Tytuł: Negocjator
autor: euphoria
Betowała wspaniała okularnicaM:*
Pairing: Derek/Stiles
Fandom: Teen Wolf
Rating: +18
Ostrzeżenia: AU z wilkołakami, BAMF! Stiles, Omega Stiles, Alfa Derek
Stiles siedział w swoim skórzanym obrotowym fotelu, który Allison kupiła mu na urodziny w zeszłym miesiącu i przeglądał swoje ulubione portale biznesowe. Było już stosunkowo późno; jego sekretarka już dawno poszła do domu, ale przed nim zostało jeszcze kilka godzin pracy. Lydia bardzo często żartowała, że poślubił swoją pracę, co wcale nie było znowuż wielką pomyłką.
Kiedy zaczynał w tej branży wszyscy mówili mu, że nie ma szans. Ten biznes zdominowały alfy, a on jako Omega nie miał takiej siły przebicia.
Stiles był jednak uparty odkąd tylko okazało się, że z całego jego rocznika tylko on w klasie był omegą. Początkowo nie mógł się z tym pogodzić i sądził, że to przez jego nadpobudliwość. Nikt też nie chciał przyjąć go do watahy, bo fizycznie nie był też jakoś dominujący, ale poradził sobie. Pracował nad sobą i zamiast opłakiwać swoje słabe strony, które wszyscy i tak znali – zaczął wykorzystywać je przeciwko światu.
Tak postąpił z Jacksonem podczas jednego z treningów lacrosse'a w szkole średniej. Whittemore mógł być wielki i silny, ale to Stiles miał inteligencję i szybkość, której się po nim nie spodziewano.
Po latach odkrył, że drogie garnitury genialnie leżą na jego szczupłej sylwetce. Co prawda niczego pozytywnego nie widział w tym, że czasami się plątał podczas rozmów, ale zdarzało mu się to tylko gdy był bardzo zdenerwowany lub przy znajomych, którzy już się do tego przyzwyczaili.
Czasami nawet to się przydawało, gdy tylko odpowiednio skierował tory rozmowy i niby przypadkiem napomknął o wspólnych przyjęciach w dość znamienitym towarzystwie. W końcu nie bez powodu przyjmował zaproszenia na nudne przedstawienia teatralne czy wystawy.
Obrócił się na krześle, spoglądając na uśpione u jego stóp miasto i uśmiechnął się lekko.
Na rynku lada dzień miała znaleźć się kolejna firma i istniały duże szanse, że weźmie udział w negocjacjach. Lydia oczywiście wolała, gdy zajmowali się ustalaniem warunków umowy pomiędzy wspólnikami czy innymi takimi prostymi sprawami, ale oboje doskonale zdawali sobie sprawę z czego są największe pieniądze.
Negocjator biznesowy zabierał dziesięć procent z całej kwoty za jaką sprzedawano lub wcielano do holdingu firmę. Niby nie robiło to zbyt dużego wrażenia, ale kiedy znało się pierwotne kwoty sprzedaży, dawało to nawet kilka milionów w ciągu paru miesięcy. Takie negocjacje zabierały im najwięcej czasu i nimi Stiles emocjonował się najbardziej.
Przeważnie były ciężkie – stawka toczyła się w końcu czasem o dorobek całego życia byłego prezesa. W większości przypadków negocjator musiał w zasadzie poznać nie tylko historię powstania firmy i jej profil oraz obecny stan aktywów i pasywów, ale też wygrzebywał informacje dotyczące zawalonych przetargów, pozwów, wypadków, możliwych romansów i ukrytych motywów.
Nigdy nie wiadomo było co wyjdzie podczas wspólnych posiedzeń i czasami naprawdę musiał się nagimnastykować, tym bardziej, że dotąd starali się z Lydią zachowywać etycznie, co nie zawsze działało na ich korzyść.
Telefon zakłócił jego rozmyślania, ale pospiesznie wyjął komórkę z kieszeni i odebrał.
- Stilinski – przedstawił się, chociaż osoba, która dzwoniła musiała doskonale wiedzieć czyj numer wybiera.
- Z tej strony Ethan, asystent pana Deucaliona – odparł mężczyzna.
Młody głos wcale nie zaskoczył Stilesa, podobnie jak ten telefon.
