I.
Wiedział, że nigdy nie zapomni dnia, w którym dowódca powrócił z wyprawy. Oczywiście najpierw do kwater dotarły plotki.
Rivaille usłyszał, ze odzyskali Erena i z zadowoleniem pokiwał głową.
Usłyszał o tym, że Hanji raz z całym swoim oddziałem została poszkodowana i zacisnął dłonie w pieści. Musiał przyznać, że martwił się o nią, nawet jeśli była tylko wybrykiem natury.
Usłyszał o tym, ze dowódca został ranny i jego serce zamarło.
Nie mógł znaleźć sobie miejsca. Chodził z kąta w kąt I zadręczał I tak już zdezorientowanych rekrutów niespodziewanymi inspekcjami I musztrą. Był jedną z pierwszych osób, które dźwięk dzwonów zwiastujących powrót wojsk wywabił na dziedziniec. Z poczuciem rychlej katastrofy szukał wzrokiem Erwina. Dowódca jechał na czele oddziału. Dumnie wyprostowany, jak zwykle górujący nad swoimi żołnierzami. Znużony, blady, w pokrwawionym płaszczu..Zwycięski. I cały. Levi poczuł, jak zalewa go fala ulgi. Jak metalowa obręcz którą cały czas czuł na gardle zaczyna się rozluźniać, jak oddychanie nagle staje się zadziwiająco łatwe.
Plotki kłamały.
Jak zawsze.
A nawet jeśli nie, nawet jeśli rzeczywiście jest ranny, to nie jest nic poważnego. Na pewno.
Przecież nie jechałby konno, gdyby miał połamane, zmiażdżone lub urwane nogi. Jechałby na wozie z pozostałymi rannymi.
Stracił go na moment z oczu, gdy oddział się zatrzymał. Tum otaczający dowódce, był zbyt duży. Żołnierze wyciągali do niego ręce, pomagali mu zsiąść z konia, mówili coś do niego, gestykulując z przejęciem. Erwin wyminął ich obojętnie, szukając wzrokiem znajomej twarzy. Jego oczy były jak zawsze niesamowicie błękitne, czyste. Odległe. Kapral szybkim krokiem pokonał dzielącą ich odległość. Popatrzył w górę na bladą, zmęczoną twarz dowódcy, na jego roztargnione spojrzenie,. Zasalutował, energicznie uderzając pięścią w klatkę piersiowa. Erwin nie odwzajemnił salutu. Uśmiechnął się tylko lekko i oparł lewa dłoń na ramieniu podwładnego. Zacisnął ją mocno, spazmatycznie, jakby próbował się czegoś schwycić.
-Co...? - wyszeptał, Levi, szeroko otwierając oczy. Spojrzał na drżącą dłoń na jego ramieniu. I dopiero wtedy do niego dotarło. Dotarło do niego wszystko to czego nie chciał wcześniej widzieć, czego nie chciał dopuścić do świadomości.
Zrozumiał czemu płaszcz dowódcy jest przesiąknięty krwią I układa się dziwnie z prawej strony. Dlaczego nawet siedząc prosto na koniu chwiał się lekko i miał tak nieobecne spojrzenie. Czemu żołnierze rzucili się, by pomóc mu zsiąść z konia.
Cud, że w ogóle udało mu się usiedzieć w siodle – powiedział jeden ze stojących obok żołnierzy. W jego głosie pobrzmiewała bezradność. - Uparł się, nie chciał jechać na wozie dla rannych.
Levi skinął głową. Odsunął mokry od krwi materiał płaszcza. Prawa ręka Erwina kończyła się teraz w połowie ramienia kikutem spowitym w zakrwawione, brudne bandaże. .
Mam nadzieje, że tytan który zeżarł ta rękę cierpi teraz na niestrawność – wymamrotał dowódca nachylając się nad uchem kaprala. Musiał mieć wysoką gorączkę. Jego oddech aż parzył skórę.
-Na pewno – prychnął Rivaille. Erwin opierał się teraz na nim całym ciężarem ciała. Gdy nogi ugięły się pod nim, kapral również zachwiał się i z trudem uchronił ich obu przed upadkiem – Lekkomyślny idiota – warknął. - Chodź, idziemy się tobą zająć.
- Nie odwracając się i nie patrząc na zebranych na dziedzińcu żołnierzy zarzucił zdrowe ramię dowódcy na swoją szyję i ruszył w stronę oddziału szpitalnego. Nie był pewien, w którym momencie Erwin ostatecznie stracił przytomność, a w którym pojawili się żołnierze i sanitariusze, którzy przenieśli go na nosze. Dreptał obojętnie za nimi, nie bardzo zdając sobie sprawę z tego gdzie i po co idzie, nie rozumiejąc, co się do niego mówi. Kiedy grzecznie, acz stanowczo i z użyciem siły wyprowadzono go z sali szpitalnej, usiadł na krzesełku przed drwami i tam już pozostał.
