Witam wszystkich ponownie :) Po dość długiej nieobecności – i zgodnie z zapowiedzią – wracam z nowym tłumaczeniem! To średniej długości, raczej obyczajowa niż pełna akcji, historia opisująca w całkiem prawdopodobny sposób słynne "przyczaj się przez jakiś czas u Lupina". Jak zawsze mam nadzieję, że Wam się spodoba :) Miłego czytania!
Tytuł: 'Catching Up'
Autor: InFabula
Oryginał znajduje się na stronie Sugarquill.
Rozdział Pierwszy
Psia Pogoń
Był już późny poranek, gdy w końcu dotarł do domu Remusa. Truchtał brudną, wyłożoną kocimi łbami ulicą, zbyt skupiony na odnalezieniu przyjaciela, by przejmować się tym, co mogą pomyśleć przechodnie; widok wielkiego, kudłatego psa był tu jednak najwidoczniej pospolity, ponieważ większość osób ignorowała jego obecność.
Syriusz zatrzymał się przed raczej obskurnym szeregowcem z tarasem w części frontowej. Z drzwi i framug schodziła farba, a w jednym z okien na poddaszu brakowało szyby, skrupulatnie zastąpionej deską. Widać było jednak, że mieszkaniec tego domu stara się różnymi sposobami odciągnąć uwagę od ruiny, w jaką zaczął popadać budynek: na parapecie stał wazon z wielkim bukietem dzikich kwiatów, a klamka u drzwi wejściowych jako jedyna w sąsiedztwie była wypolerowana na błysk. To na pewno dom Remusa, pomyślał Syriusz ponuro – jego przyjaciel zawsze starał się wydobyć to co najlepsze ze swojego otoczenia.
Łapa już chciał zadrapać pazurami w drzwi i wyć, dopóki Remus go nie wpuści, ale nie zdążył; niska, pulchna czarownica z koszykiem warzyw pod pachą przegoniła go z drogi i żwawo zapukała do drzwi. Syriusz rzucił w jej stronę ciche, niecierpliwe warknięcie, po czym przeszedł na drugą stronę ulicy, przysiadł na tylnych łapach i zaczął czekać. Po chwili drzwi otworzyły się i stanął w nich Lupin.
Chociaż dwaj mężczyźni prowadzili ze sobą nieregularną korespondencję, to był to pierwszy raz, kiedy Syriusz widział Remusa od spotkania we Wrzeszczącej Chacie i pierwsza okazja od pobytu w Azkabanie, by mu się dokładnie przyjrzeć; siwe pasma we włosach, które trzynaście lat temu dopiero zaczęły się pojawiać, teraz były wyraźnie widoczne, a twarz wydawała się znużona i o wiele starsza niż ta, którą zapamiętał Syriusz. Zbyt dojrzały jak na swoje lata – tak kiedyś określiła Lupina McGonagall; Syriusz pomyślał, że teraz bardziej odpowiednie byłoby określenie „przedwcześnie postarzały". Tylko oczy zadawały kłam zmęczeniu na twarzy Remusa: nawet siedząc wśród pędzących w tę i z powrotem przechodniów Syriusz widział, że są tak czujne jak zawsze – a w tym momencie również pełne rozbawienia. W kącikach jego ust pojawił się uśmiech i widać było, że mężczyzna walczy, by ten uśmiech nie zamienił się w śmiech. Czarownica najwidoczniej była w swoim żywiole, bo nawet Syriusz był w stanie ją usłyszeć:
- Kochaneczku, musisz jeść dużo warzyw, czyżby mama ci tego nie powtarzała? Są niezbędne dla rosnącego chłopca, takiego jak ty – będziesz dzięki nim zdrowy i silny! Najlepsze, co możesz dla siebie zrobić, to przygotować na obiad talerz pełen pysznych, zdrowych warzyw, nic nie da ci więcej energii!
Kobieta podsunęła kosz pod nos Remusa, który zmarszczył się nieco; warzywa nie były pierwszej świeżości. Czarownica zebrała porzucone na porannym targu sztuki, które leżały na ziemi: obite pomidory, przywiędnięte główki kapusty, cienkie marchewki i maleńkie ziemniaczki.
Remus uniósł dłoń by powstrzymać ten potok słów, wybrał co nieco spośród tego smutnego bukietu warzyw i zniknął wewnątrz domu, a po chwili pojawił się z garścią knutów w ręku, które czarownica przyjęła z wylewną wdzięcznością.