Otworzył stronę w sieci i wpisał dane. Niemal natychmiast wyskoczyła mu nazwa firmy, a raczej holdingu. Deucalion posiadał kilka własnych firm, które dodatkowo zrzeszały się w konsorcja i stowarzyszenia. W tej chwili nie mógł nawet oszacować majątku mężczyzny, ale podobne problemy mieli dziennikarze, którzy się tego podjęli.
- Proszę kontynuować – poprosił uprzejmie. – Nazwisko jest mi znane.
- Pan Deucalion chciałby się z panem spotkać osobiście w dogodnym dla pana terminie – oznajmił Ethan.
Nie była to prośba, ale Stiles akurat przyzwyczajony był do podobnych rozmów. Deucalion zapewne był alfą, to zawsze była jakaś informacja, której przeważnie nie zamieszczano w internecie, chyba że w dziale plotkarskim, który naprawdę rzadko przeglądał. Od tego była Lydia.
- Jutro mógłbym przedłużyć moją przerwę na lunch – odparł, przeglądając kalendarz spotkań. – Prześlij mojej sekretarce adres – poprosił i zawahał się. – Czy mogę poznać powód spotkania? Chciałbym się przygotować – przyznał szczerze.
Ethan milczał przez chwilę, ale najwyraźniej zajęty był podobnie jak Stiles przeglądaniem stron internetowych, bo Stilinski słyszał wyraźnie dźwięk klawiatury.
- Na rynek zostaje wystawiona nowa spółka. Negocjacje mogą być naprawdę trudne, bo to rodzinna firma i został pan polecony przez kilku przyjaciół pana Deucaliona – przyznał w końcu Ethan półszeptem, jakby obawiał się, że ktoś podsłuchuje ich rozmowę.
Stiles winien był mu jakąś drogą whiskey i zanotował, żeby powiedzieć o tym Lydii. Może chłopak był też przystojny i Martin w końcu się umówi?
- Dziękuję Ethan. Do zobaczenia zatem niebawem – pożegnał się.
Rozmowy z asystentami i sekretarkami zawsze należały do najbardziej pouczających. Szef Ethana na pewno był alfą, zostawał do późna w biurze i znany był z wydawania rozkazów. Jak na faceta, o którym niewiele można było znaleźć w sieci, Stiles miał nawet niezły obraz jego osobowości.
ooo
- Nie zgadzam się – zaprotestowała Lydia, gdy o poranku zapytała o maila, którego otrzymała z nieznanego adresu. – Nie zgadzam się. Jego asystent zadzwonił na twój prywatny numer, który jest generalnie zastrzeżony o godzinie, gdy nie powinieneś już pracować! To niegrzeczne! – warknęła.
- Jesteś wściekła, bo chciałaś się zakręcić koło tego Ethana – parsknął, a kobieta poczerwieniała ze złości.
- Nie cierpię wilkołaków! – krzyknęła odrobinę za głośno, bo kilka osób na ulicy spojrzało na nich z dezaprobatą.
- Uściślijmy; jesteś zła, że odebrałem ten telefon czy że idę na spotkanie z kimś o kim mało wiemy? – spytał.
Lydia przez chwilę szła w milczeniu, co rzadko jej się zdarzało.
- Nie podoba mi się to jego zachowanie. Jest kompletnie poza protokołem, a wiesz, że to ważne dla wilkołaków – przypomniała mu.
- Wiem, jestem wilkołakiem. To ty tu jesteś człowiekiem – warknął pod nosem.
- Doktoryzowałam się z wilkołaczej socjologii – dodała z przekąsem. – To oznaka braku szacunku.
Stiles wzruszył ramionami. Nie, żeby zdarzało mu się to po raz pierwszy. Przeważnie, gdy ludzie słyszeli, że jest Omegą, ignorowali go albo próbowali doprowadzić do granic irytacji, ale jak do tej pory dawał sobie z tym radę.
Deucalion natomiast stanowił dla nich zagadkę. Nie był prezesem żadnej z firm, z którymi miał powiązania, ale należały do niego większościowe udziały. Na razie doliczyli się niemal trzydziestu różnych, ale Lydia nie odpuszczała. Czasami poznanie własnego klienta było ważniejsze niż cokolwiek innego. Negocjowało się w końcu nie tylko z przeciwnikiem. Niejednokrotnie klient musiał spuścić z tonu, żeby można było przejść na kolejny poziom rozmów.
- Pójdę tam z tobą – powiedziała z pewnością w głosie.
- Omega i człowiek – westchnął Stiles. – Już lepiej, żebym poprosił Allison. Przynajmniej jest łowcą – mruknął pod nosem, ale Lydia i tak usłyszała.
