Akcja opowiadania rozgrywa się w trakcie „His last vow", a konkretniej dotyczy ucieczki Sherlocka ze szpitala. Elementy Sherlolly, jak to u mnie, półkanonicznie. Publikuję, bo potrzebuję sobie poprawić humor.
Gdzie nikt nie szuka
Pomóż. SH.
Molly oddzwoniła po pięciu minutach, przerażona, dlaczego Sherlock wysyła jej taką wiadomość ze szpitala. Widziała go dwa dni temu, otumanionego morfiną, a kolorytem niezbyt różniącego się od zwłok w kostnicy. Co takiego się stało, że potrzebował jej pomocy? Przestraszyła się jeszcze bardziej, bo dopiero za drugim razem udało jej się dodzwonić.
- Sherlock? Co się dzieje? Nie odbierałeś...
- Cześć, Molly. Ymm, przepraszam, telefon mi spadł - odezwał się Sherlock w słuchawce. Brzmiał na nieco zadyszanego.
- Jak się czujesz? - spytała.
- Niee-źle - usłyszała nieszczerą odpowiedź. - Molly, muszę cię prosić o przysługę.
- O co chodzi? - patolog mimowolnie przystanęła na korytarzu w drodze do szafek. - W czym problem?
- Potrzebuję przyzwoite spodnie, buty i płaszcz - wyjaśnił Sherlock. - Koszula też by się zdała. Muszę wyjść ze szpitala.
- Sherlock... - westchnęła Molly. - Ja wiem, że to żadna przyjemność leżeć w szpitalu, ale gdzie niby chcesz iść? Nie jesteś w dość dobrym stanie, żeby...
- Molly, nie chodzi tu o moją nudę - żachnął się Sherlock, ale zaraz złagodniał. - Proszę. To bardzo ważne. Nikt nie może się dowiedzieć, szczególnie John i Mary... Proszę.
Molly przygryzła wargę. Już raz słyszała podobną prośbę wypowiadaną w taki sposób. Wiedziała, że nie odmówi pomocy.
- Przyjadę za godzinę - obiecała. - Wyjaśnisz mi, o co chodzi - oświadczyła zaraz.
- To może być... Skomplikowane - odpowiedział detektyw po chwili milczenia. - Nie wiem, czy to leży w mo...
- Powiesz mi, a ja zdecyduję, czy to faktycznie tak ważne, by ryzykować twoim zdrowiem - przerwała mu Molly. Niedbałe podejście Sherlocka do własnego zdrowia kompletnie ją rozstrajało. - I jest jeszcze jeden warunek.
- Tak? - Teraz w głosie Sherlocka pobrzmiewała rezygnacja. - O co chodzi?
- Gdziekolwiek pójdziesz, idę z tobą - zastrzegła patolog z całą stanowczością, na jaką było ją stać.
- Nie ma mowy! - obruszył się detektyw.
- Sherlock, to nie podlega dyskusji - podkreśliła Molly, ucinając protesty. - Nie pozwolę ci iść gdziekolwiek samotnie w takim stanie. A jeśli mi nie obiecasz, że nie ruszysz się na krok z pokoju, dopóki nie przyjadę, w tej chwili dzwonię do wszystkich, od Johna po Mycrofta - zagroziła. - Mówię poważnie.
- Wiem - westchnął Sherlock w słuchawkę. - Masz moje słowo, że nie zrobię nic bez ciebie... Przyjedź najlepiej po pierwszej, będzie spokój po obchodzie.
xxx
- A więc? O co chodzi? - zapytała Molly godzinę później, kładąc na łóżku torbę z ubraniem. Miała poważne wątpliwości, czy powinna była się na to godzić, bo Sherlock wyglądał raczej niezdrowo, choć po prawdzie nie spodziewała się niczego innego.
- Potrzebuję spotkać się z osobą, która do mnie strzelała - odparł Sherlock, zmieniając ustawienie oparcia do pozycji półsiedzącej. - Na moich warunkach.
- Zwariowałeś? - syknęła Molly, w ostatniej chwili powstrzymując się od krzyknięcia. - Albo jesteś naćpany.
- Chciałbym być - skrzywił się Holmes. Molly zerknęła na skręconą morfinę i bez słowa zwiększyła dawkę. - Przeszkadza w myśleniu.
- Ale działa - zauważyła patolog, widząc, że Sherlock się rozluźnia. - Właśnie, kto cię postrzelił? Greg mówił, że lekarze nie pozwolili cię przesłuchiwać.
- A ja robiłem wszystko, żeby tego nie zrobili - dodał Sherlock. - Na tym polega problem, nie mogę powiedzieć głośno, kto to był, żeby nie zniszczyć Johnowi życia.
- Sherlock, to przestaje mieć sens - zauważyła Molly. - Wiesz, kto strzelał, nie chcesz przyznać głośno i chcesz się z nim spotkać, a wszystko po to, żeby chronić Johna - powtórzyła pytająco, a detektyw skinął głową. - Więc kto strzelał?
Sherlock zawahał się tylko na moment. Zlustrował Molly wzrokiem, a potem odpowiedział.
