dla enid


Derek spojrzał na betę, który siedział wyprostowany po drugiej stronie biurka i uśmiechnął się kpiąco. Chłopak był młody, mógł mieć nie więcej jak osiemnaście lat. Doktor Deaton skinął w ich stronę głową, próbując ich nakłonić do rozmowy.
- Isaac Lahey, prawda? – spytał uprzejmie Hale.
Chłopak uśmiechnął się nieśmiało.
- Dokładnie – odparł Lahey.
- Długo już jesteś w Rezerwacie? – spróbował jeszcze raz Derek.
Już wiedział, że ta rozmowa będzie należeć do męczących. Isaac najwyraźniej prezentował jego poziom gadatliwości.
- Prawie rok, proszę pana – odpowiedział grzecznie Isaac i Hale zaniemówił.
- Możesz mi mówić po imieniu – warknął pod nosem.
W końcu był od dzieciaka starszy o zaledwie pięć lat. Nie stanowiło to znowuż aż takiej różnicy.
- Prawie rok, Dereku – poprawił się Isaac z odrobinę śmielszym uśmiechem.
- Chcesz mnie o coś zapytać? – zaproponował Hale, zerkając na zegarek.
Isaac wzruszył ramionami i Derek właśnie miał zamiar jakoś się wykręcić od kolejnych dwudziestu minut pogaduszek, gdy Deaton nagle odchrząknął.
- Muszę wyjść, ale przyślę tutaj kogoś w zastępstwo – powiedział mężczyzna. – Sam rozumiesz, że nie mogę zostawić cię z nimi samego – wyjaśnił, a Derek skinął głową.
Pozostawienie alfy samego z niezwiązanymi nastolatkami było genialnym początkiem katastrofy. Mniej więcej w ten sposób w swój związek zaangażowała się Laura i chociaż w obecnej chwili nie narzeka, Derek wolałby jednak ten jeden jedyny raz trzymać się reguł. Szczególnie, gdy wyobraził sobie swój związek z Isaakiem.
Kategorycznie przepis na katastrofę.
Deaton podniósł się ze swojego fotela i wpuścił do środka kolejnego nastolatka. Derek już miał nadzieję, że Isaac wyjdzie, a przybyły zajmie jego miejsce, ale ku jego zaskoczeniu, tamten usiadł obok Alana i zaczął prowadzić z nim półgłosem rozmowę. Deaton w chwilę później wyszedł, rzucając im przepraszające spojrzenie.
Chłopak niemal od razu pogrążył się w lekturze przyniesionych przez siebie notatek. Derek zaczynał podejrzewać, że część jego pieprzyków na policzku musiała zostać domalowana przypadkowo przez czarny flamaster, który gryzł w ustach. Chyba tylko cudem nie zabarwił sobie warg.
Chłopak po chwili zorientował się, że w pomieszczeniu panuje cisza i ostrożnie podniósł głowę, napotykając jego intensywny wzrok.
- Jakiś problem? Jeśli chcecie odrobiny prywatności, mogę założyć słuchawki – zaproponował wskazując na przyniesionego przez siebie iPhone'a.
- Nie, nie – zaczął pospiesznie Isaac i Derek wiedział już, że Lahey jest tak samo spięty jak on.
- Nie wiesz ile spotkań mi jeszcze zostało? – spytał Hale, zerkając niepewnie na zegarek.
Jeśli nie wyjdzie stąd w przeciągu dwóch godzin, nie zdąży na patrol. Laura co prawda obiecała, że pokryje jego zmianę, ale chodziło o zasady. On nigdy się nie spóźniał.
- To jest pierwsze, a przeważnie jest cztery. Alan wróci za jakąś godzinę – poinformował ich chłopak i wrócił do gryzienia flamastra.
Po prawie piętnastu minutach Isaac z westchnieniem ulgi wyszedł za drzwi zostawiając go z opalonym i wysportowanym wyspiarzem.
- Danny Mahealani – przedstawił się chłopak siadając i Derek z ulgą podał mu dłoń.
