Dziesiejszy dzień w Ponyville, poza przygotowywaną od tygodnia paradą, zapowiadał się naprawdę spokojnie.
Morning Blast siedział na tarasie przed kafejką, popijając czekoladowy koktail. "Ile można na nią czekać? Zawsze jest niezwyke punktualna." Czekał na Harmony Flame już od dwudziestu minut. "Gdyby to ona musiała na mnie tyle czekać, miałbym półgodzinne kazanie..."
Na końcu ulicy pojawił się ciemnopomarańczowy jednorożec. "No wreszcie..." pomyślał Morning i szybko dopił swój napój. Tymczasem Harmony zdążyła dobiec do kafejki.
- Wybacz, że tyle to trwało... Przez tą paradę niemal niemożliwe jest znalezienie jakiejś niezapchanej drogi...
- Nie ma sprawy. Jednak następnym razem, kiedy to ja się spóźnię, nie rób mi wyrzutów, OK?
- Niech ci będzie... No, to czemu chciałeś się tu dziś spotkać?
- Harmony, znamy się już od bardzo dawna, sam nie jestem w stanie policzyć ile minęło od naszego pierwszego spotkania... Mamy ze sobą wiele wspólnego... Dziś jest nasz ważny dzień. Harmony Flame, chciałem cię zapytać... czy zostaniesz moją...
Nagłe uderzenie czegoś czarno-zielonego w stół przerwało jego wypowiedź. Ułamek sekundy później to coś ekspolodowało, posyłając pegaza i jego ukochaną parę metrów do tyłu. Kompletnie zaskoczony Morning Blast nie zdążył rozwinąć skrzydeł i mocno uderzył o ścianę kafejki. Jego z jego skrzydeł wygięło się pod nienaturalnym kątem. "Cholera" pomyślał, próbując ignorować przeszywający ból. "Przynajmniej kopyta mam nadal sprawne". Harmony leżała dwa metry od niego. Spojrzał na miejsce, w którym chwilę temu stał ich stolik. Teraz była tam tylko dziura... a w środku stał podmieniec.
- Co to ma... - zaczął, ale w tym momencie w miejsce, w którym znajdował się sekundę temu, uderzył kolejny podmieniec. Z uśmiechem na przypominającej czaszkę twarzy, obydwa stwory podskoczyły i wzniosły się na skrzydłach w powietrze. Blast spojrzał w niebo.
- O nie... Dlaczego dzisiaj... dlaczego TUTAJ?!
Cały horyzont wypełniony był czarno-zielonymi punkcikami. Królestro Podmieńców dokonywało zmasowanego ataku.
Morning nie miał czasu na przemyślenia. Podbiegł do ukochanej
- Harmony, nic ci nie jest? - pomógł jej podnieść się z ziemi.
- Nie... Chyba wszystko jest w porządku.
- Musimy się ukryć. Ponyville jest atakowane przez...
Huk na ulicy obok kafejki znowu urwał Blasta w pół zdania. Wyjrzał zza węgła, a tam ujrzał grupę około 20 podmieńców w pancerzach. Każdy z nich trzymał dziwny, wykonany z szaro-czarnego metalu, nieco wydłużony przedmiot o na oko skomplikowanej budowie. "Co to jest? Jakaś broń? Raczej nie. Nie ma zaostrzonych brzegów... krzywdy tym nikomu nie zrobią.".
Dokładnie w chwili, gdy to pomyślał, największy z nich krzyknął do swoich kompanów coś w ich języku... I nagle z wszystkich tych dziwnych rzeczy trzymanych przez podmieńce rozległ się dźwięk serii małych wybuchów. Z przedniej części urządzeń wylatywały raz za razem płomienie i wystrzeliwały jasne iskry. Dosięgały one kucyków nawet na drugim końcu ulicy, a trafione tym czymś przewracały się, obficie krwawiąc. "Co to na Celestię i cały Canterlot jest?!"
