Odchrząknął chrapliwie. Gorąco ściskało go w gardle.
Nogi odmówiły mu posłuszeństwa, gdy upadł boleśnie na kamienną podłogę. „Przeklęty morski kamień", zaklął w myślach, czując jak opuszczają go wszelkie siły. Oblizał spierzchniętą krew z dolnej wargi i otworzył oczy. Widział tylko tęcze kolorów. Promienie słońca, wdzierające się przez gmach sądu, natarczywie napierały na jego wrażliwe przez bezsenność i zmęczenie oczy, dlatego też wszystko przed jego uchylonymi powiekami przybierało kształt rozmazanych punktów na tle ciemności, w której się znajdował przez okrągłe pięć dni.
Więzienie nie było szczytem marzeń, ale zdecydowanie wolał zostać w nim, niż tułać się od drzwi do drzwi. Tylko dzięki cieniom, padającym wprost na jego okaleczoną sylwetkę, orientował się w sytuacji, a ciężkie oddechy, które czuł na karku, tylko go w niej umocniły.
Słyszał głosy, dużo głosów, które odbijały się od najbardziej zakurzonych zakamarków jego głowy. Domyślał się, że były to pytanie kierowane pod jego adresem, ale odczytywał ich sens jako pijacki bełkot. Nie mógł nadążyć za tym, co dookoła niego mówiono. Wszystko znikało gdzieś w odmętach jego skrajnie wyczerpanego i otumanionego umysłu. Jedynie ból utwierdzał go w przekonaniu, że jeszcze nie jest dwiema nogami w grobie.
Zatrzymał natłok galopujących myśli. Postanowił się skupić, aby zorientować się w swojej podbramkowej sytuacji. Wiedział, że nie ma szans na ucieczkę, bo ilekroć w tłumie tworzyło się rozwidlenie, tylekroć nie mógł nabrać kontaktu z nogami i rękami.. Miał wrażenie, że ktoś przybił mu język do podniebienia zardzewiałym gwoździem i przejął kontrolę nad jego ciałem.
— Dlaczego ciągle walczysz?
Walczący zamknął oczy.
Smoker zazgrzytał zębami ze złości, ściskając w dłoni list gończy tak mocno, że aż knykcie mu pobielały.
— Gdyby nie istniał w żadnych głębiach mórz, wtedy nikt nie musiałby cię ścigać, wiesz?
„Obiecałem", mruknął beznamiętnie w myślach, opierając dłonie o chropowatą ścianę. Nabrał podejrzeń czy struny głosowe nadal znajdują się na właściwym miejscu, ponieważ od dobrych kilku godzin nie był wstanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
— Ej… — Głos nagle się załamał. Uwaga sądzonego znów się rozproszyła, gdy zacisnął mocno zęby, gdy nadgarstek przeszył ból. Poczuł jak pod zdartą skórę wdziera się słona woda, tak bolesna, że aż nabrał odruchów wymiotnych. — Dlaczego to wszystko zacząłeś?
— Ten skrawek papieru jest dowodem na to, że jesteś moim największym utrapieniem. Nawet swoje życie i swoje serce – wszystko postawiłeś na jedną kartę, aby zrealizować swoje marzenia.
Ace poczuł jak śmierdzący zapach dymu zakręcił mu się w nosie. Kichnął.
— Chcę…
„…ciągle iść przed siebie", dokończył w myślach, wiedząc doskonale, że jego skryte pragnienie, stało się ich wspólną mrzonką o dniach wolności, które nie miały nadejść szybko zgodnie z ich oczekiwaniami.
— Ty… dlaczego wróciłeś…?
Słowa utknęły w powietrzu. Więzień miał wrażenie, że zostały rozwiane przez wiatr, który nagle wdarł się do dusznego pomieszczenia.
„Dla niego."
Uśmiechnął się na samą myśl o mężczyźnie, który gdzieś w tym szarym świecie, albo ściga kolejną bandę nieskrępowanych przez „sprawiedliwość" łajdaków, albo usycha z nudy, grając w partyjkę go ze swoją prawą ręką, albo nadal kalkuje w myślach znaczenie pikowego „ASa". Każda z tych perspektyw wydawała mu się nagle o wiele lepszym rozwiązaniem, niż oczekiwanie na niego z utęsknieniem. Wiedział, że ani deszcz uderzający o szyby pustego pokoju, ani skąpany w porannym słońcu poranek, ani tym bardziej najwspanialszy zachód słońca pod gołym niebem nie był wstanie zmyć wspomnień z Lacroix.
— Dlaczego nadal upierasz się przy swoim?
Wargi poruszyły się w synchronizowanym ruchu, chociaż nie wydobył z siebie żadnego dźwięku. Wiedział jednak, że to wystarczało.
„Wszystko dla niego."
Usłyszał wokół siebie koncert niezadowolonych głosów i dopiero wówczas zdał sobie sprawę, że sytuacja ta była tak zabawna, że aż zęby go od niej rozbolały.
— Odmawia zeznań. — Usłyszał nad swoim uchem głos przepełniony pretensją.
— Jak może powiedzieć cokolwiek w takim stanie, no jak? — Pytał inny. Miał wrażenie, że odrobinkę bardziej do niego pozytywnie nastawiony. — Ledwo oddycha, ale wy, niedoświadczeni, jak zawsze porywacie się z motyką na słońce.
Poczuł na swoim karku spojrzenie. Różne od tych wszystkich, jakby bardziej przyjazne, gotowe nieść pomocną dłoń. Choć równie dobrze mógł być to jedynie wybryk jego wyobraźni.
— To nie ma już najmniejszego znaczenia. — Ociężały, pełen powagi ton odbił się od ścian gmachu. — Jego dni są…
Główny oskarżyciel urwał w połowie zdania. Więzień usłyszał huk, hałas, potem nagłą ciszę, która rozpętała w jego umyśle istną burzę. Okrzyki bitewne rozniosły się po sali. Niektórzy upraszali o ciszę, inni ratowali się ucieczką, a jeszcze inni grozili, że rebelia to akt przemocy i nieposłuszeństwa, skierowany w stronę Tenryuubito, za którą grozi kara śmierci bez jakichkolwiek formalności.
— Uratował mnie pikowy AS.
Ktoś szepnął wprost w ucho oskarżonego. Usłyszał chichot – cichy, urwany, nietypowy. Parsknął pod nosem, co w jego wykonaniu mogło zakrawać o śmiech.
Ace'owi kamień spadł z serca.
