tytuł: Jak wychować wilkołaka
autor: euphoria
beta: uwaga, uwaga! Caramelo oraz anga [a błędy wciąż moją własnością - to jest talent]
fandom: Teen Wolf
Pairing: Stiles/Derek, past! Stiles/Scott
rating: +15 - nie pasowało mi to na +12
info: AU wilkołacze


03.01.2007 czas 09:27:15

Dzisiaj postanowiłem założyć blog… Cholera to bardzo kiepski początek, ale nie mam innego pomysłu. Mam szesnaście lat. Wczoraj w nocy wilkołak ugryzł mojego najlepszego przyjaciela. Biorąc pod uwagę, że S jeszcze żyje – z dużą dozą prawdopodobieństwa i on będzie zamieniał się w krwiożerczą bestię.
Na razie nie chce jeść nawet surowych jajek…
Ja nie o tym chciałem.
Kiedy zamieszczam ten wpis, odbywa się właśnie Debata Narodowa na temat równouprawnienia wilkołaków. Bardzo żałuję, że nie mogę w niej uczestniczyć. Co prawda, do wczoraj nie spotkałem nawet żadnego przedstawiciela tego gatunku, a gdy już to się stało, nie należało ono do najmilszych, jednak sądzę, że każdy powinien mieć jednakowe prawa.
Debata jest jednym z powodów, dla których nie chcemy zgłaszać z S, że został ugryziony. Do tej pory to właśnie te wypadki były głównym argumentem koalicji antywilkołaczej i nie chcemy dodatkowego szumu. Zresztą, dlaczego S miałby działać na własną, przyszłą szkodę?
Jakimś cudem udało mi się dzisiaj przekonać rodziców S, że damy sobie radę. Nie chcę, żeby S trafił do poronionego rejestru i siedział w innej ławce, w szkole otoczonej murem kolczastym, gdzie nasi nauczyciele nosiliby broń ze srebrnymi kulami.
Mój przyjaciel został wczoraj w nocy ugryziony i chociaż wokół panuje wrzawa, tylko to wciąż i od nowa przewija się w moim umyśle. Nie wiem co będzie dalej. Postanowiłem mu pomóc, ale wszystko co znajduje się w Internecie, to jakieś bzdury.
Więc poradźcie – jak wychować wilkołaka?

ooo

03.01.2007 czas 19:34:56

Obejrzałem z moim ojcem wiadomości. S jest wyczerpany i śpi w moim pokoju. Mama S płacze.
Polityka jest beznadziejna. Czasami zastanawiam się czy oni wiedzą o czym mówią. Przypadków ugryzień przez wilkołaka notuje się najwyżej dziesięć rocznie. I w dużej mierze są one skutkiem wieloletnich związków (dziękuję za polecenie mi stron, naprawdę nie jesteście w stanie wyobrazić sobie, jak jesteście pomocni. Nie pytajcie jednak gdzie mieszkam, bo nie chcę, żeby S trafił pod wasze skrzydła. Jest za młody na to, żeby wędrować po kraju z własną sforą i zbyt młody, żeby walczyć o niezależność – to też doczytałem).
Chodzi mi o to, że znanych, szalonych wilkołaków-zabójców jest najwyżej dwóch. Natomiast szalonych, seryjnych, ludzkich morderców - kilkudziesięciu. Wystarczy przejrzeć rejestry Sing Sing [tak, włamałem się do bazy danych policji i to ja wysłałem to pytanie do Wielce Szanownego Konserwatywnego Senatora – btw wciąż czekam na odpowiedź.].
Czy zatem naprawdę wydaje wam się, że jesteśmy w czymś lepsi?

