Rozdział 1 - po edycji

Za korektę oraz pomoc merytoryczną chciałbym bardzo serdecznie podziękować PersianWitch która nie tylko poprawiła byki, ale wniosła bardzo dużo do samej akcji opowiadania.


Opowiadanie to crossover Gwiezdnych Wojen z okresu po KOTOR2, ale przed wydarzeniami z SW:TOR z nigdy nie wydaną książką wyjaśniającą, skąd w uniwersum SW wzięli się ludzie. Bardzo lekki crossover, tylko parę nawiązań i nazw, ale zawsze.

Będę wdzięczny za wszelkie komentarze - to chleb i woda dla mojej muzy :D


Ostrza świetlnych mieczy uderzały o siebie, krzesząc snopy iskier i na krótko oświetlając wnętrze olbrzymiej świątyni. Dwa niebieskie i dwa czerwone ostrza zataczały łuki w krótkich, szybkich atakach i cofały się w próbie przechwycenia ciosu przeciwnika.

Dla obserwatora walka Jedi musiała wyglądać niczym surrealistyczna scena, malowana przez jakiegoś szalonego artystę. Jednak Dla walczących była powolnym tańcem, w którym ich naturalne umiejętności zwielokrotniała Moc. Siła, gibkość, szybkość - wykraczały poza limity ludzkiego ciała.

Potęga jakiej każdy by pragnął; potęga, która miała swoją cenę. Żadne ciało nie jest przystosowane do takich wysiłków. Mimo wsparcia przez Moc, zmęczenie po jakimś czasie brało górę, aż w końcu rezerwy energetyczne wyczerpywały się i wszystko co pozostawało to jedność z Mocą. Jednak ten stan wymagał skupienia, a skupienie męczyło umysł tak samo, jak wysiłek fizyczny męczył ciało.

- Mistrzyni! – Błąd był kwestią czasu.

Czerwonoskóra, odziana w luźne szaty mistrza Jedi Togrutanka zamarła w pół kroku i z niedowierzaniem spojrzała na czerwone ostrze przebijające jej pierś. Ostatnią rzeczą jaką usłyszała, był przeraźliwy krzyk jej młodej padawan, która teraz musiała sama stawić czoła Sithowi.

A potem ogarnęła ją ciemność.

- NIE! - Jedi przez sekundę stała jak wmurowana, patrząc na ciało swojej nauczycielki. Przed oczami przeleciały jej sceny z lat które spędziła u jej boku: pojedynek, po którym została wybrana, by zostać padawanem. Pierwsza wyprawa poza świątynię, pirat, z którym walczyła, broniąc pasażerów gwiezdnego liniowca. Wspólne śniadania, które próbowała przygotować – zazwyczaj z miernym skutkiem. Przeniosła wzrok na Sitha, czując jak złość i nienawiść zawładnęły jej sercem i skoczyła do walki. Jej ciosy stały się szybsze niż sekundę wcześniej, jednak zadawane były bez rozmysłu, bez planu.

- Tak, moja mała. - Sith parował ciosy rozwścieczonej dziewczyny cofając się powoli. - Tak, poddaj się wściekłości. Pozwól jej kierować swoimi ruchami.

- Zabiję! - Atak nieoczekiwanie przedarł się przez obronę Sitha, rozcinając mu lewą rękę. Przez parę chwil Sith próbował walczyć dwoma mieczami, ale zraniona ręka ograniczała ruchy, zmieniając drugie ostrze w bezużyteczny kawałek plazmy. Odrzucił je i zmienił styl walki, przechodzą płynnie z Jer'kai do właściwego Sithom Dun Moh. Jego ciosy z szybkich, płynnych uderzeń zmieniły się w długie, wolne, ale potężne cięcia, obliczone na wytrącenie przeciwnika z równowagi.

- Poddaj się złości, nienawiści – wysyczał - Czułaś jej ból? Ja czułem. Był taki rozkoszny, taki – oblizał wargi. - Taki smaczny.