Rozmawiali przez pewien czas, ale jedyne co mógł powiedzieć o Dannym to fakt, że chłopak był po prostu miły. Jego mdłość przytłaczała, bo Derek nie cierpiał słodyczy. Przez krótki moment przeraził się, że może Deaton umówił go z samymi betami, gdy nagle do środka wparowała rudowłosa piękność.
- Lydia Martin – przedstawiła się taksując go wzrokiem. Wydęła wargi rzucając okiem na siedzącego na fotelu dzieciaka i zaplotła dłonie na piersi. – Alfa – dodała, jakby to nie było oczywiste.
- Derek Hale – odparł tym samym tonem. – Alfa, oczywiście.
- Oczywiście – powtórzyła za nim, a potem zaplotła wokół palca jeden ze swoich loków i spojrzała z niedowierzaniem na pilnującego ich nastolatka. – To śmieszne – zaczęła Martin. – Bardziej ja powinnam tutaj robić za twoją przyzwoitkę – oznajmiła z wrednym uśmieszkiem.
- Lyds, zajmij się rozmową – zwrócił jej uwagę chłopak nawet nie odrywając wzroku od notatek. – Najlepiej, gdybyś zaczęła od czegoś inteligentnego i sarkastycznego, co rozruszałoby nasze szare komórki – ciągnął dalej chłopak. – Wcześniej był tutaj Isaac i Danny, nasz gość może paść trupem z nudów, a raczej wolałbym, żebyśmy na mojej zmianie nie stracili żadnego jakże cennego alfy. – Ostatnie zdanie nieznajomy wypowiedział takim tonem, że jego nie sposób było nie pojąć wlot jego stosunku do dominujących wilkołaków.
Derek nie zdążył nawet otworzyć ust, gdy uwaga Lydii ponownie została skierowana w jego stronę.
- Biedaczysko – zaczęła kobieta z udawaną troską. – Mam nadzieję, że Isaac nie był w jednym z tych swoich odwiecznych swetrów, a Danny nie uplótł ci bransoletki przyjaźni – dodała i Derek nie mógł nie parsknął śmiechem.
Podobnie jak chłopak, który starał się właśnie dopisać coś na marginesie. Dwadzieścia minut minęło jak z bicza trzasnął i Lydia nagle się żegnała. Deatona jednak nie było nigdzie widać. Podobnie jak kolejnego protegowanego doktora, którego Derek miał dzisiaj poznać.
- Nie wiesz czasem kto ma być kolejny? – spytał niespokojnie Hale, zerkając na zegarek.
Chłopak uniósł głowę i spojrzał na niego swoimi zbyt jasnymi tęczówkami.
- Masz ich teczki, więc ufam, że podasz mi nazwisko – odparł nastolatek, wracając niemal od razu do przerwanej pracy.
Derek pogrzebał w papierach, których nawet nie zdążył przejrzeć i wyciągnął jedyną nie otwartą kopertę. Imię na niej było nie do odczytania, więc skupił się na nazwisku, licząc, że chłopak w mig pojmie o kogo chodzi.
- Stilinski – powiedział ze zniecierpliwieniem i zdziwił się, gdy nieznajomy podskoczył na swoim miejscu.
- To raczej pomyłka – zaczął niepewnie chłopak, podnosząc się ze swojego miejsca i sięgając po kopertę.
- Znalazł już kogoś? – zdziwił się Derek.
- Nie – zawahał się chłopak, pakując notatki do wysłużonej torby. – Po prostu to ja – odparł stając niepewnie na środku pokoju. – Stiles Stilinski – przedstawił się, ale wciąż nie usiadł na wyznaczonym krześle. Spojrzał za to z niepokojem na zegarek, a potem na drzwi, jakby miał nadzieję, że Deaton pojawi się tam w każdej chwili.
- Może usiądziesz? – zaproponował Derek, stukając w blat biurka. – Albo zawołasz swoją koleżankę alfę, żeby mogła popilnować twojej cnoty – zakpił, bo lustrując chłopaka zaczynał zdawać sobie sprawę, że nie jest on betą.
Stiles musiał pochwycić jego wzrok, ale wytrzymał spojrzenie i uśmiechnął się kpiąco.
