— Severusie, bardzo jesteś zajęty? Mógłbym cię prosić na słówko do mojego gabinetu?

Severus spojrzał na wyglądającą z kominka głowę Albusa Dumbledore'a i odpowiedział niechętnie:

— W istocie, jestem bardzo zajęty.

Dyrektor uśmiechnął się z rozbawieniem, Mistrz Eliksirów siedział bowiem przy biurku, bębniąc palcami w blat. Ostatnią rzeczą, o jaką można by go podejrzewać, było zawalenie setkami niecierpiących zwłoki spraw.

— Wierzę ci na słowo, mój drogi, jednak zmuszony jestem nalegać. To nie zajmie wiele czasu.

— No dobrze. — Severus skrzywił się, a uśmiech Albusa stał się jeszcze szerszy. — Już się zbieram.

Głowa dyrektora natychmiast zniknęła z kominka. Severus zmełł w ustach przekleństwo i wstał niechętnie, wiedząc z góry, o czym będzie rozmowa. W tym roku naukę w Hogwarcie rozpoczynał sam wielki Harry Potter. Już pod koniec czerwca Dumbledore był uprzejmy przypomnieć mu o tym fakcie, sugerując delikatnie, że o pewnych sprawach naprawdę wypada zapomnieć po kilkunastu latach. Nawet podczas wakacji bombardował go listami, w których wyrażał nadzieję, że Severus nie okaże niechęci osieroconemu chłopcu i nie będzie na niego patrzył przez pryzmat jego ojca. Gdyby nie to, że Severus dostawał szczękościsku na sam dźwięk nazwiska „Potter", na pewno zacząłby go dostawać po jakichś piętnastu listach, brzmiących niczym zdarta płyta. Ale nawet Dumbledore nie był w stanie obrzydzić mu tego chłopaka jeszcze bardziej.

Minerwa była mniej powściągliwa. Tuż przed zakończeniem roku szkolnego dopadła Severusa gdzieś w korytarzu i w dobitny sposób powiedziała, co jej leżało na wątrobie. Była pewna, że chłopiec trafi pod jej skrzydła do Gryffindoru, tak, jak jego rodzice. A skoro tak, to ona nie pozwoli mu znęcać się nad biedną sierotą. Jak się natomiast dowie, że Severus próbuje wyżywać się na chłopcu…

Zirytowany mężczyzna chwycił garść proszku Fiuu i przetransportował się kominkiem do gabinetu dyrektora. Otrzepał z popiołu czarny płaszcz i w tym momencie zorientował się, że najwyraźniej zapowiada się nieco większe spotkanie. Pod oknem stał bowiem okrągły stolik z czterema krzesłami, a na nim czajniczek w kwiatki, filiżanki do kompletu, talerzyki i góra kanapek.

— Nie wiedziałem, że zostałem zaproszony na przyjęcie — burknął, energicznie czyszcząc zabrudzony popiołem rękaw.

— Gdybyś wiedział, to byś nie przyszedł — zachichotał Dumbledore. Severus nawet nie próbował udawać, że się uśmiecha.

— Wiesz dobrze, że nie uczestniczę w żadnych przyjęciach — odparł niechętnie. — Czy to konieczne?

Dumbledore skinął głową.

— Tak, Severusie, konieczne. Aczkolwiek sądzę, że będzie to dla ciebie miłe spotkanie. Usiądź, proszę. Zaraz przyprowadzę naszych gości.

— Co to za ludzie? — Wprawdzie niewiele go to obchodziło, nie wierzył też, aby spotkanie miało być miłe, jednak bardzo nie lubił niespodzianek.

— Państwo Winn. Za chwilę wszystkiego się dowiesz, bądź więc uprzejmy zaczekać. — Z tymi słowami Albus wyszedł z gabinetu bocznymi drzwiami, pozostawiając Severusa samego.

Mistrz Eliksirów poczuł nieprzepartą pokusę, aby wyjść i stracić „nieodżałowaną" okazję poznania dostojnych gości—jak—im—tam. Wiedział jednak, że nie może tego zrobić. Nikt przy zdrowych zmysłach nie odmawiał uprzejmym prośbom dyrektora, a już na pewno nie on. Z westchnieniem irytacji opadł na jedno z krzeseł, wodząc złowieszczym wzrokiem po zastawionym stoliku. Nie pijał herbaty. Nie jadał kanapek. Nie uczestniczył w przyjęciach. To co on tutaj, do cholery, robi? I czemu Dumbledore był taki tajemniczy? Kim byli ci Winnowie? Severus nie znosił nie mieć o czymś pojęcia, zwłaszcza, gdy sprawa dotyczyła również jego. Ze złością wcisnął do ust jedną kanapkę. Psiamać, pasztet z gęsich wątróbek.