- Zabiję!

- Poddaj się swojej złości – kusił - uderz we mnie, zabij! Zabij i twoja droga na Ciemną Stronę zostanie zakończona.

- Po moim trupie!

- Jeżeli tak musi być. - Sith nagle wyłączył ostrze swojego miecza, wytrącając dziewczynę z równowagi, a potem włączył je jednym ciosem rozcinając jej brzuch. Przeraźliwy jęk młodej Jedi tylko powiększył uśmiech na twarzy Sitha.

Uderzenie Mocy odrzuciło dziewczynę niczym szmacianą lalkę. Sith patrzył przez chwilę na zwinięte w kłębek ciało swojej ofiary, po czym podszedł do martwej Togrutanki.

- Stara jędzo – warknął, kopiąc ciało w furii. - Musiałaś zabić mojego ucznia? Teraz nikt nie będzie świadkiem mojego triumfu. - Kopnął drugi raz. - Chociaż – zamyślił się na sekundę. - Może to i lepiej. - Przez chwilę jeszcze pastwił się nad ciałem, po czym wyłączył miecz i odwrócił się w stronę wyjścia. Miał do zrobienia jeszcze parę rzeczy, a czas gonił. Kto wie, czy Jedi nie wysłali...

Coś nagle pchnęło go w pierś sprawiając, że stanął w miejscu. Chciał spojrzeć co to było, ale nie dał już rady. Nogi ugięły się pod nim i ostatnią rzeczą jaką zobaczył, była pędząca mu na spotkanie podłoga. Poczuł jeszcze uderzenie, a potem była już tylko ciemność.

Zza wejścia wyszedł niski, szczupły mężczyzna. Nosił obcisłe spodnie z ciemno-szarego materiału i podobną koszulkę, na którą narzucił kamizelkę z wieloma kieszeniami i uchwytami. Na ramię miał zarzucony snajperski karabin, w ręku trzymał długi nóż o ciemnym ostrzu. Do uda przyczepioną miał kaburę z pistoletem o długiej lufie. Nawet młoda twarz, pokryta maskującym malowaniem, pasowała do tego wzoru. Gdyby nie brak odznak formacji i dziwnie dobrane uzbrojenie, mógłby wydawać się doświadczonym żołnierzem, może zwiadowcą w akcji.

Ostrożnie przeszedł przez salę grobowca, z niesmakiem omijając ciała mistrzyni Jedi i sithyjskiego ucznia. Wolałby zarobić na swoją nagrodę w bardziej cywilizowany sposób, na przykład dosypując Sithowi czegoś do jedzenia. „Cóż, jak się nie ma co się lubi..." mruknął.

Klient chciał mieć głowę na złotej tacy: tacę kupił przed odlotem na misję, teraz czas na głowę. Nóż zatoczył krótki łuk i uderzył o posadzkę. Głowa Sitha przetoczyła się paręnaście centymetrów, sikając krwią.

- Cholerne jatki, powinienem zostać rzeźnikiem.

Zapakował głowę do ukrytego w plecaku krio-pojemnika i obszukał Sitha. Odrzucił miecz świetlny – sztuczny sithyjski kryształ nie miał wielkiej wartości. Do plecaka wędrowały nadajniki, jakiś holocron, dyski pamięci. Równie sprawnie obszukał leżącą niedaleko Togrutankę. Jedi czy nie - trupowi gadżety nie będą potrzebne, a jemu każda szczypta informacji może się przydać.

Uczeń Sitha nie miał przy sobie nic poza podstawowym sprzętem, więc łowca podszedł do dziewczyny. Nie spodziewał się niczego specjalnego, pewnie tak samo jak młody Sith nie posiadała wiele poza osobistym sprzętem. Ale miał czas, a lepiej sprawdzić, niż potem żałować.

