Postanowiłam umieścić na forum opowiadanie, które brało udział w konkursie na Alternatywne losy Akkarina na forum canavan. Dokonałam paru poprawek, ponieważ poprzednia wersję czytałam tylko raz przed opublikowaniem (po opublikowaniu nie odważyłam się do niej zajrzeć, choć przyznam, że nie było z tekstem tak źle, jak początkowo myślałam). Rozszerzyłam też odrobinę niektóre sceny. Jestem ciekawa waszych opinii.
P.S. Opowiadanie zaczyna się w momencie, gdy Sonea i Akkarin czekają na szpiega w slumsach.
Czarny Mag Gildii
Akkarin zmarszczył czoło, przewracając w dłoniach pierścień, który znalazła w zawiniątku ukrytym w tajemnej wnęce. Jego wzrok stracił ostrość, a po chwili Akkarin wydał z siebie nieartykułowany dźwięk. Sonea przyglądała się z rosnącym niepokojem, jak krąży po pomieszczeniu.
- Co się dzieje? – spytała w końcu.
Spojrzał na nią.
- Mistrz Jolen wraz z rodziną został dziś zamordowany w swoim domu – powiedział z powagą. Balkan zwołał spotkanie Starszyzny. Dowody wskazują na użycie czarnej magii.
Sonea rozszerzyła oczy.
Jak to możliwe?
- A dokładniej na mnie – Akkarin ciągnął dalej. - Powinienem rozprawić się ze szpiegiem jak najszybciej, a następnie pojawić na spotkaniu Starszyzny i odsunąć zawczasu podejrzenia. Jednakże nie wiem, czy kobieta pojawi się wkrótce, jeśli w ogóle się pojawi dziś w nocy.
- Co więc robimy? – zapytała.
Wziął głęboki wdech, spoglądając na nią poważnymi oczami.
- Wracamy.
Podszedł do płachty osłaniającej wyjście z pokoju.
- A co ze szpiegiem?
- Wrócę tu później – stwierdził.
Zrozumiała, że to niełatwa decyzja. Jeśli teraz wrócą do Gildii, odnalezienie szpiega znów może potrwać jakiś czas. Czas, podczas którego będą ginęli niewinni ludzie. Czy ich wcześniejszy powrót do Gildii był aż tak ważny?
- Ona może wrócić w każdej chwili – powiedziała Sonea, zastanawiając się mimo wszystko, czy nie powinni poczekać jeszcze trochę.
- Owszem. Dlatego musimy się pośpieszyć – uniósł materiał, czekając na Soneę.
Westchnęła i prześlizgnęła się na korytarz.
Akkarin miał rację. W tej chwili ważniejsze było pokazanie się w Gildii. Szpiega można było znaleźć później.
Lorlen powiódł wzrokiem po magach zebranych w Pokoju Dziennym. Wszyscy czekali w ponurym milczeniu, aż posłaniec wysłany przez Balkana wróci z Rezydencji Wielkiego Mistrza.
- Co zrobisz, jeśli Akkarina nie będzie w Rezydencji? – Lorlen zapytał Wojownika.
- Poślę po Soneę.
Za drzwiami rozległy się kroki.
- W końcu wraca – mruknął.
- Wielki Mistrz – Osen wysapał tuż nad uchem Lorlena.
Widząc w drzwiach postać w czarnych szatach, wszyscy unieśli się ze swoich miejsc jak na komendę. Administrator zauważył, że wzrok magów zatrzymuje się dłużej na rękawie szaty Akkarina. Na niektórych twarzach pojawiła się nieskrywana ulga, gdy okazało się, że rękaw jest na swoim miejscu.
Być może czarny mag nadal miał nadzieję na zachowanie pozorów, a może rzeczywiście nie on był mordercą Jolena. Zaraz wszystkiego się dowiemy, pomyślał Lorlen, ponownie czując ukłucie strachu.
Czarna szata zaszeleściła cicho, gdy Akkarin postąpił naprzód. Zatrzymał się w odległości paru kroków przed stojącymi przy krzesłach magami.
Zachowuje dystans, ocenił Lorlen.
Akkarin, jak zwykle, wydawał się spokojny i opanowany, ale w jego oczach czaiła się też nieufność. Obrzucił wzrokiem zebranych w Pokoju Dziennym ludzi, dłużej zatrzymał wzrok na Kapitanie Barranie, po czym skoncentrował się ponownie na Balkanie.
- Służący przekazał mi twoje wezwanie na naradę, Mistrzu Balkanie.
- Mistrz Jolen wraz z rodziną został dziś zamordowany w swoim domu – powiedział Balkan, wpatrując się uważnie w Akkarina.
Twarz Wielkiego Mistrza spochmurniała.
- O tym również zostałem poinformowany. To niepokojąca wiadomość.
- Tym bardziej niepokojąca, że zebrane dowody wskazują na ciebie, Wielki Mistrzu – powiedział Balkan. – Oraz użycie czarnej magii.
Lorlena uwadze nie umknęło, iż Wojownik zmyślnie uniknął bezpośredniego oskarżania Akkarina o używanie zakazanej sztuki.
- Doprawdy? – Brwi Akkarina powędrowały lekko w górę. - Wobec tego powinniśmy wyjaśnić tę sprawę jak najszybciej.
- Będziesz współpracował? – spytał Lorlen, czując ulgę i… coś jeszcze - nadzieję, że w końcu otrzyma długo wyczekiwane odpowiedzi.
- Oczywiście.
Jedno ze stojących pod ścianą krzeseł uniosło się i dołączyło do pozostałych tworzących okrąg na środku pokoju. Wielki Mistrz okrążył zebraną grupę osób i usiadł na przygotowanym miejscu.
Administrator zauważył z niezadowoleniem, że na twarzach magów, którzy zajmowali miejsca po obu stronach Akkarina, pojawiło się zaniepokojenie. Spięta postawa Sarrina wskazywała na nadmierną czujność, a lekko rozszerzone oczy Mistrza Telano na źle skrywany strach. Nie powinni pokazywać po sobie, że obawiają się Akkarina. To tylko umocni go w przekonaniu, że nawet jeśli to on okaże się mordercą, i tak nie możemy mu nic zrobić.