Tymczasem z nieba kolejny podmieniec zaczynał rozpędzać się do ataku na Morning Blasta i Harmony Flame. Pegaz w ostatnim momencie zdążył odskoczyć i odepchnąć ukochaną przed atakiem stworzenia. Podmieniec przeleciał dalej.
- Masz rację - szepnęła Harmony. - Chodźmy.
Pegaz uśmiechnął się do pomarańczowego jednorożca. Jednak sekundę później ten jednorożec znajdował się już na ścianie dziesięć metrów od niego... odrzucony przez niezauważonego podmieńca, który przeleciał tuż obok pegaza i trafił jego ukochaną.
Morning Blast doznał szoku. Błyskawicznie podbiegł do Harmony... a raczej tego, co z niej zostało.
Trzy z jej kopyt i żebra były złamane. Na prawym boku znajdowała się duża, obficie krwawiąca rana. Z trudem oddychała - zapewne miała zmiażdżoną tchawicę. I, co najgorsze - jej róg był złamany.
- Błagam, nie... Harmony, proszę, nie umieraj...
Ostatkiem sił odwróciła głowę w stronę Blasta.
- Kocham cię... Na zawsze...
Podmieniec, który rzucił Harmony o budynek, zawrócił i poleciał w stronę Morning Blasta. Pegaz nie zwrócił na niego uwagi - z zaskoczeniem na twarzy uderzył w budynek obok, trafiony przez lecące stworzenie.
To było za dużo na jeden dzień. Morning blast upadł z głuchym stukotem na ziemię i stracił przytomność.
Tak... Tego dnia w Ponyville nie można było nazwać spokojnym.


Była późna noc, gdy Morning Blast się ocknął. Nie miał jednak sił, by wstać. Bolały go plecy, kopyta i głowa. Z wielkim wysiłkiem podniósł głowę i otworzył oczy.
Doznał kolejnego szoku. Ponyville było niemal doszczętnie zburzone. W kilku domach wciąż palił się ogień. A ciało Harmony zniknęło.
Blast odczekał jeszcze chwilę, by lekko zregenerować siły. potem z trudem udało mu się wstać i rozejrzeć po okolicy.

Z tej perspektywy wszystko wyglądało jeszcze gorzej. O ile leżąc między budynkami widok zasłaniały niedoburzone mury, tak teraz całe miasteczko było widać jak na dłoni.
Wszędzie leżały ciała martwych kucyków, z wielu zostały same szkielety - ich skóra zostałą skonsumawana przez pożar. Nie było ani jednego budynku, który nie odniósłby obrażeń w wyniku ataku. W wielu miejscach widoczne były kratery po atakach podmieńców.
- Zabrali ciało Harmony - powiedział do siebie. - Ale dlaczego?
Odzywanie się było błędem. Za plecami usłyszał krzyk, który mógł równie dobrze być szaleńczym śmiechem. Przestraszony, odwrócił się i zobaczył dwóch podmieńców siedzących na murze. Jeden z nich skoczył przed siebie, lądując tuż przed Blastem. Ten spróbował się cofnąć, lecz potknął się o swój ogon. "Harmony miała rację... Trzeba go było przystrzyc... Teraz przepłacę to życiem..."
Podmieniec zaśmiał się i skoczył na Blasta. "Już po mnie..." pomyślał, spoglądając w oczy stwora...
BUM!
...gdy nagle te zniknęły razem z całą głową w krwawej eksplozji. Zwłoki podmieńca spadły tuż pod kopyta pegaza. Drugi stwór, siedzący dotychczas nieruchomo, wydał z siebie okrzyk wściekłości. Skoczył za przyjacielem...
Zza rogu wyskoczył kucyk nieco wyższy od Blasta, w bardzo nietypowej zbroi. Trzymał w przednich kopytach coś, co mogło być połączeniem metalowej rurki i miecza.
