Huh, nie wiem jak, ale kolejne drabble spod mojej ręki w ramach promptowania ze starych akcji.
II.46.
Baśń z tysiąca i jednej tajemniczych komnat.
Jej spore piersi niemal wylewały się z gorsetu, ale Ron starał się trzymać spuszczoną głowę. Miarowe stukanie butów Hermiony na betonowej podłodze niosło pewien rodzaj oczekiwania, który uwielbiał. Czuł wyraźnie jak jego ciało budziło się do życia, a umysł pozostawał całkowicie pusty.
Hermiona uderzyła go szpicrutą w pośladek i Ron zdał sobie sprawę, że to całkiem przyjemne uczucie, kiedy jego naga skóra była maltretowana w tak umiejętny sposób.
Pochyliła się do jego ucha i niemal czuł zapach jej rozgrzanej skóry.
- Jak tam twój esej na Numerologię?! – wrzasnęła nagle, a Ron…
A Ron spadł ze stołka w bibliotece, tłukąc swój tyłek.