ooo

01.04.2013

Stiles wszedł do biura, niosąc w kartonowym pudle swoje rzeczy. Nie chciał spóźnić się już pierwszego dnia, ale korki Nowego Yorku okazały się zabójcze. Scott prawie dwadzieścia minut próbował się dodzwonić do ich szefowej - którą Stiles widział tylko raz, przez ułamek sekundy - ale Laura też ugrzęzła w korku.
- Wezmę to – mruknął Scott.
- Wiem, że jestem tylko biednym, słabym człowieczkiem, ale uwierz, że dam sobie radę – syknął od progu.
Zebrani w niewielkim pomieszczeniu ludzie, obrócili się na dźwięk jego głosu i kilka osób uśmiechnęło się lekko. Biuro nie było zbyt wielkie, ale przestronne i każde ze stanowisk zapewniało odpowiednią dozę prywatności. Ułożone w dwóch równych rzędach biurka niemal zapraszały, żeby się przy nich rozsiąść. Kancelaria, w której pracował Scott, naprawdę wydawała się przyjazna klientom. Stiles, podobnie jak jego przyjaciel, miał za zadanie śledzić prasę, zbierać informacje i przede wszystkim: pomagać w przygotowaniu do rozpraw.
- Wszyscy tutaj są wilkołakami? – spytał, nie siląc się już nawet na szept.
Scott parsknął.
- Mówiłem ci – dodał.
- Mogło mi to wylecieć z głowy przez twoją cholerną narzeczoną, która groziła mi, że jeśli wlunatykuję do was do łóżka, to poderżnie mi gardło i nie użyje do tego nawet kłów – warknął.
Scott miał przynajmniej tyle przyzwoitości, żeby się zaczerwienić.
- Przepraszam – mruknął, sięgając po jego karton i mimo protestów, odprowadzając go do biurka.
Stiles chciał naprawdę powiedzieć, że nie o to mu chodziło, ale do środka wpadła wyjątkowo zdenerwowana Laura w towarzystwie równie zirytowanego mężczyzny. Bez słowa powitania zamknęli się w swoich gabinetach.
- Laura i Derek Hale – przedstawił ich Scott. – Witaj w firmie.

ooo

01.04.2013 czas 20:51:12

Dzisiaj po raz pierwszy spotkałem samca alfa. S jest omegą i nie wiedziałem, co to znaczy aż do porannego, przypadkowego zebrania z szefem. Do tej pory widziałem kilka bet, nic specjalnego, chociaż nie uznajcie tego za obraźliwe. Większość moich kolegów z pracy jest betami. Prócz S. - omegi i L, która jest najbardziej dominującą omegą jaką w życiu widziałem (Jest też inna L - poznałem ją dzisiaj - i, by je rozróżnić, będę nazywał je: LO – L Omega i LA – L Alfa, ale o niej zaraz).
Ta alfa, a raczej TEN ALFA… Nawet moimi ludzkimi zmysłami czułem, jak silny jest. Jak bardzo dominujący. Nie musiałem się nawet przyglądać wzajemnym relacjom w firmie, żeby wiedzieć, że panuje nad innymi. Ma na wszystkich wyjątkowy wpływ. Nikt mu nie odmawia i to chyba jest straszne. Kiedyś chciałem, żeby S był taki. Chciałem, żeby był silnym, niezależnym alfą, ale miał inny typ osobowości.
D, bo tak ma na imię, jest bratem LA. To dość specyficzne, bo po raz pierwszy widzę rodzeństwo wilkołacze z tak wykształconymi tendencjami dominującymi. LA jest jednak inna niż D… Bardziej empatyczna. Jej biuro jest otwarte i zawsze zaprasza wszystkich do siebie z szerokim uśmiechem.
D zamyka się i porozumiewa głównie półsłówkami, a czasami są to tylko notatki służbowe. Poza tym nie jest zadowolony, że u nich pracuję. Czuję to, widzę jak na mnie patrzy. S czasami na niego warczy, ale to wcale nie wpływa pozytywnie na mój, prawie nieistniejący, autorytet.

