Przedwiośnie
Marzec. Wracamy z parku. Wreszcie przeszła zima.
Spod stopniałego śniegu wyjrzały murawy.
Drzewa nagie, lecz pierwsze kiełkują już trawy,
Choć na stawie zielony, cienki lód się trzyma.
Leopold Staff
- Harry, jesteś pewien, że sobie poradzisz?
- Hermiono, to tylko kot.
- To chory kot...
- Jest w dobrych rękach, możesz być pewna.
- Dokładnie, przecież Harry potrafiłby zająć się nawet smokiem, gdyby zaistniała taka potrzeba, no nie? Kot to dla niego pestka. - Ron wyciągnął w kierunku dziewczyny płaszcz, ponaglając ją do wyjścia.
Hermiona spojrzała jeszcze raz na Krzywołapa, który spał w ogromnym koszu i nic nie wskazywało na to, by w najbliższym czasie miał zamiar się gdzieś ruszyć. W końcu dziewczyna dała za wygraną i chwyciła wierzchnie okrycie. Marcowe wieczory były w tym roku wyjątkowo chłodne, a na błoniach wokół Hogwartu nadal można było dostrzec resztki śniegu.
- Tylko uważaj, żeby nie ściągnął opatrunku, dobrze? - dodała na odchodnym Hermiona, oglądając się przez ramię, kiedy przechodziła przez dziurę pod portretem.
Harry w odpowiedzi skinął głową i uśmiechnął się do przyjaciółki. Ona jeszcze nie wiedziała, jaki był cel całej tej sceny.
Krzywołap rzeczywiście był chory, ale od kilku dni czuł się już trochę lepiej. Mimo to Hermiona nie chciała zostawić go samego choćby na kilka godzin, a Ron akurat tego dnia planował coś wyjątkowego. Należało dodać, że planował to od dłuższego czasu i nie chciał, by chory kot – z którym przecież początkowo nie bardzo się polubił – pokrzyżował mu plany. W związku z tym zatrudnił Harry'ego jako dorywczą niańkę, a sam porwał Hermionę na romantyczną kolację, na której miał zamiar nareszcie się oświadczyć. Harry miał tylko nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem i nie będzie musiał później opiekować się nie tylko chorym kotem, ale też załamanym przyjacielem.
Krzywołap był zresztą niezbyt wymagającym kuracjuszem – przez pierwszą godzinę nie dawał nawet żadnego znaku życia, jeśli nie liczyć świszczącego oddechu. Harry po pewnym czasie zaczął się nudzić, bo niestety nie wpadł na pomysł zabrania ze sobą żadnej książki czy chociażby testu kwalifikacyjnego na aurora. Z chęcią przeszedłby się po zamku, jednak obiecał nie opuszczać kota... Miło było znaleźć się tu znowu, choćby przy tak prozaicznej okazji. Co prawda dobrze mieszkało mu się z Ronem w Londynie, ale nigdzie nie czuł się tak domowo jak w Hogwarcie. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek poczuje się gdzieś tak jak tutaj.
Pokój wspólny zaczął powoli pustoszeć, mijały kolejne godziny. Chłopak przechadzał się bez celu po okrągłej komnacie, wyglądając od czasu do czasu przez okno. Chatkę Hagrida jeszcze przez pewien czas rozjaśniał blask lamp, ale około północy z błoni zniknął i ten jasny punkt. Tylko światło księżyc odbijał się w nieruchomej tafli jeziora.
Harry miał już zamiar wyciągnąć się na kanapie i przespać choć kilka godzin, kiedy zauważył w koszyku Krzywołapa coś błyszczącego. Początkowo nie chciał uwierzyć w to, co widzi, jednak po bliższych oględzinach stwierdził, że naprawdę ma przed sobą zmieniacz czasu. Ten sam, którego użył zaledwie kilka miesięcy temu, żeby uratować święta. Tylko co on tu robił? Hermiona musiała pozwolić, by Krzywołap przywłaszczył sobie złoty łańcuszek. Zapewne było jej tak szkoda chorującego pupila, że nie miała serca pozbawiać go zabawki. I czy Ron nie wspominał, że dziewczyna przestała pracować nad tym dziwnym urządzeniem? Najwyraźniej spisała wynalazek zupełnie na straty...