O czym ja w ogóle myślę, upomniał się, zerkając na mieniący się krwistą czerwienią kamień w pierścieniu. On na pewno to wie.
- W jaki sposób doszło do śmierci Jolena? – Akkarin zwrócił się do Arcymistrza Wojowników.
Balkan przez chwilę wpatrywał się w Wielkiego Mistrza w zamyśleniu, a potem zaczął referować wydarzenia wieczoru. Unikał jednak wyjawiania wskazówek, które mogłyby ułatwić Akkarinowi zamieszanie w dochodzeniu.
Choć to i tak nic nie da, bo ja wiem o wszystkich dowodach przeciwko niemu, a Akkarin może je wyłuskać z mojego umysłu.
Lorlen poczuł ponure rozbawienie, myśląc o niepotrzebnej ostrożności Balkana.
Mógłbym zdją
pierścień… Nie, jeszcze nie.
Nie chciał niepotrzebnie denerwować Akkarina.
Jego lekko zmarszczone czoło, świadczyło o tym, że słucha w skupieniu. Wydawał się skoncentrowany, ale jednocześnie rozluźniony, w przeciwieństwie do pozostałych magów zebranych w pokoju. Każdy, nawet najdrobniejszy ruch Akkarina wzmagał ich czujność tak, że napięcie w sali było niemal namacalne.
- Już od dłuższego czasu w Imardinie mają miejsce morderstwa, prawdopodobnie przy użyciu czarnej magii – odezwał się Akkarin, gdy Balkan skończył mówić. - Kapitan Barran może opowiedzieć o nietypowych ofiarach znajdywanych w Slumsach.
- Przyznajesz, że o tym wiedziałeś i zachowałeś to w tajemnicy? – zapytała Vinara.
- Tak.
- Dlaczego?
Kącik ust Wielkiego Mistrza uniósł się lekko w górę.
- Na to pytanie odpowiem wkrótce, natomiast teraz należy… – Akkarin urwał, bo w drzwiach Pokoju Dziennego pojawił się mag w zielonych szatach uzdrowiciela.
Młodzieniec podbiegł do Lorlena, który znajdował się najbliżej.
- Administratorze – wydyszał, ledwo łapiąc oddech. Powiódł szeroko otworzonymi oczami dookoła. - Wielki Mistrzu – dodał, zauważając wśród zebranych maga w czarnych szatach.
Lorlen niespodziewanie poczuł rozbawienie. Choć Akkarin rzadko odpowiadał na pozdrowienia, magowie i nowicjusze zawsze prześcigali się w nadskakiwaniu mu grzecznościami, nawet gdy sytuacja wybaczała opuszczenie uprzejmości.
Rozbawienie szybko ustąpiło miejsca zaniepokojeniu, gdy przyjrzał się dokładniej twarzy młodego Uzdrowiciela i dostrzegł na niej strach.
- Nie mogłem nikogo znaleźć. Byłem w Domu Magów i na Uniwersytecie. Dopiero…
- Przejdź do rzeczy, Mistrzu Merunie – przerwał Lorlen.
- Przed Uniwersytetem natknąłem się dwóch magów leżących na ziemi. Sądzę... – Urwał na chwilę. - Sądzę, że oni nie żyją.
Następne ofiary? Kto odważyłby się zabijać na terenie Gildii? Spokój, który czuł Lorlen, ulotnił się w mgnieniu oka.
Spojrzał na Akkarina, który odpowiedział mu nieodgadnionym spojrzeniem.
- Na jakiej podstawie to stwierdziłeś? – spytała Arcymistrzyni Uzdrowicieli.
- Myślałem, że śpią. Wydało mi się to dziwne, ale próbowałem ich dobudzić. Jednak, gdy zobaczyłem szeroko otwarte oczy, w których nie było ani iskierki życia, zrozumiałem, że nie żyją. Nie wiem jak to możliwie. Ich… - Merun zawahał się. – Ich ciała nadal tam leżą.
Serce Lorlena zamarło.
Czyżby Akkarin postanowił wystąpić przeciwko nim? Jeśli miał zamiar przejąć dziś Gildię, ułatwili mu zadanie, zbierając się całą Starszyzną w jednym miejscu.
Twarz Wielkiego Mistrza była nadal zwrócona w kierunku Administratora, ale czarne oczy spoglądały w dal, jakby Akkarin przebywał myślami gdzieś indziej. Lorlen wytężył zmysły, nasłuchując komunikacji mentalnej, jednak nie zauważył niczego niezwykłego.
- Sonea – powiedział Akkarin ledwo słyszalnie i skupił uwagę z powrotem na otoczeniu.
Chociaż teraz wydawał się opanowany, Lorlenowi wydawało się, że przez moment na jego twarzy widział lęk.
Czyżby mag wystraszył się, że następne jego zbrodnie wyszły na jaw? Czy też chodziło o coś innego?
Magowie podskoczyli niespokojnie, gdy Wielki Mistrz podniósł się z miejsca i ruszył w stronę wyjścia.
- Akkarin – zawołał Lorlen. - Zgodziłeś się na współpracę.
- Owszem, ale to może zaczeka
. I zaczeka – Wielki Mistrz rzucił przez ramię, nie zwalniając kroku. – A czarny mag nie.
Niespodziewanie Balkan zagrodził mu drogę. Lorlen wiedział, że Akkarinowi się to nie spodoba.
Czarny mag zatrzymał się, patrząc na Wojownika zmrużonymi oczami.
- Mamy intruza na terenie Gildii. Na twoim miejscu, Mistrzu Balkanie, zająłbym się zwoływaniem Wojowników. A teraz, odsuń się.
- Przykro mi, ale jestem zmuszony odsunąć cię od dochodzenia, Wielki Mistrzu – odpowiedział Wojownik stanowczo. - Jesteś podejrzany o zabójstwo Mistrza Jullena i wobec nowych okoliczności również…
- Zejdź mi z drogi – przerwał ostro Akkarin.
