Tytuł: Jeżeli Cię pokocham wejdź bez pukania…*
Autor: euphoria
Betowała: Raven_86 :* :* :*
Fandom: Teen Wolf
Pairing: Derek/Stiles
Rating: +12 (kolejna część +18)
Info: AU wilkołacze, magiczny Stiles, mpreg, bez pożaru Hale'ów… czyli euphoria się bawi dla Bingo 2014

* |'Bez pukania'|
Attila Jozsef
ze zbioru Winter Nights


Stiles stał na ganku domu Hale'ów i wpatrywał się tępo w dzwonek. Doskonale zdawał sobie sprawę, że wszyscy w budynku wiedzą o jego obecności, ale przynajmniej nikt 'przypadkowo' nie wychynął, żeby zrobić za niego ten krok.

Czuł za sobą obecność ojca, która wcale nie działała na niego uspokajająco.

- Wolałbym wejść sam – powiedział ostrożnie.

- Po moim trupie – odparł John Stilinski tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Wciąż w to nie wierzę, ale jeśli… Nie pozwolę ci zostać z tymi… ludźmi – zakończył niemrawo i potarł swoje czoło.

Wyjątkowo był w swoim nie służbowym stroju.

- Wejdziemy, kiedy będziesz gotowy – dodał jego ojciec i Stiles przestał żuć swoją wargę.

Starał się uspokoić z całych sił, ale nie było to zbyt łatwe. Czuł bardzo wiele emocji, które wirowały w powietrzu. Sam dom wypełniony był czymś przytłaczającym i ciężkim, i zaczynał zastanawiać się jak ktokolwiek mógłby tutaj mieszkać. Derek pasował do tej atmosfery idealnie.

W końcu zebrał się w sobie i zapukał. Nie był zaskoczony, gdy drzwi otworzyły się bardzo szybko, a w progu powitała ich Talia Hale.

- Witam, szeryfie – zaświergotała kobieta, chociaż w jej ciemnych oczach widać było, że wcale nie była zadowolona z ich wizyty.

Przynajmniej teraz Stiles wiedział po kim Cora odziedziczyła tak wymowne oczy. Derek po matce na pewno miał brwi.

- Witam pani Hale. Czy moglibyśmy zabrać chwilkę? – spytał jego ojciec, gdy cisza na ganku zaczęła się przedłużać.

- Jakiś problem? – Kobieta uśmiechała się przyjaźnie, ale nie ruszyła się ani na centymetr.

Jego ojciec musiał w końcu zauważyć niechęć Talii, bo zmarszczył brwi i zaplótł ręce na piersi.

- W zasadzie odkąd twój syn jest pełnoletni… Przyszliśmy do Dereka – oznajmił Stilinski z wrednym uśmieszkiem, którego Stiles się po nim nie spodziewał. – Jeśli nie ma go w domu… Cóż… Powiadom go, że w najbliższym czasie ani on, ani żaden członek waszej rodziny ma się nie zbliżać do mojego syna albo za siebie nie ręczę – dodał.

- Tato – syknął Stiles, nie mogąc się powstrzymać, bo to coś, co już wcześniej budowało się w dole jego brzucha całkiem poważnie zaczynało boleć.

Już nie tylko pulsować, ale faktycznie kłuć.

Talia spojrzała na nich obu z pogardą, którą Cora ewidentnie przejęła po matce i zmrużyła oczy.

- Nie przypominam sobie, żeby którekolwiek z moich dzieci szukało z nim kontaktu – odparła całkiem spokojnie.

- Pani Hale, chcieliśmy tylko… - zaczął Stiles, ale nie bardzo wiedział jak ubrać to w słowa. – Mój ojciec jest przewrażliwiony… - dodał, ale to chyba też nie była najlepsza droga.

Na domiar tego jego brzuch zaczynał coraz bardziej boleć. Po plecach spływały mu już krople potu, co wcale nie dziwiłoby, gdyby nie fakt, że mieli koniec listopada. Pogoda załamywała się coraz bardziej i słońce nie paliło już tak mocno jak kilka tygodni wcześniej.

- Tato – powtórzył, ale tym razem był to bardziej jęk, bo nogi zaczęły się pod nim uginać.

- Stiles – usłyszał tuż przy swoim uchu Talię, jednak nie miał sił, żeby się tym przejąć.

ooo

Kiedy się ocknął, ktoś ściskał jego rękę i na pewno nie był to jego ojciec. Niewielka, ewidentnie kobieca dłoń, głaskała go też po głowie, co wydawało mu się dziwne.

- Mamo? – szepnął i od razu wiedział, że powiedział coś nieodpowiedniego, bo nagle zalała go fala żalu.

Nie musiał patrzyć w tamtym kierunku, żeby wiedzieć, że jego ojciec siedzi jak sparaliżowany kilka metrów od niego.