Spojrzała na niego wzrokiem bazyliszka, który trenowała od wczesnych lat szkolnych. Nie cierpiała, gdy ktoś sugerował, że jest mniej warta niż ktokolwiek inny. Zawsze była najlepsza i nie ważne było czy chodziło o głupi szkolny bal czy ochronę jego wilkołaczego tyłka podczas rozmowy z potencjalnym klientem.
- Wrócisz do biura. Będę za półtorej godziny z powrotem – poinformował ją, łapiąc taksówkę.
Obróciła się na pięcie, wciąż obrażona i udała się w drogę powrotną.
Deucalion chciał spotkać się w jednej z droższych restauracji i Stiles wątpił, żeby znaleźli wolny stolik w porze lunchu. Spotykali się tutaj głównie ludzie z Wall Street albo politycy, którzy mieli własne miejsca od lat. Nie chodziło bynajmniej tylko o pieniądze, ale przede wszystkim o status społeczny. Stiles dowiedział się o tym bardzo późno. Niemal po dwóch latach starań, aby dostać tutaj stolik.
Deucalion czekał już w środku, co Stiles niemal od razu odnotował w swojej pamięci. Był zatem bogaty i wpływowy. Kelner zaprowadził go niemal na koniec sali, w najbardziej zaciszne i przytulne miejsce, gdzie spokojnie mogli omówić interesy.
Mężczyzna okazał się być przystojnym, wysportowanym czterdziestolatkiem. Jego dłonie nie były zbyt duże, ale uścisk jego dłoni był pewny i energiczny.
- Stiles Stilinski – przedstawił się, zajmując wskazane miejsce.
- Deucalion – odparł tamten z lekkim uśmiechem. – Napije się pan kawy albo herbaty?
- Poproszę wodę – zwrócił się do kelnera, który skinął głową i natychmiast odszedł w stronę baru.
Deucalion sięgnął do teczki, która leżała przed nim i przesunął ją palcem w stronę Stilesa, więc ten otwarł ją i zagłębił się w lekturze. W dokumentach nie było nic czego nie wiedziałby wcześniej, więc zamknął ją zanim kelner przyniósł jego napój.
- Hale Co. jest na rynku od przeszło dwustu lat. Byłem zaskoczony, gdy wczoraj pojawiła się oferta sprzedaży – przyznał cicho, obserwując kątem oka Deucaliona.
- Kłopoty rodzinne. Talia i Noah Hale zginęli w wypadku parę lat temu, a jej brat Peter nie radzi sobie z prowadzeniem tego biznesu – odparł.
- Dzieci?
- Dwójka, ale oboje nie są zainteresowani. Mają własne życie – odparł.
Stiles skinął głową. Widział kilka takich firm, które po utracie głównodowodzących rozpadały się albo trafiały w inne ręce. To drugie rozwiązanie zawsze było lepsze.
- Jak określiłby pan moją rolę w całym przedsięwzięciu? – spytał ciekawie.
Negocjacje co do wykupu firmy nie będą trwały długo. W takich sytuacjach to raczej strona sprzedająca stara się o negocjatora chcąc ochronić własne interesy.
- Potrzebuję kogoś inteligentnego, kto reprezentowałby mnie w tej sprawie. Nie znam się na tym, a nie chcę przepłacić. Chcę, żeby ustalił pan kondycję spółki oraz jej przyszłe możliwości – wyjaśnił. – Za co oczywiście zostanie pan odpowiednio wynagrodzony – dodał po chwili.
Stiles zamarł. Przeważnie do kwestii pieniężnej przechodził przy drugim spotkaniu, gdy rozeznał się już w sytuacji i miał plan działania.
- Zgodzę się na siedemnaście procent od ostatecznej ceny sprzedaży – dodał i Stiles głośno przełknął ślinę.
Nie wiedział w tej chwili ile warta jest Hale Co., ale mimo wszystko to wciąż było kilkanaście milionów za mniej więcej dwa miesiące pracy. W zasadzie nie musieliby z Lydią robić nic do końca roku. Może w końcu pojechałby na wymarzony urlop.
Deucalion najwyraźniej źle ocenił jego wahanie, bo postukał nerwowo w swoją szklankę.
- Ciężki z pana człowiek, panie Stilinski. Osiemnaście procent, ale to moje ostatnie słowo – oznajmił mu z czymś szorstkim w głosie.
