"Pierwsza transplantacja serca w Japonii została przeprowadzona na Medycznym Uniwersytecie Sapporo w 1968 roku przez doktora Wadę. Operacja wzbudziła wątpliwości co do tego czy definicja śmierci mózgowej doktora Wady była odpowiednia. Mimo że śledztwo w sprawie odpowiedzialności karnej lekarza zostało zawieszone, w społeczeństwie pozostała nieufność wobec przeszczepów, szczególnie przeszczepów od dawców ze stwierdzoną śmiercią mózgową. To na długi czas zatrzymało rozwój transplantologii w Japonii."

- Doktorze Matsuoka, jest pan potrzebny – pielęgniarka stanęła w drzwiach pokoju lekarskiego.

- Hm? – lekarz oderwał wzrok od artykułu. Odgarnął z twarzy przydługą, rudą grzywkę. – Co znowu?

- Pacjent na izbie przyjęć. Niewydolność serca, zasłabł podczas zawodów pływackich…

- Zawodów pływackich? – mruknął do siebie Rin, zamykając przeglądany właśnie magazyn branżowy. Z dziwnym, groźnym błyskiem w oku odstawił filiżankę na bok. Siedzący na kanapie przed telewizorem Sousuke Yamazaki zerknął na niego z zaciekawieniem.

- To będzie dobre – orzekł. Doktor Matsuoka zamordował go spojrzeniem. Podniósł się z obrotowego fotela i wyszedł na korytarz, po drodze zakładając fartuch.

Pielęgniarka popatrzyła w ślad za nim pytająco. Przeniosła wzrok na drugiego z lekarzy, bezgłośnie domagając się wyjaśnień.

- Nowa na oddziale, hm? – zagadnął przyjaźnie Souske. Nieco spłoszona dziewczyna lekko pokiwała głową. Lekarz założył jedną rękę za głowę. Pilotem trzymanym w drugiej zmieniał kanały w telewizorze.

- Doktor Matsuoka jest cięty na pływaków – powiedział z pewnym znudzeniem. – Zawsze się na nich wyżywa i miesza ich z błotem. Ciekawe widowisko, serdecznie polecam, Sousuke Yamazaki.

Pielęgniarka tylko wzruszyła ramionami i wycofała się, zostawiając lekarza samego z telewizorem.

-Gdzie jest wasz trener?– doktor kardiochirurgii Rin Matsuoka zgromił spojrzeniem trzech skulonych na plastikowych krzesełkach zawodników. Nie ulegało wątpliwości, że to koledzy pacjenta. Byli dobrze zbudowani i nosili sportowe bluzy z nadrukowaną nazwą drużyny (Iwatobi swim team czy coś równie bzdurnego). Najniższy i najdrobniejszy z nich rozglądał się, najwyraźniej zafascynowany szpitalnym otoczeniem, białymi korytarzami i obecnością personelu. Żaden nie kwapił się do odpowiedzi. Wysoki, ciemnowłosy chłopak w okularach tylko wzruszył ramionami i wbił wzrok w kafelki na podłodze. - To takie trudne pytanie? Gdzie jest wasz trener?

- Tak właściwie– zielonooki, barczysty pływak nieśmiało podniósł wzrok na lekarza. – my tak jakby… sami się trenujemy. To znaczy no… Mamy oficjalną opiekunkę klubu z uczelni, ale to tylko tak… nie zna się na pływaniu, sama nie pływa więc…

Rin przesunął dłonią po twarzy.

- Trenujecie się sami, hm? – mruknął, zerkając na nich z rezygnacją. – No dobra.. to który z was jest kapitanem?

Znów milczenie. Zawodnicy zerkali niepewnie na siebie, nie wiedząc co odpowiedzieć. Zaciekawione pielęgniarki obserwowały scenę stojąc w progu dyżurki. Sousuke również uchylił drzwi pokoju lekarskiego żeby chociaż posłuchać. Wreszcie zgłosił się ten zielonooki. Rin szybko ocenił go wzrokiem. Wysoki, barczysty. Zbyt miły z twarzy jak na kapitana.