Przewrócił Jedi na plecy i przez chwilę patrzył na jej twarz. Gdyby nie zmęczenie i ból jakie zastygły na jej twarzy byłaby całkiem ładna, skonstatował milcząco. „Szkoda" szepnął, sięgając jednocześnie do pasa opinającego dziewczynę i odsuwając osłaniające szerokie cięcie ręce. Wtedy dziewczyna drgnęła i cicho jęknęła. Mężczyzna cofnął rękę i przez chwilę przyglądał się młodej Jedi, po czym z wahaniem przysunął nóż do jej warg. Pokrył się delikatną mgiełką oddechu, na co łowca zareagował przekleństwem.

- I co ja mam z tobą zrobić? - zapytał Jedi, mimo że ta nie mogła odpowiedzieć. - Przecież nie będę cię taszczył przez całą dżunglę? Zresztą z tą dziurą w brzuchu i tak... - Wyczuwając drgnienie Mocy spojrzał w bok. Blado-błękitna postać togrutańskiej mistrzyni przyglądała się swojej uczennicy ze smutkiem, ignorując klęczącego obok mężczyznę. - O cholera, duch.

Wiedział o istnieniu duchów: jaźni istot, które umarły, ale których wola była tak silna, że nie roztopiła się w Mocy. Dostrzeganie ich, a potem rozmowy z nimi – to były pierwsze lekcje, jakie przyswoił sobie dawno temu, kiedy jedynym miejscem jakie znał była mgławica Kathol. Zanim odwiedził Kathol nie mógł używać Mocy. Jego rasa przechowywała informację o niej, ale istnienie siły mogącej kierować ich losem było nie do przyjęcia. Odsuwali się, aż w końcu odcięli się zupełnie od Mocy. Mnisi i ich techniki pozwoliły mu na używanie jej w pewnym zakresie. Mózg nadal emitował promieniowanie elektromagnetyczne, które oddziaływało z lokalnym polem EM. Energia była energią i gdy ktoś wiedział jak, mógł nią manipulować - do tego nie potrzeba midichlorianów we krwi. Ta wiedza, oraz trening jaki przeszedł w mgławicy pozwalały mu kształtować Moc. Chociaż nie było to ani łatwe, ani przyjemne i im te sztuczki bardziej efektowne, tym większy ból się później pojawiał.

Przypomniał sobie nauki mnichów i skoncentrował się, układając myśli w konkretny wzór, klnąc jednocześnie na ból, który pojawił się wraz z Mocą. W tej samej chwili Togrutanka spojrzała na niego i cofnęła się.

- Kim jesteś? – szepnęła cicho i łowca uśmiechnął się. Mnisi nigdy mu nie powiedzieli, co widzieli oczyma Mocy, gdy on jej używał, ale wszystkie duchy z jakimi do tej pory rozmawiał były albo przestraszone, albo zdegustowane. To musi być dopiero widok, pomyślał i spróbował wysłać przez Moc uspokajające sygnały.

- Kim jesteś? – zapytała ponownie mistrzyni. Mężczyzna wzmocnił koncentrację, starając się odpowiedzieć za pomocą Mocy.

- Człowiekiem, nie wrogiem.

- Człowiekiem? Zabiłeś mrocznego?

- Tak – skinął głową, chociaż wiedział, że duch tego nie zobaczy.

- Możesz jej pomóc? - Togrutanka spojrzała na swoją uczennicę. Łowca skrzywił się lekko. Dlaczego miałby babrać się w sprawach Jedi? To będzie go kosztować siły i zasoby których za wiele nie miał. No i nie za bardzo miał ochotę być niańką śmiertelnie rannej dziewczyny.

- Proszę? Ona odchodzi, ja to widzę. - Jedi złożyła ręce w błagalnym geście. – Proszę, pomóż jej.

- Takich rzeczy nie robi się za darmo, Jedi.

- Ja... - zawahała się... – Zakon ci zapłaci. Zapłaci ile będziesz chciał.