- Skoro tak stawiasz sprawę – odparł, odpowiadając na wyzwanie i usiadł naprzeciwko splatając przed sobą dłonie. – Czego chcesz się o mnie dowiedzieć, Derek? – spytał z przylepionym do ust uśmieszkiem.
Hale zdał sobie sprawę, że jest zepchnięty do defensywy, bo Stilinski przysłuchiwał się jego wcześniejszym rozmowom, więc miał czas zebrać informacje. Co gorsza chłopak ewidentnie zamierzał zrobić z tego użytek, bo jego krzywy uśmieszek ewidentnie o tym świadczył.
- Nie jesteś betą – zaczął Derek w końcu, nie mogąc się powstrzymać.
Stiles uniósł brwi czekając na pytanie.
- Jesteś alfą? – spytał Hale, bo to chyba oczywiste pytanie.
Stiles wydawał się przednio ubawiony całą sytuacją. Przez chwilę wydawało się, że nie odpowie, ale uśmiechnął się tak szeroko, że pieprzyki spod oka wylądowały koło j ucha.
- Nie jestem alfą – odparł rozbawiony.
- Jesteś człowiekiem? – zdziwił się całkiem szczerze Derek i niemal połknął swój język, gdy Stiles pokiwał przecząco głową. – Omegą – stwierdził zszokowany.
- To zabawa w dwadzieścia pytań? – spytał Stilinski z ironią w głosie. – Jeśli tak to wysiadam, bo nie mam dwudziestu minut, żeby tutaj z tobą siedzieć – odparł niemal od razu.
Derek zamrugał odrobinę zdezorientowany, a potem wciągnął do płuc powietrze. Normalnie tego nie robił, ale musiał poczuć zapach chłopaka. Nie mógł uwierzyć, że Deaton zostawił go z omegą w jednym z pokoi.
Stiles przyglądał mu się z zamyśleniem, ale nie skomentował jego reakcji i faktycznie Derek mógł wyczuć dość specyficzny zapach niezwiązanej omegi. Lekko słodki, mdlący i pociągający.
- Nie wierzę, że Deaton zostawił mnie sam na sam z omegą – warknął zirytowany.
Stiles, co dziwne, wydawał się urażony komentarzem. Przewrócił oczami, ale jego zapach stał się silniejszy. Nienaładowany feromonami, ale bardziej ostry, jakby złościła go sama obecność Dereka. To właśnie przez to Hale nie mógł początkowo uwierzyć, że Stilinski jest omegą. One tak nie reagowały.
- Martwi cię, że powali mnie twój urok osobisty? – spytał retorycznie Stiles. – Znam drzewa, które są bardziej elokwentne – odparł z lekkim uśmiechem.
Co gorsza Derek nie słyszał w jego głosie kłamstwa, więc chłopak faktycznie musiał tak myśleć, co wkurzyło go jeszcze bardziej.
- Martwi mnie tylko twoje ciężkie położenie. Zastanawiam się jak bardzo teraz powstrzymujesz się, żeby nie wskoczyć mi na kolana i ocierać się jak kotka w rui – odparł równie słodko Hale, rejestrując niemal od razu rumieniec, który pojawił się na policzkach Stilesa.
Stilinski mógł kpić, ale własnej biologii nie był w stanie pokonać. O ile Derek dobrze orientował się w sytuacji za kilka dni zaczynał się pierwszy etap cyklu omeg, gdy szukały partnerów. Deaton najwyraźniej próbował zeswatać Stilesa tuż przed, żeby chociaż jego mieć z głowy.
- Powiedz, bardzo trudno ci już wysiedzieć? – spytał Hale z udawaną troską, pochylając się do przodu. – A może poprosiłeś o spotkanie, gdy dowiedziałeś się, że w Rezerwacie pojawi się alfa? – zaciekawił się i niemal spadł z krzesła, gdy chłopak zerwał się na równe nogi.
- Jeszcze jedno słowo, a tak cię kopnę, że przez tydzień będziesz sikał na siedząco – wycedził Stiles. – Wiem co robisz i nie rozhuśtasz mnie emocjonalnie dla własnej satysfakcji, jestem na to za dużym chłopcem. Koniec spotkania, panie Hale – dodał, wskazując mu drzwi.