- Ty? – upewnił się. Chłopak pokiwał głową.

- Makoto Tachibana – przedstawił się. – Kapitan klubu pływackiego Iwa..

- Wiem, umiem czytać – odparł Rin, spoglądając ze znudzeniem na jego bluzę. – Kapitan, hm? – zmrużył oczy. – No to ci kurwa, koleś, gratuluję kapitanowania. Kontroli nad drużyną, takie tam. Wystawiłeś zawodnika z niewydolnością serca. Pozwoliłeś mu skoczyć do wody i pływać, zupełnie nie zastanawiając się nad tym, że możesz go utopić.

- Ja… - chłopak odwrócił wzrok. – Ja nie chciałem… Nie wiedziałem, że on…

- Ej – najmniejszy z zawodników zerwał się na równe nogi. – Może trochę spokojniej, co?

Rin nawet nie zwrócił na niego uwagi. Złapał kapitana za brzeg bluzy i przycisnął go do ściany.

- Trenowałeś z tymi gówniarzami – wysyczał. – Kierowałeś nimi, pilnowałeś ich. Naprawdę nie zauważyłeś, że coś jest nie tak? Nie zwróciłeś na nic uwagi?

- Nic mi nie mówił… nie wspominał, że źle się czuje… Poza tym był ten cały turniej i…

- Bo widzi pan – trzeci z zawodników również wstał. Niecierpliwym gestem poprawił zsuwające się z nosa okulary. – To bardzo ważny turniej. Jest nas tylko czterech i mają nas rozwiązać, ale gdybyśmy wygrali..

- Zawodnik nie powiedział, że źle się czuje, żeby moc wystartować w super ważnym turnieju– prychnął Rin, miażdżąc Makoto spojrzeniem. – Co za nowość. A co, spodziewałeś się, ze się przyzna, baranie jeden? Spodziewałeś się, że jak normalny, zdrowo myślący człowiek powie, że źle się czuje i oh, ah, zawiedzie swój klub? To ty, jako kapitan powinieneś to zauważyć! To jest twoja rola, skoro trener ma was w dupie! Obserwować, rozumiesz, co to znaczy? Zmęczenie, słaba kondycja, spłycony oddech…

- No rzeczywiście niedawno był zaziębiony i po tym trochę jakby gorzej…

- Przybieranie na wadze, puchnięcie kostek – wymieniał dalej Rin, coraz bardziej podnosząc głos. – Naprawdę, nie trzeba być doktorem medycyny żeby to zauważyć! Wystarczy myśleć, do cholery! Wystarczy być dobrym kapitanem który dba o swoich zawodników, a nie tępym kretynem który martwi się tylko tym, że jego klub zostanie zamknięty jeśli nie dociśnie i nie wygra jakiegoś debilnego turnieju! Zdajesz sobie sprawę, gówniarzu, z tego, że prawdopodobnie zabiłeś swojego przyjaciela?

Zielone oczy Makoto rozszerzyły się. Miła- zbyt miła jak na kapitana- twarz wykrzywiła się z bólu, jakby pod wpływem ciosu. Jakby Rin go uderzył, a nie tylko przytrzymywał za bluzę. I dobrze gówniarzowi. Niech się nauczy.

- Tak czy inaczej –trzeci z pływaków znów poprawił okulary. To był chyba jakiś jego tik nerwowy, robił to za każdym razem gdy miał się odezwać. – Powie nam pan w jakim on jest stanie? Martwimy się. Czekamy tu już od…

- Należycie do rodziny? – spytał rzeczowo Rin. Puścił nieszczęsnego Makoto, który natychmiast opadł na plastikowe krzesełko i ukrył twarz w dłoniach. – Którykolwiek z was?

