Simon i Raphael. Tak właściwie nie mają ze sobą nic wspólnego, ale... no dobra. Mają. Raphael zrobił z młodego wampira, uratował go i tak dalej. Simon zawsze się pałęta tam, gdzie nie trzeba.
Innymi słowy, dwie takie postaci, których zazwyczaj nigdzie się nie chce widzieć razem, ale jednak korci.
I do korciło.
Co do tytułu, lojalnie przyznaję, że nie jestem pewna, czy "stagnacja egzystencjalna" ma jakiś sens, ale w jakiś sposób pasowała. Cóż. "Niech żyje woooolność, woooolność i swoboda!", albo coś takiego... w ten deseń w każdym razie.
Miłego czytania, drodzy nieszczęśnicy!
Sakuja ;)
Wampirze walki ze stagnacją egzystencjalną
Simon wszedł do Dumort cicho, była noc, a on nie wiedział gdzie się udać. Panował spokój, większość wampirów wybrała się już na łowy. Ale wiedział, że w tym miejscu zawsze znajdzie jedną osobę.
-Raphael?
Rozejrzał się wokół niespokojnie, wszedł na wyższe piętra i zajrzał do piwnicy. Znalazł go w jednym z malutkich pokoików o zielonych ścianach. Ponoć zielony miał kojący wpływ na porywcze osoby... Ponoć.
Wampir, zdawałoby się spał… Nie! On naprawdę spał.
Leżał na miękkiej kanapie, której zapewne nie było tu wiele lat wcześniej, więc musiała być nowa i spał.
Simon przełknął ślinę i podszedł. Zagryzł wargę nerwowo, drżącymi palcami przykrył Santiago i wyszedł szybko. Zbliżanie się do śpiącego wampira wymagało głupoty, heroizmu i skłonności samobójczych, ale podejście do Raphaela w stanie snu było jawnym zamachem na własne życie.
Postanowił wpaść kiedy indziej…
Raphael przebudził się późną nocą, zamrugał kiedy odkrył, że został przez kogoś przykryty. Jakby mógł odczuwać takie rzeczy, jak chłód... Ziewając wstał, czuł bardzo intensywny, znajomy zapach.
Tylko jedna osoba byłaby w stanie szukać go w centrum hotelu, wśród najmniejszych pokoi, a potem przykryć go i tak po prostu wyjść.
Wstał, do świtu zostało kilka godzin, postanowił odwiedzić go i podziękować, a także dotrzymać mu towarzystwa.
Tylko samotność i tęsknota pchają „ludzi" do tak spontanicznych zachowań.
To było tak niepozorne, chłopak siedzący na dachu ponurego bloku i gapiący się w gwiazdy… tak częste pośród ludzi, ale on nie był człowiekiem.
Santiago usiadł obok „Chodzącego za dnia" i westchnął cicho.
Nocne powietrze było czarujące. Noc pełna gwiazd uwodziła swoim pięknem.
Nie odzywali się do siebie, chociaż kilka chwil wcześniej mieli sobie tak wiele do powiedzenia. Santiago wpatrywał się w niego.
-Gwiazdy są przepiękne.
-Owszem - mruknął ponuro Simon i odwrócił się do niego.
Noc wokół była gęsta i ciemna, gwiazdy i księżyc uwodziły swym blaskiem, mgła zasnuwała wypełnione muzyką i gwarem ulice Nowego Jorku.
A na dachu ponurego, szarego bloku siedziało dwóch młodych mężczyzn - jednak wciąż chłopców. Dwa wampiry złączone w tak ludzkim odruchu… czynie…
Oni dwoje odurzeni nocą, złączeni w namiętnym pocałunku, wyrywający się w rozpaczy okrutnej samotności.