...i on także stracił głowę. Nieznajomy wybawca zgrabnie wylądował i oparł swoją broń o ziemię. Morning mógł teraz nieco lepiej przyjrzeć się jej budowie: była to długa rurka z matowego metalu, z przymocowanym do niej sporym ostrzem. Na dole przymocowana była druga rurka i mniejsze ostrze, a także coś, za co ów kucyk trzymał. Nad tym uchwytem - czy jakkolwiek się to nazywało - widoczny był przełącznik z symbolami "-C" i "C-". Cokolwiek one oznaczały, wskaźnik pokazywał opcję "-C".
Morning Blast podniósł się z ziemi. Nieznajomy to zauważył. Szybkim ruchem kopyta wyjął z pojemnika przy pasie niewielki, cylindryczny, czerwono-srebrny przedmiot, włożył go do swojej broni od spodu i pociągnął za uchwyt przymocowany do mniejszej rurki. Włożył swoją broń do pokrowca na plecach i sięgnął do drugiego pojemnika przy pasie, wyjmując z niego niewielką fiolkę. Odkorkował ją, zbliżył się do Blasta, polał znajdującym się w nim płynem swoje kopyto i nałożył go na czoło pegaza. Oddalił się na kilka kroków i wyciągął swoją broń. Kilka sekund później schował broń z powrotem do pokrowca na plecach. Następnie wyciągnął niewielki ręcznik z trzeciego pojemnika przy pasie i podał go Blastowi.
- Wytrzyj się - powiedział - i chodź za mną.
Morning wziął od nieznajomego ręcznik i posłusznie wytarł się.
- Możesz go wyrzucić. Nie będzie nam więcej potrzebny.
Będąc wciąż cicho, Morning położł ręcznik na jednym z podmieńców i szybkim truchtem podszedł do drugiego kucyka.
- Kim jesteś? Co tu się stało? Jak... - zaczął, ale szybko został uciszony.
- Ani słowa, dopóki nie dotrzemy do obozu, zrozumiałeś?
Morning kiwnął głową na znak, że zrozumiał. Kucyk również kiwnął głową i skierował się w stronę lasu Everfree. Blast ruszył za nim i musiał przyznać, że jego przyjacielowi naprawdę zależy na tym, aby dotarli tam jak najszybciej.


Po pół godzinie chodzenia po lesie zostali zatrzymani przez ubranego w zbroję wysokiego i muskularnego kucyka. W przeciwieństwie do wybawcy, nosił maskę, a jego broń bardziej przypominała te, które posiadali podmieńcy, z jednym wyjątkiem - tak jak broń wybawcy, miała dwa ostrza, jedno duże na górze i mniejsze na dole.
- Stój, przedstaw się i podaj swoje zamiary.
- Sierżant Trigger, wracam z patrolu po ruinach Ponyville. Mam ze sobą ocalonego - wskazał na Morning Blasta.
- Świetnie. Teraz każda para kopyt przyda się do pomocy.
Większy kucyk sięgnął do pasa i wyjął fiolkę - niemal identyczną jak ta, którą Morning widział w Ponyville. Maska kucyka powędrowała do góry i schowała się na szyi kucyka. Posmarował czoło swoje, Triggera i Blasta, sięgając po broń. Po paru sekundach wyjął niewielki ręcznik i wytarł się, następnie podał go Triggerowi, a ten na końcu dał go Blastowi. Maska kucyka wróciła na swoje miejsce.
- Chodźmy do obozu. Musisz zdać raport.
- Tak jest, kapitanie! - odparł Trigger i cała trójka ruszyła przed siebie.
Około dziesięciu minut później grupka dotarła do średniej wielkości polany z rozbitymi namiotami.
- Musisz się zapisać - powiedział kapitan od Blasta. - Idź do ciemnozielonego namiotu na lewo. Potem przyjdź do czarnego z flagą Ponyville.