- Nie chodzi o pieniądze – wzruszył ramionami. - Ona jest w zasadzie martwa, wiesz o tym tak samo dobrze jak ja. Nie powinna przeżyć. Jej życie zmieni przyszłość, przyszłość w której nie powinno jej być. Za takie zmiany się płaci.

- Proszę? - Łowca pokręcił głową. Nie chciał mieszać się w nie swoje sprawy. Ratowanie życia nie popłaca, a dobre uczynki wracają tylko po to, żeby wpakować cię w kłopoty. Próba uratowania młodej Jedi co prawda teraz niczym nie groziła, ale już mógł sobie wyobrazić reakcję Rady Jedi...

- Rada Jedi...

- Zapłacą ci ile chcesz – entuzjastycznie powiedziała Jedi, ale łowca nie zwrócił na nią uwagi. „Myśl Kir, staruszku. Myśl," upominał sam siebie. Potrzebował dostępu do Rady, a w zasadzie do jednego z jej członków. Młoda Jedi uratowana z pojedynku z Sithem, zabity Sith... mógłby poprosić Vandara o spotkanie i gnom pewnie by mu nie odmówił, ale gdyby dzięki tej małej mógł w miarę swobodnie poruszać się po świątyni... spojrzał jeszcze raz na ducha togrutanki i uśmiechnął się pod nosem. Można powiedzieć, że jej prośba spadła mu z nieba.

- Dobrze – zgodził się Kir. - Spróbuję.

- Dziękuję – Mistrzyni uśmiechnęła się ciepło, po czym rozpłynęła w Mocy.

„Ona mi dziękuje" mruczał zdegustowany łowca, „ale to ja muszę się w tym babrać." Zaczął się koncentrować na dziewczynie i jej obrażeniach. I co z tym fantem zrobić? Przez chwilę rozważał możliwości, ale w gruncie rzeczy nie miał ich zbyt wiele. Podręczna apteczka mogła wystarczyć, ale równie dobrze mogła nie. To za duże ryzyko. Dalsze używanie Mocy skończy się jak zawsze: kacem, w którego będzie wbijał klina. Podrapał się po głowie. Jednego z drugim nie mógł łączyć, jego medykamenty nie istniały w Mocy i mógłby tej Jedi bardziej zaszkodzić niż pomóc.

Przez sekundę rozważał możliwość porzucenia padawan i poszukania innej możliwości na dostanie się do Świątyni, ale ta była chyba najlepsza. Warta nawet solidnego kaca.

- Masochizm welcome to... - zanucił i zaczął się koncentrować. Nie był lekarzem, zresztą w jego świecie dawno takich nie było. Ale poznał wystarczająco dobrze Jedi, Sithów i ich związki z Mocą. Jeżeli dostarczy Jedi wystarczająco dużo energii, to Moc powinna pomóc jej utrzymać się przy życiu. Trans leczniczy też by się przydał, ale nie wiedział jak go u kogoś wywołać. - Módl się do swoich bogów, mała, żeby to co robię wystarczyło.

Gdy krwawienie zaczęło się zmniejszać, Kir odciął się od Mocy i przyłożył czoło do podłogi. Przez krótką chwilę rozkoszował się chłodem kamieni. „Bogowie, jak mnie boli głowa". W końcu wziął młodą Jedi na ręce i wstał. Przez parę sekund walczył z zawrotami głowy, po czym niezbyt pewnym krokiem ruszył do wyjścia. Okręt ukrył w świątyni obok, niedaleko, ale marsz przez dżunglę z ranną był znacznie bardziej uciążliwy niż skradanie się za Sithem.


Wnętrze pomieszczenia medycznego było ciemne, gdzieniegdzie tylko błyskały błękitne światełka. Pod jedną ze ścian ustawiono prosty, metalowy stół na którym leżała młoda Jedi. Nad nią zwieszała się kula medycznego robota, a kilka wąskich, ciemnych macek wyglądało, jakby były przyspawane do jej powierzchni. Dotykały one delikatnie dziewczyny, czasami rozczepiając się na mniejsze, czasami przekształcały się w narzędzia – jeszcze innym razem wnikały pod skórę Jedi. Aparatura cicho popiskiwała, jakby macki porozumiewały się między sobą.

