- Hej, kto śmie…! – usta Freda ułożyły się w idealnie okrąglutkie „o", kiedy dostrzegł, czyja to sprawka – Hermiono! Jak możesz robić mi coś takiego? – gdy zobaczył, że jego słowa nie wywołują absolutnie żadnej reakcji, chwycił się jedynego, co mogło go w takiej chwili uratować:
- Hermiono, ty, która zawsze uczyłaś nas, że należy przestrzegać zasad? Gdzie teraz masz zasady dobrego wychowania? Gdzie zasada koleżeństwa? – jego głos zabrzmiał tak rozpaczliwie smutno, że dziewczyna nie wytrzymała i roześmiała się w głos.
- I na dodatek śmiejesz się z mojego nieszczęścia! Czy to tak powinni postępować prefekci, Hermiono? – uśmiech zszedł jej nieco z ust, ale nadal nie wydawała się zbytnio przejęta życiową tragedią rudzielca. Machnęła tylko ręką i przysiadła obok niego na kanapie naprzeciwko kominka, podwijając nogi pod siebie.
- Nie jest ci żal biednego chłopca, Hermiono?
- A czy to nie wy uczyliście mnie łamania zasad, hm?
- Ale nie sądziłem, że wykorzystasz to w tak podły… niehermionowy… nieludzki sposób!
- Fred, proszę cię, daj spokój…
- Zobacz, jak strasznie jest mi przykro. Chyba z tego smutku nie będę mógł wymyślić żadnego nowego dowcipu przez następny tydzień! – zmarszczył brwi w zadumie nad swoim losem, a Hermionie wydało się, że z drugiego kąta pokoju wspólnego dobiegł ją jęk zawodu grupki drugoklasistów wpatrzonych oczami jak spodki w scenę rozgrywająca się właśnie na kanapie przed kominkiem. Uznała jednak, że ponieważ jest piątek wieczór, miało prawo jej się przesłyszeć. Drugoroczni podziękowali jej w duchu za ten fakt, pilnie nastawiając uszu na dalszą część przedstawienia.
- Ależ to fantastyczna wiadomość, Fred!
- Jest mi tak smutno, że moje włosy tracą rudy kolor, popatrz tylko! Nie wstyd ci?
- Ani troszkę – uśmiechnęła się do niego, przechylając głowę w bok, czym wprawiła w ruch setki skaczących sprężynek własnych włosów.
- Wiesz… Zawiodłem się na tobie.
- Och, dajże już spokój, no naprawdę! – nie wytrzymała, gdy chłopak w teatralnym geście złapał się za pierś i z zapałem zaczął kontynuować wysuwanie swoich racji:
- Nie dam ci spokoju już nigdy, sprawię, że twoje sumienie będzie cię prześladowało do końca twoich dni, spowodowałaś bowiem, że smutek wtargnął w moje dotychczas szczęśliwe życie i…
- FREDZIE WEASLEY! To tylko kanapka z indykiem!
- To była Moja Idealna Kanapka Dnia. Zjadłaś mi ją, Hermiono – wycelował w nią oskarżycielsko palcem, dźgając miejsce pomiędzy piersiami w geście oskarżenia. – Jesteś winna zjedzenia Mojej Idealnej Kanapki Dnia!
- Dobra. Poddaję się – podniosła ręce do góry, patrząc ze zrezygnowaniem na wygięte w smutku usta Freda – Co mogę dla ciebie zrobić teraz, gdy twoja idealna kanapka leży sobie spokojnie w moim żołądku?
- Zrób mi lepszą.
- Ooo, nie! Wiesz, że nie mam zamiaru wykorzystywać tych biednych skrzatów do niczego więcej ponad to, do czego są zmuszane dzień w dzień przez całe swoje życie!
- Hermiono, one to lubią.
- Nie, po prostu nie!
- To zrób mi ją sama.
- Ugh… W sumie… No, dobrze. – na jego twarzy pojawił się uśmiech szerszy, niż pozwalała na to biologia człowieka, a przynajmniej tak jej się wydawało. Złapał ją za rękę i zanim zdążyła się zorientować, była już przeciągana przez dziurę pod portretem Grubej Damy. Kobieta krzyknęła oburzona nagłą pobudką o tej późnej godzinie, ale oni już zdążyli zniknąć za rogiem korytarza, gnani jedną z największych sił napędowych Hogwartu, jaką byli bliźniacy Weasley.

Po chwili Fred już łaskotał gruszkę, a Hermiona dyszała ciężko, zgięta w pół od tak niespodziewanego biegu. Zdecydowanie powinnam zacząć coś ćwiczyć, pomyślała, jeśli mam się przyjaźnić z kimś takim jak on i nie umrzeć z wycieńczenia, zdecydowanie powinnam coś ćwiczyć.
- Oto i jest! – westchnął z rozmarzeniem chłopak, wskazując Hermionie gestem, by weszła. – Królestwo jedzenia! – ta parsknęła śmiechem, po czym obydwoje weszli, otoczeni nagle przez chmarę drobnych istotek w białych wdziankach, pragnących służyć im we wszelki możliwy sposób.