To nie był też ich salon.

- Stiles, czy dobrze się czujesz? – spytał Deaton, niemal od razu sprawdzając jego puls.

Potrzebował kilku chwil, aby przetrawić to pytanie.

- Nic mnie nie boli – odparł i wtulił się mocniej w dłoń, która bawiła się jego już przydługawymi kosmykami.

I jakby dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że właśnie ten dotyk niósł ukojenie, stężał i spojrzał w górę na uśmiechającą się delikatnie kobietę. Zamrugał, a potem bardzo ostrożnie zerknął na ojca, który siedział na fotelu. Talia Hale stała za nim z tym nieprzeniknionym wyrazem twarzy.

- Natychmiast odsuń się od mojego ojca! – warknął, podrywając się na równe nogi.

- Stiles, uspokój się – zaczął Stilinski.

- Niech się natychmiast od ciebie odsunie. Ona nas tutaj nie chce – dodał przez ściśnięte gardło. – Tata Allison powiedział, żebyśmy byli ostrożni – dodał i zobaczył jak oczy Talii na tę krótką chwilę błysnęły czerwienią.

- A co zrobisz, jeśli się nie odsunę? – spytała kobieta. – Jesteś w moim domu, na moim terytorium – warknęła. – Znaj swoje miejsce! – dodała odrobinę głośniej i Stiles poczuł jak kobieta stojąca za nim sztywnieje.

Nie bardzo wiedział co się dzieje, bo w pokoju zrobiło się nagle gęsto. Powietrze wydawało się tak pełne… czegoś, że z trudem oddychał. Jego serce nie chciało się uspokoić, więc zrobił jedną jedyną rzecz, która zawsze pomagała mu się skupić i zwinął dłonie w pięści, wbijając paznokcie w skórę tak mocno, że na pewno zebrała się pod nimi krew.

- Mamo myślę, że… - zaczęła kobieta stojąca za nim i Stiles spojrzał na nią z przerażeniem.

Spodziewał się raczej, że dziewczyna jest jedną z pomocnic Deatona. Odskoczył od niej momentalnie i od razu poczuł dyskomfort. Nie ból jak wcześniej, ale wiedział, że przez kolejne kilka dni to delikatne kłucie zmieni się w coś gorszego.

- Stiles – zaczął jego ojciec. – Wszystko jest dobrze. Rozmawiałem z Talią… Wezwaliśmy Deatona, gdy tylko straciłeś przytomność – poinformował go.

- Odsuń się od niej – poprosił tylko i westchnął z ulgą, gdy jego ojciec wstał w końcu z cholernego fotela i podszedł do niego. – Możemy iść do domu? – spytał.

- Obawiam się, że byłoby to wielce nierozsądne biorąc pod uwagę stan w jakim się znajdujesz – wtrącił się nagle Deaton. – Zdaję sobie sprawę, że jesteś przerażony, ale zmiany następują szybciej niż się spodziewałem. Powinieneś był do mnie przyjść, gdy tylko zacząłeś odczuwać ból – dodał weterynarz z westchnieniem.

- To nic nie zmienia – zaczął Stiles.

- To zmienia wszystko. Nosisz mojego wnuka, więc jesteś pod naszą opieką – wtrąciła Talia. – Po to przyszedłeś tutaj, prawda? Po pomoc – stwierdziła.

Stiles pokręcił bezwiednie głową, zanim zdążył się zorientować co robi.

- Chciałem porozmawiać z Derekiem – wykrztusił w końcu.

- To zrozumiałe. Mój syn będzie tutaj w ciągu kilku minut. Nie chciałam go informować o niczym przez telefon. Uznaliśmy z twoim ojcem, że będzie lepiej, jeśli obaj porozmawiacie – dodała, zerkając w stronę szeryfa z czymś dziwnym, co nie do końca mu się spodobało. – Musisz wybaczyć mi moje wcześniejsze zachowanie. Cora wspomniała, że przyjaźnisz się z córką Argentów. Nasze rodziny, jak zapewne się orientujesz, nie żyją ze sobą w zgodzie – ciągnęła dalej. – Moja podejrzliwość zatem miała swoje podstawy. Jakie podstawy ma twoja? – spytała z lekkim uśmiechem.
Stiles zamrugał za bardzo nie wiedząc co powinien odpowiedzieć. Talia nie spuszczała go ani na chwilę z oka i czuł się jak zwierze zapędzone w kozi róg. Czekające tylko na moment, gdy drapieżnik zaatakuje.

- Jesteś… - zaczął Stiles, ale Talia nie dała mu dokończyć.