Lorlen poczuł drganie magii i zrozumiał, że Balkan nałożył na siebie tarczę. Usłyszał obok, jak Osen wciąga głośno powietrze.
- Nie zmuszaj mnie bym z tobą walczył – ostrzegł Wielki Mistrz. – Nie ja jestem twoim wrogiem.
Nagle w pomieszczenie wypełniła obecność tak silna, że zdawała się wypełniać cały pokój i napierać na pierś, wyciskając powietrze z płuc. Lorlen zachłystnął się, nie mogąc wziąć pełnego oddechu. Miał wrażenie, że się dusi.
Trwało to tylko chwilę, ale zanim się otrząsnął, Akkarina nie było już w pomieszczeniu.
Pierwszy odezwał się Balkan.
- Też to poczuliście?
Lorlen skinął głową.
Akkarin odsłonił się tylko na moment, tym samym pokazał, jak bardzo jest potężny, nie dając im szans na ocenienie pełni jego mocy.
- Jest nienaturalnie potężny – stwierdziła Mistrzyni Vinara, a na jej dotychczas spokojnej twarzy pojawiła się troska.
- Gdzie idziesz? – Vinara zwróciła się do Balkana, widząc, że zmierza ku drzwiom.
- Zamierzam obejrzeć ciała, a potem zebrać Wojowników Gildii.
- Przeciwko Akkarinowi? – spytał Sarrin.
Balkan posłał mu tylko ponure spojrzenie, odwrócił się i zniknął za drzwiami.
Z Lorlena opadło napięcie. Równocześnie znikła determinacja w dążeniu do wyjaśnienia sprawy.
Gildia jednak nie uniknie konfrontacji z Akkarinem, pomyślał ze smutkiem.
Teraz czuł tylko bezradność w obliczu tego, co miało nastąpić.
A potem mentalną ciszę Gildii przecięło wołanie, które zmroziło krew w jego żyłach. Sonea…
Sonea nie mogła uwierzyć, że Mistrz Jolen został zamordowany. Jeszcze większym niepokojem przejmowała ją świadomość, że kobieta, która prawdopodobnie zabiła maga, pozostawała na wolności. Nowicjuszka złapała się na tym, że krąży po podziemnym pokoju bez celu, nie mogąc się skupić, ani usiedzieć w miejscu.
Akkarin kazał jej zostać z Takanem, na wypadek, gdyby musiał się z nią skontaktować. W tej chwili zapewne robi wszystko, by tylko odsunąć od siebie podejrzenia, pomyślała.
Zastanawiała się, czy po nią poślą. Najpewniej nie powinnam zastanawiać się, czy w ogóle będę przepytana w sprawie Akkarina, tylko kiedy, uznała.
Żałowała, że Wielki Mistrz nie miał czasu pouczyć ją, co do tego, co powinna powiedzieć, a co koniecznie zachować w tajemnicy. Na badanie prawdomówności nie mogła się zgodzić, tego była pewna.
A jeśli Akkarin wyjawi Starszyźnie, że nauczyła się czarnej magii?
Żołądek wywrócił się jej do góry nogami, gdy pomyślała o rozczarowaniu, jakie poczuje Rothen, jeśli się o tym dowie.
Nie, Akkarin nigdy, by tego nie zrobił. Wolałby zostawić jej udział w tajemnicy, żeby w razie czego mogła walczyć ze szpiegami za niego.
- Odezwał się? – zapytała służącego.
- Nie, pani Soneo. – Podniósł na nią wzrok. – Ale Pan poradzi sobie, nie trzeba się martwić.
Przyjrzała się mu dokładniej. Również był zaniepokojony, choć próbował to ukryć.
- Co robisz? – spytała, zatrzymując się w miejscu nagle zdezorientowana, bo dopiero zauważyła, że Takan zbiera księgi oraz inne drobiazgi z podziemnego pomieszczenia i pakuje je do wielkiej skrzyni, która stała pod ścianą.
- Pan kazał wszystko spakować. Powiedział, że pomieszczenie w piwnicy powinno stanowić wystarczające schronienie dla jego ksiąg, ale woli być przygotowany.
Zatem Akkarin rozważał przeszukanie Rezydencji przez Starszyznę.
Oprócz ksiąg o czarnej magii znajdujących się w tym pomieszczeniu były jeszcze kroniki wojny sachakańskiej w jej pokoju. Akkarin kazał jej trzymać je dobrze ukryte, więc może rozsądniej będzie, jeśli je przyniesie.
- W takim razie powinnam przynieść też księgi z mojego pokoju - mruknęła.
- Ja je przyniosę, pani Soneo.
Skinęła głową i opadła na jedno z krzeseł przy ścianie.
- Leżą na biurku, przykryte notatkami – krzyknęła za służącym, który już wspinał się po schodach.
Powiew wiatru, który nagle wtargnął do podziemnego pomieszczenia, zaniepokoił ją.
Czyżby Akkarin już wrócił? A może inni magowie przyszli przeszukać Rezydencję? Jeśli znajdą ją razem z księgami o czarnej magii…
Wbiegła po schodach.
Drzwi do Rezydencji były otwarte na oścież. Stąd ten przeciąg, pomyślała, a potem usłyszała poruszenie gdzieś niedaleko, na schodach prowadzących na piętro.
Widok, który ujrzała, sprawił, że stanęła w miejscu.
Ubrana w burego koloru bluzkę i proste spodnie kobieta nachylała się nad Takanem, który przylegał plecami do ściany, jakby przytrzymywała go niewidzialna moc.
- Zaraz zobaczymy, jakie sekrety skrywa twój pan – powiedziała nieznajoma z dziwnym akcentem i położyła dłoń na czole sługi.
Sonea nabrała głośno powietrza.
Na ten dźwięk kobieta gwałtownie odwróciła głowę w jej kierunku. Jej ciemne oczy rozszerzyły się na chwilę ze zdziwienia, a potem na jej twarz wpłynęło przyprawiające o ciarki zadowolenie.