Chłopak przez chwilę przyglądał się złotemu zmieniaczowi czasu, zastanawiając się, czy warto wyciągać po niego rękę. Może mógłby cofnąć się o kilka godzin i pospacerować spokojnie po szkole? Przecież w tym samym czasie byłby tutaj i pilnował Krzywołapa, więc Hermiona nie mogłaby mieć do niego pretensji. Poza tym plan był zupełnie nieszkodliwy – tym razem nie miał nawet zamiaru zmieniać przeszłości. Po prostu potrzebował kilku godzin więcej.
A jeśli cofnąłby się znów trochę za daleko? Cóż, ostatnim razem nic się nie zmieniło – wrócił do zupełnie zwyczajnej przyszłości. Najwyraźniej bycie duchem świąt nie wychodziło mu najlepiej.
Wahał się jeszcze tylko przez chwilę, po czym chwycił zmieniacz czasu. Krzywołap poruszył się niespokojnie we śnie.
- Trzy obroty powinny wystarczyć, prawda? - zapytał Harry, jednak nie doczekał się żadnej odpowiedzi.
…
Od razu odniósł niejasne wrażenie, że trzy obroty mogły być nieodpowiednim wyborem. Za oknami świeciło słońce i śpiewały ptaki, zapewne dopiero co wybiło południe. O tej godzinie nie było go jeszcze na terenie szkoły. Podejrzewał, że nie grozi mu nic poważnego – być może ktoś zdziwi się, że przybył do zamku dwa razy w ciągu jednego dnia, ale istniała przecież duża szansa, że nikt tego nawet nie zauważy. Musiał po prostu unikać Hermiony przez te kilka godzin, to wszystko.
Przeszedł szybko przez dziurę pod portretem i ruszył schodami w dół. Na błoniach powinno być najbezpieczniej. Większość uczniów powinna być jeszcze na zajęciach, więc spotkanie kogoś szwendającego się wokół jeziora było raczej mało prawdopodobne.
- … a może powinniśmy tym razem spróbować musicalu? - Harry usłyszał dźwięczny dziewczęcy głos i szybko zanurkował za jedną ze starych zbroi. Mimo wszystko wolał, by nikt go nie zauważył.
Po chwili zza rogu wyłoniła się ciemnowłosa dziewczyna w towarzystwie krzepkiego mężczyzny z nieco zatroskaną miną.
- Niestety obawiam się, że nic z tego, panno Rosier... Grono pedagogiczne wyraźnie przegłosowało zakaz wystawiania jakichkolwiek sztuk w szkole. Gdyby tylko wiedzieli, jakie talenty się przez to marnują...
- Być może w przyszłym roku zmienią zdanie, panie profesorze – odpowiedziała dziewczyna z uśmiechem, po czym skręciła w stronę klatki schodowej, a mężczyzna poszedł dalej korytarzem.
Nowy nauczyciel? Harry'emu wydawało się, że jest na bieżąco ze stanem kadry w Hogwarcie, tym bardziej, że sam zarekomendował kilka osób po wojnie, jednak najwyraźniej kogoś przeoczył. Może to jakiś zastępca? I kim była ta dziewczyna? Wyglądała na uczennicę co najmniej piątej klasy, a mimo to zupełnie jej nie kojarzył... Chyba poświęcał trochę za mało czasu młodszym kolegom, kiedy jeszcze chodził do szkoły.
Pogrążony w tego typu rozmyślaniach dotarł aż na błonia. Słońce odbijało się w jeziorze równie pięknie jak księżyc w nocy, która dopiero miała nadejść. Lekki wiatr niósł ze sobą zapach pierwszych marcowych kwiatów, a na gałęziach wszystkich drzew poza wierzbą bijącą śpiewały ptaki.
Usiadł nad brzegiem jeziora schowany przed wzrokiem gapiów przez kępę krzewów. Oddychał głęboko rześkim powietrzem i myślał, że cofnięcie się w czasie było w gruncie rzeczy doskonałym pomysłem.
Nie cieszył się jednak spokojem zbyt długo. Po kilku minutach zaczęły do niego dobiegać wzburzone głosy, które stawały się coraz głośniejsze, aż w końcu zauważył ze swojej kryjówki grupę uczniów. Początkowo wydawało mu się, że biorą udział w jakiejś dziwnej grze, która poleca na przerzucaniu między sobą jakiegoś nieforemnego worka. Dopiero po chwili zorientował się, że nie był to żaden worek, ale inny uczeń, niższy i bardziej cherlawy niż pozostali.