Skrzypnęły boczne drzwi. Severus wstał, pospiesznie przełykając wszystko, co miał w ustach i gdy Albus wprowadził do gabinetu dwoje ludzi w średnim wieku, mógł zmierzyć gości chłodnym, nie wyrażającym najmniejszego zainteresowania wzrokiem.

— Pan Snape? — spytała kobieta.

Severus skinął głową, przyglądając się uważnie nowo przybyłym. Miał przed sobą zupełnie zwyczajnych ludzi w wieku około czterdziestu lat, starannie ubranych i wyglądających dość przeciętnie. Był jednak absolutnie pewien, że nigdy wcześniej ich nie spotkał, a pamięć wzrokową miał dobrą. Zapewne to rodzice jednego z uczniów… aha! Nagle rozjaśniło mu się w głowie. To pewnie nadopiekuńcza mamusia i tatuś jakiegoś wystraszonego pierwszaka, którzy zamierzają raczyć każdego nauczyciela w Hogwarcie gadką o tym, jakie to ich dziecko jest zdolne i wrażliwe, w związku z czym wymaga odpowiedniego podejścia. No, niech tylko spróbują…

W tym momencie zdarzyło się coś, czego absolutnie się nie spodziewał, a co wytrąciło go z równowagi. Kobieta podeszła do niego i serdecznie go uściskała.

— Dziękuję panu — wyszeptała.

Severus zesztywniał, powstrzymując się od naturalnego dla niego odruchu odepchnięcia kobiety. W oczach Albusa migotała wesołość.

— Ja również bardzo dziękuję, panie Snape. — Teraz był już otoczony przez dwójkę nieznajomych. Mężczyzna poklepał go poufale po ramieniu, wywołując u Severusa dreszcz odrazy. — Nasza rodzina tak wiele panu zawdzięcza…

— Państwa rodzina? — Severus jakimś cudem wydobył się z objęć kobiety i stał sztywno, jakby kij połknął. We wzroku Albusa pojawiło się nieme ostrzeżenie, toteż przełknął słowa, które cisnęły mu się na usta i wyraził się w sposób wyjątkowo uprzejmy. — Nie bardzo rozumiem. Nie przypominam sobie, abyśmy się kiedykolwiek spotkali.

— Nie, pan nas nie zna. Ani my pana — wyjaśnił pospiesznie mężczyzna. Severus niemal zazgrzytał zębami. Co to za szopka? — Wygląda pan na zaskoczonego, ale to nie dziwne, nie dziwne… Przepraszam, chyba mówię dość nieskładnie.

Ależ skąd, wyraża się pan tak jasno i klarownie, że bardziej już chyba nie można, pomyślał zgryźliwie Severus.

— Chodzi o nasze drugie dziecko — dodała kobieta, ocierając oczy wierzchem dłoni. Wyglądała, jakby miała zaraz się rozpłakać. — Starsze w tym roku zaczyna naukę w Hogwarcie, młodsze natomiast dopiero za dwa lata i… chcieliśmy panu podziękować. To dzięki panu mamy szczęście być rodzicami.

Że co?

— Nadal nie rozumiem. — Severus czuł, że ogarnia go wściekłość. Jak to, dzięki niemu mają dziecko? W życiu nie widział tej kobiety, więc chyba nie zamierzają mu wmawiać, że…

— Chyba tylko skomplikowaliśmy sytuację, zamiast cokolwiek wyjaśnić — roześmiał się nerwowo mężczyzna. — Proszę nam wybaczyć, to spotkanie jest dla nas bardzo dużym przeżyciem. Powiem więc krótko i zwięźle. Pamięta pan zapewne, co zdarzyło się w marcu tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego drugiego roku?

