Zarya siedziała cicho na kanapie, opierając się oparcie i spoglądając na swojego strażnika, kiedy tamten malował coś na kolejnym płótnie wielkości adekwatnej do jego prawdziwej formy, zastanawiając się, jak tutaj doszli.
Pamiętała te pierwsze dni, kiedy to się pierwszy spotkali.
Pamiętała jak w duecie namalowali obraz dla Ginny Epps, chociaż na końcu przyznała, że teoretycznie to on zrobił całe to arcydzieło, a ona służyła tam jako pomoc.
Pamiętała wszystkie dowcipy jakie na nim wykręciła oraz te, które zrobiła z nim jako zespół.
Pamiętała jak ją wtedy przytulił i przeprosił i Zarya czuła po raz pierwszy w życiu, że ktoś jej nie okłamywał.
Pamiętała jego wsparcie, kiedy tego najbardziej potrzebowała.
Ale co najważniejsze? Pamiętała jak dzięki niemu zaczęła się otwierać i przyznała, że znalazła w końcu kogoś, kogo mogła nazwać rodziną, poza Zivą oczywiście.
Mały uśmiech wdarł się na jej twarz, kiedy to wszystko zaczęło do niej wracać i tym razem, Sunstreaker odwrócił się w jej stronę, unosząc do góry pytająco brew.
Wzruszyła ramionami.
- Wiesz, jak dla mnie, to całkiem zgrana z nas para – przyznała w końcu.
Sunny wywrócił oczami, wracając do pracy.
Zarya tylko prychnęła rozbawiona, znowu oglądając jak porusza pędzlem po płótnie, tym razem układając się w wygodniejszej pozycji, wiedząc, że takie zajęcia mogły potrwać dłużej niż kilka minut.
Szczerze?
Zarya nie narzekała.