Łowca ponuro spoglądał na robota i jego pacjentkę. Aż za dobrze zdawał sobie dobrze sprawę, że procedura wyczerpie niemal do końca jego zapasy. A wizyta w „domu", jak nazywał okręt-matkę, wcale go nie cieszyła. Okręt przypominał mu dom, a to nie były miłe wspomnienia.

Hologram z informacjami o stanie zdrowia Jedi pojawił się tuż przed nim: Kir przeczytał go i podszedł do łóżka z leżącą dziewczyną. Odgarnął przepocone włosy z jej czoła i przyglądał się w milczeniu jak robot kończył pracę, zamykając brzuch dziewczyny. Czarno-niebieska rzeka nanitów wypłynęła z jednej z macek i skoncentrowała się dookoła rany. Nanity stworzyły cienką pajęczynę nad raną, po czym ściągnęły jej brzegi. Zrośnięcie się tkanek potrwa trochę, ale jeżeli Jedi nie będzie się bardzo starać, to nie powinna mieć większych problemów niż ból. Ale z tym powinny poradzą sobie leki.


Dziewczyna drgnęła i łowca przeniósł wzrok z powrotem na jej twarz. Widząc drżenie powiek ponury wyraz na moment zniknął, zastąpiony uśmiechem. Wyglądało na to, że jednak się udało.

Leżąca na stole Jedi powoli otwierała oczy, starając się zorientować, gdzie jest i uporządkować myśli. Pamiętała walkę, pamiętała tego dziwnego potwora utkanego z ciemności i ducha mistrzyni, ale co potem? Wszystko zniknęło i wrócił palący wnętrzności ból.

Gdzie teraz jestem, zaczęła się zastanawiać, oglądając ciemne ściany. Nie wyglądało to jak świątynia w której walczyła, ale mroczne pomieszczenie nie napawało optymizmem. Próbowała pokonać ogarniającą ją panikę. Sith ją uratował i teraz więzi? Tylko po co, przecież jest tylko padawanem, nic nie wartym, młodym padawanem.

- Obudziłaś się wreszcie – Jedi na chwilę zobaczyła twarz swojego „wybawcy". Młodą i nieskażoną Ciemną Stroną Mocy. Spróbowała się podnieść, ale łowca chwycił ją za ramię i delikatnie pchnął z powrotem. - Ostrożnie.

Ust dziewczyny dotknęło coś mokrego. Westchnęła z ulgą, gdy wargi wchłonęły wilgoć z gąbki.

- Jeszcze – wyszeptała.

- Nie mogę dać ci pić. Jeszcze nie – odezwał się Kir. - Doktorek nawodni twój organizm, ale na normalne picie będzie musiała poczekać. Rany jeszcze dobrze ci się nie wygoiły.

Z góry opuściły się dwa czarne węże. Szarpnęła się w panice, ale ból w brzuchu błyskawicznie odebrał jej chęć oporu. Macki przyssały się do jej ramion. - Śpij – usłyszała.

- Nie chce mi się spać – zaprotestowała. Ale powieki same zaczęły jej opadać. - Nie chcę mi... się... spa...ć.


Świadomość wróciła do niej równie nagle, jak wcześniej odpłynęła. Ból zniknął, a wraz z nim otumanienie. Znowu mogła trzeźwo myśleć. Stłumiła westchnienie. A więc była nie wiadomo gdzie, nie wiadomo w czyich rękach. Pewnie sithyjskich, chociaż nie rozumiała dlaczego mieliby się nią interesować. Dla ich wywiadu będzie bezwartościowa, nie miała przecież żadnych informacji – była padawanem, a nie rycerzem. Po co więc? Potrzebowali rozrywki, niewolnicy?