Derek zamarł, bo nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.
- Nie możesz mnie wyrzucić dopóki nie skończymy rozmowy o wyznaczonym czasie. Pierwsze pięć spotkań jest na moich warunkach – przypomniał mu Hale, wstając.
Stiles uśmiechnął się krzywo i spojrzał na niego z politowaniem.
- Owszem, ale pod nieobecność Alana to ja decyduję, kiedy się skończą. A mogę je zakończyć, jeśli zachowa się pan niewłaściwie, panie Hale – przypomniał mu jeden z podpunktów regulaminu. – Do widzenia, panie Hale, albo przekażę twojej matce, że nie jesteś tutaj mile widziany – dodał Stiles, wskazując ponownie na drzwi.
Derek zagryzł wargi i zabrał swoją kurtkę bez słowa.

- Wyrzucił mnie! Ta cholerna omega! – warknął, gdy Laura zdziwiła się jego przedwczesnym przybyciem.
- Próbowałeś się z nim bawić, Derek. Oczekujesz ode mnie współczucia? – spytała z niedowierzaniem. – Mam ochotę ucałować dzieciaka i zabrać go na piwo – dodała.
Derek rzucił jej jedno ze swoich wiele mówiących spojrzeń, ale kobieta nie przejęła się.
- Powinieneś go przeprosić – ciągnęła dalej. – Nawet nie chodzi o to co się stało, ale jeśli mama się dowie to będzie katastrofa. Ciesz się, że po ostatniej wpadce wciąż pozwala ci mieszkać poza domem – dodała, zerkając na ścianę lasu.
- To nie była wpadka – warknął.
- Och, zatem jak to nazwiesz? Omega, prostytutka, która próbowała dojść sądownie, że jesteś ojcem jej dziecka na pierwszych stronach gazet. Nazwałam to wpadką, bo uwielbiam eufemizmy – oznajmiła mu lodowatym tonem. – Dziwię się, że Deaton w ogóle wpuścił cię do Rezerwatu.
Derek wciągnął powietrze do płuc na wspomnienie Kate.
- Nie była prostytutką – odparł cicho.
- Nie obchodzi mnie kim była, Der. Takiego bajzlu nie było od czasów zerwanych zaręczyn Cory. Nie stać nas na taką reputację, jeśli chcemy utrzymać terytorium – dodała, skręcając w boczną ścieżkę.
- Nie znam się na polityce – przypomniał jej, ale kobieta się nawet nie zatrzymała.
- Wiem, Der. Dlatego zrobisz to co powiem. Dobrze się składa, że pierwsze pięć spotkań aranżujesz sam. Nie będzie mógł odmówić. Kupisz kwiaty albo cokolwiek on tam może lubić i pójdziesz go przeprosić – poinformowała go i nie była to prośba.

Tym sposobem Derek znalazł się po raz kolejny u bram Rezerwatu i czekał aż Deaton przerwie linię z górskiego popiołu. Zdziwił się, gdy dostrzegł Lydię i Danny'ego biegnącego wzdłuż granicy. Oboje pomachali im na dzień dobry i nie zatrzymując się, podążyli dalej, rozglądając się na boki.
- Nasze własne patrole – oznajmił mu Alan, gdy weszli na jedną ze ścieżek.
- Patrole? Nasza wataha patroluje – zaczął Derek, ale mężczyzna podniósł dłoń, uciszając go.
- Nigdy nie zastanawiałeś się dlaczego nie patrolujecie okolic Rezerwatu? Jesteśmy członkami waszej społeczności, więc wzięliśmy na siebie tę część obowiązków. Nasi mieszkańcy nie chcieli opuszczać naszego terytorium, ale jednocześnie chcemy być potrzebni – dodał gwoli wyjaśnienia doktor.
