1. Obcy
I co znowu?, pomyślał Naruto z głęboką irytacją, rozcierając sobie obolałe siedzenie, na którym wylądował. Dosyć boleśnie, bo siła, z jaką został odrzucony zrobiła swoje. Na chwilę nawet musiało go zaćmić, bo kompletnie stracił orientację. I nadal jej nie odzyskał.
Zamiast piaszczystej równiny, na której trwała największa, najważniejsza bitwa w całej historii świata shinobi, znajdował się na szarym, szorstkim w dotyku chodniku o drobnych płytkach układających się w bardzo skomplikowane wzory. Dookoła, zamiast armii, walającej się wszędzie broni i zwłok, wiatr szeleścił delikatnie liśćmi drzew, które wyglądały jakby ktoś przez bardzo długi czas bawił się nimi w bonsai.
Wszystko śliczne, lśniące i w ogóle, uznał Naruto, ale gdzie do cholery jest Juubi?
A jeżeli juz był przy potwornej maszkarze, parodii tego, czym były Bijuu, to gdzie był Madara i Obito? I Sasuke...
Przygryzł wargę.
Ostatnie, co pamiętał, to walka z dwoma obłąkańcami, w tym jednym martwym i ich potworem. Za Naruto stała armia ludzi chcących bronić swojego świata i wolnej woli, przed nim stał maniak chcący opętać wszystko i wszystkich, żeby wszystkie ideały, w jakie Naruto wierzył zamienić w jakąś koszmarną parodię. Było mnóstwo krzyku, wiele krwi, pył unosił się wysoko, targany wiatrem wywołanym energia wyzwalaną przez jutsu, które rozdzierały niebo niczym błyskawice. Walczyli, walczyli i wydawało się nie mieć to końca, bo ich przeciwnik, tak samo jak osoby wskrzeszone przez tę zbrodniczą technikę, wydawał się w ogóle nie męczyć, atakując nieustannie, wciąż na nowo.
I wtedy pojawił się on.
Bez słowa komentarza, Sasuke Uchiha po prostu stanął obok niego, zupełnie jakby te trzy... prawie cztery lata, podczas których byli wrogami, nigdy się nie wydarzyły.
– Sa... Sasuke! – zdołał wydusić z siebie w tamtej chwili.
– Nie ciesz się tak – burknął Uchiha, łypiąc na niego wrogo kątem oka. – Jestem tu tylko dlatego, że chcę zobaczyć ich martwe ciała, bardziej niż twoje.
– Porozmawiamy o tym później – uśmiechnął się krzywo Naruto. Nagle zupełnie przestał odczuwać zmęczenie. Wątpliwości, strach, smutek... to wszystko opuściło go zupełnie nagle i całkowicie. Miał wrażenie, jakby w ogóle tych uczuć nie znał. Zamiast tego w sercu miał jedynie radość i absolutną pewność siebie, bo wszystko w jego świecie nagle znajdowało się na swoim miejscu.
Ruszyli do ataku jednocześnie, wciągając przeciwnika w walkę w zwarciu. Potem był tylko ruch, ledwie dostrzegalne kątem oka smugi kolorów, pęd powietrza na skórze, iskry bólu kąsające skórę tu i ówdzie i czerwień Sharinganu. Nie potrafił sobie przypomnieć jakichkolwiek dźwięków z tamtej chwili, zupełnie jakby nagle przenieśli się i kontynuowali swoją walkę w pustce.
Moment później wylądował na tyłku w tym dziwnym miejscu, w osmalonym i porozdzieranym tu i ówdzie ubraniu, ciągle czując zapach ognia i błyskawic.
Naruto zmarszczył brwi. Co się mogło stać, że świat dookoła zmienił się tak bardzo? Czy to był ten idealny, całkowicie dobry i pozbawiony wolnej woli świat, jaki usiłowali uzyskać Obito i Madara?