Oblizała spierzchnięte wargi. Pragnienie powoli dawało o sobie znać. Przypomniała sobie mokrą gąbkę i młodego opiekuna. Może da jej teraz coś do picia? Sięgnęła na zewnątrz Mocą i ku swojej uldze spostrzegła, że nie zaaplikowali jej inhibitorów. Ale i tak ledwo była w stanie się skoncentrować.

W sali nikogo nie było, ale spróbowała zawołać. W końcu musiał tu być jakiś system obserwacyjny. Samej by jej nie zostawili.

- Pić – z gardła wydobył się tylko chrapliwy szept. „Kurcze" pomyślała „tak to sobie mogę wołać do końca świata." - Pić! - Spróbowała jeszcze raz. Wcale nie zabrzmiało to lepiej, ale usłyszała jakiś ruch, a po chwili poczuła przytkniętą do warg słomkę. Do gardła wpadło jej parę kropel.

- Jeszcze? - Ze słomki popłynął ożywczy strumień wody. Zwykła woda, ale dla dziewczyny i tak lepsza niż najwspanialsze koreliańskie wino.

- Co się stało? - Poszukała wzrokiem opiekuna, nie znalazła go, więc lekko się uniosła. Ku jej uldze ból nie był tak straszny jak wcześniej. Obok łóżka siedział ten sam młody mężczyzna co wcześniej. Ogarnęła wzrokiem niewielką salkę w której się znajdowali, ale nieznane urządzenia i materiały tylko pogłębiły jej podejrzenia, że była w rękach Sithów.

- Pamiętasz walkę? - Skinęła głową. - Udało mi się opanować krwotok i ustabilizować cię na tyle, że mogłem cię przenieść na swój okręt i podłączyć do Doktorka.

- Jak długo?

- Prawie dwie doby.

„Dwa dni" szepnęła do siebie. „Przywracali mnie do życia przez dwa dni. Dlaczego tak im na mnie zależy?" Spojrzała na swojego opiekuna. Mężczyzna przyglądał jej się, a raczej patrzył w jej stronę. „Dwa dni?" Nic dziwnego, że była taka słaba i rozbita. Pociągnęła nosem czując wzbierające łzy.

- Mocy - zmarszczyła nos. - Co tu tak śmierdzi?

- Nie da się ukryć, że ty.

- Ja?

- Ludzkie ciało w wypadku takich ran jak twoje traci kontrolę nad... niektórymi mięśniami. Ale nie martw się. Doktorek mówi, że można cię bezpiecznie podnieść, więc zaraz doprowadzimy cię do stanu używalności.

Jej opiekun przysunął do łóżka stolik z miską i ręcznikami. Jedi spojrzała na niego z niepokojem.

- Co chcesz zrobić?

- Umyć cię, moja panno. - Uśmiechnął się do niej przekornie.

- Co?

- No, umyć cię. - Postawił miskę na półeczce obok łóżka. - Wiesz: woda, mydło.

Popatrzyła na niego jak na idiotę. Umyć ją. Co ona, sama pod prysznic nie może wejść? Dzieckiem nie jest, może jeszcze przewijać ją – Hej! - Zaprotestowała, gdy zrzucił z niej cienki koc. Szarpnęła się, próbując się podnieść, ale ból nagle o sobie przypomniał i z jękiem opadła na posłanie.

- Nie tak gwałtownie – usłyszała. Wściekła spojrzała na niego, ale opiekun nic sobie z tego nie robił. Zdjął ze stolika wąski ręcznik i okrył jej biodra. Jedi zaczerwieniła się, ale nic nie powiedziała. Była w niewoli, co mogła zrobić? Złożyć skargę? Jak będzie protestować to nie wiadomo co jej zrobią. Przynajmniej ją zasłonił tam, gdzie trzeba.