Drzwi zamknęły się i Syriusz natychmiast się podniósł, gotowy ruszyć w ich kierunku, ale kobieta wciąż tam stała przeszukując kieszenie w poszukiwaniu jakiejś rzeczy. Chwilę później drzwi znów się otworzyły i Remus, z elegancko zwiniętymi rolkami pergaminu pod pachą i swoją zniszczoną walizką w ręce, stanął na podeście. Porządnie się zdziwił widząc, że czarownica wciąż stoi przed wejściem.
- Chciałam ci to dać, kochaneczku - wyjaśniła gorliwie wciskając mu do ręki kępkę suszonego wrzosu. - To ci przyniesie mnóstwo szczęścia!
- No cóż, szczęście na pewno by mi się przydało - padła powściągliwa odpowiedź. - Dziękuję.
Remus zamknął drzwi na klucz, zabrał wrzos i ruszył w dół ulicy jak ktoś, kto spieszy się na spotkanie.
Ku niezadowoleniu Syriusza kobieta popędziła za Lupinem, bez końca szczebiocząc na przeróżne tematy; najwyraźniej nie przeszkadzało jej, że rozmowa jest raczej jednostronna. Łapa przeszedł na drugą stronę ulicy i zaczął ich śledzić, kiedy znikali za rogiem kierując się ku bardziej ruchliwej części miasteczka.
Po pięciu minutach tego dziwnego spaceru Syriusz postanowił wskoczyć między nich i rzucić się na Lupina. Wyobraził sobie minę swojego przyjaciela: zaskoczenie i szok, a następnie błysk rozpoznania i ciepły, powitalny uśmiech. Nagle poczuł wyraźnie, jak bardzo pragnie takiego gestu bliskości; był to jeden z czysto ludzkich gestów, który, tak jak wiele innych, odebrał mu pobyt w Azkabanie. Powód, dla którego musiał odszukać Remusa, wcale tego pragnienia nie zmniejszał.
Już szykował się, by skoczyć do przodu, ale w ułamku sekundy zmienił zdanie; na drodze Remusa pojawiło się dwóch mężczyzn. Czarownica odsunęła się mamrocząc pod nosem coś o tysiącu miejsc i ludzi, których musi jeszcze dzisiaj odwiedzić. Przybysze pozwolili jej odejść: to Remus ich interesował.
Syriusz zatrzymał się pod ścianą kilka kroków za Lupinem. Rozpoznał tych mężczyzn: to Christie i Peabody. Widział ich podczas wizyt, które składali w Azkabanie, i wiedział, że obaj są zatrudnieni w Ministerstwie, chociaż nie był pewien, czym dokładnie się zajmują. Christie był wysoki i szczupły jak Remus, a jego spiczasta twarz przypominała szczurzą... Ale Black szybko powstrzymał tę myśl. Peabody był niższy i dość korpulentny, a z charakteru i sposobu bycia wylewny i ujmujący. Syriusz czuł, że z tej dwójki to właśnie on jest bardziej niebezpieczny. O wiele bardziej.
- Profesor R. J. Lupin! - powitał Remusa Peabody. - Jaka miła niespodzianka!
- Czego chcecie? - ton Lupina powiedział Syriuszowi o wiele więcej niż same słowa; niewiele rzeczy mogło sprawić, by zachowywał się tak niegrzecznie. Peabody ostentacyjnie zacmokał.
- Maniery, profesorze, maniery! Pan Christie i ja właśnie chcieliśmy się z panem skontaktować. Czy ma pan chwilę?
- Niestety nie mam - Remus najwidoczniej odzyskał już panowanie nad sobą. - Jestem umówiony na spotkanie w Muzeum Archeologicznym i muszę...
- Och, w takim razie niech pan pozwoli nam się tam odprowadzić, profesorze - uśmiechnął się Peabody. - To byłby dla nas zaszczyt, nieprawdaż, panie Christie?
- Oczywiście - odparł Christie cienkim, nosowym głosem, po czym stanął po lewej stronie Lupina, a Peabody po prawej. Ściśnięty między nimi, Remus chcąc nie chcąc musiał zaakceptować tę ofertę.
Kiedy trzej mężczyźni ruszyli przed siebie, Syriusz potruchtał za nimi, z całych sił starając się nie rzucać w oczy. Na szczęście żadnemu z czarodziejów nie przyszło do głowy, żeby się odwrócić.
- To tylko przyjacielskie spotkanie, profesorze - zaczął Peabody. - Nie widzieliśmy pana od dłuższego czasu i ciekawi byliśmy, czy nie skontaktował się z panem żaden ze szkolnych znajomych; czy nie miał miejsca żaden... szkolny zjazd.