Rozejrzał się dookoła. Za eleganckim parczkiem, z tymi wszystkimi ładnie poprzycinanymi roślinami, trawą przycinaną chyba od linijki, znajdował się prawdziwy las budynków. Zawsze myślał, że Konoha była naprawdę sporym miejscem, a zabudowania górujące nad uliczkami uznawał za zadziwiająco wysokie. Cóż, tutaj ktoś zdecydowanie pobił wszelkie rekordy, jakie można było pobić w tej kwestii. Szczyty znajdowały się tak wysoko, że zdawały się dotykać nieba. W dodatku wiele z nich lśniło niczym lustra, w całości wyłożone jakimś błyszczącym materiałem, zupełnie jakby zbudowano je z samych okien, a nie uczciwej cegły i cementu.
Odetchnął głęboko, po czym doszedł do wniosku, że równie dobrze może się rozejrzeć. I znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji.
Rozglądać najlepiej było się z jakiegoś punktu górującego nad resztą otoczenia, więc Naruto ruszył przed siebie, w poszukiwaniu najwyższego z budynków.
Nietrudno było go znaleźć; miejsce wydawało się znajdować w samym centrum tej gigantycznej metropolii. Z bliska wyglądał na jeszcze bardziej ogromny niż z parku. W dodatku okazało się, że ta lśniąca materia, to jednak były okna, przyciemnione nieco, o niebieskawym połysku z jakiegoś niezrozumiałego powodu, ale był w stanie zobaczyć, co jest w środku.
Pokręcił głową na to szaleństwo i po prostu ruszył w górę, zaciskając zęby i wspinając się na wyżyny swoich zdolności kontrolowania chakry. Bycie zauważonym w połowie budynku na obcym terenie, ze ścianą tego budynku wbitą w nogi zdecydowanie nie należało do jego aspiracji życiowych.
– Woah! – wyrwało mu się z ust, kiedy znalazł się na dachu. Miasto rozciągało się wszędzie dookoła, lśniące, żywe i w ciągłym ruchu. Drobne sylwetki ludzi z tej wysokości wyglądały jak pospiesznie maszerujące we wszystkie strony kolorowe mrówki, czarne pasy przecinające przestrzeń pomiędzy budynkami wypełnione były jeszcze bardziej barwnymi jakiegoś rodzaju pojazdami (Naruto nie miał najmniejszego pojęcia, co to jest, ale ruszało się szybciej od człowieka i jedynie po czarnych drogach, pozostawiając ludziom chodniki). Nie mógł nawet dostrzec miejsca, w którymi nie było ludzi i budynków, zupełnie jakby miasto było o wiele, wiele większe, mimo że trudność sprawiało mu wyobrażenie sobie tak wielu ludzi w jednym miejscu.
Czy to było właśnie to? To, do czego z uporem dążyli Madara i Obito? Świat idealny, który nie targany przez wojny mógł rozwijać się bez przeszkód?
Zanim jednak zdołał rozwinąć myśl bardziej, usłyszał wyraźny stukot.
Zaraz po nim nastąpił kobiecy głos z wyraźnym ostrzeżeniem w tonie. Słowa jednak był obce. Naruto zaklął wyjątkowo szpetnie w myślach. Jak mógł dać się zajść w taki głupi sposób?! Był shinobi, nieustająca czujność powinna stanowić jeden z jego najważniejszych nawyków!
Czując się wybitnie głupio z samym sobą, powoli się odwrócił.
Przed nim stała bardzo wysoka kobieta. Niewiarygodna długość nóg podkreślała króciutka, czarna spódniczka i absurdalnie duże, wąziutkie obcasy butów. Głowę dałby, że w czymś takim nie da się normalnie chodzić, ale nieznajoma stała pewnie. Broni przy sobie nie mogła mieć, zarówno spódniczka, jak i czarna marynarka, pod którą mógł dostrzec biały kołnierzyk bluzki, były zbyt dopasowane, żeby dało się pod nimi cokolwiek ukryć. Jasnobrązowe włosy opadały jej luźno rozpuszczone na ramiona, a oczy miała przesłonięte okularami o czarnych, lśniących szybkach. Nieprzezroczystych, więc poza tym nie mógł nic powiedzieć. Tylko tyle, że Jiraiya padłby na miejscu na jej widok.
Za nią, pod dosyć ostrym katem nachylała się ściana, nadając budynkowi futurystycznej asymetrii, a w ścianie znajdowały się ciężkie, wykonane z metalu drzwi. Nie miał pojęcia, co mówiła, ale przynajmniej już wiedział, skąd przyszła.