Dziewczynie cudem udało się wyprosić Zgredka, by skrzaty pozwoliły jej własnoręcznie zrobić kanapkę. Zgredek przezornie nie powiedział jej, że tym samym zasłużyła sobie na specjalny skrzaci order złego wychowania. Milcząco stanął na straży jej samodzielności, w razie, gdyby jednak któryś z jego młodszych i mniej doświadczonych pobratymców chciał pomóc przyjaciółce pana Harry'ego Pottera.
Po dłuższej chwili, przerywanej westchnieniami Freda, Hermionie udało się dokończyć swoje dzieło. Chleb pełnoziarnisty, oliwa z oliwek, parę plasterków indyka, pomidor, a na to wszystko liść bazylii – tak, to było to. Spojrzała z uśmiechem na chłopaka, siedzącego na stołku kuchennym i bujającego się na nim w tył i w przód. Pokręciła głową i wysłała zaklęciem talerz z jedzeniem w jego stronę. Robota zdecydowanie warta była wysiłku. Gdy zobaczyła iskierki szczęścia w oczach Freda, nie mogła powstrzymać się od parsknięcia śmiechem. Chłopak nawet nie zwrócił na to uwagi, pochłonięty jej małym arcydziełem. W międzyczasie nalała sobie szklankę soku grejpfrutowego i postanowiła zaczekać, aż kanapka zniknie w całości.
Nie zajęło jej to długo. Po chwili usłyszała ciche chrząknięcie, więc podniosła głowę. Napotkała wzrok Freda, który siedział z zaczerwienionymi uszami, wpatrzony w nią jak w obrazek.
- Wiesz, to było coś. – powiedział poważnie.
- Dzięki – mrugnęła do niego, odstawiając szklankę po soku na blat kuchenny.
- Nie, słuchaj. To była najlepsza kanapka, jaką w życiu jadłem. – Hermiona postanowiła nie dziwić się za mocno jego reakcją, ponieważ w ciągu paru ostatnich miesięcy spędzonych z rodziną Rona zdążyła się przyzwyczaić do nietypowych reakcji bliźniaków na różne rzeczy. Zamiast tego, po prostu dygnęła, wciąż ze śmiechem na ustach.
W tym momencie Fred wstał z krzesła i powoli podszedł do niej z wciąż niezmienioną miną pełną zachwytu. Wyciągnął rękę i złapał nią Hermionę w talii, przyciągając mocno do siebie. Dziewczyna tylko rozdziawiła w zdumieniu usta, biernie przyglądając się rozwojowi sytuacji. Wyglądała teraz pewnie jak ryba wyciągnięta z wody, ale cóż… tego się akurat nie spodziewała.
Po chwili wargi Freda znalazły jej i złączyły się ze sobą, powodując nagły wystrzał armatni gdzieś w głębi jej żołądka. Żadne motylki, nie wierzcie w te brednie. Najprawdziwszy wystrzał armatni! To nie było delikatne, dziwnie nieśmiałe muśnięcie w stylu Kruma, nie był to też mokry pocałunek Rona, to… to było coś. Jej ręka powędrowała w górę i palce zaczęły przeczesywać rude włosy. Jej myśli krążyły jak szalone, po raz pierwszy w życiu nie mogąc się skupić. Teraz istniał tylko Fred i jego ręka w talii, i jego ręka w jej włosach, i jego usta na jej…
- Ekhem, przepraszam, czy skrzaty mogą coś jeszcze państwu pomóc, sir, panienko? – chropowaty głos starego skrzata przerwał tą chwilę. Hermiona pomyślała, że gdyby nie on, to ten pocałunek mógłby trwać chyba wiecznie. Popatrzyła na chłopaka, a on na nią, z zadowoleniem zauważając bardzo gryfońską czerwień jej policzków.
Nie odzywali się przez całą drogę do Wieży, Fred widocznie zadowolony z efektu, jaki wywarł, a Hermiona wciąż zbyt pełna emocji, by wydukać choć słowo.
Gdy dotarli do pokoju wspólnego i zdezorientowana dziewczyna chciała już skręcić w stronę pokojów dla dziewcząt, rudzielec złapał ja za rękę i wyszeptał do ucha:
- Wiesz, droga do serca Weasleya naprawdę prowadzi przez żołądek.
Hermionie nogi odmówiły posłuszeństwa, gdy chłopak puścił ją i zniknął w tłoku pokoju wspólnego, mrugając na odchodnym tymi swoimi złotymi oczami… I gdyby nie Ginny, pewnie do teraz zbierałaby jeszcze swoją rozdziawioną, zaczerwienioną z ekscytacji szczękę z podłogi.
Chyba powinnam częściej wyręczać biedne skrzaty w kuchni, pomyślała, ściskając ramię swojej przyjaciółki. Tak, zdecydowanie przyda im się moja pomoc.