Zielone oczy wpatrywały się w niego z intensywnością i nienawiścią, które wydawały się niemal namacalne. Dłoń zaciśnięta na jego gardle była niewiarygodnie zimna, blada i wydawała się topić w kontakcie z ciepłem jego skóry. Zupełnie jakby ciało atakującego go boga zostało wykute z arktycznego lodu a następnie tchnięte do życia przez szalonego twórcę, który postanowił pobawić się w pana narodzin i śmierci. Być może tak właśnie było. Tego Tony Stark nie wiedział i prawdę mówiąc – nie chciał wiedzieć. Był natomiast w pełni świadom tego, że jeśli zaraz czegoś nie zrobi, umrze i nie pomoże reszcie w odbiciu Nowego Jorku. Usiłując uwolnić się z morderczego uścisku, zaczął wierzgać, szarpać się i drapać trzymającą go dłoń. Brwi boga uniosły się, gdy dostrzegł wykwitające na swej ręce dwa spore, czerwone zadrapania. Zmierzył je krytycznym, acz lekko rozbawionym spojrzeniem, po czym mocniej zacisnął dłoń na szyi Tony'ego, który zrozumiawszy, że swym postępowaniem tylko pogorszył sytuację, zamarł.
- Wy ludzie wszyscy jesteście tacy sami. Nie potraficie zrozumieć, że opór jest zupełnie bezsensowny, gdy mierzycie się z czymś, czego potęgi sami nie rozumiecie – syknął Loki. Jego głos ociekał jadem i pogardą, jakiej Tony jeszcze nigdy w życiu nie doświadczył. – I po co wam ta idiotyczna duma, pewność siebie, skoro jedyne co potraficie robić to szarpać się i kopać? – zaśmiał się.
Tony skrzywił się i głośno wciągnął w płuca powietrze, którego zaczynało mu brakować pod wpływem nacisku. Nie zamierzał tracić cennych sekund na udzielenie odpowiedzi pokręconemu bogowi o oczach pełnych szaleństwa i głowie wypchanej chorymi pomysłami na podbicie świata - musiał jak najszybciej obmyślić sposób na względnie bezpieczne wydostanie się z tej beznadziejnej sytuacji.
Loki zmrużył oczy, wyraźnie niezadowolony brakiem odpowiedzi ze strony śmiertelnika, i puścił jego szyję. Zdziwiony mężczyzna opadł na ziemię i odruchowo wyciągnął ręce na boki, usiłując utrzymać się na nogach. Gdy zaczął się powoli prostować i gotować do walki, Loki jednym wprawnym kopniakiem podciął mu nogi, sprawiając, że Tony niebezpiecznie się zachwiał, po czym nie mogąc znaleźć żadnego oparcia, upadł na kolana.
- Tak, tylko do tego się nadajecie. Do klęczenia i słuchania rozkazów. – Bóg skrzyżował ręce za plecami i pochylił się nad mężczyzną. – To wasza naturalna pozycja.
Tony uśmiechnął się pod nosem.
- Błąd – powiedział, patrząc prosto w oczy swego wroga. – I to cholernie duży! Jarvis! Teraz! - krzyknął, padając na ziemię.
Zanim Loki zdążył cokolwiek zrobić, z baru za plecami Starka wysunęło się srebrzyste działo, które zapiszczało w nieprzyjemny, metaliczny sposób i wystrzeliło pomarańczową wiązkę światła w stronę zaskoczonego boga. Mężczyzna przeleciał przez pokój i wylądował na kremowym, włochatym dywanie, uprzednio uderzając się głową o kant marmurowego stolika.
- Auć. To musiało boleć. – Tony wstał z ziemi i rozmasował obite kolana. – Jarvis! Co z nim? – spytał, ruszając w stronę nieruchomego Lokiego. Albo mu się wydawało, albo na jasnym dywanie, w miejscu gdzie spoczywała głowa boga, powoli rozrastała się czerwona plama. – Cholera! – jęknął, przyspieszając kroku. Nie zamierzał go zabić, chciał go jedynie chwilowo unieszkodliwić.
- Jarvis! – wrzasnął, gdy sztuczna inteligencja nie odpowiedziała.
Szybko kucnął obok nieprzytomnego Lokiego. Włosy z lewej strony jego głowy były lepkie od krwi, która zaczynała tworzyć pokaźną kałużę na dywanie. Kant stołu, o który uderzył, był odłupany i zabarwiony czerwienią. Tony wyciągnął dłoń, by sprawdzić puls boga, gdy w pomieszczeniu rozległ się komputerowy głos Jarvisa:
- Żyje.
Tony odetchnął. Jednak nie będę musiał się tłumaczyć przed Furym, pomyślał. Wstał z ziemi i przejechał dłonią po twarzy.
- Dobra, potrzebna mi będzie gaza – rzekł, po czym głośno wciągając powietrze w płuca, ruszył w stronę windy. – Jarvis, miej na niego oko, ok?
- Tak jest.
