Autor: TRUSKA93

Beta: Chochlik_Alice

Prolog

****

Bella

****

Forks nieraz mnie zaskakiwało. Teraz owym zaskoczeniem była pogoda. Świeciło intensywnie słońce, niebo było przyozdobione małymi, białymi, o różnych kształtach chmurkami. Stałam na leśnej łące, przypatrując się pięknu przyrody. Widok polany zapierał dech w piersi. Wszędzie kwitły kwiaty, a wokół koncertowały ptaki. Przysiadłam w trawie i wyciągnęłam twarz do słońca. Czułam, jak lekki wiaterek rozwiewa mi włosy w różne strony. Mogłam tak siedzieć godzinami. To miejsce dawało mi poczucie bezpieczeństwa, którego nikt nie mógł zakłócić. Otworzyłam w końcu swoje oczy. Ach, to słońce nieźle raziło. Odruchowo się skrzywiłam. I nagle, wzdłuż północnej ściany lasu, zobaczyłam jarzące się punkciki. Wyglądały jak małe, błyszczące brylanciki, które ożywiły się pod wpływem słońca. Dziwne, pomyślałam. W lesie było za mało światła, by były one tak widoczne. Zaciekawiona tym zjawiskiem, podążyłam przez polanę, aby zbadać, czym one były. Gdy zrobiłam krok do przodu, brylanciki zniknęły. Zupełnie jakby zgasły. Kolejne kroki zaczęły przeobrażać się w bieg. Za wszelką cenę chciałam poznać, czym były owe iskierki. Kiedy dotarłam na miejsce, niczego tam nie było. Jedynie liście leżące na ziemi lekko się kołysały, jakby ktoś przebiegł obok nich, robiąc przy tym wiatr. Chyba mi się jednak przewidziało – pomyślałam. Podniosłam głowę i wtem zobaczyłam na gałęzi jednego z drzew kawałek materiału. Był oderwany od czyjejś kurtki. Sądząc po materiale był to drogi i markowy ciuch. Podniosłam fragment ubrania do nosa. Jego zapach był taki słodki… mieszanka bukietu kwiatów – wielu gatunków – plus najpiękniejsze perfumy. Pierwszy raz w życiu czułam coś tak pięknego.

Rozejrzałam się w około. Nikogo. Pewnie jakiś turysta zahaczył o tą gałąź i rozdarł sobie kurtkę. No tak, ale, po co jakiś (bogaty) turysta zapuszczał się w te okolice? Nikt po za mną nie wiedział o istnieniu tego miejsca. Dlatego tak często tu przebywam.

Postanowiłam wrócić do domu. Kimkolwiek był owy turysta, nie chciałam się z nim spotkać. Miałam już dosyć swoich problemów. Szybkim krokiem zawróciłam w stronę ścieżki. Parę kroków dalej czekała na mnie moja furgonetka. Jeszcze kilka sekund i będę siedzieć za jej kierownicą – pocieszałam się w duchu. Zawsze dodawała mi otuchy. Kiedy już wsiadłam do środka swojego sędziwego wozu, odpaliłam silnik i czym prędzej ruszyłam w kierunku domu…

****

Edward

****

Ach, ta Alice kiedyś doprowadzi mnie do szału. Nic nie widzę! Z resztą już wkrótce się dowiesz, co się stanie. – W głowie nadal słyszałem świergot jej głosu. Co to do cholery miało znaczyć? Czym prędzej wybiegłem z domu. W głowie nadal słyszałem sześć głosów: Rose jak zwykle była wściekła, Emmet – nie rozumiałem skąd u niego taki entuzjazm, a Esme nadal się martwiła. Alice – mała wariatka - wciąż coś nuciła. Chyba chciała zagłuszyć to, co chce wyłapać z jej myśli. Jasper był pełen emocji – tych złych i tych dobrych. Zatrzymałem się na chwile przy Carlisle'u. Edwardzie, dokąd się wybierasz? Nie widzisz, że słońce jest zbyt wysoko? Proszę, wróć. Idę zapolować! - Krzyknąłem. Wiedziałem, że mnie słyszy.

Mknąłem teraz przez las w poszukiwaniu swojej ofiary. Oczywiście tutejsza populacja łosiów nie bardzo przypadła mi do gustu. Kierowałem się teraz jedynie instynktem drapieżnika. Są tam, chyba jest ich pięć, albo i sześć. Byłem już coraz bliżej. I wtedy ta słodka woń…

Uderzyła mi do głowy niczym szampan. Biegłem teraz w stronę najsłodszego zapachu pod słońcem. W gardle paliło mnie pragnienie – silniejsze niż zwykle. Ach, ten zbłąkany turysta. Jakiego miał dzisiaj pecha, że trafił w to miejsce akurat teraz – pomyślałem. Byłem już coraz bliżej. Czułem to… I nagle zauważyłem polanę, całą zalaną słońcem. Stała tam, wśród polnych kwiatów z wyciągniętą do słońca twarzą. Miała zabawną minę. Podszedłem nieco bliżej, uważając, by nie przekroczyć linii lasu. Zafascynowany odkryciem nadal obserwowałem. W pewnej chwili zauważyłem jakąś zmianę. Patrzyła teraz w moją stronę. Czy mnie widziała? Carlisle miał rację. Głupie słońce. Cofnąłem się w głąb drzew. Zrobiła krok w moją stronę. Spanikowałem. Nie chciałem jej zrobić krzywdy. Dziewczyno, co ty robisz?! Nie podchodź! – Krzyczałem w duchu. Czym prędzej zawróciłem. Cholera, moja kurtka – wymamrotałem. Jakaś głupia gałąź akurat musiała tam wystawać. Biegłem teraz jak najdalej od tego miejsca. Nie miała szans mnie dogonić. W niektórych momentach chciałem zawrócić. Czułem jakąś nieodpartą chęć bycia blisko niej.

Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że nie słyszę jej myśli. Dziwne. Kim ona jest? – Zastanawiałem się.

- To Bella Swan, córka miejscowego komendanta policji.- Alice? Czułem jak się zbliża.

Mówiłam ci, że wkrótce się dowiesz.

– I o to chodziło? Że znajdę dziewczynę, która pachnie jak… - nie dokończyłem.

Nie głuptasie- zaświergotała Alice. Ty jej nie skrzywdzisz. Nigdy. Wręcz przeciwnie. Zaśmiała się.

- Alice! Co to miało znaczyć?! Ta wizja.

- Ups, za wiele ci powiedziałam. O nie! Coś ty zrobił z tą kurtką? Będę musiała kupić Ci nową. Zrobiła minę obrażonej. Następniezawróciła w kierunku domu. Zrobiłem to samo. Musiałem z kimś pogadać. Poradzić się. Wpadłem do domu i zawołałem:

- Carlisle, masz chwilę?

- Coś się stało Edwardzie? – Zapytał zaniepokojony.

- Musimy pogadać. Zawahałem się. - Musisz mi pomóc…