Lipiec tamtego roku był wyjątkowo deszczowy, nawet biorąc pod uwagę brytyjskie standardy. James całymi dniami siedział w oknie na parterze, wpatrując się w krople deszczu na wszystkim: szybie, zwiędłych nieco kwiatach, żółtej szopie na narzędzia ogrodowe. Bardzo chciał się cieszyć ze zbliżających się narodzin jego dziecka, jednak nawet do krzywego uśmiechu musiał się niemal zmuszać. Raz czy dwa na tydzień wpadali huncwoci, wtedy się ożywiał. Ale i u nich udawało się wyczuć to napięcie, ten strach. Nikt nie chciał tego głośno mówić, ale bali się. Wszyscy się bali.
- Obwinia się za to – usłyszał któregoś wieczoru głos Lily, którą zostawił na chwilę w salonie z Remusem, wychodząc po czajnik z herbatą.
- Wini siebie za to, że sprowadza dziecko na taki świat. A to przecież nie jego wina. – dziewczyna kręciła głową, a Remus uspokajająco gładził ją po ramieniu – Jeśli już musi być to czyjąś winą, to wyłącznie moją.
- W żaden sposób, Lils. Nie możecie się tym obarczać. Może tak miało być? Kto wie. – westchnął i w pokoju zapadła cisza. James zawahał się, chcąc wejść do pokoju, jednak coś zatrzymało go jeszcze w pół kroku. Lily miała rację, uważał, że to jego cholerna wina. Niestety, w takim świecie nawet jedno dziecko to już o jedno dziecko za dużo. I dlatego James Potter bał się.
- Poza tym… weź sobie kostkę czekolady, co, Lily? Poza tym to nie świat jest taki czy inny. Świat nie jest zły. To ludzie nadają mu treść. A my, mam na myśli huncwotów, no i pewnie Zakon, wiesz, jacy oni są… zrobimy co się da, żeby świat malucha wypełnił się tą dobrą treścią… i może czekoladą, co ty na to? – rude włosy opadły dziewczynie na twarz. James wiedział, co to znaczy, znał ten gest bardzo dobrze. Jej zielone oczy się zaszkliły, płakała i wstydziła się to pokazać nawet najlepszemu przyjacielowi.
- Nie płacz, hej… nie płacz.
- Dziękuję, Re.
Skrzypiące drzwi sprawiły, że oboje poderwali głowy. Lily uśmiechnęła się do męża, mrużąc lekko zaczerwienione oczy.
- Siadaj, kochanie. Napijmy się herbaty.
oOo
Ostatniego dnia lipca wszyscy się cieszyli i nie wiadomo było, kto bardziej. Nawet James zapomniał o tym, żeby się bać i pił razem z innymi Ognistą Whisky z zapasów Łapy. Molly Weasley, która co prawda nie była w Zakonie, ale jej mąż brał czynny udział w wielu akcjach, nie mogła ani na chwilę przestać częstować Lily swoimi dobrymi, macierzyńskimi radami. I pewnie nie dałaby jej spokoju, gdyby jej własne raczkujące bliźniaki jej do tego nie zmusiły.
Bliźniaki.
To słowo nie schodziło z ust ludzi przewijających się tamtego dnia przez dom Potterów. Wpadali tylko na chwilę, złożyć gratulacje i zobaczyć maleństwa, ale większość z nich i tak zostawała na dłużej, stęskniona jakiegokolwiek towarzystwa. Aż w końcu, przed wieczorem, Lily nie wytrzymała i szepnęła słówko Peterowi. On natomiast powtórzył to Syriuszowi, a ten w ciągu pięciu minut dokonał niemożliwego, jak to już miał w zwyczaju. Całe towarzystwo zniknęło z domu w dosłownie parę chwil, w pośpiechu zostawiając w salonie prezenty lub, nieświadomie, własne elementy garderoby.
- To jak, wiewióreczko – westchnął Łapa, opadając z westchnięciem na kanapę w salonie – znalazłaś już odpowiednie imiona dla waszych sarniątek?
- Wiewióreczko? Sarniątek? Naprawdę, Łapo, nie stać cię na nic lepszego?
- A co, może James i Lily Junior?
- O nie, błagam, nie nazywaj moich dzieci zanim sam się nie zastanowię, bracie! - odkrzyknął James z kuchni, w której właśnie parzył herbatę.
- Spokojnie, spokojnie – Syriusz podniósł ręce do góry w geście poddania – jeśli tak bardzo chcecie, to niech będzie… Rogacz i Wiewióra Junior!
- ŁAPO! Pamiętaj, w czyim domu siedzisz!
- Pamiętaj, kogo wybraliście na ojca chrzestnego! Też mam tu coś do powiedzenia!
- A dzieci? - w żywiołową wymianę zdań wtrącił się Remus, wiedząc, że mogłaby tak trwać jeszcze godziny.
- Harry. Catherine. I niech nikt nie waży mi się protestować.
oOo
- Harry, Cat, pamiętajcie… mamusia was kocha, tatuś was kocha. Musicie to pamiętać. Musicie być silni.
Kroki na schodach, prawie niesłyszalne skrzypnięcie drzwi, uniesiona różdżka…
- Nie oni, tylko nie oni! Proszę, błagam!
- Odsuń się, głupia… chcę tylko chłopca… chłopca!
- Błagam, nie!
Oślepiający błysk zielonego światła, a potem już nic oprócz ciszy i uspokajającego zapachu skórzanej kurtki, tak dobrze znanego dwójce małych dzieci.