- Tak jest - odparł Morning i szybkim krokiem poszedł do namiotu wskazanego przez kapitana.
W środku siedziały dwa kucyki (pegaz i jednorożec) w częściowo zdjętych zbrojach, podobnych do widzianych wcześniej i przy płomieniu lampy naftowej grały w karty. Przy wejściu stał niewielki stolik z kałamarzem, piórem i kilkoma kartkami. Blast stuknął lekko w stolik.
- Przepraszam? Mam się tu zapisać...
Oba kucyki natychmiastowo przerwały grę i podeszły do stolika. Jednorożec złapał pióro.
- Imię? - spytał pegaz.
- Morning Blast.
- Zamieszkały w Ponyville?
- Tak.
- Masz rodzinę poza Ponyville?
- Nie.
- Specjalizacja?
- Stabilizacja pogody, wywołuję deszcze obszarowe między innymi nad farmą Sweet Apple.
Jednorożec notował w tabelce każde słowo Blasta. Potem wyciągnął z pasa fiolkę z płynem, taką jakiej użył Trigger i kapitan.
- Po co to? Byłem tym wysmarowany już dwa razy dzisiaj.
- Środki bezpieczeństwa. Musimy mieć pewność, że nie jesteś podmieńcem - powiedział i posmarował czoło Blasta. Odsunął się na krok i wyciągną z pokrowca na plecach miecz. "Super, przynajmniej jeden kucyk ma normalną broń..." Następnie jednorożec powiedział:
- Jesteś przydzielony do namiotu drugiego. Możesz teraz odejść.
Blast posłusznie oddalił się. Przypomniał sobie o prośbie kapitana, więc poszedł do jego namiotu. Przed wejściem stało dwóch strażników. Z namiotu dobiegała burzliwa dyskusja z udziałem co najmniej pięciu kucyków. Z tej kakofonii nie dało się nic zrozumieć, więc Blast odłożył myślenie na potem - był teraz na to zbyt zmęczony. Strażnicy - również w tych dziwnych zbrojach - zatrzymali go. Jeden z nich podniósł broń podobną do tej, którą miał Trigger, jednak była ona krótsza, a jej ostrze miało inny kształt.
- Stój, przedstaw się i podaj swoje zamiary.
- Jestem Morning Blast. Miałem się zgłosić do kapitana po rejestracji.
- Sprawdź to - powiedział ten z wyciągniętą bronią do kolegi. Skinął i wszedł do namiotu. Gwar rozmów natychmiast ucichł. Chwilę później strażnik wystawił głowę z namiotu.
- Wejdź.
Blast minął strażników i wszedł do namiotu. Był średniej wielkości, a w środku znajdowały się tylko dwie rzycze, dwa wieszaki - zapewne na zbroję, stolik z jednym, sporym talerzem, parę skrzynek i tylko dwa kucyki - kapitan, który był swojej maski i Trigger. "Dopiero co wyraźnie słyszałem ich co najmniej pięciu... Wyszli tyłem?"
- Witaj - pierwszy odezwał się kapitan. - Chodź tutaj - wskazał na stolik. Blast podszedł i usiadł. Obok niego usiadł Trigger, a naprzeciwko - kapitan.
- Czy pamiętasz cokolwiek z dzisiejszego poranka?
Blast miał przebłyski wspomnień. Harmony, podmieńce, dziwna broń, uderzenie... Musiał się skoncentrować, by przypomnieć sobie kolejność zdarzeń.
- No więc... siedziałem w kafejce i rozmawiałem z innym kucykiem. Nagle w nasz stolik uderzył podmieniec, a jego eksplozja odrzuciła nas w stronę kafejki. Razem z przyjaciółką schowaliśmy się za rogiem, gdy na ulicy wylądowała grupa podmieńców opancerzonych i uzbrojonych w coś podobnego to tego - wskazał na broń kapitana. - Atakowali wszystko co się ruszało, na szczęście my byliśmy niewidoczni. Sekundę później jeden podmieniec... przy pełnej prędkości... - głos mu się trząsł; z trudem mógł dokończyć - uderzył w moją przyjaciółkę i rzucił ją o inny budynek... Podbiegłem do niej, ale sam również zostałem trafiony przez tego samego stwora. Wtedy straciłem przytomność.