Sonea zauważyła, że jej cera doskonale pasuje odcieniem do koloru skóry Takana. Ona jest z Sachaki, przez jest umysł przemknęła niepokojąca myśl.
To szpieg, na którego miałam dziś zapolować z Akkarinem w Slumsach. Jest tu! Weszła na teren Gildii. Przyszła do Rezydencji.
Kobieta zwolniła magię podtrzymującą służącego i Takan osunął się na schody. Żył, ale był przerażony. Tak jak ja jestem, uświadomiła sobie Sonea.
Zmusiła się, by opanować panikę i przypomniała sobie o tarczy. Zaczerpnęła trochę swojej mocy i oplotła się barierą ochronną.
- Kobieta Akkarina. Doskonale. – Sachakanka uśmiechnęła się szeroko, prostując się i odwracając ku Sonei.
Przez dłuży czas mierzyły się szacującym spojrzeniem, następnie kobieta zerknęła na Takana, zmrużyła oczy, przenosząc spojrzenie z powrotem na nowicjuszkę. Zastanawiała się, kim powinna się zająć najpierw.
Muszę odciągnąć ją od Takana, by dać służącemu szansę na ukrycie się, postanowiła Sonea.
Zrobiła krok w tył, a potem następny.
Podmuch nocnego powietrza prześlizgnął się po jej tarczy, wpadając do wnętrza Rezydencji. Za plecami miała drogę ucieczki - drzwi wejściowe były nadal otwarte. Może gdyby udało się jej do nich dotrzeć, kobieta pobiegłaby za nią. Przynajmniej dałoby to szansę na przeżycie służącemu.
I co dalej?
Potrzebowała Akkarina.
Miała nadzieję, że Takan zdołał go już poinformować przez pierścień. Może Sonea zdołałaby ją zagadać do czasu, aż Akkarin przyjdzie jej z pomocą.
Kobieta zrobiła parę kroków w jej kierunku, więc Sonea zmusiła się do jeszcze większej koncentracji, oczekując pierwszego ataku. Nie umknęło jej uwadze, że kobieta porusza się płynnie niczym drapieżnik.
Bo ona jest drapieżnikiem, a ja jej ofiarą, pomyślała.
- Jesteś tak samo słaba, jak ta cała Gildia? – spytała Sachakanka pogardliwym tonem. - Czy może Akkarin wyszkolił cię lepiej?
- Oczywiście, że mnie wyszkolił. A za chwilę pojawi się tu osobiście, żeby się z tobą rozprawić. – Sonea odpowiedziała ze stanowczością, której wcale nie czuła.
Kobieta zmrużyła oczy i przechyliła głowę na bok, zastanawiając się nad czymś przez chwilę.
- Och, nie. - Zaprzeczyła powoli głową. - Twój Wielki Mistrz Gildii jest zajęty odpieraniem zarzutów o morderstwo jednego z waszych. Już się o to postarałam.
Tym razem Sonea nie zdołała odgonić dreszczu strachu. Sachakanka wiedziała, że w Rezydencji nie ma Akkarina, a więc przyszła specjalnie po nią. Lub po Takana.
- Swoją drogą, słabo zabezpieczył gniazdko, które sobie uwił. Na jego miejscu bardziej pilnowałabym swojej własności.
Sonea ponownie cofnęła się odrobinę i poczuła, że jej tarcza napiera na przeszkodę. Zerknęła do tyłu. W drzwiach rozciągała się bariera.
Usta kobiety wygięły się w szyderczym uśmiechu.
- Czego chcesz? – spytała nowicjuszka, chcąc zyskać więcej czasu, chociaż kobieta najwyraźniej i tak wcale nie śpieszyła się z walką.
- Kariko miał rację, nie znacie wyższej magii – powiedziała, podchodząc bliżej. – Niech żałuje, że sam tu nie przybył. Zanim tu dotrze, zdążę wykończyć wszystkich Kyralian sama, jednego po drugim. A teraz zacznę od ciebie.
Wtedy przyszło zrozumienie, które zmroziło krew w jej żyłach. Ona nie była niewolnicą nauczoną czarnej magii i wyzwoloną, by zabić Akkarina. Należała do Ichanich.
Oczywiście, że była Ichanim. Przecież chciała odczytać wspomnienia Takana. Już wtedy powinnam zdać sobie z tego sprawę, Sonea uzmysłowiła sobie z niezadowoleniem.
Poczuła wibrację tarczy, gdy kobieta uderzyła w nią mocą.
Mogła być jedną ze słabszych, skoro została tu wysłana, niemniej jednak, była wyszkolona, a to oznaczało, że jest równie niebezpieczna, jak jakikolwiek inny Ichani.
Sonea posłała w odpowiedzi trzy pociski, jeden za drugim, każdy następny silniejszy od poprzedniego. Tarcza przeciwniczki nawet nie drgnęła.
Nowicjuszka zmarszczyła brwi, widząc wyraz twarzy kobiety. Spoglądała na nią z politowaniem.
- Myślę, że jesteś tak samo słaba, jak ci poprzedni, których spotkałam na swej drodze.
W ochronę Sonei uderzył następny pocisk. Wzmocniła tarczę.
Zdawała sobie sprawę, że uderzenia Ichani nie były najmocniejsze, a zarazem wiedziała, że niedługo zabraknie jej mocy, jeśli będzie ją zużywać w takim tempie.
Ona dopiero się ze mną bawi, uświadomiła sobie. Nie mam najmniejszych szans w tej walce, a Akkarin jest daleko.
Nie mogła go wezwać komunikacją mentalną, nie zwracając uwagi innych.
Jakie ma to teraz znaczenie? Samo to, że Ichani tu jest, oznaczało, że postanowiła się ujawnić.
Gdy znajdą Soneę martwą i tak prawda wyjdzie na jaw. A zanim znajdą ją martwą, kobieta na pewno uśmierci jeszcze paru innych magów. Musiała go ostrzec.