Stilinski wyciągnął do niego rękę z lekkim uśmiechem.
- Proszę mi mówić Stiles – odparł, a Deucalion uścisnął jego dłoń z zadowoleniem.
ooo
Lydia oczywiście nie była zadowolona. Liczba firm należących do Deucaliona zaczęła rosnąć do prawie czterdziestu. Kondycja finansowa każdej z nich była jednak nawet bardziej niż zadowalająca. Sam początkowo myślał, że to piramida finansowa, która rozpadnie się, gdy spółka matka zacznie mieć pierwsze problemy, ale jak do tej pory nawet FBI nie interesowało się ani holdingami, ani tym bardziej żadnym z konsorcjów.
Deucalion był czysty.
Spotkali się w jednym z klubów, które tak uwielbiała Lydia, żeby uczcić kolejne przełomowe zlecenia. Po miesiącach względnej nudy nareszcie coś, co miało ich odrobinę rozruszać.
Scott obejmował Allison w pasie, gdy zajęli wynajętą wcześniej lożę i Stiles nie mógł się powstrzymać przed kilkoma prychnięciami pełnymi obrzydzenia.
- Przestań – warknął McCall jak zwykle.
- Przestań się lepić do niej. To obrzydliwe – odparł tylko nie starając się nawet przekrzyczeć muzyki.
Allison uśmiechnęła się krzywo.
- Zawsze mogę z nim zerwać, żeby cię mniej brzydzić – zaproponowała i Stilesowi odpłynęła krew w twarzy.
- Nawet tak nie żartuj – przeraził się. – Wtedy musiałbym non stop słuchać jak on bardzo cię kocha i cierpi, i jakie masz wspaniałe włosy. Jaka ogólnie jesteś miła – jęknął. – Drugi raz tego nie zniosę!
Gdzieś na trzecim roku Scott i Allison mieli drobną sprzeczkę, która skończyła się tym, że McCall niemal przeleżał miesiąc na jego kanapie płacząc po dziewczynie. Dosłownie wylewając łzy, chyba sądząc, że jego gejowski przyjaciel będzie pocieszał go i oglądał z nim filmy, na których on i Allison wyglądali na szczęśliwych. Oczywiście coś takiego nie było możliwe. Zamiast tego upili się i oglądali Star Treka, a Stiles doczołgał się do dziewczyny i w imieniu przyjaciela prosił o wybaczenie.
- Kiedyś ci się odwdzięczę! – zagroził, gdy Scott pokładał się ze śmiechu. – Będę jęczał i płakał, i będę kupką nieszczęścia, a ty będziesz musiał iść do jakiegoś złego Bety albo Alfy i w moim imieniu błagać o wieczną miłość! – dodał grobowym tonem.
Lydia parsknęła pod nosem i przewróciła oczami.
- Mnie ucieszyłoby, gdybyś w końcu umówił się z jakimś miłym Omegą – odparła znudzona. – W zasadzie nigdy nie widziałam cię z żadnym. Dlaczego nie umawiasz się z Omegami? – spytała ciekawie, lustrując go wzrokiem.
Wydął usta i sięgnął po drinka.
- To chyba oczywiste. Omegi są czasami żałosne – przyznał szczerze. – Popatrz chociażby na mnie – ciągnął dalej. – Jedynymi dobrze pracującymi mięśniami w moim ciele są mięśnie ust.
- A przypomnijmy, że jest ich ponad siedemdziesiąt – dopowiedział Scott, bo słyszał to już tak wiele razy, że nawet nie potrzebował sprawdzać tego w Wikipedii.
Stiles uśmiechnął się, sącząc napój, ale wciąż czuł na sobie wzrok Lydii.
- Co mam ci powiedzieć? Omegi są czasami żałosne. Znam się na tym. Jestem jedną z nich, a ja nie chcę być z kimś żałosnym – stwierdził cierpko.
- Znajdź kogoś takiego jak ty – zaproponowała.
- Oj, kochanieńka – cmoknął, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Stiles jest tylko jeden – dokończył niskim tonem, który miał naśladować Davida Duchownego w Californication.
Lydia pacnęła go w tył głowy, a Allison zachichotała, więc z ulgą uznał temat za zamknięty.
Tak naprawdę nie był gotowy na żaden związek i raczej wątpił, żeby w przyszłości uległo to zmianie. Szkoła i kontakty z rówieśnikami nauczyły go przynajmniej, że większość osób, które mu się podobały wymagały od niego uległości z czym nie zgadzała się jego natura buntownika. Był Jamesem Deanem swojego pokolenia, chociaż nie nosił wtedy i nigdy szczerze powiedziawszy skórzanej kurtki.