Kobieta odezwała się ponownie. Tym razem w jej głosie wyczuł też pewną agresję. Z jakiegoś powodu bardzo chciała, żeby w tej chwili znalazł się poza tym dachem. Czy w idealnym świecie chodzenie po dachach było przestępstwem?
Uśmiechnął się przyjaźnie i uniósł otwarte ręce do góry, demonstrując w ten sposób, że miał raczej pokojowe zamiary. Kobieta za to ich nie miała, bo w tym samym momencie, kiedy jego dłonie uniosły się w górę, zaatakowała.
Jak na kogoś, kto chodził w tak idiotycznych butach, poruszała się diabelnie szybko, zauważył, odskakując i unikając naprawdę paskudnego ciosu w szczękę. Zaraz musiał odskoczyć drugi raz, bo nieznajoma wykorzystała swój własny rozpęd i obróciła się zadając solidnego kopniaka.
– Jasna cholera! – syknął. – Miało być delikatnie, ale skoro tak...!
Skrzyżował palce w swoim ulubionym, najlepiej udoskonalonym jutsu.
Jedyna reakcji kobiety na to, że teraz walczy nie z jednym, a z pięcioma przeciwnikami, było rzucenie się naprzód. Próbowali ją otoczyć, ale zanim zdążyli w ogóle zamknąć wokół niej półokrąg, zdołała dopaść jednego z klonów, uderzając go ciężko, bokiem zamkniętej w pięść dłoni prosto w ucho. Momentalnie rozwiał się we mgle, a Naruto aż skrzywił się, kiedy wspomnienie rozproszenia do niego wróciło; cios był zadziwiająco silny, zupełnie jakby walczył z doświadczonym shinobi. Może nie Sakurą, czy Rockiem Lee, ale kimś, kto siłę ciosu ma znacznie ponad przeciętną.
Na krótki moment straciła jednak równowagę, bo zniknienie klonu kompletnie ją zaskoczyło, co dwóch kolejnych zdecydowało się wykorzystać.
Pierwszy cios został zablokowany, ale dało to szansę na wyprowadzenie drugiego.
Jęknęła głucho, gdy uderzenie w mostek pchnęło ją do tyłu. Opadła na kolano i łypnęła groźnie sponad ciemnych okularów prosto na nich.
Naruto postanowił spróbować się dogadać po raz kolejny. W końcu skądś musiał wiedzieć, gdzie u licha się znajduje, czym jest to wszystko dookoła i dlaczego łażenie po dachach okazało się zbrodnią.
– Hej, słuchaj... – zaczął, ale zamilkł. Uniosła prawą rękę, otwartą dłonią o wyprostowanych palcach celując prosto w niego, nadal przyklęknięta. Właśnie kiedy miał unieść brwi i skomentować ten dziwny gest, jej dłoń nagle wygięła się nienaturalnie, składając się na przedramieniu i odsłaniając we wnętrzu ręki metalicznie lśniącą tubę wewnątrz.
– Rany...! – jęknął, bo wyglądało to trochę bardzo upiornie. Moment później zrobiło się jeszcze straszniej, bo wnętrze ręki kobiety rozjarzyło się ostrym światłem i praktycznie w tym samym momencie dwa klony rozpłynęły się w powietrzu. Wnętrze czaszki Naruto wypełniło się wspomnieniem bólu, który ogarniał całe ciało, zupełnie jakby pożerały je płomienie jakiejś ognistej techniki.
Cholera!, pomyślał ze wściekłością. On i jedyny pozostały klon błyskawicznie zmienili położenie, starając się zachować między sobą dystans.
Spojrzenie kobiety wędrowało od jednego do drugiego, najwyraźniej usiłując rozgryźć, który jest prawdziwy. Albo po prostu czekając na jego ruch. Ale gdyby tylko któryś z nich drgnął, to strzeliłaby ponownie. A potem jeszcze raz i byłby koniec zabawy. Wątpił, żeby zdołał po prostu zacisnąć zęby, po czym oddać jej z nawiązką.
