Nie mam pojęcia jak manga się zakończy, więc niech się nikt nie wkurza o to, że tu jest tak, a w mandze jest inaczej (czy raczej będzie). Przepraszam za literówki i błędy.

_

Rozdział 1

Czekanie wymaga wiele cierpliwości, oraz.... pewnego rodzaju odwagi. Jak to odwagi? Ktoś się może zdziwić, ale tak właśnie jest. Zwłaszcza w tym przypadku gdy kraj stoi na skraju zagłady, a trzeba czekać wiedząc, że również jest się w poważnym zagrożeniu. Czekanie, jest o tyle trudne bo wymaga nie tylko anielskiej cierpliwości, lecz również bezczynności. Winry zaś nie potrafiła siedzieć bezczynnie. Chciała coś zrobić dla swoich przyjaciół, nie chciała uciekać za granicę. Stalowy Alchemik namawiał ją do tego- bezskutecznie. Musiał ustąpić przed jej kluczem, oraz determinacją. Bardzo dobrze pamiętała tą noc, podczas której opuścił Resembool. Jednak zanim odwrócił się na pięcie i zniknął w mroku nocy prosił, żeby na niego czekała z zrobioną szarlotką. Obiecała, że tak zrobi. Nie czuła się jednak zbyt dobrze. Tylko siedziała sobie wygodnie w zacisznej wsi, podczas gdy jej bliscy zmagali się z śmiertelnym wrogiem. Gdyby tam była to wiedziałaby co tam się dzieje, a tak musi się martwić. Zaraz uświadomiła sobie, że bardziej przeszkadzałaby niż pomagała. Na chwilę oderwała się od szkicowania nowego modelu protezy i wyjrzała przez okno. Zobaczyła to co zwykle: pustą wiejską drogę. Poczekała kilka minut tak jakby miała nadzieję, że coś się stanie. Stało się: kilka królików przykicało na dróżkę w sumie nie wiadomo po co. Nie było to co oczekiwała, ale i tak wywołało nikły uśmiech na jej twarzy. Obserwowała je do chwili aż stało się coś dziwnego i zwierzęta błyskawicznie pierzchły w krzaki. Dziewczynę także ogarnął niewytłumaczalny lęk, oraz przez krótki moment zrobiło jej się zimno, a przecież była ciepła wiosna.

- Co to było do jasnej ciasnej?!- pomyślała głośno. Intuicja podpowiadała jej, że miało to jakiś związek z braćmi Elric. Winry usiadła na brzegu łóżka. Zaczęła sobie powtarzać tylko jedną myśl: bez względu na to co ich spotkało- na pewno z tego wyjdą! Problem był taki, że nie bardzo w to wierzyła.

Następny dzień nie przyniósł nic nowego oprócz niepokojących wiadomości w radiu. Dziewczyna razem z Pinako słuchały porannych wieści traktujących o wydarzeniach w Centrali. Mówiono o zmasowanym ataku na Bradleya i jego żołnierzy. Po prostu powstała rewolucja. Protetyczka trochę się uspokoiła gdy usłyszała, że niektóre znane jej osoby żyją, mają się dobrze i robią rozróbę w stolicy. Wiedziała, że walka toczy się między ludźmi, a homunkulusami.

- Ha! Jednak dają radę! Trzymać tak dalej!- krzyknęła dziarsko do głośnika.

- Widzisz Winry, wcale nie jest ich tak łatwo zabić jakby się wydawało- powiedziała Pinako, która skończyła zamiatać podłogę w kuchni.

- Mam nadzieję, że będą tak "niezniszczalni" do końca- odparła młoda Rockbell, która wolała się tak bardzo za wcześnie nie cieszyć.

- Wątpisz?

- Ech... nie tyle co wątpię babciu. Ja wciąż trzymam za nich kciuki, czekam na nich. Chodzi tu o to, żeby nie wariować ze szczęścia za wcześnie, bo można się boleśnie rozczarować. Czaisz babciu, takie Prawa Murphy'ego, a gdy....

-... A gdy myślisz, że nie wszystko będzie dobrze to zostajesz miło zaskoczona. Wiem, wiem- powiedziała Pinako.

- Zresztą chcę, żeby Ed zwrócił Alowi ciało.