Poderwał się z ziemi i ruszył w stronę zbiorowiska, nie zastanawiając się nad tym, że przecież teoretycznie wcale go tu nie było i nikt miał go nie zauważyć. Nie mógł pozwolić na coś takiego. Znęcanie się nad tym uczniem za bardzo przypominało mu jego własne dzieciństwo i Dudleya goniącego go ze swoją bandą po szkolnym boisku.
- Co tu się dzieje? - wykrzyknął, ciągnąc jednego z oprawców za rękaw szaty. Ślizgon. Dlaczego go to nie dziwiło? - Natychmiast przestańcie!
- A dlaczego mielibyśmy cię posłuchać i przestać? - zapytał inny uczeń, a Harry odniósł niejasne wrażenie, że blondyn kogoś mu przypomina, chociaż był pewien, że nigdy wcześniej się nie widzieli.
Czy Hogwart zaczął prowadzić jakiś program wymian międzyszkolnych? Nie poznawał właściwie żadnego z tych chłopców, choć mógłby się założyć, że blondyn jest jakimś krewnym Draco Malfoya, a ten, którego trzymał za rękaw, mógłby uchodzić za Blacka, tak bardzo przypominał mu Syriusza.
- Cóż, może dlatego, że nieładnie znęcać się nad słabszymi? - Zadał to pytanie poirytowanym tonem, bo nie chciało mu się wierzyć, że nawet po wojnie uczniowie nie potrafią się dogadać.
W odpowiedzi usłyszał tylko zbiorowy wybuch śmiechu.
- A może chcesz zamienić się z Algiem? - zadrwił blondyn, co jeszcze bardziej upodobniło go do Draco. - No dalej, Longbottom, uciekaj, dopóki mamy inne zajęcie!
Niski chłopiec w szatach Gryffindoru skoczył na równe nogi i nie oglądając się za siebie pobiegł w kierunku zamku, a Harry poczuł, że coś w całej tej sytuacji zaczyna go niepokoić.
Z tego co pamiętał, Neville nie miał żadnego młodszego kuzyna, który chodziłby do Hogwartu, a poza tym czy to nie wujek Neville'a nazywał się Algie? Czy to nie ten postrzelony stryjek, który dał mu Teodorę?
Tylko że jeśli to był ten Algie Longbottom, to coś znowu poszło nie tak. Wyglądało na to, że podróże w czasie nie były jednak domeną Chłopca, Który Przeżył.
Z drugiej strony wyjaśniało to, dlaczego uczniowie jednocześnie wydawali się jednocześnie znajomi i obcy. Ten blondyn rzeczywiście musiał być spokrewniony z Draco Malfoyem – zapewne był jego dziadkiem. A podobieństwo tego drugiego do Syriusza nie powinno nikogo dziwić, bo to najprawdopodobniej sam Orion Black.
Przyszli Śmierciożercy, to ich miał teraz przed sobą. Nie była to zbyt pocieszająca myśl. Miał tylko nadzieję, że nie odważą się użyć żadnych groźnych klątw na terenie szkoły. Przecież mimo wszystko byli tylko grupą dzieciaków. I nie wyglądało na to, by ktoś nimi dowodził...
- Co tu się dzieje? - To pytanie padło na błoniach po raz drugi w ciągu kilku minut i Harry poczułby ulgę, gdyby nie to, że niestety poznał głos, który je zadał. Czyżby wywołał wilka z lasu? - Chyba wyraźnie powiedziałem, że nie macie rzucać się w oczy?
- To wszystko jego wina – stwierdził Abraxas Malfoy, a Harry mógłby się założyć, że słyszy w tym zdaniu nutę strachu. - Chciał nam przeszkodzić... - urwał nagle blondyn, jakby powiedział za dużo.
- Przeszkodzić w czym? - Głos Toma Riddle'a, bo to on dołączył do zbiorowiska, nie znosił sprzeciwu.
- Chcieliśmy tylko nastraszyć trochę Algiego... - zaczął jakiś chłopak o ziemistej cerze, jednak i on umilkł, zapewne onieśmielony spojrzeniem prefekta.
- Zejdzie mi oczu. Natychmiast.
- Ale...
- Powiedziałem natychmiast, Black.
Po chwili po Ślizgonach nie było już śladu. Harry zastanawiał się, czy jego ktokolwiek by tak posłuchał. Nie wydawało mu się, żeby miał na kogoś aż taki wpływ. Nawet Gwardia Dumbledore'a nie była mu do końca oddana, kiedy jej potrzebował.