ooo

05.04.2013

Stiles wszedł do biura wyjątkowo nie spóźniony. Prawie nikogo jeszcze nie było. Scotta zostawił w łóżku, upierając się, że pojedzie metrem. Był w mieście od prawie tygodnia, a nie zdążył nawet dobrze zobaczyć ulic. Czegokolwiek.
Na biurku czekały już notatki od Laury, więc włączył komputer i wyszedł zaparzyć sobie kawę. Ekspres kupiono chyba tylko z myślą o nim, bo nikt poza nim nie pił tego czarnego paskudztwa z automatu. To była dość miła odmiana od ciągłego bronienia Scotta w szkole. Ten jeden raz, to przyjaciel miał na niego oko, szczególnie teraz, gdy naprawdę potrzebował opieki.
Jego ojciec zmarł prawie dwa tygodnie temu i Stiles nie potrafił już sam mieszkać w tak wielkim domu w Beacon Hills, więc niemal od razu zgodził się, gdy Scott i Alison zaprosili go do siebie (po studiach zostali w Nowym Yorku), chociaż narzeczona jego przyjaciela wciąż podchodziła do niego z rezerwą. Rozumiał to i szanował. Bardzo szybko ustalili zasady, chociaż zamierzał zostać tylko kilka nocy, a potem wynająć mieszkanie. Spanie na kanapie mimo wszystko nie było szczytem jego marzeń.
Stiles wrócił do biurka, ale zamiast zabrać się za pracę, sięgnął po jedną z kartek z drukarki i zaczął ją metodycznie składać. Lydia wciąż uparcie go ignorowała, odmawiając kontaktów z człowiekiem. Nie pomogło przepuszczanie w drzwiach, inteligentne rozmowy, więc może chociaż papierowy kwiat…
Wiedział, że nie musi się podpisywać. Dziewczyna wyczuje niemal od razu jego zapach.
Odezwał się dzwonek, oznajmiając przybycie gościa, więc ruszył w stronę drzwi i przycisnął interkom.
- Kancelaria Hale&Hale – odpowiedział, przepuszczając przy okazji Jacksona, który otarł się o niego.
Już w poniedziałek zaczęli wokół niego krążyć, chcąc zaznajomić się z jego zapachem. I mimo tego, iż zaproponował, by robili to otwarcie (wtedy nie podskakiwałby zaskoczony, gdy ktoś zachodził go od tyłu), do niektórych wciąż to nie docierało.
- Przesyłka dla pana Dereka Hale – odparł głos po drugiej stronie.
Stiles wpuścił kuriera i pokręcił z niedowierzaniem głową, gdy Lydia wyrzuciła do kosza kwiat od niego, szczerząc kły ze zdenerwowania. Jego prezent jednak nie został dobrze przyjęty, ale miał nadzieję, że chociaż intencje były jasne.
Kurier w firmowym mundurze, rozejrzał się strachliwie, gdy przekroczył próg, a potem pospiesznie udał się wprost do gabinetu Dereka, zostawiając na stole paczkę. Stiles, nie chcąc denerwować dodatkowo chłopaka, potwierdził odbiór i wypuścił go szybko . Nawet on czuł strach, który emanował z młodego ciała. Po prawie trzech latach od zatwierdzenia ustawy o równouprawnieniu wilkołaków i mimo wszystkich edukacyjnych programów, zabobon tkwił w ludziach. Nawet tutaj, w pępku świata, w Nowym Yorku.

ooo

20.01.2007 czas 21:14:09

S przeszedł pierwszą kontrolowaną przemianę. Czuję się wyczerpany, a do tego mam ochotę sam wyć do księżyca. Nie wiem jak przeżyjemy pierwszą pełnię, ale znalazłem kilka informacji o wilkołakach, które wyglądają na sensowne. Zamierzam przykuć go w piwnicy do kaloryfera srebrnymi kajdankami pieprzonym różowym futerkiem, żeby nie obetrzeć jego nadgarstków (tak, cholera, kupiłem je w sex shopie. Mój ojciec jest szeryfem i wiedział o tym już zanim opuściłem to miejsce rozpusty , czerwieniąc się jak cholerna/pieprzona/durna dziewica, którą jestem. Miałem pogadankę o seksie. To okropne. Uspokoił się dopiero, gdy powiedziałem, że kajdanki są dla S). Wiem, że to niehumanitarne, ale nic innego nie przychodzi mi do głowy. Nie chcę, żeby kogoś zabił albo sam się skrzywdził.
Pracujemy nad jego samokontrolą. Wiem, że przemiana zależy od ilości adrenaliny we krwi. Przedwczoraj mnie bronił, gdy wychodziliśmy z kina. To było okropne. Dobrze, że było ciemno.
Namówiłem go, żeby zrezygnował z gry w drużynie. Nie jest zadowolony, ale wie, że to jedyne wyjście. Nie ma już astmy i to chyba jedyna dobra strona przemiany. Czasami patrzy na mnie z czymś dziwnym w tych swoich złotych oczach, a ja nie wiem nawet jak mam to odczytać.

