozumienia, że tak długa i niewygodna podróż jej nie pasuje.
Diagnosta drgnął. Coś, czego nie potrafił konkretnie zdefiniować, zaczęło napawać go niepokojem. Obrócił się, sprawdzając, czy za plecami nie stał żaden terrorysta, który miałby w planach przejęcie samolotu. Wyciągnął rękę, by sprawdzić puls Wilsona, jednak na szczęście ten zareagował, odtrącając ją automatycznie. Wytężył słuch, próbując usłyszeć kogoś kichającego lub kaszlącego. Poprosił przyjaciela, by ten zaczął opowiadać mu o pacjentach oraz planach na wakacje i zamknął oczy, próbując się uspokoić. Dochodził do niego tylko szmer ludzkich rozmów za plecami oraz ciepły głos Wilsona, który przyciszonym głosem starał się odciągnąć jego uwagę od nieprzyjemnego uczucia.
Przeraźliwy dźwięk. Wstrząs. Pisk. Panika.
Stalowoniebieskie oczy obejmowały wystraszonych ludzi. Wilson wbił się mocniej w fotel i gorączkowo zaczął mrugać oczami, jakby nie wierząc w to, co właśnie się dzieje. House złapał go za dłoń, by za chwilę poczuć włosy przyjaciela na policzku. Objął go ramieniem.
Wilson uniósł głowę. W jego oczach widoczne było pytanie, przed zadaniem którego tak bardzo się bronił. Tak, jakby nie chciał dopuścić do siebie możliwej odpowiedzi.
- Nie bój się, Jimmy – powiedział House, przyciskając go mocniej.
Świst. Huk. Cisza.