Kapitan skinął głową.
- Resztę już znam. Mogę jeszcze znać kolory, znaczek i rasę kucyka, który ci towarzyszył?
- Ciemnopomarańczowy jednorożec z blond grzywą i ogonem. Jej znaczek to gitara z płonącymi strunami. W wyniku ataku podmieńca straciła róg...
- Przeżyła. Zabraliśmy ją podczas pierwszego patrolu. Jest w bardzo ciężkim stanie, wysłaliśmy ją do Canterlotu na OIOM. Odwiedziny są aktualnie niemożliwe.
Blast poczuł niewypowiedzianą ulgę.
- Mogę wiedzieć, kto jeszcze przeżył atak?
- Pełna lista znajduje się w biurze rejestracji. Jest jeszcze coś, o co chciałbyś zapytać?
- Tak. Co to jest? - wskazał na broń kapitana i Triggera.
- To - rzekła kapitan, kładąc broń na stoliku - jest broń palna. Nazwa mojego karabinu to KZ-4, a broń Triggera to prototypowa strzelba SHS-3. Jest to broń, której używać mogą tylko najbardziej elitarni wojownicy. Nie jest to zwykły miecz, choć może również pełnić jego funkcję - przejechał kopytem po ostrzu.
- Skąd podmieńce wzięły swoje egzemplarze?
- W Kryształowym Królestwie jeden z członków straży był jednym z podmieńców. Podszywał się pod pegaza o imieniu Flash Sentry. Dostał dostęp do tej broni o wiele za wcześnie. Ci amatorzy nie zrobili nawet jednego testu... Zanim ktokolwiek zdołał zrozumieć błąd, on już przekazał swoim informatorom plany karabinu KZ-1. Na szczęście te modele wyszły z użycia z powodu licznych wad, a same w sobie były po prostu prymitywne i niezbyt celne. Mamy więc nad nimi małą przewagę w kwestii uzbrojenia... Jednak jest nas zbyt mało, żeby obronić całą Equestrię.
- Chcę się zaciągnąć do armii.
- Dlaczego?
- Sam pan powiedział, że przyda się każda para kopyt do pomocy.
- Umiesz w ogóle w jakimś stopniu walczyć?
- Mogę odbyć przyspieszone szkolenie.
- Nie ma czegoś takiego jak "przyspieszone szkolenie"! Trening na strażnika to lata ciężkiej pracy!
- Czy mogę w ogóle w jakiś sposób pomóc?
- Udaj się na spoczynek. Rano czeka nas masa obowiązków.
- Tak jest - odparł i już miał wyjść , gdy usłyszał świst dobiegający z zewnątrz. Sekundę rozległ się dźwięk uderzenia metalu o metal, a następnie zewnętrzną stronę namiotu zalała krew.
Kapitan wydał zduszony okrzyk. Z szyi na twarz nasunęła mu się jego maska. Chwycił za swój karabin i wybiegł z namiotu. Za nim wyskoczył Trigger.
Rozległ się alarm.
A sekundę potem strzały.
Blast wyjrzał z namiotu. Przed wejściem leżały dwa przecięte na pół, krwawiące ciała strażników. Nieco dalej toczyła się bitwa - około trzydziestu elitarnych kucyków walczyło z niezliczonymi podmieńcami atakującymi z powietrza. Jednak te podmieńce były inne - do hełmów przymocowane miały ostrza. "Więc to tak przecięli strażników..."
Z jednego z namiotów wysunęła się głowa jeszcze jednego kucyka w masce. Przyglądał się bitwie. Chwilkę później wszedł z powrotem do namiotu, a następnie wyszedł tyłem. A za nim grupa kucyków z Ponyville.