- Bardzo przepraszam, że musiał to pan oglądać. - Nagle do uszu Harry'ego dotarł wyraźnie milszy głos Toma Riddle'a i odwrócił się w jego kierunku.
Od czasu, kiedy spotkali się po raz ostatni zimą, niewiele się zmieniło – Riddle był nadal chorobliwie blady, jakby wiosenne słońce nie miało na niego wpływu. A jednak było w tej twarzy coś nowego i nieznanego. Jakaś zapowiedź. Jakby wiosna mogła nastać także w ludzkim umyśle.
- Staram się jakoś nad nimi panować, ale... - przyszły Czarny Pan urwał nagle i przez chwilę wyglądał bardzo głupio z rozchylonymi ze zdziwienia ustami. - Co ty tu robisz?
Harry już miał zamiar odpowiedzieć coś niezwykle elokwentnego, ale nie dostał na to szansy.
- Przecież już prawie wiosna, do świąt jeszcze wiele miesięcy! Nie zdążyłem prawie nic zrobić, nawet nie wiesz, jak trudno to wszystko teraz odkręcić! - Riddle spojrzał na Harry'ego z wyrzutem. - Przyszedłeś mnie sprawdzić?
Chłopak uśmiechnął się lekko, nie dowierzając temu, co słyszy. Tom Riddle i Duch Świąt, ktoś powinien napisać o tym książkę.
- Cóż, duchy świąt nie mają zbyt wiele do roboty – odparł beztrosko, ciesząc się zdziwieniem Riddle'a. - Czasami kontrolujemy najcięższe przypadki.
- Najcięższe przypadki?
Harry żałował, że nie ma przy sobie magicznego aparatu, który uwieczniłby tę chwilę. Oto Chłopiec, Który Przeżył znów stał twarzą w twarz ze swoim na razie niedoszłym zabójcą, rozmawiając z nim jak z dawno niewidzianym przyjacielem, nieco nieproszonym, a jednak drogim. Będzie musiał się posiłkować myślodsiewnią, kiedy już wróci do przyszłości – nie pamiętał, kiedy ostatnio widział coś tak zabawnego.
- Widzę, że nie bardzo radzisz sobie z kolegami – zaczął chłopak, ciągnąć Toma w kierunku jeziora. - Może powinieneś być dla nich trochę łagodniejszy?
Po chwili siedzieli już na trawie i rozmawiali. Czasami Harry mówił, czasami tylko słuchał. Coś rzeczywiście się zmieniło; zima, którą pamiętał, powoli odchodziła. Nie od razu i nie całkowicie, ale stopniowo i z pewnym oporem. Nie tak łatwo sprawić, by spod śniegu wyrosły pierwsze kwiaty; jeszcze trudniej zmienić człowieka. I choć wcześniej wydawało mu się to zupełnie niemożliwe, być może się mylił.
Tom mówił o wielu rzeczach - o lekcjach i o tym, jak trudno było panować na Ślizgonami, którzy między sobą nazywali się Rycerzami Walpurgii. Mówił o nauczycielach i o tym, że Albus Dumbledore chyba domyślał się, że ktoś użył jego myślodsiewni, bo pewnego dnia zaczepił Toma po zajęciach i z uśmiechem wręczył mu czekoladową żabę, dodając tylko tajemniczo: „To da się zrobić". Mówił też o tym, jak bardzo nie chce wracać w te wakacje do sierocińca, jednak Harry nie mógł wyciągnąć z niego nic więcej. Najwyraźniej jeszcze nie nadszedł odpowiedni czas, by o tym mówić.
Słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, a Harry nagle przypomniał sobie, że miał przecież pilnować Krzywołapa i że w czasie, kiedy on włóczy się po odległej przeszłości, gdzie w przyszłości jego najlepszy przyjaciel prosi jego najlepszą przyjaciółkę o rękę.
- Trochę się zasiedziałem – westchnął, podnosząc się niechętnie z ziemi.
- Już idziesz? - Wydawało mu się, czy Riddle rzeczywiście był zawiedziony? - Czy beznadziejnym przypadkom nie powinno się poświęcać trochę więcej czasu?
- Beznadziejnym przypadkom? - roześmiał się Harry. - Duchy świąt odwiedzają tylko te, które lubią najbardziej.
AN: Wariacja na temat Postoju zimowego, chociaż nie mam w zwyczaju kontynuować miniatur. Tak bardzo powinnam się właśnie uczyć chemii analitycznej [*]