ooo

05.04.2013

Derek i Laura w końcu dochodzą do porozumienia w kwestii obrony jednego ze swoich krewnych. Derek był przeciwny, czego Stiles nie mógł pojąć, ale więzy krwi - o których przypominała mu siostra - w końcu go przekonały.
Jest piątek, ostatni dzień jego pierwszego tygodnia, i Lydia nie skoczyła mu ani razu do gardła. Scott jest odprężony i szczęśliwy.
Drzwi ich kancelarii otwierają się, gdy do środka wchodzi Allison. Stiles stara się nie rzucić jej wyzywającego spojrzenia, ale to silniejsze od niego. Dziewczyna obnaża na jego widok kły i całuje narzeczonego. To nie tak, że nie robi tego często, ale ten jeden pocałunek krzyczy wyraźnie MÓJ i Stiles nie może się nie zgodzić. Niemal czuje więź, która tworzy się pomiędzy nimi. Był świadkiem tego, jak znajdywali się bez jednego słowa w lesie czy w budynku. Czasami błądząc na granicy zmysłów, odnajdują się tylko dlatego, że tak dobrze znają bicie swojego serca.
Stiles robi dwa głębokie wdechy i odwraca wzrok, starając się uspokoić. Już dawno nauczył się, że emocje mają konkretny zapach i nie chce się obnażać przy ludziach, których zna zaledwie od tygodnia.
- Wdech, wydech – mruknął pod nosem, wiedząc, że i tak został usłyszany, ale zasady wilkołacze nie pozwolą im tego skomentować. Musieli jakoś zachowywać swoją prywatność, a przy takiej liczbie super wyczulonych zmysłów, prawie nie mieli na to szans.
Allison w końcu wyszła, a Scott wszedł do gabinetu szefowej, zostawiając Stilesa w samotności, więc ten otworzył kolejny z plików i zaczął przeglądać akta sprawy.
Nie minęło wiele czasu, nim usłyszał pełne zaskoczenia i gniewu warknięcie. Podobnie jak wszyscy, niemal od razu spojrzał na oszklone ściany gabinetu Dereka, który stał obsypany kwiatami tojadu, co nie wróżyło nic dobrego. W rękach trzymał dostarczoną rano paczkę. Hale próbował się cofnąć i wypuścił pudło, ale było już za późno. Jego twarz zaczęła się zmieniać.
Stiles patrzył jak zafascynowany na przystojne rysy, które wykrzywiły się we wściekłym grymasie. Lydia wstała ze swojego miejsca i próbowała odgrodzić go od alfy i wtedy zdał sobie sprawę, co faktycznie się dzieje. Ogłupiony tojadem Derek patrzył dokładnie w jego kierunku.
Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Dziewczyna została odtrącona na bok jednym pchnięciem i upadła, niczym szmaciana lalka, pod ścianą. Derek rzucił się do przodu i Stiles wiedział, że nie ma zbyt wiele czasu. Nie, żeby wcześniej miał go więcej. Wilkołaki potrafiły być naprawdę szybkie, nawet jeśli nie dostawały szału. Sięgnął po ukryty w spodniach spray i - gdy Derek znalazł się dokładnie kilka centymetrów od niego – prysnął gazem pieprzowym prosto w jego oczy, a drugą dłonią namacał pierwszy przedmiot, który wpadł mu w rękę i uderzył wilkołaka w tył głowy.
To było tak nieoczekiwane, że Derek wydał z siebie nieokreślone warknięcie i chyba odzyskał zmysły, bo jego oczy powoli przybierały zwykłą, zieloną barwę. Stiles nie wiedział, jakim cudem zaobserwował to wszystko w ciągu zaledwie kilku sekund, ale chwilę później ogromne ciało przyparło go do podłogi. Ogromny Alfa próbował schować kły i chyba chciał przetrzeć piekące spojówki, ale Stiles odtrącił jego dłonie.
- Nie ruszaj – szepnął i wziął głębszy wdech. Scotta to zawsze uspokajało, więc położył Derekowi dłoń na policzku i spojrzał mu prosto w oczy. – Zaraz opłuczemy ci twarz wodą, ale teraz patrz na mnie i licz w myślach. No już – dodał odrobinę bardziej natarczywie, gdy oczy Dereka ponownie przysnuła czerwona mgiełka.
Stiles poruszył się niespokojnie, gdy alfa pochylił się do przodu i potarł nosem jego szyję. Derek musiał warzyć chyba ze sto kilogramów, bo prawie uniemożliwiał mu oddychanie. Nie był pewien, jak długo trwali w takiej pozycji, ale kolejny ryk, który usłyszał, musiał należeć do Scotta. Jego przyjaciel najwyraźniej dopiero teraz wydostał się z biura Laury i dotarło do niego, co faktycznie się stało.
- Scott, spokojnie – warknął, czując jak ciało Dereka napina się. – Jestem bezpieczny – dodał.
Hale w końcu zsunął się z niego i pomógł mu nawet wstać, starając się unikać kontaktu wzrokowego. Stiles dokładnie wiedział, jak wilkołak się teraz czuł. Pewnie od lat nie zdarzyło mu się utracić kontroli.
- W moim gabinecie jest tojad – warknął tylko, jakby chciał się usprawiedliwić.
Laura już stała koło niego i trzymała dłoń na ramieniu brata.