- To bardzo dobry pomysł – przyznał w końcu Derek, bo faktycznie Rezerwat zajmował sporą część lasu i w obecnej chwili i tak z trudem dawali sobie radę z obecnymi granicami. To był jeden z powodów dla których jego matka chciała, żeby w końcu związał się z kimś na stałe. Wataha powiększyłaby się, a to było najbardziej istotne w tej chwili.
- Jeśli chciałeś mnie skomplementować, niestety nie mnie należą się te słowa – odparł Deaton. – Nie jestem też zaskoczony, że postanowiłeś spotkać się ze Stilesem. Z wszystkich młodych ludzi jakich znam, on jest najbardziej wyjątkowy – dodał mężczyzna.
Derek przez chwilę przetwarzał nagłą zmianę tematu i zamarł w pół kroku.
- Stiles jest pomysłodawcą patroli? – nawet nie krył zdziwienia.
Deaton uśmiechnął się pod nosem i skinął lekko głową.
- Kiedy pojawił się w Rezerwacie dwa lata temu, zorganizował tak wiele, że jest niemal moją prawą ręką – oznajmił nagle Alan.
Derek zagryzł wargę i przetarł nagle zmęczoną twarz. Rezerwat miał własną autonomię i politykę. Był strefą neutralną zarówno dla Hale'ów i watahy Deucaliona, ale od kilku lat to z nimi współpracował Deaton. Niby nie było to ważne, ale w sytuacjach kryzysowych Alan potrafił zdziałać cuda. To on uzdrowił Laurę po postrzale jaki otrzymała od łowców. To Deaton zabezpieczył ich posiadłość, gdy niespodziewanie ich najechano, gdy rodzice byli na konferencji w Nowym Yorku. To do Rezerwatu trafiali wszyscy przypadkowo ugryzieni, a potem przeszkoleni mieli wybór; zostać albo dołączyć do watahy Hale'ów. Przeważnie wybierali to drugie, ale byli i tacy, którzy woleli życie w zamkniętej społeczności.
Laura zatem miała rację. Problem polegał tylko na tym, że przeproszenie Stilesa przestało być prostą sprawą, skoro Stilinski stanowił zastępcę Deatona.
Derek nie chciał sobie nawet wyobrażać implikacji politycznych, które czekałyby ich, gdyby Stiles jakkolwiek się poskarżył, czego najwyraźniej jeszcze nie zrobił.
- To nie jest zbyt ryzykowne? – spytał ostrożnie Derek.
Deaton uśmiechnął się pod nosem, jakby wiedział do czego Hale pije.
- Chodzi co o to, że jest omegą? – spytał retorycznie mężczyzna. – Jest alfą wśród omeg, jak sam o sobie mówi, a ja mu wierzę – odparł enigmatycznie i parsknął, jakby to był jakiś wewnętrzny żart i może był.
Derek nie miał jednak czasu spytać o cokolwiek innego, bo skręcili w kolejną boczną ścieżkę i mógł dosłyszeć z oddali czysty głos Stilinskiego.
- Twoje argumenty są beznadziejne. Nie udowodnisz mi, że zwiększenie patroli wpłynie pozytywnie na naszą drogą młodzież – parsknął chłopak.
Derek nie mógł go jeszcze dostrzec, ale czuł już specyficzny zapach jego ciała. Stiles najwyraźniej ćwiczył wraz z pozostałymi, których Hale nie rozpoznawał. Isaac musiał być wśród nich.
Podeszli odrobinę bliżej, wychylając się zza ściany liści i zamarł, gdy dostrzegł grupę nastolatków, którzy rozciągali się na niewielkiej łące, prowadząc najwyraźniej ożywioną dyskusję.
- To może dobierzemy ich w parach? – spytał brunet stojący najbliżej Stilinskiego.
- Scott, wtedy to nie będą patrole, ale randki. Nie ma takiej opcji, żebyś w czasie patrolu miział się z Allison – warknął Stiles, a jego kolega zaczerwienił się wściekle.
Pozostali zachichotali i zatrzymali się w pół ruchu, gdy Deaton odchrząknął, jakby dopiero teraz zorientowali się, że nie są sami. Musieli na terenie Rezerwatu czuć się naprawdę bezpiecznie.