W ciemnościach trudno było kogokolwiek rozpoznać. Jednak wyglądało na to, że z miasteczka zdołało uciec naprawdę niewiele kucyków.
Tymczasem bitwa zdążała ku końcowi. Z trzydziestu wojowników zostało tylko czterech. Reszta leżała na ziemi, brutalnie porozrywana przez podmieńce. Mieszkańcy Ponyville zdążyli ukryć się w lesie.
Blast schował się z powrotem do namiotu. Czekał, aż dźwięki z zewnątrz ucichną...
...i ucichły. Ostatni wystrzał odbił się echem po lesie Everfree.
Blast musiał myśleć szybko. Jedyne wyjście to wyjście tylne. Przeszukał skrzynki w poszukiwaniu czego, co mogłoby mu się przydać.
Znalazł czarną narzutę. "Świetnie. Teraz mogę wydostać się niezauważony."
Zarzucił na siebie czarny materiał i wyszedł.
Od drzew dzieliło go może dziesięć metrów. Starał się nie panikować i iść możliwie cicho. Udało się - żaden z podmieńców go nie zauważył.
Blast oparł się o drzewo tak, by stwory go nie zauważyły i zdjął z siebie narzutę. Odetchnął z ulgą. "Co teraz? Canterlot to chyba jedyna opcja."
Zaczekał, aż podmieńce przeszukają obóz. Trwało to może pięć minut. Stwory odleciały.
Blast wyszedł na polanę i poderwał się do lotu.
Trzask.
Wydał z siebie okrzyk bólu i zaskoczenia. Uderzył o ziemię na środku niedawnego pola bitwy, wśród martwych podmieńców i pociętych kucyków. Z niewielkim trudem wstał na kopyta.
- Skrzydło... Jak mogłem zapomnieć?
Świst.
Nadlatywały do niego trzy podmieńce.
Blast spanikował. Zaczął uciekać... wtem zauważył broń Triggera.
- I tak już jestem martwy... jednak mogę spróbować walczyć.
Podniósł strzelbę... czy jakkolwiek się to nazywało. Wyraźnie widział miejsce, za które trzeba ją trzymać...
Podmieńce nadlatywały. Były już tylko kilkanaście metrów od niego.
Odskoczył na prawo. Czas niemal zatrzymał się w miejscu... Widział wyraźnie twarze podmieńców i swoją broń. Zamachnął się i zrobił piruet. Ciął pierwszego podmieńca po szyi i boku... Na twarzy stwora wymalowało się zaskoczenie... i ból.
Pierwszy padł.
Z jednego zamachu udało mu się również odciąć głowę drugiego podmieńca. Został tylko jeden.
Stwór wylądował nieco dalej. Na jego twarzy malowała się wściekłość przemieszana ze strachem.
Blast przywołał krótką retrospekcję... Jak Trigger trzymał swoją broń?
Podmieniec rozpoczął szarżę. Nie było czasu na myślenie.
Blast chwycił strzelbę tak, jak robił to jego martwy przyjaciel. Nie wiedział jednak jak wywołać ten wybuch, który słyszał dziś tak wiele razy..
Pociągnął za uchwyt z przodu. Z lewej strony wyskoczył czerwony, cylindryczny przedmiot. "To nie to..."
Pod prawym kopytem wyczuł przycisk. Podmieniec był pięć metrów od niego. Z braku innych opcji, nacisnął.
Wybuch rozległ się echem po lesie. Broń wyleciała pegazowi z kopyt i poszybowała do tyłu. Blast widział jak podmieniec zaczyna krwawić i przewraca się. Zwłoki zatrzymały się u stóp pegaza.
Morning stał tak jeszcze przez chwilę. Potem cofnął się i podniósł strzelbę.
Wszystko zaczyna się od pierwszego kroku. A on właśnie go zrobił.