Rivaille siedział na krześle przy łóżku dowódcy i walczył ze zmęczeniem . Wpatrywał się w swoje dłonie. Obie. Obie sprawne i zdolne do użytku.
Podniósł wzrok i zerknął na twarz dowódcy. Na ziemistą cerę, zapadnięte policzki, cienie pod oczami, nieco wyostrzone rysy. Przymknął oczy i odwrócił się niechętnie. Nie chciał patrzeć na przesiąknięte świeżą krwią opatrunki. Oparł się plecami o ścianę.
Myślał o dniu gdy wrócił ze swojej pierwszej samodzielnej wyprawy za mury. Butny, bezczelny i zaprawiony w ulicznych bójkach Rivaille opuścił bezpieczne ziemie. Widział opustoszałe wioski, zburzone budynki, towarzyszy broni ginących w szczękach tytanów. Był wtedy jedyna osoba z oddziału, która wróciła do kwater. Nikt inny nie ocalał.
Przy składaniu raportu zaciskał pieści tak mocno, ze na dłoniach pozostał ślad paznokci wbitych w skórę. Erwin położył wtedy dłoń na jego ramieniu. Pewnie, stanowczo, ale i na swój sposób delikatnie. Przez długi czas nic nie mówił, patrzył tylko w milczeniu, jakby chciał powiedzieć "wiem, rozumiem".
- Jako członek oddziału zwiadowców masz do wyboru ufać tylko sobie, albo ufać swojej drużynie, ufać ludziom, którzy cie otaczają - powiedział mu później. - Wierzyć im. wierzyć we mnie i w moje decyzje
i Rivaille wierzył
Ze wszystkich sił, nawet teraz.
Zwłaszcza teraz.
Syknął cicho, czują falę przeszywającego bólu w kontuzjowanej nodze. Pochylił się by ją rozmasować, kątem oka zerkając na śpiącego dowódcę. Cholerna kontuzja, to przez nią nie mógł brać udziału w walce, nie mógł być przy nim. Przypomniał sobie to, co często słyszał, gdy odwiedzał w szpitalu swoich rannych żołnierzy.
Podobno osoby, którym amputowano kończyny jeszcze przez długi czas, nawet do końca życia, odczuwają fantomowy ból Wciąż odruchowo próbują sięgnąć po coś dłonią, której już nie ma. Zastanawiał się, czy tak samo będzie też w przypadku Erwina. Czy będzie próbował wyciągnąć rękę, by dotknąć ramienia kaprala lub przyciągnąć go do siebie bliżej?, I czy on, Levi też cały czas będzie czuł pewny, uspokajający uścisk na ramieniu? Tak, jak czuje teraz?
- Levi...
Drgnął, słysząc słaby, schrypnięty głos. Natychmiast zwrócił się w stronę rannego. Erwin był przytomny - a w każdym razie przytomniejszy niż przez ostatnie trzy godziny. Wpatrywał się w Rivaille zmęczonymi, podkrążonymi oczami.
Kapral bez słowa spojrzał w oczy dowódcy. Wiedział, że Erwin znanym tylko sobie sposobem wyczyta z tego jednego spojrzenia wszystko, co chce lub potrzebuje wiedzieć. Zawsze tak było. Zawsze był w stanie odgadnąć o czym właśnie myśli jego podwładny. Teraz też mu się udało.
- Bardzo źle? - spytał po prostu. Levi wzruszył ramionami i nieznacznie skinął głową, wskazując miejsce, gdzie niegdyś była prawa ręka dowódcy. Erwin zerknął we wskazanym kierunku. Jego oczy rozszerzyły się nieznacznie. Poza tym w żaden sposób nie dal po sobie poznać, że widok nim wstrząsnął. Opanowany, spokojny. jak zawsze.
Levi zacisnął dłonie w pięści, Cały czas czuł na ramieniu uspokajający dotyk ręki, cały czas czuł palce przeczesujące jego włosy, skubiące płatek ucha. Robiło mu się niedobrze na myśl, że tej ręki już nie ma.
- Idź spać, Rivaille - dobiegł go głos Erwina. - to rozkaz.
Pokręcił przecząco głową. Sięgnął po kubek z wodą i łyżkę którą pozostawił mu medyk, dając przy tym odpowiednie instrukcje odnośnie tego, jak poić chorego, by nie zrobić mu krzywdy. Delikatnie podtrzymał głowę Erwina i zbliżył łyżkę z wodą do jego ust. Jedną, drugą, trzecią. Wykonywał zabieg starannie, powoli, precyzyjnie. Nie spieszył się. Do następnej zmiany opatrunku mieli dla siebie sporo czasu.