Drzwi znajdujące się tuż za kobietą otworzyły się nagle od środka i na powierzchnie dachu wyszła druga kobieta. Ubrana w bardzo podobny sposób, jedynie jej uczesanie różniło się w jakiś konkretny sposób. Przestąpiła krok w bok i przytrzymała drzwi, żeby druga osoba mogła przejść. To z kolei kobieta nie była. Mężczyzna był wysoki, miał szerokie barki i częściowo zirytowany, a częściowo rozbawiony wyraz twarzy. Za to włosów nie miał, chociaż w jego przypadku łysina komponowała się bardzo dobrze z rysami twarzy i wysokimi kośćmi policzkowymi.
Dawno temu, kiedy Naruto był jeszcze nieprzejmującym się niczym, zadziornym szczylem, który większość lekcji przesypiał, Iruka opowiadał o tym, do czego shinobi może służyć wizerunek. To utkwiło mu w pamięci na tyle, że kiedy wreszcie dostał upragnioną opaskę, postanowił zrobić zdjęcie do rejestru ninja, które pobije wszystkie inne istniejące. Jeżeli o rzucanie się w oczy chodziło, to z całą pewnością pobił wszelkie rekordy, ale zdecydowanie nie trafił, jeżeli chodziło o całą resztę.
Bo Iruka mówił o tym, że mogą się stać nierozpoznawalnym cieniem, który niepostrzeżenie wykona swoją pracę, cichym, zwyczajnym shinobi, że tak jest znacznie bezpieczniej. Ale później mówił o tym, że samo pojawienie się słynnego ninja na polu walki zmuszało przeciwnika do odwrotu i kompletnie łamało jego morale. Że przy pomocy samej reputacji bez trudu można wygrać potyczki, zanim do nich w ogóle doszło, że charyzma może być nawet silniejszą bronią niż najsilniejsze jutsu. To ostatnie stwierdzenie Naruto zbył jako bzdurę, bo przecież nie da się przekonać gigantycznej kuli ognia, żeby jednak w ciebie nie uderzała.
A teraz najwyraźniej spotkał człowieka, który opierał się właśnie na charyzmie. Pewność siebie z niego wręcz promieniowała, nonszalancja, z jaką wszedł na pole walki graniczyła z głupotą, sposób, w jaki zachowywały się względem niego te dwie kobiety wyraźnie mówił o mocy, jaką trzymał w dłoni.
Kimkolwiek był, potęgę miał w garści i pozwalał światu to wiedzieć.
Powiedział coś w swoim języku, na co Naruto skrzywił się. Komunikacja wyglądała jak problem.
– Przykro mi, nie rozumiem... – starał się wypowiadać każde słowo powoli i gestykulował żywo, mając nadzieję, że w jakiś sposób zdoła się porozumieć.
– Powiedziałem, że ta potyczka była interesująca – przetłumaczył gładko i zrozumiale. Akcentu nie miał zbyt silnego, a słowa wypowiadał bardzo starannie, ale nie powolnie jak nowicjusz. Musiał aktywnie używać tego języka, nawet jeżeli nie był jego rodzimym.
– Mówisz w moim języku! – ucieszył się Naruto.
– Owszem – w tonie głosu mężczyzny wyraźnie zabrzmiało zniecierpliwienie. – Mówię w twoim języku. To zdecydowanie pozwoli ci wyjaśnić, co robisz na moim dachu.
– To twój budynek? – jęknął chłopak. – Ale przecież... to jest gigantyczne!
– Jest – potwierdził, po czym przesunął wzrokiem po twarzy Naruto, unosząc lekko jedną brew. – Czyli nie masz pojęcia, kim jestem?
– Dlaczego miałbym wiedzieć, kim jesteś?
– Wszyscy na tym świecie wiedzą, kim jestem – stwierdził. Nie powiedział tego w ramach żartu, czy przenośni... Naruto był absolutnie pewien, że to właśnie miał na myśli.
– Czyli – zaczął powoli Naruto. – Jesteś jakaś lokalną sławą, czy coś?
– Nie do końca, ale możemy przy tej wersji pozostać – lekko wzruszył ramionami. – Co jest ważne to informacje, które właśnie mi przekazałeś.
– Ja coś przekazałem? – zamrugał, skołowany.
– Kimkolwiek jesteś – uśmiechnął się krzywo mężczyzna. – Nie znajdujesz się już w swoim własnym świecie.