- Ty też czymś jesteś – weszła mu w słowo. – Zastanawialiśmy się z Alanem jakim cudem ludzki chłopak mógłby zajść w ciążę – dodała i Stiles poczuł, że kolejne krople potu zaczęły spływać mu po plecach. – Chyba, że czegoś nam nie mówisz – ciągnęła dalej. – Ale nie ma się czego obawiać. W tym domu na pewno nie zostaniesz osądzony za to kim jesteś, czym jesteś lub czym nie jesteś.

- Czym jestem? – spytał czując nagle suchość w gardle.

- Deaton doszedł do wniosku, że w którejś z naszych rodzin, mojej lub twojej matki, musiał być wilkołak – wykrztusił w końcu jego ojciec, chyba podobnie zdezorientowany jak on. – O ile uważam teorię za szaloną, ich wszystkich za wariatów – westchnął. – Stiles, ty jesteś w ciąży – jęknął, jakby dopiero to do niego dotarło.

I Stiles podejrzewał, że może faktycznie tak było. Sam przez pierwsze kilka dni wmawiał sobie, że to niemożliwe, ale w końcu musiał stawić czoła faktom. Jemu było łatwiej. Po odkryciu, że Derek jest wilkołakiem, tylko czekał aż coś dziwnego się wydarzy. Co prawda bardziej się spodziewał, że Cora odgryzie mu głowę, ale ciąża w zasadzie nawet bardzo go nie zaskoczyła.

- Chcesz napić się herbaty? – spytała nagle kobieta, która wcześniej głaskała jego włosy.

Miała wyjątkowo delikatny uśmiech i równie ciemne jak Talia i Cora oczy. Podobieństwo było tak uderzające, że teraz wyrzucał sobie, że nie doszedł do tego wcześniej.

- Jesteś Laura – wykrztusił, wciąż czując się niepewnie.

Kobieta uśmiechnęła się krzywo, ale skinęła głową.

- Rumiankowej? – spytała ciepło.

Miała w sobie coś magicznie uspokajającego. Jako jedyna z poznanych przez niego Hale'ów posiadała coś w rodzaju ciepłej iskry, która rozgrzewała, gdy się na nią spojrzało.

Prawie zaprotestował, gdy kobieta wyszła z salonu i jej obecność po prostu znikła.
Talia tymczasem zajęła miejsce na jednym z foteli i spojrzała na niego ze zniecierpliwieniem, jakby nie odpowiedział na jakieś z jej pytań. Nie mógł sobie wciąż przytomnieć z detalami o czym rozmawiali, co nie wróżyło dobrze. Instynkt podpowiadał mu, że lepiej się mieć przed nią na baczności.

- Może usiądziecie? Nie gryzę, gdy nie jest to konieczne – zażartowała, chociaż zabrzmiało to sucho. – Laura przygotuje herbatę dla Stilesa oraz kawę dla nas. Moja rodzina przeważnie nie wraca do domu zbyt wcześnie, ale dzisiaj wieczorem urządzimy kolację – poinformowała ich.

- Myślę, że was zostawię samych – wtrącił nagle Deaton, zabierając swoją torbę. Talia nie zamierzała chyba go odprowadzać, bo nie wstała nawet, gdy mężczyzna wyszedł z pokoju.

Usłyszeli tylko jeszcze jak Alan żegna się cicho z Laurą, a potem już tylko odpalany silnik samochodu.

Stiles poczuł jak ojciec pcha go w stronę kanapy, więc usiadł jak najdalej od kobiety, która wcale nie wyglądała na urażoną.

- Spodziewam się, że Alan nie powiedział ci zbyt wiele na temat wilkołaków – podjęła. – W zasadzie nie różnimy się niczym od ludzi. Mamy rodziny, kochamy, umieramy – ciągnęła dalej. – Aczkolwiek w tym domu obowiązuje pewna hierarchia – dodała.

- Jesteś alfą. Pan Argent – zaczął i urwał, bo wspominanie Chrisa wydawało się złym posunięciem.

- Łowca opowiedział ci o tym, co uznał za słuszne – wtrąciła Talia. – Szkoda, że drogi Christopher nie wspomniał, że jeśli tylko ktokolwiek z nas dowie się, że nosisz dziecko będące członkiem watahy poprzez krew, nie będziemy mogli pozwolić ci tak po prostu odejść – dodała.

Stiles poczuł jak jego ojciec sztywnieje tuż obok niego.

- To nie jest nawet kwestia mojej dobrej woli. Jesteś pod naszą opieką niezależnie od tego czy będziesz tego chciał czy nie. Wielu ludzi mogłoby chcieć zrobić ci krzywdę, włączając w to Chrisa, o czym zapewne też nie wspomniał – ciągnęła Talia i Stiles otworzył szeroko usta, żeby zaprotestować, ale aura kobiety podpowiadała mu, że mówiła prawdę.