- Musisz przepłukać oczy wodą – poradził mu Stiles, starając się za wszelką cenę przystopować zapędy Scotta, który właśnie sprawdzał czy jego przyjaciel nie ma żadnych ran. Najwyraźniej według McCalla najlepszym ku tego sposobem było ściąganie z niego ubrań. – Scott! Przestań! – krzyknął w końcu, wyciągając w jego kierunku niewielkie opakowanie z gazem. – Albo przypomnisz sobie nasze nastoletnie czasy – dodał odrobinę ciszej.
Scott zamarł na chwilę, a potem po prostu przycisnął go do swojej piersi, prawie unosząc.
- Nie pachniesz strachem, Stiles. Wcale – mruczał – To nienaturalne. Gdzie twój instynkt. Powinieneś… - Urwał.
- Obrócić się i uciekać? – zakpił.
Scott zdrętwiał. Obaj wiedzieli, że nie miałby szans. Jeśli omega była szybka, to nic nie mogło się równać z alfą.
- Nie słyszałem go – mruczał dalej McCall. – Powinien obejrzeć cię lekarz. Powiem Allison, żeby po ciebie przyjechała, a potem… nie wiem… - Urwał, ściskając go odrobinę mocniej.
Tak, Stiles teraz na pewno nie dotykał podłogi. Odchylił głowę na tyle, żeby zobaczyć gdzie znajduje się Derek, ale mężczyzna, wciąż w szoku, spoglądał na swój gabinet. Pozostali pracownicy po prostu gapili się w milczeniu na Scotta, który najwyraźniej musiał pachnieć jakoś dziwnie. Stiles znał ten zapach dokładnie. To była troska, wspomnienia i w pewnym sensie miłość.
- Zaraz wybijesz mi bark – warknął czując pierwsze fale zażenowania. – Scott, proszę, odstaw mnie. Jestem bezpieczny. Poza tym wszyscy się gapią – dodał. – Musimy zadzwonić na policję – ciągnął dalej, a widząc, że oczy Dereka zrobiły się nagle zimne, pospiesznie wytłumaczył. – To była prowokacja albo zamach. Ktoś chciał, żeby Derek zaatakował kuriera. To ja odebrałem rano paczkę i miałeś osobiście potwierdzić odbiór, ale dzieciak za bardzo się bał, żeby poczekać – rzucił.
Wciąż wisiał w powietrzu i zaczynał naprawdę czuć się głupio. Kątem oka zobaczył, jak Lydia odkłada na biurko część jego rzeczy, ale ona również nie zamierzała najwyraźniej przeszkadzać Scottowi w utwierdzaniu się w przekonaniu, że Stilesowi nic nie jest.
- McCall, kurwa! – wrzasnął w końcu, tracąc cierpliwość. – Pewnie na kilometr śmierdzę tobą, a to naprawdę ostatnia rzecz, której mi potrzeba, kiedy wrócimy do twojej narzeczonej! Wiesz, tej która posiada wyjątkowo długie kły przednie. Mniej więcej zdolne do oderwania mojej głowy jednym gryzem! Gryzem, stary! Gryzem! – powtórzył, czując, że na wspomnienie o Allison, Scott zaczyna się rozluźniać.
Stiles nie pamiętał, kiedy ostatni raz miał taki wpływ na przyjaciela. Kiedy ostatni raz McCall uspokajał się na dźwięk jego imienia albo głosu. Nie miał jednak zamiaru się nad tym zastanawiać teraz, gdy wreszcie dotknął stopami miękkiego dywanu. Pospiesznie poprawił wystającą ze spodni koszulę i rozluźnił krawat.
Laura spoglądała na niego z dziwnym niepokojem, więc po prostu skinął jej głową, że wszystko w porządku, a potem spojrzał w kierunku Dereka, który wyglądał na o wiele bardziej skrępowanego niż na samym początku.
- Nie gniewam się. Wiem jak działa na was tojad – powiedział, chowając do kieszeni spray. Poszukał wzrokiem przedmiotu, którego użył do ogłuszenia wilkołaka, ale jedyne, co miało charakterystyczne wgniecenie było patelnią, którą kupił dzisiaj rano. – Jak odkupisz mi to, będziemy kwita – dodał, wskazując na nią palcem.
Dolna warga Laury zadrgała, jakby kobieta starała się nie roześmiać. Jednak nie na wiele się to zdało, bo Scott podniósł patelnię i obejrzał ją ze wszystkich stron, jakby nie wierzył w to co widzi.
- Ogłuszyłeś go patelnią? – spytał bardzo powoli.
- Przypomnieć ci co na ciebie działało? – odparł, spoglądając na niego z wyzwaniem, ale McCall wiedział, kiedy należy się wycofać.
- Kupię ci kij bejsbolowy – zaoferował, odkładając jednak patelnię tak, by Stiles w razie potrzeby mógł po nią sięgnąć.
- To takie sytuacje są częste? – zapytał natychmiast, patrząc wyczekująco na Laurę.
Derek lekko spiął się, jakby pytanie było wymierzonym mu policzkiem i ponownie zwiesił nisko głowę. Jego ciało było spięte, ale też dziwnie słabe, jakby tojad kompletnie go wyczerpał. Stiles doskonale pamiętał, jak to ziele działało na Scotta i jak długo McCall do siebie dochodził po jego działaniu. Aż dziw, że alfa wciąż stał. Chyba dopiero teraz dotarło do Stilesa, jakie miał szczęście.

