Fik z Hetalii, publikowany priorytetowo na moim dA, ale stwierdziłam, że wrzucę i tutaj :)


Gdy Feliks usłyszał od pękającego z dumy członka rządu o najnowszym pomyśle Unii Europejskiej na obóz integracyjny dla personifikacji krajów członkowskich, w pierwszej chwili pomyślał, że się przesłyszał.

– Moment – uniósł dłoń, by przerwać trajkoczącemu politykowi i spojrzeć na z góry na błyszczącą łysinę, co prawda mimowolnie, bo przewyższał posła o głowę. – Proszę pana – zaczął spokojnie, chociaż zaczynał czuć irytację. Politycy jak zawsze uważali, że powinni decydować o życiu personifikacji; z kim mają się spotykać, gdzie spać (i z kim), gdzie nie spać (i z kim), gdzie wyjść na elegancki obiad, żeby robić dobry PR, kogo publicznie unikać... – My się znamy. Od paru dobrych setek lat, jak nie tysiącleci. Totalnie uważam, że nie potrzebujemy integracji.

– Ale to doskonała okazja na zacieśnianie stosunków! – Wykrzyknął polityk.

Feliks ugryzł się w język, by nie opowiedzieć ze szczegółami, jak potrafi zacieśniać stosunki z Litwą, bo jego rozmówca nie należał do zbytnio tolerancyjnych.

– I spokojnie, panie Łukasiewiczu! Nie będzie pan jedynym gospodarzem...

– Zaraz, jak gospodarzem...? – Zaczął Feliks.

– ... bo zaszczyt goszczenia personifikacji przypadł nie tylko nam, ale i naszym wschodnim sąsiadom...

Feliks szybko przeanalizował wschodnie granice. Litwa, Białoruś, Ukraina, na kogo wypadnie, na tego bęc... A nie, czekaj, Unia.

– O, z Licią to mogę gospodarzyć.

– Nie, proszę pana, nie o Litwę chodzi, ale o Białoruś. – polityk pokręcił głową.

– Co? – Feliks zmarszczył brwi. – Nie czaję, przecież pan od początku mówi o Unii, to skąd Białoruś? Przecież nie są w Unii i nieprędko będą.

– No cóż... – Polityk westchnął i potarł zmieszany łysinę. – To nie do końca tak. Unia mówi tylko o tym, żeby pan był gospodarzem... Po prostu w partii wpadliśmy na pomysł, że zrobi pan obóz integracyjny w Puszczy Białowieskiej i tak nieoficjalnie zaprosi pan pana Arlovsky'ego do współpracy... Wie pan, dwie pieczenie na jednym ogniu, on się zbliży po cichu do UE, a my będziemy mieć okazję do porozmawiania po cichu o naszych jabłkach i w ogóle. My zysk i on zysk. To co, panie Łukasiewiczu, możemy na pana liczyć?

Feliks westchnął ciężko, wiedząc, że i tak nie może odmówić i tylko wyciągnął papierosa z kieszeni.

– Ma pan ognia?

Zapalając papierosa, Feliks miał nadzieję, że ta cała banda psychopatów nie puści jego ulubionej puszczy z dymem. I nie do końca miał na myśli UE.


Feliks zapukał trzy razy w drzwi białego domku na przedmieściach Mińska. Czekał dłuższą chwilę, aż odpowie mu rozdrażniony głos ("Wejść!") i dopiero wszedł do środka.

– Siema, sąsiad.

Nikolai siedział na fotelu w sfatygowanym szlafroku, boso, trzymając w rękach kieliszek do whisky, w którym zamiast zachodniego trunku pływał kwas chlebowy. Patrzył na szkło tak, jakby chciał je zabić, co samo w sobie nie było niczym szczególnym.

Feliks uniósł brew. Jego wschodni kuzyni mieli coś takiego w sobie...

– Kawy, herbaty, wódki czy bimbru?

– A masz spirytus? – Podchwycił Feliks. – Bo ten pomysł jest tak debilny, że nie nadaje się na planowanie na trzeźwo.

Gdy dziesięć minut później zajęli się starosłowiańską rodzinną rozrywką, mianowicie rozrabianiem spirytusu, zaczęli dyskutować jak wybrnąć z tej sytuacji.

– A jak oni nam tę puszczę puszczą z dymem? – Zapytał poważnie Nikolai, odmierzając cukier. Kosmyk włosów opadał mu na twarz. – Wiesz, mam takiego znajomego...