- Dlaczego miałby zrobić coś takiego? – spytał jego ojciec z niedowierzaniem. – Znam Chrisa od…

- Znałeś mojego męża równie długo. Nasze rodziny wprowadziły się do Beacon w tym samym czasie – przypomniała mu Talia. – Wataha, spodziewająca się rozrostu jej członków, zachowuje się dość specyficznie. Jesteśmy łatwym celem. Ograniczamy swoje terytorium, a wiedz, że my też chronimy Beacon. Łowcy nie są jedynymi, którzy patrolują ten teren – dodała.

- Więc chcesz mi wmówić, że Chris wykorzystał moje dziecko, żeby wami manipulować? – spytał jego ojciec z naciskiem.

- Przypomnij sobie jak zachowywał się mój mąż, gdy byłam w ciąży z Corą. Prawie nie wychodziłam z domu, a on zamknął firmę na prawie rok, żeby mieć mnie na oku. Dzieci zaczęły uczyć się w domu – ciągnęła dalej. – Peter nawet wrócił z podróży, żeby wymieniać go podczas patroli – dodała i jego ojcu chyba zaczęło coś świtać, bo zakrył twarz dłonią. – To bardzo na rękę łowcom, że Stiles nosi dziecko mojego syna. Watahy stabilizują się wtedy. Są bardziej przewidywalne i dużo wygodniejsze do eksterminacji – dodała, a głos załamał jej się przy ostatnim słowie.

- Chyba nie chcesz powiedzieć, że śmierć Samuela miała cokolwiek wspólnego… - urwał jego ojciec.

- A naprawdę uwierzyłeś, że został przypadkowo postrzelony na polowaniu? – zakpiła Talia. – Dlatego Peter jest uwięziony w Beacon. Wciąż czuje się w obowiązku pilnowania mnie i moich dzieci.

W salonie zrobiło się naprawdę cicho i Stiles niemal podskoczył, gdy Laura wróciła z kubkami. Dziewczyna podała mu herbatę i znowu odgarnęła jego włosy z czoła, uśmiechając się uspokajająco.

- Możesz oczywiście odrzucić ofertę zamieszkania tutaj – podjęła po chwili Talia. – Ale potrzebujesz obecności watahy. Dziecko w tobie jej potrzebuje i wiesz o tym doskonale – dodała. – Będziemy wtedy patrolować okolice twojego domu – zakończyła.

Stilesowi wydawało się, że przegapił tę część związaną z propozycją zamieszkania z Hale'ami. Nie bardzo chciało mu się wierzyć, że Allison pozwoliłaby ojcu manipulować nim, ale mogła o tym nie wiedzieć. Talia mogła kłamać, chociaż z drugiej strony nic na to nie wskazywało. A dotyk Laury był naprawdę kojący. Napięcie z jego ciała znikało momentalnie i do tej pory tylko jego matka potrafiła działać takie cuda.

- Mój syn będzie mieszkał ze mną – wtrącił się jego ojciec.

- Więc narazisz go na niebezpieczeństwo? – spytała Talia niemal natychmiast. – Gdzie będzie mu lepiej? W domu pełnym ludzi, którzy w każdej chwili dnia i nocy wyczują niebezpieczeństwo, czy pod twoim dachem, gdy nie znasz nawet wroga?
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, co pewnie Stiles uznałby za zabawne, gdyby tęczówki kobiety nie zmieniały barwy na czerwoną. Nie był pewien czy w ten sposób chciała wystraszyć jego ojca, ale jeśli tak – ta próba się nie powiodła.

- To przez twojego syna Stiles znajduje się w niebezpieczeństwie – warknął Stilinski.

- O ile dobrze sobie przypominam w tej kwestii współpracowali i Stiles jest pełnoletni – przypomniała mu zimno.

- Derek mógł pomyśleć zanim…

- Derek nie mógł przewidzieć, że Stiles posiada geny kompatybilne z naszymi – weszła mu w słowo i Stiles nagle miał dość.

Wstał pospiesznie rozlewając odrobinę herbaty, gdy odkładał kubek, a potem rzucił się do drzwi wyjściowych. Odwrócił się tylko raz, gdy jego ojciec za nim zawołał, a potem poczuł, że zderza się z czymś sporym, twardym i pachnącym żywicą. Derek złapał go w pół zanim zdążył upaść i spojrzał na niego kompletnie zaskoczony.

- Stiles?

- O Boże – jęknął wyswabadzając się z uścisku, a potem rozejrzał się wokół jak ścigane zwierzę.

Dostrzegł co prawda ich samochód, ale to jego ojciec miał kluczyki. Nie miał zresztą szans, bo Talia stała już przy nim ze zmarszczonymi brwiami.

- Wejdź z powrotem do domu – rozkazała mu tak jak kilka minut wcześniej i powietrze znowu zaczęło gęstnieć.