Zapowiadał się kolejny nudny dzień. Wstając rano nie miałem powodów do radości. Nic, dzięki czemu miałbym ochotę wyskoczyć z łóżka jak ninja i obudzić cały internat swoim optymizmem, jak to robiłem zazwyczaj. Umyłem się i ubrałem mundurek, nie zastanawiając się nad tym, co robię. Były to czynności, do których wykonywania już się przyzwyczaiłem, coś, co powtarzało się stale każdego poranka.
Kolejne lekcje mijały w monotonni. Nie słuchałem nauczycieli. Nie wiedziałem nawet, jaki materiał przerabialiśmy, na jakim przedmiocie i w jakiej sali byłem. Nostalgia. Tak, jednym słowem, można opisać mój stan tego dnia. Cały czas czułem się, jakbym ciągle czekał. Jakbym wiedział, że kiedy zabrzmi ostatni dzwonek, wydarzy się coś, co momentalnie zmieni moje życie. Jakby ktoś obiecał mi, że wystarczy wytrwać do końca lekcji, aby nagle znaleźć sens swojego istnienia.
Nagle usłyszałem ten wspaniały, zbawczy dźwięk dzwonka. Wybiegłem pierwszy z klasy, nie zwracając uwagi na nauczyciela zadającego pracę domową. Pędziłem jak strzała przez prawie puste korytarze. Jedną z zalet Akademii Dalton było to, że nie uczęszczało tu wielu uczniów. Nie tak wielu, co do publicznej szkoły. Kiedy dotarłem do schodów, gdzie zaczęło gromadzić się więcej osób, musiałem zwolnić. Momentalnie zatrzymałem się i przypomniałem sobie, dlaczego wszyscy zmierzają do jednej sali. „Ah, dzisiaj występ Warblersów. Kompletnie zapomniałem" - zdałem sobie sprawę. Ta wiadomość niesamowicie mnie ucieszyła. Uwielbiałem występować z moimi przyjaciółmi, a próby były zawsze moją ulubioną częścią dnia. Pomyślałem, że to musi być owo wydarzenie, na które czekałem przez wszystkie lekcje. Czułem się trochę zawiedziony, ale jednocześnie ciągle byłem podekscytowany. Ruszyłem w dół po schodach, w kierunku, w którym podążali pozostali chłopcy.
I wtedy usłyszałem ten głos. Wszystkie myśli w mojej głowie zamieniły się w bańki mydlane, tak lekkie, że żadna z nich nie zaprzątała mi umysłu. Wypowiedziane cicho jedno słowo, które przykuło moją uwagę, rozniosło się w gwarze, miękko i cicho, jakby po tafli spokojnego jeziora. Natychmiastowo odwróciłem głowę, mimo iż nie byłem pewny, czy słowo było skierowane do mnie.
Zobaczyłem go. To na niego czekałem cały dzień. To musiał być ten obiecany moment. Wciągnąłem powietrze do płuc i przestałem oddychać. Czułem się, jakby wszyscy uczniowie ucichli razem ze mną i zastygli w podziwie. Ziemia zatrzymała się, a serce przestało pompować krew. A on tam po prostu stał, idealny w swojej idealności, tak doskonały, że chciałem dotknąć jego dłoni, by przekonać się, czy naprawdę istnieje, a nie jest tylko wytworem mojej wyobraźni.
A chłopak mówił dalej. Musiałem się skupić na tym, co zamierzał mi powiedzieć, jeśli nie chciałem wyjść na idiotę. Patrzyłem mu prosto w piękne, głębokie, niebieskie oczy, miłe, ale i jakoś dziwnie chłodne, jakby oddalone. Jego różane usta poruszały się bardzo szybko, kiedy wypowiadał kolejne wyrazy. Rumieńce na policzkach nadawały mu uroczego, niemalże dziewczęcego wyglądu. Nie wiem jakim cudem udało mi się sformułować odpowiedzi na jego pytania, bo mój umysł całkowicie odmawiał racjonalnego myślenia.
Wyciągnął do mnie rękę. Przez jedną milionową sekundy spanikowałem. Jakie to będzie uczucie, dotknąć tą doskonałą dłoń? Ciekawy, nie zastanawiałem się dłużej i powtórzyłem gest chłopaka. Tak jak się spodziewałem, jego skóra była idealnie miękka i gładka, jak jedwab. Zdawała się perfekcyjnie pasować do mojej. Tak, jakby były sobie przeznaczone od wieków. Jakbyśmy byli stworzeni specjalnie dla siebie.
W jednej sekundzie odczułem niesamowite pragnienie, aby już zawsze trzymać jego dłoń. Chciałem zatopić moją rękę w jego wspaniale ułożonych włosach na zawsze. Chciałem tonąć w niesamowitym błękicie jego oczu i uroczym, przyjacielskim uśmiechu do końca moich dni. Zdałem sobie sprawę, że właśnie znalazłem moją pierwszą miłość. I było to tak niesamowite uczucie, jak zawsze sobie wyobrażałem.