– Tak, znam kolesia. Masz cytryny?

– W lodówce... Nie, tę zostaw, ta spleśniała, weź te z drugiej półki. Słuchaj, ja tam mogę zorganizować jakiś nocleg po taniości...

– A co z tymi jabłkami? – Feliks przyjrzał się dokładnie cytrynom i uznał, że się nadają. Zaczął wyciskać z nich sok do szklanki.

– Naklei się białoruskie nalepki, ja nie widzę problemu. Iwan też nie zobaczy.

– Nie zobaczy? – upewnił się Feliks, sprawdzając jakość spirytusu.

– Nie zobaczy, bo się nachlał metanolu i nie widzi. Nie przejmuj się, to czwarty raz w tym stuleciu, przejdzie mu.

– Czy ja się przejmuję? – Feliks wzruszył ramionami i zaczął w pamięci przeliczać proporcje spirytusu do wódki. – A w ogóle to zapraszamy całą Unię czy część?

– A co twoi mówili? – Nikolai zabrał od kuzyna sok z cytryn i wlał go do dużego słoja. – Bo moi oficjalnie nic nie wiedzą. Oficjalnie to w ogóle cię tu nie ma.

– Czekaj, zadzwonię – Feliks westchnął, wyciągając z kieszeni telefon. Wybrał numer prezydenta i czekał na sygnał, ciesząc się, że wykupił darmowe minuty. Miał wrażenie, że mu się przydadzą. – Dobry. Mam pytanko jedno, przyjedzie całość hałastry czy tylko paru? Aaa... Dobra, dobra. Co się stało? Aaa... Andrzeju, nie denerwuj się... Zaraz wyklepiemy... Albo wyciągniemy z mojego wozu i damy tobie. Dobra, trzymaj się. Papatki.

Feliks rozłączył się, upewnił się, że się rozłączył i puścił siarczystą wiązankę skierowaną do własnego rządu.

– Znowu się porozbijali?

– A co, uraziłem cię przekleństwami?

– Staaary, ja wyklinam moich dwa razy dziennie – Nikolai machnął lekceważąco ręką. – Tylko tyle mi zostało... I co powiedział?

– Że całą – Feliks usiadł ciężko na krześle, patrząc jak Białoruś wsypuje cukier do słoja. – Niko, my się tam pozabijamy.

– Spokojnie – odparł Nikolai z błyskiem w oku. – Tych, co najbardziej będą rozrabiać, ulokuje się na polanie z żubrami. Tylko transmisję online się wyłączy, żeby skandalu międzynarodowego nie było.

Feliks uśmiechnął się szeroko.

– Hiszpania lubi korridę, może mu się spodobać... Tylko broni mu nie damy. Niech se radzi sam...

– Albo wrzucić tam do kompletu jeszcze Prusaka i Francję... – Rozmarzył się Nikolai, wlewając spirytus do słoja.

– Ooo tak... Dobra, koniec – Feliks wlał jeszcze wodę i zamknął słoik. – Niech się przegryza. Potrzebujemy... – Wyciągnął telefon i włączył Wikipedię, szukając hasła "państwa członkowskie Unii Europejskiej". – Dwadzieścia dziewięć miejsc do spania, licząc ciebie... A nie, czekaj, Niemców i Włochów trzeba podwójnie liczyć... A Arthura to nie wiem już czy zapraszać... Kurwa, ile tych miejsc będzie, bo się pogubiłem?

– Ja się tym zajmę – Nikolai wziął słoik w ręce i ruszył do piwnicy. – Będzie akurat na obóz... – Mruknął, schodząc w dół. Położył słoik na zakurzonym stole w piwnicy i upewnił się, że ich przyszła cytrynówka jest bezpieczna. Feliks, który udał się tam za nim, udał, że nie widzi arsenału broni białej wiszącego na ścianach. – Dasz radę załatwić jakieś żarcie?

– Jasne – Feliks wzruszył ramionami. – Teraz tylko trzeba coś zorganizować, żeby się nie nudzili. Góra chce tygodniowy obóz, więc musimy tej bandzie wypełnić ten czas.