- Ja też chcę zobaczyć tego urwisa jako normalnego chłopaka!- Szafirowe oczy jej wnuczki zrobiły się wilgotne. Dziewczyna szybko odwróciła głowę. Nie będę płakać! Nie mam takiego zamiaru! Takie dziewczyny jak ja nie płaczą z byle powodu! Zresztą... Ed nie chciałby żebym płakała!- powstrzymała się przed płaczem, a jej spojrzenie znowu zrobiło się normalne, trochę harde. Pinako nic nie powiedziała. Wiedziała, że jej wnuczka nie tylko przeżywa ciężki chwile, ale także to, że woli radzić sobie sama ze swoimi słabościami. Długo nie widziała swojej pociechy i mogła stwierdzić, że to nie jest ta sama Winry, która wyjechała do stolicy po to, żeby naprawić protezę Edwarda. Troszkę urosła. Mając szesnaście lat stała się prawdziwą młodą kobietą z charakterkiem. Przestała być tak krzykliwa, oraz już tak bardzo nie ekscytowała się protezami. Spoważniała, ale nie zrobił się z niej czy milczek. Wciąż lubiła dużo rozmawiać. Wiedziała co wpłynęło na to wszystko. Winry opowiedziała Pinako o śmierci Hughesa i o Scarze. O tym, że nienawidziła go tak bardzo, że mogłaby go zastrzelić. Wtedy Ed powstrzymał ją od użycia pistoletu. Nie przegapiła wydarzeń z Briggs. Wtedy znowu pojawił się Scar, któremu opatrzyła rany. Człowiek, który odebrał życie jej rodzicom, pomógł jej uciec (co prawda porywając ją, ale to była część planu). Napomknęła o spotkaniu się z ojcem Eda i Ala. Zatrzymali się w Lior na dłużej po czym przyjechała z powrotem na swoją rodzimą wieś.

- Chodzi o to... nie chcę krakać, ale czy to jest możliwe, żeby pokonali homunkulusy i jednocześnie uzyskali to co utracili? Trochę się boję, że to jest za dużo co mogliby osiągnąć bez zapłacenia... no równej ceny- powiedziała. Staruszce omal co nie wypadła fajka z ust gdy to usłyszała. Dziwne było to, że młoda protetyczka ma wątpliwości co do nich.

- Co ty gadasz? Na pewno im się uda, już nie myśl o jakiś równych wymiarach. Zresztą jeśli chodzi o cenę... Przecież dobrze wiesz, że giną również żołnierze szturmujący główny gmach. Jak wrócą to im powiem że w nich nie wierzyłaś!- zagroziła- to ich na pewno unieszczęśliwi i wydaje mi się, że głównie przejmie się tym Ed, prawda Winrusiu?- Pinako postanowiła zmienić nieco temat na mniej przygnębiający. Winry tylko mruknęła coś niezrozumiale o tym, żeby Ed się wypchał. Panna Rockbell nie miała zamiaru aż tak bardzo otwierać się nawet przed babcią. Zaraz zaczęłaby ględzić o ich świetlanej przyszłości. Tutaj znane przez protetyczkę Prawa Murphy'ego także miały coś do powiedzenia. Wtedy na pewno stałoby się coś złego i znacznie ciężej by to przeżyła. Wiedziała, że coś do Stalowego Alchemika czuje, ale czy on to odwzajemnia? Wydawało jej się, że tak, ale stuprocentowej pewności nie mogła mieć.

- Ty się tego wstydzić nie musisz! Przecież to normalne- Pinako dalej ciągnęła wątek. Miała nadzieję, że jej wnuczka wreszcie odpowie coś konkretnego. Odpowiedziała.

- Babciu wiem, że to jest normalne, ale muszę pójść do sklepu. Zakupy się same nie zrobią!- wstała energicznie zasuwając krzesło. Starsza Rockbell pokiwała ze zrozumieniem głową, ale uśmiech wciąż jej nie schodził z twarzy. Winry z trudem wytrzymała świdrujące oczy swojej babci, ale odwróciła się na pięcie i wyszła. Była trochę rozzłoszczona jednoznacznymi uwagami Pinako, ale i tak się zarumieniła. Skierowała się do centrum wsi, które znajdował się tam gdzie stacja- miejsce dzięki któremu Resembool zachowywało łączność z cywilizacją. Sama wieś nie była jakąś tam wiochą z kilkoma lichymi chatami na krzyż. Owszem była mała, a domy były rozproszone po pagórkach na których rolnicy zaczynali swoją pracę. Owce, które tradycyjnie strzyżono na wiosnę pasły się becząc żałośnie prawdopodobnie z braku runa, bez którego wyglądały jak gołodupce. Blondynka spotkała po drodze kilku znajomych z którymi zamieniła parę słów. Ci ludzie żyli w błogiej niewiedzy tego co strasznego może się wydarzyć z całym krajem, jeśli Bradley wygra z tą rewolucją (choć to nie on byłby za to odpowiedzialny- znacznie więcej miał do powiedzenia najpotężniejszy homunkulus). Zresztą ginęli żołnierze, których nie znała. Ciągle myślała o zasadzie równej wymiany i bała się o wojskowych, których bardziej, lub mniej poznała. Pierwszy był Hughes i to jego odejście tak bardzo przeżyła. Wyobraziła sobie Rizę przebitą kulami, lub klęczącą z przerżniętym gardłem, oraz Płomiennego leżącego bez życia. Zamrugała szybko, żeby wyrzucić te przerażające obrazy z głowy. Rozkojarzona weszła do sklepu. Kupiła to co miała kupić i wyszła. Czekanie wcale nie było takim błahym, łatwym zajęciem. Winry ciałem była w Resembool, a duchem w stolicy razem ze swoimi bliskimi.