ooo

05.04.2013 czas 18:44:39

Piąty dzień w pracy jednak nie przebiegł tak jak podejrzewałem. Mieliśmy iść na piwo, ale wydarzenia dnia były zbyt męczące, bym był w stanie wytrzymać jeszcze kilka godzin na siedząco.
Dokonano prowokacji – inaczej nie potrafię tego nazwać. Ktoś podesłał do D, naszego samca alfa, paczkę wypełnioną tojadem. Musiała eksplodować mu w dłoniach, bo był cały w kwiatach. Jak zapewne się spodziewacie, przemienił się. Teraz naprawdę cieszę się, że to ja odebrałem przesyłkę, bo chłopak z firmy nie przeżyłby nawet sekundy.
To było fascynujące i przerażające zarazem. Nie wiem dlaczego S nie wyczuł mojego strachu. Może dlatego, że jakoś instynktownie wiedziałem, że D mnie nie zrani. Oczywiście odrobinę mu pomogłem, ale ten alfa doskonale nad sobą panuje. Dopiero po czasie odkryłem, że nie zastosował się do tych metod medytacyjnych, które mu poleciłem, gdy przycisnął mnie do twardej podłogi swoim ciałem. (Nie wiem czy to wilkołacza kwestia czy po prostu trenuje, ale jego ciało musi być wspaniałe... Umówmy się, że tego nie było). Już wiem dlaczego S nie jest alfą i nigdy nie będzie. To nie kwestia siły, ale kontroli. D jest mroczny i skryty.
Widziałem w jego oczach strach, gdy leżał na mnie i sam nie był pewien czy powstrzyma mordercze instynkty. Dałem mu impuls, uderzając go w głowę, ale reszta należała do niego. I zrobił to. Uspokoił się, zaznajomił z moim zapachem i chyba poznaczył swoim. Pewnie dlatego S nie chciał mnie tak długo wypuścić z rąk. Musiał wymazać ze mnie aromat D. Musiał poczuć, że wciąż należę do niego, chociaż obaj wiemy, że to nie prawda. Nigdy nie byłem częścią jego watahy. Nigdy takiej nie miał.
Lubię myśleć o sobie jako o przewodniku.