Poczuła delikatne dotknięcie mokrej gąbki. Mimowolnie napięła mięśnie. „Jestem Jedi" myślała, starając się skoncentrować i rozluźnić. „Jestem Jedi i nie dam mu tej satysfakcji" powtarzała w myślach, ale nic to nie dawało. Każde dotknięcie gąbki było jak smagnięcie gorącym biczem. Najgorsze dopiero jednak przyszło, gdy poczuła, jak ściąga okrywający ją ręcznik i delikatnie rozchyla jej nogi. Zacisnęła mocno powieki. „Mocy, niech on wreszcie skończy" błagała w myślach przy każdym dotknięciu. W końcu wytarł ją do sucha i delikatnie podniósł. Usiadła na łóżku i popatrzyła na niego, czując, jak płonie jej twarz. Nikt nigdy jej tak nie traktował, no, może matka gdy była dzieckiem, ale tego nie pamiętała! Mimo wstydu czuła się lepiej niż przed „operacją" - zniknęła warstwa potu, kurzu i brudu, które do tej pory szczelnie okrywały jej ciało.

- Dziękuję – cicho szepnęła. Mężczyzna uśmiechnął się i zarzucił jej na ramiona cienki koc.

- Przygotowałem dla ciebie kwaterę. - Skinęła głową i zsunęła się z łóżka, zaciskając z bólu zęby. - Hej, ostrożnie. - Poczuła jak wziął ją na ręce. - Zaniosę cię.

Jęknęła cicho, ale nawet nie próbowała się wyrwać. Zaniósł ją do niewielkiej kajuty i położył na łóżku. Zdziwiona Jedi rozglądała się dookoła. Kajuta wyglądała wyjątkowo niestandardowo. Może niezbyt przestronna, ale z całą pewnością niezwykła. Wyłożone tapetą ściany, z koronkowymi firankami zasłaniającymi bulaj, za którym migotał błękit nadprzestrzeni. Delikatne, drewniane meble z piękną toaletką wyglądającą jak z jakiejś holonoweli. I chyba używaną.

- Kwaterę urządziła pewna młoda dama, dawno, dawno temu. - Wyjaśnił, widząc jej spojrzenie. - Dostałem wyposażenie razem z okrętem. - Wzruszył ramionami. - Przynajmniej się do czegoś przydało.

- Aha.

- Zostawię cię na parę minut samą, spróbuję upichcić to coś, co zalecił Ci doktorek. Nad łóżkiem jest półka z książkami: nie powinno ci się nudzić.

- Dziękuję, ale spróbuję sobie trochę pomóc.

- Na twoim miejscu darowałbym sobie używanie Mocy. - Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona i trochę przestraszona. - Moc jest jak chemia. Pozwala ci dokonywać rzeczy niemożliwych, ale jeżeli będziesz jej używać zbyt często, nie dość, że się uzależnisz, to jeszcze osłabisz swój organizm. Zaufaj swojemu ciału. Ono najlepiej wie, co jest dla niego dobre.

- Mówisz, jak jakiś mistrz.

- Może nim jestem. - Odpowiedział tajemniczym głosem i odwrócił się do wyjścia.
- Jak ty się w zasadzie nazywasz? - Zapytała nagle. Mężczyzna zatrzymał się.
- Hm, mów mi Kir. - Zerknął przez ramię.
- Kir? Kir...
- Tylko Kir. A ty, piękna Jedi?

- Taia.
- Tylko Taia – uśmiechnął się.
- Taia Starr.
- Miło mi, Taiu. A teraz wybacz, bo jak cię nie nakarmię, to Doktorek zmyje mi głowę – z tymi słowami wyszedł z kwatery.

Jedi zamknęła oczy, ale dziwne słowa Kira nie pozwalały się jej skoncentrować. "Moc jest jak chemia. Pomaga, ale zbyt często używana, uzależnia". W końcu otworzyła oczy i sięgnęła po książkę. I tak była tu uwięziona. Równie dobrze mogła poczekać, oszczędzając siły na próbę ucieczki.