Wszystkie jego kontakty z innymi opierały się zatem na jednonocnych przygodach, dlatego zawsze starał się, żeby seks przebiegał na jego warunkach.
Najłatwiej było zawsze z Betami. Scott był doskonałym przykładem takowej. Lojalny, przyjacielski i otwarty. Oczywiście jego instynkt opiekuńczy sprawiał, że Stiles czasami czuł się jak dziecko, ale McCall po prostu od lat się nim zajmował i bronił przed wszystkimi, więc to też być może wypływało z jego przyzwyczajenia.
Scott miał tendencje do przeforsowywania pewnych rzeczy, ale najczęściej jednak kierował się logiką i zdrowym rozsądkiem. Argumenty docierały do niego i dlatego byłby wspaniałym negocjatorem, gdyby tylko wybrał tę profesję. On jednak wolał zająć się prostą księgowością, która nie wprowadzała w jego żyły zbyt wielkich dawek adrenaliny.
Gdy Stiles zaczynał studia był pewien, że te granice pomiędzy wilkołakami szybko się zatrą. Jednak okazało się, że jest całkiem inaczej. Alfy były zbyt dominujące, żeby zdolne bety mogły spokojnie prowadzić jakiekolwiek rozmowy negocjacyjne na zajęciach. Nie zbyt wiele zresztą kończyło studia o tej specjalności. Bardziej dominujący studenci albo wykańczali ich nerwowo albo doprowadzali do tego, że bety nie zdawały egzaminów z praktyki. Niby było to niesprawiedliwe, ale na dobrą sprawę tak działała natura od wielu lat.
Ludzie akurat w tym byli lepsi od Bet czy Omeg, bo nie czuli wewnętrznej potrzeby uległości. Z drugiej jednak strony zawsze zbyt się bali, gdy Alfy zaczynały napierać, by im się przeciwstawić. Stiles znał to z autopsji, ale nigdy nie lubił okazywać słabości, więc przebrnął najpierw przez pierwszy semestr, a potem jakimś cudem dotrwał do końca.
- Wiem, że nie możesz mi powiedzieć co będziesz negocjował, ale podaj chociaż sumę – zaczął Scott po chwili, gdy dziewczęta wyszły na parkiet.
- Nie jestem pewien, ale kilkanaście milionów plus zwrot kosztów i dodatkowa premia w zależności od tego jak nisko zejdę z ceny – wydukał, bo wciąż nie do końca mógł w to uwierzyć.
Usta Scotta otworzyły się szeroko i niemal udławił się powietrzem.
- Czasami żałuję, że cię nie posłuchałem i nie zacząłem z tobą pracować – odparł słabym głosem.
- Nie opowiadaj. Jesteś szczęśliwy i masz Allison. Ja i Lyds pracujemy w stresie – zaczął, ale jego przyjaciel pokiwał przecząco głową.
- Nie o to chodzi. Chcemy się pobrać za rok, ale Chris cały czas mruczy, że jestem księgowym… - urwał, nagle zmęczony.
- A kim miałbyś być? Chociaż on akurat wolałby pewnie, żebyś był jednym z szalonych wilkołaków, którego mógłby upolować i zabić – warknął Stiles.
Nie przepadali za sobą z Argentami. Rodzina łowców wprowadziła się do Beacon Hills, ich rodzinnego miasta, zaraz po kilku atakach na ludzi. Podejrzenia oczywiście spadły na najbardziej niezrównoważoną Omegę w mieście, czyli Stilesa. Chrisa akurat nie obchodziło za bardzo, że był nieletnim synem szeryfa. Stiles spędził w piwnicy Argenta prawie siedemdziesiąt godzin zamknięty jak zwierzę i gdyby nie Allison pewnie faktycznie postradałby zmysły z nudów. W tym czasie wilkołak zaatakował jeszcze raz, co oczywiście oczyściło go z zarzutów, ale nie usłyszał od Chrisa ani jednego przepraszam.
Allison za to stała się dla niego jak siostra. To on poznał ją ze Scottem z nadzieją, że będą bratnimi duszami na pohybel staremu łowcy. I udało się. Od prawie siedmiu lat byli razem.
- Wiesz on tak jakby przechodzi na emeryturę. Allison miała przejąć rodzinny biznes – mruknął Scott pod nosem.