- Isaac! – parsknęło kilka osób, a Scott nawet zagwizdał. – Bierz go tygrysie! – usłyszał gdzieś w oddali Derek i zdał sobie sprawę, że grupa zapewne odniosła mylne wrażenie, że przyszedł tutaj po Laheya.
Stiles spoglądał na niego obojętnie, ale jego oczy zaiskrzyły się sympatią, gdy Isaac zaczerwienił się wściekle.
- Przepraszam, że przeszkadzamy w tym jakże pouczającym wykładzie na temat życia seksualnego pana McCalla, ale Stiles, czy mógłbym cię ze sobą prosić? – spytał Deaton.
Stilinski zastygł i spojrzał niepewnie na Alana, jakby nie do końca pojmował o co chodzi. Wzrok chłopaka przesunął się natychmiast na Dereka i Hale przez krótką chwilę myślał, że Stiles po prostu odmówi, ale ten zwiesił tylko głowę jakby sobie coś przypomniał i truchtem podbiegł do nich, odprowadzany zaskoczonymi spojrzeniami.
- Kontynuujcie beze mnie! – krzyknął do grupy, która nie tak od razu wróciła do przerwanej dyskusji.
Stiles zatrzymał się kilka kroków od nich, poprawiając przepoconą koszulkę, która leżała na nim jak na wieszaku. Były takie chwile, gdy Derek zastanawiał się czy elastyczność i brak mięśni to cecha genetyczna wszystkich omeg. Stiles zdawał się potwierdzać tę teorię, biorąc pod uwagę, że zapewne ćwiczył ze swoimi kolegami codziennie, a żaden z nich nie wydawał się chudym mózgowcem.
- Panie Hale – przywitał się uprzejmie acz chłodno, ale Derek nie zamierzał mu tego wypominać.
- Panie Stilinski – odparł wzdychając lekko.
Deaton spojrzał na nich pytająco, a potem na komórkę, która zaczęła dzwonić.
- Zaraz wracam – obiecał mężczyzna odchodząc o parę kroków.
- Jeśli wybierasz się gdzieś dalej, zawołaj Lydię! – krzyknął Stiles.
Derek zamarł i zagryzł wargę poirytowany zachowaniem chłopaka.
- Nie musisz być tak oczywisty – wycedził przez zęby Hale.
- Naprawdę? – zdziwił się Stiles. – To chyba dobrze o mnie świadczy, że nie chcę z tobą zostać sam na sam. Uczę się na błędach – dodał pozostając w pewnej odległości.
Chłopak, którego Stiles wcześniej nazwał Scottem, przyglądał im się w zamyśleniu.
- Chciałem – zaczął Derek, ale Stilinski pokiwał głową. – Co? – warknął niezadowolony, że mu się przerywa, gdy już się zebrał w sobie na przeprosiny.
- Nie upubliczniłbym tego – przerwał mu Stiles kompletnie zaskakując go. – Być może to moja głupota, ale nigdy nie posunąłbym się do czegoś takiego. Nie musisz się tutaj pojawiać, żeby być o tym pewnym – dodał, a jego serce nie zmieniło rytmu bicia, więc najwyraźniej mówił prawdę.
Derek jednak nie bardzo wiedział jak ma się do tego odnieść. Spodziewał się raczej, że będzie musiał chłopaka błagać na kolanach, a ten wykorzysta jakoś przewagę nad nim. Teraz nawet nie wyobrażał sobie o jaki podstęp może chodzić.
- Mój ojciec jest szeryfem w Beacon Hills – podjął po chwili Stiles, korzystając z jego milczenia. – I nie chcemy tutaj Deucaliona – dodał gwoli wyjaśnienia i Derek pokiwał głową teraz w zupełności podążając jego tokiem myślenia.
Deaton właśnie skończył rozmowę i włożył telefon do kieszeni, kierując się ponownie w ich stronę. Uśmiechnął się lekko na ich widok, podchodząc bliżej.