Blackowi krew ścięła się w żyłach. Instynkt kazał mu natychmiast uciekać, ale umysł zmusił ciało do dalszego śledzenia trzech mężczyzn.
- Macie na myśli Syriusza Blacka? - Remus najwyraźniej nie miał ochoty na żadne gierki. - Nie mam pojęcia, gdzie jest.
Cokolwiek chcesz zrobić, Lunatyku, nie odwracaj się!, błagał Syriusz.
- Wiemy, że widział się pan z nim w zeszłym roku - kontynuował Peabody słodkim głosem. - Nie wiadomo dokładnie, co się wtedy wydarzyło, ale zasugerowano, że mógł mu pan pomagać...
- Odpowiedziałem wtedy na wszystkie pytania Ministerstwa - prawie warknął Remus. - Przyznałem, że ktoś, kogo wydawało mi się, że znam, i komu ufałem jak rodzonemu bratu, okazał się odpowiedzialny za śmierć dwojga moich najbliższych przyjaciół, a trzeciego pozbawił szansy na szczęśliwe życie. Taka jest prawda, panie Peabody. Ostatnią rzeczą, na jaką miałbym ochotę, jest pomoc tej osobie. Jeśli go jeszcze kiedykolwiek zobaczę, raczej go zabiję niż mu pomogę.
W głosie Remusa pobrzmiewała niezachwiana pewność i Peabody ze zdumieniem uniósł brwi. Nawet Syriusz, który wiedział, że Lupin mówi o Peterze a nie o nim, poczuł na karku nieprzyjemny dreszcz.
Remus był nieprzejednanym wrogiem.
Mężczyźni minęli kolejny zakręt i przez moment szli w milczeniu. W końcu Remus zatrzymał się.
- To jest muzeum, panowie - oznajmił. - Gdybyście byli tak uprzejmi...
- Oczywiście, profesorze - uśmiechnął się Peabody, po czym chwycił prawą dłoń Remusa w obie ręce i energicznie potrząsnął. - Pan Christie i ja również się spieszymy - opuścił ręce i wraz z towarzyszem odsunął się czekając, aż Remus wejdzie do muzeum. Lupin spojrzał na swoją rękę, jakby z trudem powstrzymywał się, by nie wytrzeć jej o szatę, po czym skinął krótko głową obu mężczyznom, odwrócił się i wszedł do budynku.
Black zauważył, że uśmiech natychmiast zniknął z twarzy Peabody'ego. Czarodziej bez mrugnięcia wpatrywał się w drzwi, za którymi zniknął Remus, po czym zacisnął usta i odwrócił się do kolegi.
- Innym razem. Chodźmy.
Syriusz obserwował, jak dwaj mężczyźni oddalają się ulicą, i zorientował się, że wstrzymuje oddech, więc powoli wypuścił powietrze z płuc. Spojrzał na wejście do muzeum i skrzywił się. Na pewno nie wpuszczają tam psów! Oparł więc swoje wielkie przednie łapy na jednym z parapetów po lewej stronie i zerknął przez szybę do niewielkiego, pełnego książek pokoiku. Ku swojej wielkiej radości zauważył tam Remusa pogrążonego w rozmowie z mężczyzną wyglądającym na kustosza. Zaszczekał cicho kilka razy chcąc zwrócić na siebie uwagę przyjaciela, ale z niezadowoleniem domyślił się w końcu, że szyby w oknach muszą być dźwiękoszczelne.
Kustosz pochylał się z zainteresowaniem nad rolkami pergaminu, które przyniósł ze sobą Lupin i które leżały teraz rozwinięte na jego biurku. Co chwila kiwał głową z entuzjazmem czytając ich treść i Syriusz domyślił się, że Remus najwidoczniej zajął się jakimś tłumaczeniem lub innym rodzajem badań naukowych. Kiedy mężczyzna znów zwinął pergaminy, Lupin powiedział coś, co sprawiło, że mina kustosza natychmiast się zmieniła; mężczyzna wyprostował się, obszedł biurko i znów usiadł w fotelu. Zaczął mówić, jednocześnie gestykulując intensywnie rękoma. Remus pozwolił mu skończyć, po czym znowu zabrał głos.