Severus wziął głęboki oddech. W jednej chwili wszystko zrozumiał. Dawne wspomnienia, zepchnięte w głąb umysłu, wydostały się na powierzchnię. Tak klarowne i rzeczywiste, jakby to wszystko wydarzyło się wczoraj.

x x x

Bar „Pod Szalonym Hipogryfem" tętnił życiem. Choć dochodziła szósta rano, interes kręcił się w najlepsze, ale taka była specyfika tego miejsca. Przychodziły tu nocne ptaki, szemrane towarzystwo i ci, którzy chcieli napić się tak, aby o wszystkim zapomnieć.

Severus poczuł, że dłużej tego nie wytrzyma. Wszechobecny zapach tanich perfum, alkoholu i dymu zaczynał go już dusić. Szumiało mu w głowie, a skronie ściskała stalowa obręcz. Bez słowa rzucił pieniądze na kontuar, po czym z trudem utorował sobie drogę do wyjścia, przepychając się między pijanymi w sztok mężczyznami i parkami, ściskającymi się z takim zapałem, że nie ulegało wątpliwości, iż owe karesy wkrótce przeniosą się do toalety lub uliczki za barem.

Wyszedł z baru i przez chwilę stał na chodniku, wdychając łapczywie zimne, orzeźwiające powietrze.

Wszędzie wokół bielił się szron. Niebo na wschodzie jaśniało, ale na ulicach nadal panował lekki półmrok. Severus poczuł, że z zimna zaczynają go szczypać policzki. I dobrze, przynajmniej trochę wytrzeźwieje, zanim wróci do Hogwartu. Na szczęście przygotował sobie zawczasu sporą dawkę eliksiru na kaca, inaczej chyba zdychałby z bólu przez cały weekend.

Ruszył lekko chwiejnym krokiem w kierunku publicznego świstoklika. Nie znosił tego środka transportu, ale starał się unikać aportacji po pijaku. Zdawał sobie sprawę, że prosi się o kłopoty, włócząc się w takim stanie po ulicach Nokturnu, ale nie dbał o to. Nie był nawet pewien, czy broniłby się, gdyby ktoś go zaatakował, czy po prostu rozłożyłby ręce i czekał na śmiertelny cios. Różdżka spoczywała bezpiecznie w kieszeni płaszcza.

W pewnym momencie poślizgnął się i omal nie upadł. Cudem utrzymał się na nogach, w czym pomogło mu uchwycenie się klapy stojącego tuż obok śmietnika. Zakręciło mu się w głowie, a żołądek podskoczył do gardła. Severus przymknął oczy, walcząc z mdłościami. Teleportując się w takim stanie, wyrzygałby całą wypitą whisky, postanowił więc odczekać, póki nie miną sensacje. Nieliczni przechodnie mijali go obojętnie, nie zwracając uwagi na opierającego się o śmietnik młodego mężczyznę. Takie widoki nie należały tu do rzadkości.

Gdzieś obok miauczał kot. Ciche, zawodzące piski wwiercały się Severusowi w mózg, powodując coraz mocniejsze zaciskanie się obręczy na skroniach. Zirytowany mężczyzna zaczął rozglądać się za źródłem hałasu, gotów zapewnić sobie ciszę jednym machnięciem różdżki. Miauczenie było irytujące, ale przytłumione, zupełnie jakby dochodziło… ze śmietnika? Niech to szlag, ktoś zamknął tam kota. Severusowi nie było żal zwierzaka, po prostu musiał się teraz wysilić, aby podnieść wyglądającą na ciężką klapę i uwolnić bydlę, inaczej koniec ze spokojnym, cichym, przyśmietnikowym przystankiem.

Z trudem uniósł klapę, podświadomie rejestrując, że owo miauczenie wydaje mu się dość dziwne. Coś było nie tak, ale nie umiał określić, co.

Gdy zerknął w głąb śmietnika, w pierwszej chwili pomyślał, że ma halucynacje. A potem przechylił się tak gwałtownie, że omal nie wpadł do środka.

To nie był kot. W śmietniku leżał noworodek.

Dziecko owinięte było niedbale jakąś cienką szmatą, która rozchyliła się, ukazując zsiniałe z zimna ciałko. Osłupiały Severus dostrzegł, że na skórze dziecka widoczne były ślady krwi. Jasna cholera, wyrzucono je tuż po urodzeniu! przemknęło mu przez myśl. Maleństwo zanosiło się cichym krzykiem, ale Merlin jeden wie, jak długo już tu leżało. Prawdopodobnie płakało ostatkiem sił, wzywając pomocy w rozpaczliwej walce o życie.