~ Akkarin – wysłała silne wezwanie mentalne, w którym zawarła obraz atakującej ją kobiety.
Jeśli nasyciła przesłanie strachem, nie mogła nic na to poradzić. W tej chwili nie potrafiła zwalczyć silnych emocji, które targały jej wnętrzem. Słabła z każdą chwilą.
~ Soneo, uciekaj – przyszła natychmiastowa odpowiedź, która tylko wzmogła jej panikę.
Zaczerpnęła potężną ilość mocy i posłała ją w dwóch kierunkach. Poczuła ulgę, gdy pierwsze uderzenie rozbiło barierę blokującą drzwi. Kątem oka zauważyła, że tarcza kobiety zamigotała – drugi pocisk również trafił w cel.
Ichani nie wzmocniła ochrony na czas, zrozumiała nowicjuszka, wyskakując z Rezydencji. Nie spodziewała się, że mam jeszcze tyle mocy.
Sonea zaczęła biec.
Jej tarcza zachwiała się, gdy dotknęło ją wyjątkowo silne uderzenie, ale nie zwolniła i zaraz znikła pomiędzy zielenią opasującą ścieżkę do Uniwersytetu, w którym, jak przypuszczała, mógł znajdować się Akkarin.
Nie siliła się na przywoływanie światła. Pełny księżyc oświetlał dobrze znany jej teren, poza tym, nie chciała zdradzić swojej pozycji. Nie chciała również marnować mocy.
Nocą na drogach przecinających ziemie Gildii było pusto i chicho. Teraz ta cisza wzmagała w niej strach. Sonea słyszała swój szybki oddech, szmer żwiru pod stopami oraz odległe kroki ścigającej.
Uda się, uda mi się – powtarzała w myślach w rytm kroków.
Ichani zostawała już w tyle. Nie znała sztuki uzdrawiania, dzięki której można było zniwelować uczucie zmęczenia, nie wytrzymywała tak szaleńczego tempa biegu.
Przed nią rozpostarł się obszerny plac przed Uniwersytetem. Jego gmach wydał się niepokojąco ciemny, jednak była niemal u celu. Niestety oznaczało to też, że jest doskonale widoczna na tle pustej przestrzeni.
Nagle za nią pojawiło się światło, a potem dopadło ją zaskakująco mocne uderzenie mocy. Nie zdążyła wzmocnić tarczy na czas i upadła na ścieżkę.
Za sobą usłyszała śmiech. Brzmiał z oddali, ale z każdą chwilą tracił dystans.
Nie bacząc na ból odartej skóry, zebrała się z ziemi i wznowiła ucieczkę. Jedyną szansę miała w zwiększeniu odległości. Mogła liczyć tylko na to, że kobietę w końcu zmęczy lub znudzi pogoń za nią.
Nowicjuszka przyśpieszyła, uzdrawiając w biegu odrapaną skórę na kolanach i łokciach. Przeskoczyła nad przeszkodą, która nagle wyrosła na jej drodze. O mało się nie zatrzymała, gdy we właśnie miniętych kształtach rozpoznała ludzkie ciała.
Ona już tu była, już zabijała magów na terenie Gildii.
A Sonea prowadziła ją prosto do następnych ofiar.
Zmieniła kierunek - w samą porę, bo po chwili usłyszała głuche uderzenie, gdy pocisk wbił się w ziemię gdzieś po prawej.
Minęła Uniwersytet i skręciła w ogrody opasające Arenę. Nie wiedziała, gdzie biegnie. Nie miała już planu. Zaczęła więc przeskakiwać po stopniach trybuny otaczającej Arenę, zastanawiając się, co dalej. Wiedziała, że Ichani nadal ją goni, bo ciemność co jakiś czas rozświetlały chybione uderzenia magii.
Nagle poczuła ból na plecach, w miejscu, gdzie dosięgnął ją pocisk. Upadła, staczając się po stopniach.
Przez dłuższy czas słyszała tylko swój oddech, a potem za nią rozległ się śmiech Sachakanki. Tylko siłą woli zmusiła się, by się podnieść i przywołała ostatnią porcję mocy, wznosząc tarczę.
Odwróciła się do kobiety, która zatrzymała się na szczycie trybuny. Ucieczka nie miała już sensu.
Następny pocisk sprawił, że Sonea poleciała do tyłu. Spadała po stopniach, aż zatrzymała się przy barierze Areny.
Ból ogarnął jej całe ciało. Nie zdziwiłaby się, gdyby się okazało, że miała połamanych parę żeber, bo miała trudności ze złapaniem oddechu.
Próbowała wstać, ale bezskutecznie. Ciało odmawiało jej posłuszeństwa.
Na tle księżyca Sonea zobaczyła cień swojej oprawczyni, a potem moc uniosła ją i przycisnęła do twardej powierzchni za nią tak, że nie mogła się ruszyć.
Przez chwilę dziwiła się, że czuje szczypanie w miejscach, którymi jej ciało przylegało do ściany. Łaskotanie było mocniejsze pod dłońmi, gdzie skóra nie była niczym przykryta. Po chwili zrozumiała, że opiera się o tarczę ochronną Areny.
Zamknęła oczy tylko na moment, jak jej się wydawało, a w następnej chwili poczuła obok siebie obecność Sachakanki. Kobieta już się nie uśmiechała, oddychała szybko.
Przynajmniej musiała się namęczyć, by mnie złapać, pomyślała Sonea. Ale było to słabe pocieszenie, w obliczu tego, co ją czekało.
- Twój Wielki Mistrz będzie bardzo, bardzo smutny. Szkoda, że nie zobaczy, jak cię zabijam – powiedziała z udawanym żalem.
Ucisk magii na jednym ramieniu zelżał. Kobieta chwyciła jej nadgarstek i szarpnęła do góry.
Sonea próbowała wyszarpnąć rękę. Bezskutecznie. Nie mogła się ruszyć. Mogła tylko z przerażeniem obserwować, jak Sachakanka wyjmuje wykładany kamieniami sztylet zza pasa. Nawet nie poczuła bólu, gdy ostrze przecięło jej skórę.
