1.

- Houston, mamy problem!- wypaliła dr Temperance Brennan, zamykając za sobą drzwi gabinetu swojego partnera, Agenta Specjalnego FBI, Seeley'a Bootha.

- Dzień dobry, tobie też, Bones!- zachichotał mężczyzna, widząc niepewny wyraz twarzy pani antropolog, po czym dodał: - Czy mi się wydawało, czy ty właśnie użyłaś popkulturowego powiedzonka?

Teraz już śmiał się zupełnie głośno, ostrożnie odchylając się na swoim zdradliwym fotelu, dzięki któremu, już kilka razy, zaliczył upadek na podłogę. Tym razem jednak, chociaż szczerze rozbawiony jej tekstem, postanowił zrobić wszystko, by uniknąć podobnego wypadku. Był, co prawda, w świetnej formie fizycznej, ale jego plecy miały swoje ograniczenia, choć bywały też i przyjemne momenty, gdy bolały, bo to zawsze był dobry powód, by Bones je nastawiła…

- Dlaczego tak cię to dziwi, Booth?- zirytowała się jeszcze bardziej, niż poprzednio.- Przecież sam mówiłeś, że powinnam pracować nad swoimi socjalnymi umiejętnościami, by lepiej rozumieć interakcje pomiędzy ludźmi, którzy mają niższe IQ, niż ja…- ciągnęła. – Powiedzonka mają mi podobno pomagać we wtapianiu się w środowisko szarych jednostek ludzkich…

- Coś w tym stylu, Bones…- mówił, wciąż nie przestając chichotać. – Tylko, że ja powiedziałem to po angielsku…- dodał.

- A ja, nie?- uniosła brwi, całkowicie zbita z tropu.

- Nie, Bones. To był język zezulców, z którego próbuję cię wyleczyć…- wyjaśnił..

Zrozumiała, o co mu chodziło, ale ostatnią wypowiedź postanowiła puścić mimo uszu. Mieli teraz większy problem…

Jej milczenie go zaintrygowało, więc przerwał chichot, spojrzał na nią uważniej i wskazując krzesło naprzeciw swego biurka, gestem poprosił, by usiadła. Zrobiła to, lecz po chwili, znów wstała, niezdecydowana, czy powinni rozmawiać o tym „problemie" w budynku federalnym.

- Co się dzieje, Bones?- zapytał, kiedy nadal nie powiedziała ani jednego słowa więcej.

Obrzuciła go spojrzeniem pełnym wahania i wreszcie się odezwała…

- Lunch?- zaproponowała cicho. Wiedziała, że było zbyt wcześnie, ale to nie było najlepsze miejsce na tego typu rozmowę.

Spojrzał na zegarek. Była 11.00. Zasadniczo wychodzili na posiłki około 13.00 lub 14.00. Skoro przyjechała tak wcześnie, musiała mieć ważny powód. Bones nie zwykła tracić choćby jednej, cennej godziny, którą mogłaby poświęcić swoim ukochanym kościom, a skoro nie mieli sprawy, musiało chodzić o coś innego…

- Pewnie! Royal Dinner?- odparł swobodnym tonem i obdarzył ją jednym z tych gigawatowych uśmiechów, które przeznaczone były tylko dla niej, i które (co skrzętnie ukrywała), rozmiękczały jej kolana. Kiedy kiwnęła twierdząco głową, wstał założył marynarkę i zwyczajowo położywszy swą dłoń na jej plecach, wyprowadził partnerkę z biura, kierując oboje ku windzie. Nie zadawał jej żadnych pytań. Wiedział, że wolałaby najpierw opuścić budynek. Znał ją przecież, jak nikt inny, może nawet lepiej, niż ona sama. Ktoś mógłby to uznać za idiotyczne, ale taka była prawda. Booth widział w niej wszystkie te cechy, istnieniu których, ona zaprzeczała. Widział w niej ciepło, czułość, troskliwość, wrażliwość i jeszcze te dwie rzeczy, których jeszcze do niedawna, całkowicie do siebie nie dopuszczała, a względem których, zaczęła się wreszcie otwierać (nawet nie zdając sobie z tego sprawy), czyli chęć znalezienia prawdziwej miłości i chęć macierzyństwa. Seeley odkrył tę nietypową stronę Temperance pewnego letniego popołudnia, gdy poszli wraz z Parkerem do parku. Tamtego dnia była wyjątkowo cicha i jakby nieobecna. Nawet nie zauważyła, że niemal przez cały czas ukradkiem studiował jej twarz. Kiedy patrzyła na jego syna i na wszystkie te pary spacerujące alejkami, uśmiechające się do siebie, lub po prostu czule objęte, w jej oczach dostrzegł tęsknotę i uśmiechnął się. Stanowczo, jeszcze dało się ją uratować przed zupełną izolacją. Pełen nadziei postanowił, że poczeka, że ją wesprze i pomoże zrozumieć, że także ona zasługuje na miłość. W głębi serca, pragnął być tym, który da jej tę miłość i wszystko inne, czego mogła pragnąć. Od tamtego dnia, starał się, jak mógł, choć wiedział, że nie będzie łatwo ją przekonać. Nie poddawał się jednak, bo przecież z Brennan, nigdy nie szło łatwo, ale kiedy już coś się z nią zwojowało, to bez wątpienia, było to warte każdej poświęconej sekundy…

- Co się stało, Bones?- zapytał, kiedy wreszcie zajęli swoje stałe miejsce pod oknem Royal Dinner i czekali na kelnerkę.

Spojrzała mu w oczy i widziała autentyczną troskę, jednak mimo to, wcześniejsza odwaga, z którą wchodziła do jego biura, nagle ją opuściła. Jak zareaguje, gdy się dowie? Zdenerwuje się? Odejdzie? Zostawi ją, jak wszyscy inni? Tego by chyba nie zniosła. W całym jej życiu, tylko Booth był jej jedyną „stałą", jedynym pewnikiem. Nie wiedziała, kiedy tak się od niego uzależniła, ale fakt pozostawał faktem. Seeley, był jej powietrzem, ziemią pod jej stopami, jej opoką i jej człowieczeństwem. Bez niego, była pusta. Czy jej ukryte pragnienia były warte utraty jego przyjaźni? Czy mogła zaryzykować jego odejście? Z drugiej strony, miał prawo wiedzieć. To powinna być też jego decyzja. Była mu winna prawdę…

- Jestem w ciąży…- wyszeptała wreszcie. – To twoje dziecko.

TBC