Ciel Phantomhive był młody. Bardzo młody. Jego twarz ciągle miała dziecięce rysy, była pulchna i nieco księżycowa, a przede wszystkim zaś gładka, wolna od zmarszczek czy blizn. Jego oczy, mimo braku radości, która znikła z całej jego postaci już dawno temu, w dzień pożaru, wciąż miały ładny, okrągły kształt i były duże i granatowe. Gdyby Sebastian nie znał wielu tajemnic, które się za nimi kryły, mógłby wręcz powiedzieć, że błyszczała w nich niewinność. Ale tak nie było. Właściciel tych oczu już zabijał i zabijać nakazywał w swoim imieniu. Uczył się braku litości od lepszych od siebie, a okrucieństwa od samego świata.
Demon wiedział, że niedługo będzie musiał zacząć go uczyć, wyjaśnić całość paktu, zawartego z nim pod wpływem złości i żalu do Boga, który nie odpowiadał na jego wezwania. Który nie karał niegodziwych – być może dlatego, że był Bogiem Miłości. Na całe szczęście demonów takie ograniczenia nie obejmowały.
Chciał mu to wyjaśnić już wiele lat temu. Dawno, może tego samego dnia, kiedy się spotkali. Powiedzieć prawdę. Ale nie potrafił. Za dużo jeszcze złudzeń było w tym dziecku, złudzeń, których nie potrafiło zgubić i Sebastian bynajmniej nie zamierzał mu w tym pomagać. Zamierzał to obserwować, jak wierny widz. I uśmiechać się tajemniczo.
Jednak któregoś wieczoru rozproszył nieco własną tajemniczość, rzucił światło na to, co wydawało się być tematem tabu. Panicz, któryś raz już z rzędu obudzony przez powtarzający się koszmar, zażądał, żeby jego kamerdyner został w pokoju, zapalił świeczkę i opowiadał mu coś, póki nie zaśnie. Sebastian ukłonił się, błysnął uśmiechem po swojemu i rozpoczął opowieść. Mówił o tym, jak dawno temu ktoś ofiarował mu swoją duszę, żeby on w zamian pomógł mu osiągnąć pewien cel. Celem tym było dokonanie zemsty na ludziach winnych wielu zbrodni, jednocześnie wciąż pozostających bez kary. Mówił o tym, jak zawarł układ, pierwszy w swoim życiu, przyrzekając wspierać swojego pana aż do kresu jego życia.
Powiedział bardzo dokładnie i wyraźnie, iż w zamian pragnął tylko duszy. Niczego więcej – ludzie wszak składają się jeszcze z ciała i serca. Ale jemu, jako demonowi, potrzebna była tylko dusza. Tylko tyle dla niego znaczył ten jeden człowiek. I wszyscy inni też.
Ciel wpatrywał się w niego okrągłymi, ciemnymi oczami, nie rozumiejąc lub usiłując nie rozumieć, a kamerdyner zgasił świecę, położył świecznik na szafce nocnej przy łóżku swojego panicza i wyszedł z pokoju. Wiedział, że hrabia już nie zaśnie. Ale nie miał też nic innego do opowiedzenia, ani jednej historii. Rozkaz uznał za wykonany.
Phantomhive w ciemnościach swojego pokoju pozwolił sobie wielkodusznie na łzę. Jedną, jedyną, małą, nic nieznaczącą łzę, jak sam siebie przekonywał. A potem stłumił dojmujące uczucie bólu i położył się na łóżku, patrząc na sufit i oczekując na nieznośnie wolno zbliżający się świt.
Wiedział, że oddał Sebastianowi nie tylko duszę, ale i serce. A dałby jeszcze więcej, oddałby siebie całego, gdyby tamten tylko poprosił.
I kamerdyner o tym wiedział.
Ale uśmiechał się tylko. Pragnął, jak to demon, wyłącznie duszy.
Ciel westchnął.
Na zewnątrz już świtało.