Tym razem kustosz zdecydowanie potrząsnął głową i skrzyżował ramiona na piersi. Lupin lekko wzruszył ramionami i zaczął zbierać rolki pergaminu z blatu biurka, ale wtedy jego towarzysz wyciągnął rękę i złapał go za łokieć. Remus znieruchomiał i spojrzał na niego. Syriusz zauważył, jak mężczyzna więdnie pod tym intensywnym spojrzeniem i poczuł przypływ współczucia: sam doskonale pamiętał, jak to jest czuć na sobie ten wzrok.
Kustosz sięgnął do kieszeni, wyciągnął z niej galeona i wcisnął go Lupinowi do ręki; czarodziej zerknął na monetę, po czym znów przeniósł wzrok na kustosza. Mężczyzna próbował wytrzymać to spojrzenie, ale nie miał szans: zamiast tego skoczył na równe nogi, wcisnął Remusowi do ręki drugiego galeona, a następnie podszedł do drzwi i otworzył je na oścież. Remus skinął mu głową na pożegnanie i wyszedł.
Syriusz opadł przednimi łapami na ziemię, gotów powitać swojego przyjaciela, kiedy nagle gdzieś z boku rozległ się głośny pisk „Ooooch, piesio!", i jego szyję otoczyła para chudych ramion.
Syriusz w panice spróbował się uwolnić, ale w jednej chwili otoczyła go gromada dzieci. Ramiona zaciśnięte wokół jego szyi z nieludzką siłą należały do na oko dziewięcioletniej dziewczynki. Inna, nieco starsza, przyklęknęła obok i objęła go, boleśnie ściskając jego żebra, a trzecia, mniej więcej sześcioletnia, bez końca biła go po łopatce.
Łapa kątem oka zauważył, jak Remus coraz bardziej oddala się ulicą, nieświadomy rozgrywającej się za nim sceny. Spróbował uwolnić się od uścisków dzieci, ale ich małe rączki wczepiły się w niego jak wygłodniałe pijawki. Poczuł, jak po jego grzbiecie spływa coś zimnego, i kiedy odwrócił głowę, zauważył na swoim futrze częściowo już rozpuszczoną gałkę lodów. Rzucił rozeźlone spojrzenie na małego chłopca, który przez przypadek je upuścił, ale dziecko było tak zajęte wywrzaskiwaniem swojego nieszczęścia całemu światu, że zupełnie tego nie zauważyło.
- To piesek, nianiu Roberts - powiedziała pierwsza z dziewczynek do czarownicy w średnim wieku, która właśnie przybiegła dysząc ciężko. - Możemy go zabrać do domu? Mamusia i tatuś na pewno się zgodzą!
- Możemy go nazwać Iskierek - oznajmiła druga dziewczynka, wciąż ściskając go z całej siły.
- Nie, Amelio - fuknęła z oburzeniem pierwsza. - On ma na imię Aniołek.
- Żelek - stwierdziła z przekonaniem sześciolatka. - Kochany Żelek.
Syriusz zdał sobie nagle sprawę, że jej rytmiczne poklepywania miały w założeniu być głaskaniem, ale i tak nie potrafił przestać się krzywić.
- Możecie nazwać go Śmierdzielem - stwierdził czternastoletni chłopiec, który najwidoczniej miał serdecznie dość publicznego pokazywania się ze swoimi siostrami, i rzucił Syriuszowi ponure spojrzenie.
- Głupi pies - mruknął i oparł się o ścianę.
- Amelio, Lidio, nie możemy zabrać tego pieska do domu. Może mieć pchły, albo inne choroby... - głos niani Roberts urwał się, gdy niepewnie spojrzała na Syriusza. On sam starał się wyglądać jak najmniej zachęcająco, gdy nagle z jego gardła wyrwał się cichy skowyt: ktoś nadepnął mu na ogon. Nie musiał się odwracać, by wiedzieć, że to był starszy chłopiec.
- Biedny Iskierek!
- Biedny Aniołek!
Dość! Syriusz zawarczał ostrzegawczo i poczuł, jak Amelia zdejmuje ręce z jego szyi. Zawarczał znowu, nieco głośniej, i zobaczył, że Lidia wstaje i odsuwa się od niego. Na wszelki wypadek obnażył też kły. Dziewczynki jak zahipnotyzowane odsunęły się jeszcze dalej, obserwując go szeroko otwartymi oczami. Syriusz wykorzystał tę krótką szansę na ucieczkę i biegiem ruszył w pogoń za Remusem.
Amelia z wściekłością spojrzała na starszego brata.
- To twoja wina, Kryspin - prychnęła. - Iskierek wie, że nazwałeś go Śmierdzielem!