Severus zawsze umiał szybko reagować. Otępienie, wywołane szokiem połączonym ze zbyt dużą dawką alkoholu, trwało zaledwie kilka sekund. Błyskawicznie wyjął dziecko ze śmietnika i niewprawnym gestem wziął je na ręce, ostrożnie przytrzymując główkę. Teraz widział wyraźne zsinienie skóry maleństwa i ślady krwi, zlepiające czarne włoski. Noworodek był wyziębiony, to nie ulegało wątpliwości. Nadal popiskiwał, ale bardzo słabo. Jego ciało było tak zimne, że Severus miał wrażenie, że dotyka umarłego.

Nie!

Rozpiął płaszcz i ostrożnie ukrył pod nim dziecko, starając się go nie upuścić. Co teraz? Ruszył przed siebie, przytulając noworodka do piersi. Nie miał w zwyczaju tracić głowy, ale po raz pierwszy w życiu znalazł się w takiej sytuacji. Musiał działać szybko. Dokąd zanieść dziecko? Do Hogwartu? Na posterunek aurorów? Przyspieszył kroku. Do szpitala? Teraz już prawie biegł. Popłakiwanie ucichło, a on nie miał odwagi zerknąć pod płaszcz i sprawdzić, czy maleństwo nadal żyje. Być może uspokoiło się, czując dotyk ludzkiego ciała, ciepło i bezpieczeństwo. A może właśnie umarło? Jakie szanse mógł mieć taki maluch na kilkustopniowym mrozie? Nie wiadomo, ile tak leżał…

Opuścił Nokturn i wciąż biegł przed siebie. Wszędzie tylko sklepy i sklepy, wszystkie pozamykane o tej porze. Świstoklik! Nie ma wyjścia, trzeba będzie zabrać dziecko do Hogwartu i oddać w ręce Poppy. Oby nie było za późno! Zaraz, po co świstoklik? Przecież może się aportować przed bramę zamku! Zdążył już wytrzeźwieć na tyle, aby móc się deportować bez najmniejszych problemów. Severus zaklął paskudnie, zirytowany, że dopiero teraz przyszło mu to do głowy. Oby tylko dziecko nie zapłaciło za jego głupotę! Spod płaszcza nie dochodził nawet najcichszy pisk.

Musiał sprawdzić. Musiał się upewnić. Zatrzymał się i nieco drżącą dłonią odchylił połę płaszcza. Noworodek nie poruszał się. Severus wpatrywał się w dziecko, czując dziwny, bolesny ucisk w piersi. I w tym momencie maleństwo ziewnęło szeroko, a potem zamlaskało. A więc tylko zasnęło!

— Dzięki ci, Merlinie — wyszeptał Severus.

Dlaczego to powiedział? I czemu odczuł ulgę, a ucisk w piersi momentalnie zelżał? Przecież nigdy nie był wrażliwy na cudzą niedolę, a przez lata spędzone w szeregach śmierciożerców widywał znacznie gorsze rzeczy. Bez wahania zadawał ból czy śmierć. Nie wzruszał go widok zabitego człowieka. Chyba, że teraz, po śmierci Potterów… Nie, nie zmienił się! Wciąż pozostał obojętny wobec okrucieństw tego świata, nie ulegając głupiej czułostkowości. I bardzo dobrze! Ze złością otarł łzawiące od wiatru oczy i na powrót zakrył dziecko płaszczem, gotów do deportacji.

I właśnie wtedy dostrzegł coś, co wydało mu się nagle zbawieniem i odpowiedzią na nieme prośby o ratunek.

Po drugiej ulicy wznosił się piętrowy, dość niepozorny budynek z czerwonej cegły, wciśnięty między dwa domy mieszkalne. Napis nad drzwiami głosił:

„DOM MAMY HAMISH DLA SAMOTNYCH DZIECI"

Czyli bardziej elegancka nazwa przytułku dla sierot.

Severus przymknął oczy i westchnął. Na szczęście nie było potrzeby zabierania dziecka do Hogwartu — no i znakomicie! Załatwi wszystko tutaj, na miejscu. Bo czy istniało lepsze miejsce na zostawienie podrzutka niż sierociniec?