- Przepraszam, ale mam tak wiele spraw, że czasami nie wiem w co ręce włożyć. Lydia znalazła coś dziwnego przy północnej granicy. Nie wygląda na nic niebezpiecznego, ale muszę poprosić Allison, żeby przeszła na drugą stronę i przeniosła to na teren Rezerwatu – dodał gwoli wytłumaczenia mężczyzna.
- Allison, człowiek do zadań specjalnych – zaśmiał się Stiles i nagle napięcie pomiędzy nimi zelżało. Chłopak miał naprawdę ładny i przede wszystkim szczery uśmiech. Jeden z tych, które rzadko widuje się w życiu.
- Scott na pewno będzie chciał jej towarzyszyć – zaczął Deaton i uśmiechnął się znacząco, gdy okazało się, że młodego alfy już nie ma wśród trenujących. – Może przejdziemy do altany? – zaproponował. – Napijesz się czegoś, Derek? – spytał wskazując im dłonią kierunek.
- Sądzę, że pan Hale musi już wracać do swoich obowiązków – zauważył przytomnie Stiles i Alan zmarszczył brwi, spoglądając na Dereka pytająco.
- Sądziłem raczej, że rozwieje twoje wątpliwości dotyczące pojedynczych patroli – zawahał się Deaton. – Zainteresował się tym, że mamy własne straże – dodał mężczyzna.
Stiles otworzył usta mile zaskoczony i przygryzł wargę powstrzymując najwyraźniej niepotrzebny komentarz.
- Pan Hale decyduje jak długo chce przebywać w Rezerwacie – powiedział w końcu Stilinski zaskakując Dereka doszczętnie, a Alan uśmiechnął się.
Hale dopiero, gdy usiedli zdał sobie sprawę, że Deaton próbuje pomóc mu w kontakcie ze Stilesem, jakichkolwiek intencji później by nie miał. I to było dziwne, bo jak dotąd to zawsze o alfy należało się starać. Derekowi nawet przez myśl by nie przeszło, że omega mogłaby zasugerować mu wcześniejsze opuszczenie jej towarzystwa, kimkolwiek by nie była.
Usiedli w niewielkiej altanie zerkając na niewielki staw nieopodal.
- Więc, coś do picia? – ponowił pytanie Deaton, ale Derek skinął przecząco głową.
Czekał niecierpliwie na pytania Stilesa, bo chłopak wydawał się zainteresowany temat, a do tego kompetentny sądząc po tym, co zorganizował z cywilów w Rezerwacie.
- Jak dobieracie pary do patroli? – spytał w końcu Stilinski i wyglądało na to, że z największą chęcią zrobiłby notatki.
Derek bez wahania wyciągnął własny telefon i włączył dyktafon.
- Wyślę ci później cały plik – obiecał i tym razem to Stiles wydawał się mile zaskoczony. – Więc… Przeważnie patrolujemy jako najbliżsi krewni. Pary małżeńskie, rodzeństwa, rodzice i dzieci. Czasami kompatybilność pomiędzy najbliższymi przyjaciółmi pozwala na krótkie patrole w parach nie związanych ze sobą więzami krwi czy przysięgami – wyjaśnił i Stiles pokiwał głową.
- Nie chcę pytać o coś, co stanowi jakąś tajemnicę, ale o jak długich czasach pomiędzy patrolami mówimy? – spytał niepewnie chłopak.
- Nie mogę powiedzieć – przyznał szczerze, a Stiles nie wydawał się bardzo zaskoczony.
Przez chwilę chłopak rozważał kolejne pytanie zerkając niepewnie na Deatona.
- Powiedzmy, że delikatnie rzecz ujmując mamy stan zimnej wojny. Patrole na północnej granicy powinny dany punkt mijać co godzinę czy mniej? Powiedzmy dwadzieścia minut? – spytał Stiles.
Derek zawahał się, bo to było bardzo dobre pytanie. Teoretycznie biorąc pod uwagę częstotliwość patroli, istniała szansa przeprowadzenia przez granicę małej armii dlatego zmieniano czas rozpoczęcia przejść i ich intensywność. Istniało jednak wiele zmiennych, które mogły wpłynąć na skuteczność straży.
- Ile macie alf, które zajmują się patrolowaniem? – spytał Hale, a Stiles zerknął niepewnie na Deatona.