Nawet tydzień nie minął od tajemniczej fali, która spłoszyła króliki i przestraszyła protetyczkę do przyjazdu najbardziej oczekiwanych osób w wiosce. Dziewczyna wiedziała, że wszystko zakończyło się pomyślnie. Edward do niej dzwonił i obwieścił , że homunkulusy dostały po mordzie. Musiał być bardzo zmęczony, z trudem powstrzymała się przed zadaniem mu setki pytań. Powiedział tylko, że w najbliższych dniach na pewno przyjadą. Po odłożeniu słuchawki protetyczka nie umiała zachować się spokojnie. Krzyczała śpiewnie na cały dom o ich sukcesie, omal co nie przewróciła swojej babci gdy wpadła na nią z rozpędu, żeby ją wyściskać. Od tamtej chwili czekanie stało się trochę łatwiejsze. Już nie musiała się o nic bać, strasznie niecierpliwiła się na ich przyjazd. Wrócili, a stało się to w dniu którym Winry rzucała Denowi frisbee przed domem. Pies posłusznie przynosił jej fioletowy krążek, aż po jedenastym rzucie zatrzymał się. Dziewczyna w pierwszym momencie stwierdziła, że zwierzakowi już się znudziło, ale okazało się, że nie dlatego przerwał zabawę. Gdy do niego podeszła zaczęła go głaskać.

- No co jest piesku?- Den w odpowiedzi tylko szczeknął i wyrwał się jak dziki na drogę. Panna Rockbell już wiedziała co jest. Reagował tak tylko na jedną osobę, której pobiegł na przywitanie. Nie mogła wydobyć z siebie głosu tak się tym przejęła i dopiero kiedy ruszyła się zawołała rozedrganym z wrażenia głosem.

- Babciu mamy gooości!- nie czekając na odpowiedź opuściła podwórko. Nie musiała ich daleko szukać. Byli już blisko i wyraźnie zobaczyła kogoś, ale nie mogła uwierzyć, że osobą o bladozłotych oczach, krótko przystrzyżonych złocistych włosach noszącą na sobie zieloną koszulę jest młodszy Elric. Uśmiechał się do niej szeroko, rad że nareszcie ma usta. W następnej sekundzie przestał oddychać gdy protetyczka ścisnęła go równie mocno jak wąż boa. Z tą różnicą, że to był przyjacielski uścisk.

- Al!... Ja normalnie w to nie wierzę, że jesteś... jesteś człowiekiem w stu procentach!

- Auć! Winry... też się cieszę, że ciebie widzę... ale jak mnie udusisz to żadna transmutacja nie pomoże!- wydukał poklepując ją po łopatce i próbując się jakoś uwolnić. Wreszcie został oswobodzony, a wtedy rozległ się dziki okrzyk bez wątpienia należący do starszego brata, który tarzał się po ziemi próbując zrzucić Dena.

- Niech mnie ktoś od niego uwolni do diabła! Den przestań! Ja chcę normalnie do domu dojść!

- Ed!- zawołali jednocześnie Alphonse i dziewczyna. Podeszli do Stalowego, który został nieco z tyłu, a teraz zaczął się powoli podnosić. Ucieszony pies zaszczekał kilka razy i pognał z powrotem do domu robiąc hałas. Chłopak zadowolony nie był, ponieważ musiał otrzeć sobie twarz z śliny rękawem płaszcza.

- Psiakrew! Tak się wita bohaterów, tak?!

- Bracie nie złość się!

- Jak się mam kurde nie złościć kiedy na przywitanie zostaję przybity do ziemi i oblizany?!- spojrzał na ich pogodne uśmiechy i złość go trochę opuściła. Zdał sobie sprawę, że długa wędrówka po spełnieniu swoich marzeń i pokonaniu homunkulusów skończyła się. Tak bardzo zatęsknił do normalnego życia w swojej rodzimej miejscowości. Jeszcze bardziej ożywiony stwierdził, że chętnie opowiedzą babci i protetyczce wszystko co się wydarzyło w Central City. Zresztą tak naprawdę rewolucja na dobre się nie skończyła. Wiedział, że Mustang chcą zmienić kraj na lepsze. Trzymał za Płomiennego kciuki.

- Zresztą mniejsza o to...- podjął, ale nie dokończył zdania.

- Ed lepiej już nic nie mów!- zawołała Winry, która niespodziewanie rzuciła mu się na szyję. Edward również odwzajemnił uścisk nie kryjąc lekkiego zakłopotania. Nie omieszkał popatrzeć się ostrzegawczo na brata, który zaczął stroić dziwne miny bawiąc się przy tym ważną pamiątką z swojego niedawnego życia jako zbroja- hełmem. Od czasu gdy odzyskał ciało brata i uporali się z potężnym Ojcem trudno było Stalowemu Alchemikowi myśleć o czymkolwiek innym jak o Resembool i swojej protetyczce czekającej na nich.

- Witjacie w domu chłopaki!- jakie to było wspaniale, że mieli gdzie wrócić.