– Hm – Nikolai przez dłuższą chwilę patrzył w przestrzeń, a potem zgarnął z półki z przetworami wiśniową nalewkę i wrócił na parter. Wszedł do saloniku, który świetność miał już dawno za sobą, rozłożył się na skrzypiącej sprężynami kanapie a'la późny Gierek i otworzył laptopa. Chwilę męczył się z wyskakującymi bluescreenami i w końcu triumfalnie włączył Google.

– Używasz VPN?

– Oczywiście – mruknął Nikolai, stukając w klawiaturę. – Ten sukinsyn... dobra, nieważne. O, jest. "Co robić na łonie natury – dwadzieścia pomysłów".

Feliks walnął się obok na kanapę, otwierając zębami butelkę nalewki i patrzył jak Białoruś przeklikuje się przez kolejne zdjęcia w galerii.

– O, agroturystyka to dobra myśl – stwierdził, widząc jak na nienaturalnie skontrastowanym zdjęciu urocza blondwłosa dziewoja z miasta z uśmiechem na twarzy doi wyjątkowo fotogeniczną krowę na tle zielonych łąk i idealnie niebieskiego nieba. – Ale w Puszczy to mogą co najwyżej żubry doić, Niko.

– A to? – Nikolai pokazał kolejne zdjęcie. – Warsztaty zbierania miodu? Fajne, jak któryś nam podpadnie, to wystarczy tylko rozdrażnić pszczoły... – Dodał z niebezpiecznym błyskiem w oku i rozmarzoną miną. – Oni tego na Zachodzie nie mają!

– Pszczół?

– Obcowania z naturą – westchnął Nikolai. – Ciągle w tych wielkich miastach siedzą, pokażmy im trochę swojskości. Może się zainteresują, może zainwestują... – Spojrzał smętnie na ścianę, na której zacieki były aż nazbyt widoczne.

– Musimy znaleźć coś, co zainteresuje ich na tyle, by żaden nie zechciał robić awantury – Feliks przejął myszkę i zaczął szukać czegoś innego. – Dobrze, że twojego brata nie zapraszamy... Znaczy... Sorki.

– Chłopie – Nikolai spojrzał na niego z politowaniem. – Wszyscy się ucieszą, że go nie będzie, a ja będę cieszyć się najbardziej...

– Mmmm... – Feliks serfował po necie z koniuszkiem języka między zębami. – Z tego co wiem, góry w ogóle nie będzie, więc chociaż tyle.

– Faaaajnie – ożywił się Nikolai.

Feliks zerknął na niego kątem oka i westchnął w duchu. Wiedział, na kogo jest ten arsenał w piwnicy i wiedział też, jak bardzo Nikolaia ciągnie do swobody. Rzadko miał okazję wybyć gdzieś bez urzędników wiszących mu nad głową.

– Źle wyglądasz – rzucił Feliks w przestrzeń, nie mając pewności, czy nie ma tu na przykład podsłuchu. – Chyba się rozchorujesz od tego planowania.

– Masz rację – Nikolai podchwycił w lot. – Znając życie, to choróbsko dopadnie mnie tuż po obozie, jak emocje zejdą... Pewnie ze dwa trzy dni nie będę mógł opuścić łóżka. Mam nadzieję, że zostawią mnie w spokoju, żebym mógł wydobrzeć, bo inaczej pozarażam pół Izby Reprezentantów...

Feliks uśmiechnął się w duchu triumfalnie, mając plany na zajebistą imprezę w słowiańskim gronie. Pociągnął łyk z butelki i podał nalewkę gospodarzowi.

– A co powiesz na to? – Spytał, wskazując na ekran.

– Muzeum? Chcesz tę bandę wziąć do Muzeum Przyrodniczo–Leśnego? – Nikolai pokręcił głową. – Felia, żadnych pomieszczeń z cennymi przedmiotami. Zgodzę się na wszystko, byle to było na otwartym terenie.

– Ja panimaju – Feliks westchnął. – Ale co? Grill zajmie nam dwa góra trzy godziny, spacer z godzinkę, drugą żubry, a my mamy tydzień. Przecież nie stać nas na jakiś pięciogwiazdkowy hotel z basenem, żeby się siedem dni wylegiwali.

Nikolai wziął laptopa i wstukał adres.

– Tu jest dobry nocleg blisko granicy. Ćwierćgwiazdkowy, wystarczy.

Feliks rzucił okiem na stronę www rodem z lat dziewięćdziesiątych i obejrzał galerię.

– Starczy. Nie gościmy w końcu nikogo ważnego, nie?

Wymienili uśmiechy.