- To twoja działka – odparł Alan. – Jestem tutaj tylko jako przyzwoitka, jak to ładnie nazywasz – parsknął mężczyzna i kąciki ust Stilesa drgnęły.
- Prawie o tym zapomniałem – parsknął Stilinski, a potem spoważniał spoglądając na Dereka. – Nasze patrole nie składają się wyłącznie z alf i bet. Żyje u nas także rodzina łowców oraz kilku ludzi, którzy mają dość specyficzne zdolności – dodał enigmatycznie. – I oczywiście omegi – dodał z lekkim uśmiechem, jakby czekał na jakiś przytyk Dereka, który jednak nie nadszedł.
- Po jednej alfie powinno być w każdej parze, bo mają najbardziej wyostrzone zmysły. Obcy zapach zanika dla nich najwolniej – odparł spokojnie Hale.
Stiles skinął głową, ale nie wydawał się zaskoczony uwagami. Przez chwilę liczył w coś w pamięci i w końcu powiedział:
- Północna granica będzie monitorowana przez nas raz na piętnaście minut każdy punkt. Możesz to przekazać alfie Hale. – Chłopak sięgnął po jego telefon i zakończył nagrywanie, a potem wprowadził swój numer i wysłał plik. Odłożył komórkę starając się nie dotknąć ręki Dereka, co wydało mu się niemal śmiesznie, gdyby nie myśl, że Stiles najwyraźniej mu nie ufa.
- Piętnaście minut? – podjął po chwili Derek. – Zapach dla omegi zanika już po siedmiu minutach – przypomniał.
- Po pięciu – poprawił go Stiles. – Omegom towarzyszą bezwzględnie alfy – wyjaśnił.
- Lydia? – spytał Derek nie mogąc się powstrzymać.
Ta dziwna nić, która łączyła oboje nie dawała mu spokoju od dwóch dni. Martin i Stilinski zachowywali się przy sobie zbyt swobodnie, a przecież alfa musiała jakoś na chłopaka oddziaływać. Może pokrewieństwo jakoś zatarło wrażenia, ale mimo wszystko Stiles nie wydawał się jej podwładnym, co było niepokojące.
- Pytasz o mnie? – zdziwił się Stilinski. – Jestem odpowiedzialny za coś innego – odparł nagle nerwowo.
- Nie chciałem cię urazić. Na pewno to co robisz też jest ważne – zaczął pospiesznie Derek na wszelki wypadek ukrócając jakiekolwiek wątpliwości.
Stiles spojrzał na niego zaskoczony, a potem jego usta wygięły się w lekkim uśmiechu. Deaton też wyglądał na rozbawionego, chociaż Derek akurat nie rozumiał co tak zabawnego powiedział.
- Taaak, więc… - zaczął Stilinski obejmując prawą ręką lewy biceps.
Najwyraźniej dawał mu znać, że spotkanie uważa za zakończone, więc Derek podniósł się z ławeczki.
- Nie będę zatem przeszkadzał. Cieszę się, że porozmawialiśmy – odparł o dziwo całkiem szczerze.
- Odprowadzę cię – zaproponował niemal od razu Deaton. – Stiles musi wrócić do swoich obowiązków-poinformował go, gdy chłopak krótko skinął im głową i zniknął w gęstwinie krzewów.
Mężczyzna milczał przez większą część drogi, chyba pozwalając mu przyswoić sobie wszystko czego dowiedział się o Stilinskim i tylko jednak rzecz nie dawała mu spokoju.
- Szeryf jest człowiekiem – powiedział zaskoczony, że dopiero teraz przyszło mu to do głowy.
- Tak – odparł Deaton.
- Więc… - urwał Derek, gdy przypomniał sobie wszystko o możliwych wilkołaczych krzyżówkach. – Jego matka jest alfą?
- Była – odparł Alan. – Mama Stilesa nie żyje – poinformował go. – Gdy zdecydujesz się na kolejne spotkanie, wyślij smsa Stilesowi. W twojej komórce na pewno gdzieś jest numer – dodał, poprawiając krąg z popiołu.