Drobinki wypływającej z rany krwi błyszczały niczym opale w świetle księżyca. Kobieta wytarła sztylet o jej rękaw i odłożyła go do pochwy.
Sonea wysłała wiązkę mocy, by zaleczyć ranę na skórze. Może w ten sposób zyskam trochę czasu, pomyślała, wspominając nauki Akkarina.
Sachakanka zmarszczyła brwi, przyglądając się zasklepionej ranie, zanim ponowiła cięcie, które Sonea znowu zamknęła.
Ichani mruknęła niezadowolona, tnąc głębiej.
Tym razem Sonea wrzasnęła z bólu, bo ostrze zagłębiło się aż do kości.
Więc to jest koniec? Gorycz ścisnęła jej serce. Akkarin jej nie uratuje? Nie mogła uzdrawiać się w nieskończoność.
Przypomniała sobie niepokój, który wyczuła, gdy Akkarin kazał jej uciekać. Niepokój i coś jeszcze… Żal, ból bezsilności? Już wtedy wiedział, że nie zdąży jej pomóc.
Niespodziewanie poczuła spokój. Strach pozostał, ale nie był już tak obezwładniający, jak wcześniej.
Niech ona widzi, że się nie boję, pomyślała. Spojrzała kobiecie w oczy. Na jej twarzy malowało się okrutne zadowolenie.
Ichani puściła jej ramię, które bezwładnie opadło wzdłuż ciała, chwyciła Soneę pod brodę i przyłożyła sztylet do jej policzka.
W następnej chwili ciszę przeciął krzyk bólu. Jej własny krzyk, ale dochodził jakby z oddali. Siłą woli posłała natychmiast moc w kierunku nowej rany. Zaczynało jej robić się ciemno przed oczami, ale zmusiła się, by oddychać głębiej. Trochę pomogło.
Przerażenie wygrało z determinacją i Sonea zamknęła oczy, kiedy stwierdziła, że nie ma tyle mocy, by zaleczyć do końca ranę. Jeśli zaczerpnie jeszcze trochę, straci przytomność.
- Zostaw ją. - Usłyszała głos o charakterystycznie rozkazującym tonie.
Akkarin.
Poczuła jak pod powiekami wzbierają łzy.
Przybył za późno. Lada moment Ichani zabierze jej ostatnią moc.
- Zostaw ją, a daruję ci życie. Odejdziesz wolno.
Dziki śmiech kobiety zadźwięczał w uszach Sonei, ale ruchy Sachakanki stały się bardziej nerwowe. Ścisnęła mocniej podbródek Sonei, wbijając paznokcie w delikatną skórę.
- A jednak zobaczy, jak umierasz. – Usłyszała szept nad uchem.
Sonea potrzebowała tylko odrobiny mocy, by zamknąć na wpół zaleczoną przerwę w jej naturalnej barierze na policzku. Jeszcze bardziej irytował ją fakt, że za jej plecami znajdowało się jej tak dużo, zamkniętej w tarczy ochronnej Areny. Gdyby tylko mogła zaczerpnąć jej choć trochę.
Mogła. Energia pod dłonią była niemal namacalna, wystarczyło tylko pociągnąć. Pociągnęła ją ku sobie, całą siłą, na jaką mogła się zdobyć.
Zebrana przez dziesiątki lat moc areny wlewała się w nią gwałtownym strumieniem, niczym rzeka przelewająca się przez przerwaną tamę, wirowała w ciele Sonei niwelując ból i lecząc rany w mgnieniu oka.
W chwili gdy ostrze dosięgło jej skóry, otworzyła oczy i skierowała pędzącą przez nią moc w Ichani. Na chwilę oślepił ją błysk, gdy energia zetknęła się z tarczą kobiety. Pospiesznie wzniosła swoją.
Przepływ mocy urwał się nagle. Sonea zachwiała się, gdy za jej plecami pojawiła się pustka, ale zdołała utrzymać równowagę.
Ichani leżała nieruchomo na ziemi, jej członki były powyginane w nienaturalny sposób, a oczy kobiety wydawały się matowe.
To koniec. Ona nie żyje.
Poczuła ulgę.
Właśnie zabiłam człowieka.
Ponownie zrobiło się jej słabo.
W następnej chwili poczuła opasujące ją ramiona, gładki materiał pod policzkiem i znajomy zapach.
Akkarin.
- Myślałem, że już po tobie – powiedział, dziwnie łamiącym się głosem.
Wczepiła się dłońmi w jego szatę, przylegając do niego mocniej. Była bezpieczna.
- Spójrz na mnie.
Z trudem uniosła głowę, bo Akkarin trzymał ją tak mocno, że prawie nie mogła oddychać. Rozluźnił trochę uścisk.
Jego oczy błyszczały w świetle księżyca. Poczuła ulgę i coś jeszcze - coś, czego nie umiała dobrze nazwać.
Akkarin otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, i niemal natychmiast zamknął. Zdziwiła się, uświadamiając sobie, jak działa na nią jego bliskość. Przecież powinna teraz myśleć o czym innym, nie o tym, jak cudownie było w jego ramionach, nie o nim. Przecież przed chwilą prawie straciła życie.
Odsunął ją od siebie odrobinę, przytrzymując za ramiona.
- Jesteś cała? – spytał.
- Tak myślę – wyszeptała. - Ona nie była zwykłym szpiegiem.
- Nie. Należała do Ichanich – oznajmił, przyglądając się jej dokładnie. Jego wzrok był nieprzenikniony i przyprawiał ją o dreszcze.
Potrząsnęła głową, żeby zmusić się do koncentracji. Spojrzała w bok i zamrugała z niedowierzania.
Bariera ochronna Areny zniknęła. Po Arenie pozostał tylko piasek i samotne, ponure filary, których już nie wiązała żadna siła.
- Och – westchnęła.