- Ale jej nie wypada? – spytał mściwie Stiles. – Jakaż szkoda, że linia łowców z ich rodziny skończy się na niej – jęknął nieszczerze zawiedziony.
- Specjalnie dla ciebie, jeśli urodzi nam się chłopiec damy mu na imię Stiles i zostanie łowcą – obiecał mu solennie z krzywym uśmieszkiem.
Stilinski skrzywił się, dopijając drinki.
- W twojej linii nie będzie chłopców McCall. Już moja w tym głowa – odparł, kierując się do baru.
Zamówił kolejnego kolorowego drinka i poluzował krawat. Nie zdążyli się przebrać po pracy, ale Lydii zdaje się to nie przeszkadzało. Trzymała w biurze kilka dodatkowych sukienek o różnej długości. Nie chciał nawet wiedzieć ile par butów zalegało w szafie. Sam jednak wcale nie był lepszy. Często podczas posiłków przy biurku brudził krawaty, więc w jednej z szuflad biurka trzymał ich kilka na wszelki wypadek.
- Wyczuwam aromat szczęścia, satysfakcji i samotności. Czyżbyś świętował awans w pojedynkę? – spytał mężczyzna stojący obok. Jego tęczówki przez chwilę błysnęły czerwienią, więc Stiles odwzajemnił się podobną przysługą i pozwolił swoim oczom przez chwilę mienić się na złoto.
Alfa przysunął się bliżej, naruszając natychmiast jego przestrzeń prywatną, więc sięgnął po drinka, którego zrobił barman.
- Nie awans, ale udało mi się zdobyć spore zlecenie – przyznał po chwili, widząc, że mężczyzna dalej oczekuje odpowiedzi.
- Może przeniesiemy się do mnie, żeby wspólnie to oblać? – spytał bez ogródek i Stiles uśmiechnął się krzywo.
Tego właśnie nie cierpiał. Kultura wymagała się, żeby przynajmniej się przedstawił. Dzięki Lydii dowiedział się, kilka miesięcy temu, że z góry wiadomo, iż facet nie traktuje go poważnie. I nie potraktuje go zbyt dobrze w łóżku. Zaklasyfikował go do Omeg, jednonocnych żenujących przygód, przy których czerpie się jak najwięcej i nie zamawia taksówki wykopując z mieszkania o czwartej nad ranem w obcej dzielnicy.
Stiles przeżył to kilkukrotnie i nie zamierzał czegoś takiego powtarzać. W końcu nie był, aż tak bardzo zdesperowany jak mężczyźnie się wydawało.
- Powiedziałeś, że czujesz zapach radości i samotności zarazem – zaczął, patrząc w oczy mężczyzny z lekkim uśmieszkiem. – Ja wyczuwam tylko fiuta – odparł szczerze, robiąc kilka kroków do tyłu.
Alfa warknął, ale spora dłoń barmana powstrzymała go przed podążeniem za Stilesem, który już znikał w tłumie ludzi. Nieznajomy nie mógł go zaatakować, ale również groźby wcale nie były mile widziane .
- Kłopoty? – spytał Scott na jego widok.
- Jeden zero dla Stilesa – odparł.
- Odprowadzić cię do domu?
Stilinski wzruszył ramionami.
- Noc jeszcze młoda. Jutro zaczynamy tę nową sprawę, a już mamy sporo, więc możemy z Lyds pojawić się później – wyjaśnił.
- Kiedy macie pierwsze spotkanie? – spytał Scott.
- Muszę się najpierw umówić i wysłać wstępny kosztorys, a to znaczy, że muszę najpierw sprawdzić kondycję firmy i zrobić symulacje, żeby zorientować się jak to może wyglądać po sprzedaży. Pierwszy rok liczy się najbardziej – przypomniał McCallowi, który skinął głową.
Spojrzał na dziewczęta, które świetnie bawiły się na parkiecie i nagle przyszło mu coś do głowy.
- W zasadzie to nie ma nic gorszego niż robienie takiego kosztorysu – podjął po chwili. – Zawsze wolałem pracę w terenie. Co powiedziałbyś, gdyby ci to zlecił? Oszczędziłbym czasu i wysłał ofertę jako pierwszy – odparł.
Scott nie wahał się ani chwili.
- To byłoby genialnie!
- Zatem za wspólne interesy – wzniósł toast i trącił się z McCallem kieliszkami.
