ZLECENIE

Niebo na wschodzie płonęło czerwienią. Słońce miało wzejść lada chwila. Kratos zacisnął ostatni z rzemieni przy nagolenniku. Był gotów do drogi. Kolejna wyznaczona przez bogów misja właśnie się rozpoczynała.

Nie było to, jak zwykle, nic spektakularnego. Ot, odbyć daleką, pełną niebezpieczeństw podróż, eksterminując na każdym kroku hordy nachalnych harpii, wszędobylskich nieumarłych, sexownych gorgon tudzież innych pomniejszych wrogów, w międzyczasie zaliczyć tradycyjnie szybki trójkąt z parą łatwych, namiętnych kobiet, i odnaleźć kilka potężnych artefaktów, po to by u kresu podróży zmierzyć się z jakimś szalonym monstrum, ewentualnie wspieranym jeszcze przez kilka innych, sobie podobnych i równie wrednych.

Słowem, misja, jakich wykonał już dla bogów wiele. A nawet bardzo wiele. I jakich jeszcze zapewne niezliczone ilości przyjdzie mu wykonać.

Mimo uzasadnionej reputacji urodzonego awanturnika, nałogowego zabójcy i zboczonego sadysty, perspektywa kolejnych lat spędzonych na ciągłym zajmowaniu się zleceniami tego typu nie była Kratosowi wcale miła.

Czuł się tym wszystkim potwornie znużony i najchętniej wymówiłby bogom służbę już dawno temu, wiedział jednak, że każde kolejne wypełnione zadanie przybliża go do celu, którego bez pomocy swoich mocodawców osiągnąć w inny sposób nigdy nie zdoła.

Niestety, w miarę jak czas mijał, coraz więcej wskazywało na to, że bogowie z zimnym wyrachowaniem zwodzą go obietnicami, w rzeczywistości nie zamierzając mu wcale pomóc.

By odpędzić defetystyczne myśli, postanowił sprawdzić raz jeszcze swój skromny ekwipunek i niezwłocznie ruszać w drogę, naraz jednak, wyłowił w niemal idealnej ciszy ledwie słyszalny, i wysoce niepokojący, suchy świst...

A potem była już tylko ciemność.

Pięćdziesiąt metrów dalej, ukryta w gęstych zaroślach drobna postać powoli opuściła niewielki, podwójnie gięty łuk.

Strzał był wyjątkowo czysty, mimo nieregularnych podmuchów wiosennego wiatru. Rosły, wytatuowany mężczyzna nie zdążył sobie nawet zdać sprawy z tego, co się stało. Trafiony w oko, zginął natychmiast.

Łucznik zebrał swoje rzeczy. Wszystko przebiegało jak na razie zgodnie z planem. Teraz pozostało już tylko zabrać broń martwego wojownika i rutynowo zdekapitować ciało, na wypadek, gdyby zleceniodawcy zachciało się próbować jakichś nieczystych zagrywek i chociażby zażądać dodatkowego dowodu na to, że zadanie zostało rzeczywiście wykonane.

W końcu król Bohan, oprócz excentrycznych zamiłowań kolekcjonerskich, słynął także z przebiegłości.