- Owszem, och. Nie wiem jak, ale wchłonęłaś całą jej moc. – Usłyszała nutkę rozbawienia w głosie Akkarina, więc przeniosła uwagę z powrotem na niego. Jego usta były wygięte w dobrze jej znanym półuśmiechu, a wzrok prześlizgiwał się po jej rysach.
Zamarła na bezdechu, gdy uniósł dłoń ku jej twarzy. Musnął kciukiem miejsce, gdzie jeszcze niedawno znajdowała się rana po nożu Sachakanki. Serce Sonei pędziło jak oszalałe.
Akkarin odsunął się nagle i zmarszczył brwi.
- Daj mi moc. Jest wyczuwalna.
Wysłała wiązkę energii w jego kierunku. Pociągnął ją ku sobie, więc przyśpieszyła, regulując przepływ do ciągłego strumienia, jednak szybko zdała sobie sprawę, że jej źródło mocy wcale nie maleje.
Zwiększała przepływ, aż wydawał się nieposkromionym potokiem. Zahamowała go w końcu trochę, przestraszona, że moc nagle się skończy, a ona nawet nie zorientuje się, że oddała wszystko.
- Wystarczy. Nadchodzą – mruknął Akkarin, spoglądając ponad ciałem Sachakanki na szczyt trybuny.
Wyłonili się po chwili z ciemności, wszyscy w czerwonych szatach - wojownicy Gildii, i zaczęli schodzić w dół równym krokiem.
Akkarin puścił ją, a gdy się zatoczyła, nagle tracąc równowagę, złapał ją powyżej łokcia i przytrzymał.
- Co teraz? – zapytała cicho, czując w sercu niepokój.
Dowiedzą się zaraz, że zabiła człowieka. Co jej zrobią?
Zrobiłam to w obronie własnej. Musiałam.
Ale jak wytłumaczy użycie czarnej magii? Poczuła, jak rośnie w niej panika.
~ Od teraz wszystko się zmieni, Soneo. Nie ma sposobu, bym mógł ukryć, że jestem czarnym magiem, ale twój udział chciałbym zachować w tajemnicy.
Zerknęła na Akkarina, słysząc w umyśle jego słowa. Ścisnął mocniej jej ramię.
~ W ten sposób możemy komunikować się w tajemnicy, nikt nas nie usłyszy. Wobec tego puszczę cię dopiero, gdy będę do tego zmuszony.
Skinęła głową i wzięła parę głębokich oddechów, szykując się na następną konfrontację.
Balkan zatrzymał się parę kroków przed nimi, tuż przy ciele Ichani. Pozostali magowie ustawili się w półokręgu, rzucając im spojrzenia z ukosa.
Zapadło przydługie, pełne napięcia milczenie.
- Trochę się spóźniłeś, Mistrzu Balkanie – powiedział Akkarin. – Ichani, która zaatakowała Gildię jest już martwa.
- To jest właśnie ten świadek – powiedział Kapitan Barran, podchodząc bliżej ciała.
Sonea dopiero teraz zdała sobie sprawę z obecności innych osób. Za plecami Wojowników zauważyła resztę Starszyzny, ale nie mogła nigdzie dostrzec Lorlena.
- Ty zabiłeś tę kobietę? – Arcymistrz Wojowników zwrócił się do Akkarina.
- Tak.
Sonea nabrała powietrza. Akkarin właśnie skłamał, by ją chronić.
- Czyli zabiłeś świadka – stwierdził Balkan, z ponurym wyrazem twarzy. – Dlaczego nie zostawiłeś jej przy życiu?
Akkarin zacisnął usta niezadowolony z takiego obrotu sprawy.
- Musiałem działać szybko. Życie Sonei było w niebezpieczeństwie – powiedział po chwili. -Jeśli Ichani poświadczyła o moim udziale w zabójstwie, to po to, by skierować na mnie podejrzenia. Przypuszczam, że to właśnie ona zamordowała Mistrza Jolena i jego rodzinę. Jak również kilku magów na terenie Gildii.
- A więc twierdzisz, że była czarnym magiem?
- Owszem, była.
- W takim razie, jak ją pokonałeś? – zapytał Balkan, wpatrując się w Wielkiego Mistrza uważnie.
- Są sposoby na pokonanie czarnego maga – odrzekł Akkarin spokojnie.
- Mam uwierzyć, że moc, którą pokazałeś nam w Pokoju Dziennym, jest naturalna?
Kąciki ust Akkarina powędrowały w górę.
- Nie. - Zerknął przez ramię w kierunku Areny. – Sądzę, że jestem wam winny wyjaśnienia.
Sonea usłyszała, jak Balkan wciąga głośno powietrze, widząc, co pozostało po barierze ochronnej.
Kule świetlne magów rozbłysły jaśniej i dookoła rozległy się jęki niedowierzania. Sonea rozpoznała niektóre z pobladłych twarzy. Nie dziwiła się ich przerażeniu, sama nie mogła uwierzyć, że jeszcze niedawno płynęła w niej moc zbierana przez stulecia.
Na twarz Balkana po raz pierwszy wtargnął strach, gdy powrócił spojrzeniem do postaci Wielkiego Mistrza. Jednak Wojownik zdołał go szybko opanować.
- Rzeczywiście, jesteś – mruknął tak cicho, że mogli go usłyszeć tylko Sonea i Akkarin.
Obudziła się nagle. Usiadła na łóżku, rozglądając się po swoim pokoju. Kiedy w nocy zabrali ją od Akkarina, uparła się, że chce wrócić do Rezydencji. Pożałowała swojej decyzji, gdy ujrzała, jakich zniszczeń dokonała w salonie magia podczas jej walki z Ichani.
Wspomnienia nocy przemknęły jej przed oczami. Tworzyły wir przeciwstawnych myśli, ale jedna z nich w tej chwili niepokoiła ją najbardziej.
Akkarin.
Fala niepokoju, niczym głaz przetaczała się w jej żołądku, kiedy myślała o czarnym magu.
Zostawiła go samego z tym wszystkim.
Kazał jej. Posłuchała.