Przekroczył ulicę i z całej siły zastukał do drzwi.

x x x

— A więc tak to wygląda — powiedział, starając się nie okazać, ile emocji wzbudziło w nim to wspomnienie. — Nie rozumiem jednak, w jaki sposób mnie państwo odnaleźli.

— To nie było proste — przyznał pan Winn. — Przekazując dziecko kierowniczce domu, podał pan swoje imię i nazwisko. No i złożył pan oficjalne zeznania na posterunku. Wiemy, że prosił pan o zachowanie dyskrecji. Próbowaliśmy się czegoś o panu dowiedzieć, ale pani Hamish odmówiła udzielenia jakichkolwiek informacji. A my chcieliśmy tylko pana spotkać, podziękować… powiedzieć, że uratowane przez pana dziecko żyje i ma się dobrze…

— Do rzeczy — przerwał Severus. — Skoro kierowniczka sierocińca dochowała tajemnicy, w jaki sposób mnie państwo odnaleźli?

Małżonkowie wymienili wyraźnie spłoszone spojrzenia.

— Cóż — odezwała się nieco nerwowo pani Winn. — To był… zupełny przypadek. W lipcu tego roku spotkaliśmy panią Hamish na ulicy. Od razu ją rozpoznaliśmy, ona nas również. Zaczęliśmy rozmawiać, opowiadać o naszej rodzinie, następnego dnia poszliśmy razem na obiad. I tak jakoś… uprosiliśmy ją, aby podała nam pana imię i nazwisko. A ponieważ mąż pracuje w ministerstwie magii…

— Wiem, że nie powinienem był tego robić. — Pan Winn zdecydował się wyręczyć jąkająca się małżonkę. Wyglądał na bardzo zakłopotanego. — Nie wolno mi sprawdzać danych w ewidencji ludności bez odgórnego polecenia. Ale proszę nas zrozumieć…

Zmieszanie obojga było wyczuwalne na kilometr. Severus doskonale orientował się, co było jego powodem. Ani przez moment nie uwierzył, aby kierowniczka sierocińca „pękła" pod wpływem usilnych próśb, którym już wcześniej się oparła. Swój udział musiało tu mieć veritaserum, zdobyte nielegalnie i dolane do herbaty podczas miłego obiadku we trójkę.

— Niech się pan na nas nie gniewa — poprosiła pani Winn. — Chcieliśmy tylko podziękować. Myśleliśmy nawet, czy nie przyjechać tu razem z Tobiaszem, aby mógł go pan zobaczyć…

— Z Tobiaszem? — przerwał ostro Severus. — Ma na imię Tobiasz?

— Tak. — Winnowie spojrzeli na niego ze zdumieniem, zaskoczeni tonem jego głosu. Pan Winn wyjaśnił: — Nazwaliśmy go po ojcu Maude. Tak bardzo czekał na wnuki…

— Ach tak.

Albus, który do tej pory dyskretnie milczał i nie wtrącał się do rozmowy, spojrzał bacznie na Severusa, wyczuwając dziwne napięcie w jego głosie. Choć Mistrz Eliksirów panował nad sobą, w jego oczach pojawił się nie wróżący niczego dobrego błysk.

— A więc podziękowali mi państwo. Jak mniemam, to już wszystko? — Severus strzepnął nieistniejący pyłek z rękawa, dając znać, że rozmowa dobiega właśnie końca. — Bardzo mnie cieszy, że dziecko ułożyło sobie szczęśliwie życie, ale uprzedzam, że gdy rozpocznie naukę, nie może liczyć na wyróżnianie go spośród innych uczniów.

— Ależ nie! — Maude Winn wyglądała na przerażoną. — Proszę tak nie myśleć, profesorze Snape! Nie oczekujemy żadnego faworyzowania. Tobiasz jest zdolny i zaradny, jesteśmy pewni, że poradzi sobie doskonale. Chcieliśmy tylko, aby pan wiedział… że on żyje.

— I jeszcze jedno, profesorze Snape — odezwał się pan Winn. — Tobiasz wie, że jest adoptowany, ale nigdy nie poznał swojej prawdziwej historii. Nie mogliśmy przecież powiedzieć dziecku, że rodzice… — tu głos mu nieco zadrżał — wyrzucili go na śmietnik, skazując na śmierć. On nie wie, kim pan dla nas jest. I nigdy się nie dowie. Dlatego bardzo proszę o niczym mu nie wspominać, gdy za dwa lata przyjedzie do Hogwartu.