- No… nie – przyznał okularnik. Najwyraźniej postanowił przejąć rolę rzecznika grupy. – Ale uważam, że jako jego przyjaciele i członkowie jego drużyny mamy prawo, żeby…

- Gówno macie, a nie prawo. Jego rodzice są już w drodze i zaraz tu będą, może oni jakoś zaspokoją waszą ciekawość. Chociaż nie liczyłbym na to. Raczej nie będą specjalnie podekscytowani waszym widokiem.

Ignorując dalsze prośby i próby negocjacji odwrócił się i ruszył w kierunku swojego gabinetu. Energicznie zatrzasnął za sobą drzwi. Nie miał czasu na żale i skamlenie gówniarzy. Musiał przygotować się na bardzo nieprzyjemną rozmowę z państwem Nanase.

- Rin Matsuoka, niszczyciel młodzieńczych marzeń, zapału i nadziei – zakpił Sousuke, wchodząc do sali, na której leżał nieprzytomny i podpięty do aparatury pływak. Rin nie odpowiedział, w zadumie wpatrując się w wykres rytmu serca na monitorze. Sousuke stanął obok i również zaczął przypatrywać się zielonym liniom. Nie wyglądały specjalnie optymistycznie. Nie miał wątpliwości, że przyjaciel nie stoi tutaj tak po prostu, dla zabicia czasu lub z sentymentu. Czuwał. Spodziewał się dalszych problemów– Ten dzieciak którego się doczepiłeś na korytarzu poryczał się i wybiegł z oddziału po tym jak go już łaskawie zostawiłeś w spokoju.

- Straszne.

- No wiesz, jego kumpel zemdlał i prawie że się utopił podczas turnieju, to już samo w sobie jest stresujące. Mogłeś mu trochę odpuścić

- Mogłem – przyznał Rin. – Ale nie odpuściłem.

- Dlaczego?

- Nie wiem – odparł lekarz, wciąż nie odrywając wzroku od monitora. –Może miałem taki kaprys. Może za twarz. Może po prostu nie lubię kiepskich, nieodpowiedzialnych kapitanów. Może irytują mnie te szczeniackie turnieje, z których wszyscy robią taką wielką sprawę i są gotowi zaniedbać własne zdrowie i doprowadzić się do odwiedzin na oddziale ratunkowym żeby tylko wystartować i nie zawieść kumpli.

- Jesteś zgorzkniały – wytknął mu Sousuke. Rin tylko wzruszył ramionami.

- I to wcale nie ma nic wspólnego z Australią, hm? – drążył przybysz. Rudowłosy lekarz posłał mu spojrzenie zdziwionego bazyliszka.

- Niby czemu zakładasz, że to ma związek z Australią?

- Pojechałeś jako stypendysta szkoły sportowej, dobrze rokujący pływak, zwycięzca zawodów krajowych w swojej grupie wiekowej. Wróciłeś po wielu latach jako wybitny kardiochirurg z głęboko zakorzenioną niechęcią do pływania wyczynowego. Weź spójrz mi prosto w oczy i powiedz, że nic się tam nie wydarzyło.

- Nic się tam nie wydarzyło – powiedział ze znudzeniem Rin. Ani na moment nie oderwał wzroku od monitora.

- To dlaczego tak naskoczyłeś na tego biednego dzieciaka, co? – dopytywał Sousuke. – Tak naprawdę?

- Bo ja wiem – lekarz potrząsnął głową by odgarnąć zasłaniające oczy kosmyki.– Może miałem nadzieję, że się załamie i podejmie próbę samobójczą albo przynajmniej wyjątkowo niezdarnie wybiegnie na jezdnię i da się przejechać – wycedził przez zęby. – Przy dobrych wiatrach mielibyśmy dawcę...

Sousuke zmierzył go podejrzliwym spojrzeniem.

- Rin, nie żartuj sobie tak. Wiesz że nawet jeśli, to….

- Rodzina by się zgodziła – powiedział z przekonaniem lekarz. – w końcu kumple z drużyny.

Przez żaluzje przebijały się światła parkującej właśnie na podjeździe karetki.