Zachowała również w tajemnicy swój udział, tak jak prosił. Gdyby teraz dowiedzieli się, że i ona zna zakazaną sztukę, nie uniknęłaby srogiej kary. Tego była pewna.
Wymknęła się z łóżka, słysząc głosy za ścianą. Podeszła do lekko uchylonych drzwi.
- Znaleźliście coś? – Usłyszała głos swego byłego mentora.
Rothen przyszedł tu razem z nią, by jej pilnować, bo Starszyzna chciała ją mieć na oku.
- Nie – odpowiedział ktoś inny.
Sonea wywnioskowała, że magowie zdążyli już przeszuka
Rezydencję.
- Przynajmniej nic podejrzanego – powiedział drugi mężczyzna, którego głos udało się jej zidentyfikować jako głos Balkana.
Poczuła ulgę.
- A jak Akkarin? – spytał Rothen.
- Wygląda na to, że zagrożenie, o którym mówi jest realne. – Głos Balkana był ponury. - Jeden z nowicjuszy widział, jak ta kobieta atakuje magów na terenie Gildii. Sam zdążył się ukryć. Nie chciał się przyznać, że przebywał poza Domem Nowicjuszy w nocy, ale gdy zrozumiał, jak poważna to sprawa, sam się zgłosił jako świadek morderstwa. Lorlen potwierdził jego słowa badaniem prawdomówności. Używała czarnej magii.
Mag westchnął.
- Zdaniem Akkarina takich magów w Sachace jest więcej. Uznaliśmy to za niezwykle niepokojące. Akkarin nawet ma szansę uniknąć wygnania, jeśli wszystkie jego słowa okażą się prawdziwe.
Serce Sonei podskoczyło w nadziei. Uwierzyli mu.
Akkarin uniknie wygnania. Być może nawet nie odbiorą mu funkcji Wielkiego Mistrza.
A już na pewno nie groziła mu śmierć, którą przewiduje prawo za paranie się zakazaną sztuką.
Sonea uśmiechnęła się do siebie, wspomniawszy niepokój, który malował się na twarzach magów, gdy jeszcze nie byli pewni, czy Wielki Mistrz zamierza współpracować.
Nie, Akkarinowi na pewno nie groziła mu śmierć. Nikt nie odważyliby się nawet zaproponować takiej kary, wiedząc ile ma mocy.
- Jest jeszcze coś – powiedział inny mag. - Akkarin żąda obecności Sonei na oficjalnym przesłuchaniu, żeby w razie potrzeby poświadczyła jego słowa. Już kilka razy pytał o nią.
Serce Sonei podskoczyło z radości. Pytał o nią. Chciał ją widzieć.
- A wy spełniacie wszystkie jego zachcianki? – spytał gniewnie Rothen. – Sonea powinna odpoczywać.
Zapadło długie milczenie.
Sonea oderwała się od szpary w drzwiach i podbiegła do szafy. Jej wczorajsza szata była w przerażającym stanie. Przywdziała nową, chcąc, jak najszybciej znaleźć się na przesłuchaniu.
Odwróciła się, słysząc ruch przy drzwiach.
- Jak się czujesz? – zapytał Rothen, przyglądając się jej z niepokojem.
- Chyba dobrze. – Uśmiechnęła się lekko.
- Niedługo ma się odbyć oficjalne przesłuchanie Akkarina – powiedział ostrożnie.
- Słyszałam.
- Nie musisz iść.
- Muszę – odpowiedziała stanowczo.
Skinął głową.
- Rozmawiałem z Balkanem. Akkarin może uniknąć kary za praktykowanie czarnej magii. Powinienem opowiedzieć, z jakich pobudek przejął opiekę nad tobą. Powinni wiedzieć, że przez tyle czasu byłaś jego zakładniczką.
Rozszerzyła oczy, ponownie czując ukłucie strachu. Jak mogła zapomnieć o Rothenie? Nie mogła pozwolić, by Rothen zeznawał przeciwko Akkarinowi.
- Nie, Rothenie – szepnęła. – Akkarin mówi prawdę. Ta kobieta prawie mnie wczoraj zabiła. Akkarin uratował mi życie.
Właściwie nie skłamała. Gdyby nie nauczył jej czarnej magii, już by nie żyła.
Rothen westchnął i wskazał jej drzwi.
- Dlaczego idziemy w kierunku Areny? – spytała lekko zdezorientowana, bo nie kierowali się do zwyczajowej sali przesłuchań.
- Starszyzna postanowiła, że rozsądniej będzie, jeśli Akkarin nie będzie otoczony niczym przesiąkniętym magią. W razie czego na Arenie łatwiej go ujarzmić.
Ujarzmić? Akkarina? Sonea parsknęła śmiechem.
Rothen pokiwał głową.
- Też nie sądzę, by udało się go opanować, gdyby postanowił się zbuntować. To przerażające, co zrobił z Areną. Widziałaś, jak zabierał jej moc?
Przełknęła ślinę. Nie mogła przecież powiedzieć Rothenowi, że to była jej sprawka, więc tylko wzruszyła sztywno ramionami. Na szczęście Rothen uznał jej zachowanie za echo przeżyć wczorajszego wieczoru i nie zadawał więcej pytań, pozwalając jej iść w ciszy.
Już z oddali było widać, że okolice jej nocnego miejsca walki oblega wielu magów. I z każdą chwilą przybywało ich coraz więcej.
Rothen poprowadził ją między magami w pobliże przyniesionych krzeseł, na których Starszyzna oczekiwała na rozpoczęcie oficjalnego przesłuchania.
Serce Sonei podskoczyło na widok Akkarina.
Stał samotnie na środku Areny, otoczony Wojownikami Gildii. Jego czarna szata wydawała się szara w ostrym słońcu, ale nadal wyglądał imponująco, wyprostowany i poważny.
Uniósł głowę i spojrzał prosto na nią, jakby wyczuł na sobie jej wzrok.
Kąciki jego ust uniosły się odrobinę.
Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu, który wtargnął na jej usta.
A potem zaczęło się Przesłuchanie.