Szczęki Severusa zadrgały. Albus, który od dłuższej chwili obserwował całą sytuację z coraz większym niepokojem, postanowił zainterweniować.

— Bardzo nam miło, że mogliśmy państwa poznać — zapewnił. — I cieszymy się, że Tobiasz wychowuje się w szczęśliwej, kochającej go rodzinie. Niestety, profesor Snape nie ma w tej chwili zbyt dużo czasu. Severusie, pamiętasz chyba, że miałeś pomóc profesor McGonagall z listą nowo przyjętych uczniów?

Było to oczywiste kłamstwo, ale Mistrz Eliksirów nigdy w życiu nie był tak wdzięczny Dumbledore'owi, jak w tej chwili.

— W istocie — odparł, kłaniając się lekko. — Powinienem już wracać do swoich obowiązków.

Wytrzymał jakoś ponowne ściskanie i poklepywanie, po czym z westchnieniem ulgi wszedł do kominka i przeniósł się z powrotem do swojego gabinetu. Wolnym krokiem podszedł do biurka, usiadł w fotelu i przez dłuższą chwilę siedział tak w bezruchu, walcząc z wypełniającymi jego głowę myślami.

Tobiasz…

Wiedział, że jak tylko goście się wyniosą, będzie miał kolejne odwiedziny. I nie pomylił się. Upłynęło może ze dwadzieścia minut, gdy Albus zjawił się bez zapowiedzi. Severus nawet nie zmienił pozycji, chmurnie wpatrując się w przeciwległą ścianę.

— No, no — powiedział starszy czarodziej, przyglądając się młodszemu koledze z wyraźnym zaciekawieniem, ale i życzliwością. — Jesteś prawdziwym bohaterem, Severusie. Dlaczego o niczym mi wtedy nie powiedziałeś? To był bardzo szlachetny czyn, a ty się nawet nie przyznałeś…

— A co to za bohaterstwo? — sarknął zirytowany Severus. — Znalazłem porzucone dziecko, więc zaniosłem je do przytułku. Każdy by tak zrobił.

— Mimo wszystko jestem z ciebie dumny. — Dumbledore położył dłoń na ramieniu Mistrza Eliksirów i z przykrością zauważył, że młodszy czarodziej wzdrygnął się, niemal niezauważalnie, ale jednak. — I nie wmawiaj mi, że nie poruszyła cię ta historia. Tak, wiem, nigdy niczego po sobie nie pokazujesz, ale świadomość, że uratowane przez ciebie dziecko żyje i ma się dobrze, musiała wzruszyć nawet ciebie.

— Doprawdy? Wręcz przeciwnie, Albusie.

W tonie głosu Severusa pojawiła się taka gorycz, że Albusowi zrobiło się nieprzyjemnie. Oczy Mistrza Eliksirów płonęły ponurym blaskiem.

— Nie rozumiem…

Severus zabębnił palcami o blat biurka.

— Więc wszystko ci wyjaśnię. Rodzina Winnów adoptowała znalezionego przeze mnie w marcu tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego drugiego roku chłopca i nadała mu imię Tobiasz. Obecnie dzieciak ma dziewięć lat i zgodnie z przepisami, za dwa lata rozpocznie naukę w Hogwarcie. Zgadza się?

— No… tak — odpowiedział nadal niczego nie rozumiejący Albus. — Historia wyjęta jak żywcem z romantycznej powieści, ale i takie rzeczy się zdarzają. Nie rozumiem, w czym widzisz problem. Dziecko przeżyło, ma się dobrze, będziesz mógł je poznać.

— Nie.

— Nie… Severusie, co to znaczy?

— To znaczy, że go nie poznam.

— Co ty mówisz? Naprawdę cię nie rozumiem. Dlaczego nie…?

Severus spojrzał na Albusa takim wzrokiem, że słowa zamarły starszemu czarodziejowi na ustach.

— Dlatego, że dziecko, które wyciągnąłem ze śmietnika na Nokturnie, było dziewczynką — powiedział bezdźwięcznie.

Zapadła bardzo przykra cisza. Albus wziął głęboki oddech i wolno pokiwał głową, zdając sobie w pełni sprawę z powagi sytuacji.

— Ach tak. A więc gdzie…? — zaczął i urwał.

Nie dokończył pytania. Nie musiał, bowiem obaj myśleli o tym samym.