- Mary Watson.
- Słucham?
- Mary - powtórzył Sherlock ze zniecierpliwieniem. - Mam swoje podejrzenia co do jej motywów, ale muszę je poznać. Nie zmuszę jej do rozmowy tutaj, leżąc w łóżku, a tym bardziej w obecności Johna. A John, jak mu powiem wprost, najpewniej uzna, że bredzę - zaczął szybko tłumaczyć. - Muszę dorwać Mary samą. Jeśli zniknę ze szpitala, zaczną mnie szukać, Mary też, bo po pierwsze, wzbudziłaby podejrzenia, a po drugie może się tym zaniepokoić. Wystarczy poczekać, aż się rozdzielą, i zaaranżować spotkanie.
- Więc chcesz stąd wyjść i co, przyczaić się na parę godzin? - upewniła się Molly. - Gdzie?
- W żadnym z miejsc, o których wiedzą John i Mycroft - odparł Sherlock. - Coś wymyślę. Zadowolona z wyjaśnień?
- Nie - Molly przytrzymała detektywa, nim usiadł.
- Co jeszcze? - jęknął Sherlock.
- Nie zgadzam się na żadne meliny. Jesteś świeżo po operacji, masz połataną wątrobę i nie ma mowy, żebyś to zapaskudził - oświadczyła Molly. - Skoro masz przeczekać parę godzin, jedziemy do mnie.
- Dobrze - potaknął bez namysłu Sherlock i tym razem usiadł. Wyjął z torby spodnie, ale nim zrobił z nich użytek, Molly mu je zabrała. - Co tym razem?!
- Leż, ja to zrobię. Nie schylaj się i nie ruszaj, jeśli nie musisz - poleciła i odgarnęła szpitalne prześcieradło. Rozbierała w kostnicy tyle sztywniaków, że ubranie bądź co bądź współpracującego Sherlocka w spodnie nie sprawiło jej najmniejszych problemów. Skoro mieli pojechać do jej mieszkania, na razie darowała sobie przekładanie koszuli.
- Pod łóżkiem jest torba - powiedział Sherlock, gdy Molly skończyła z butami. - Mogłabyś?
Zgodnie z prośbą Molly wyjęła torbę i znalazła w środku sterylnie zapakowane igły i woreczki z kroplówką.
- Skąd to wytrzasnąłeś? - zapytała zaskoczona. Nie sądziła, że Sherlock tak się przygotuje.
- Billy wykradł - wyjaśnił. - Bez morfiny długo nie pociągnę, a jeść nie bardzo mogę... Będziesz umiała podłączyć - bardziej stwierdził niż zapytał. Ostrożnie spuścił nogi z łóżka i wstał, przyjmując oferowaną przez Molly pomoc.
- Dasz radę? - zapytała z powątpiewaniem Molly, patrząc jak Sherlock idzie przez pokój. Detektyw obrócił się do niej i zmarszczył brwi, skonfundowany.
- To nie są moje rzeczy - oznajmił. - Luźne.
- A skąd miałam wytrzasnąć twoje? - odpowiedziała pytaniem Molly. - To są spodnie po Tomie, jakoś zostawił - wzruszyła ramionami.
- Aha... Nie pytam. - Z pomocą Molly detektyw włożył płaszcz, również nie swój, i pozwolił się chwycić pod ramię. Miał nadzieję, że poprawnie oszacował swoje możliwości, bo w przeciwnym razie Molly się wścieknie i wystraszy. Wszystko, co musiał w tej chwili zrobić, to dojść do jej samochodu. Był dostatecznie ululany morfiną, by mieć nadzieję na powodzenie.
- Otwórz okno - poprosił, nim wyszli. Widząc zdziwione spojrzenie Molly, wyjaśnił z ironicznym uśmiechem. - Niech się zastanawiają, którędy zwiałem.
- Zdajesz sobie sprawę, że nikt rozsądny nie uwierzy w twoje wychodzenie oknem z drugiego piętra? - Spytała Molly, ale zgodnie z prośbą podciągnęła żaluzję i otworzyła okno. - I potem co, po gzymsie do schodów pożarowych? Mało prawdopodobne.
- Ale odpowiednio dramatyczne.
Molly przerzuciła sobie torbę przez ramię i ponownie objęła Sherlocka. Tak idąc, mieli szansę zostać uznani za parę, zadowoloną z faktu, że jedno z nich zostało właśnie wypisane ze szpitala. Objęci, doszli do windy nie zauważeni przez nikogo, ale tam patolog zatrzymała się, tknięta.
- Zaczekaj, zmiana planów - oświadczyła.
- Hmm? - zdziwił się Sherlock. - Jest w porządku.
- Dalej pojedziesz - odparła Molly. W zaułku przy windach stał wózek inwalidzki i zamierzała z niego skorzystać. - Siadaj i nie protestuj, zaparkowałam dość daleko.
Sherlock zgodził się, choć wychodziło na to, że w całym tym przedsięwzięciu był bardziej zależny, niż by sobie tego życzył. Osunął się ostrożnie na wózek i pozwolił Molly przejąć stery.
