Ucieknijmy. Żegnaj.

– Chodźmy! – szepcze.

– Gdzie? – jasnobrązowe oczy nawet nie zaszczycają go spojrzeniem, wciąż wpatrzone w drewno. Chłopak rzeźbi w nim ostrożnie dłutem, nadając kształt.

– Nieważne gdzie. Po prostu chodźmy, ucieknijmy, odejdźmy. Razem dokonamy wielkich rzeczy – podchodzi i kładzie mu dłonie na ramionach.

– Przeszkadzasz mi – ton najeżony niezliczoną ilością lodowatych sopelków-igiełek. Kilka z nich dociera do bijącego serca, rozbudzając niemalże nieznane uczucie.

Ból?

– Czemu nie chcesz tego zrobić? Tak po prostu? A może... Może się boisz? – złośliwy, brzydki uśmiech.

– Przeszkadzasz mi – powtarza. Jego głos jest jeszcze zimniejszy niż poprzednio.

– „Przeszkadzasz mi", „przeszkadzasz mi" – przedrzeźnia go. – Ciągle ci tylko przeszkadzam. Jesteś cholernym egoistą, wiesz?

– I kto to mówi? Ten, który chce wszystko dla siebie i ten, który patrzy tylko na siebie.

– Możliwe – prychnięcie. – Ale ty zachowujesz się dokładnie tak samo a nawet jeszcze gorzej.

– Dlatego rzekomo do siebie pasujemy – mruknięcie. Na moment przerywa rzeźbienie i zerka na rozmówcę, ale za chwilę znów wraca do pracy.

– A nie pasujemy? – oplata ramionami jego szyję i przysuwa policzek do jego policzka.

– Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Chociaż z drugiej strony możemy pasować. Jesteśmy egoistami. I jesteśmy tak samo sztuczni oraz fałszywi – dodaje po dłuższej chwili.

– No widzisz – uśmiecha się z zadowoleniem. – Ucieknijmy stąd.

– Nie.

– Czemu?

– Po prostu.

– Kłamiesz.

– Skąd wiesz?

– Wiem i tyle. Czemu?

– Tu jest dobrze. Poza tym... Nie da się uciec.

– Próbowałeś?

– Nie.

– To skąd wiesz?

– Wiem i tyle.

– Ha, ha, śmieszne.

– A ty czemu chcesz uciec?

– Bo chcę nieśmiertelności. Chcę poszerzyć swoje horyzonty. Tu się niczego nie nauczę.

– Po co ci nieśmiertelność? Ona jest czasem... Strasznie niewygodna.

– Ty już masz jej część. Ja też chcę.

– Zauważyłem, że chcesz zbyt wielu rzeczy. To niezdrowe.

– Co masz na myśli?

– To się źle skończy. Dla ciebie.

– Przesadzasz.

Odpowiada mu cisza.

Stoi przy nim, kładzie głowę na jego ramieniu. Potem liże go po szyi i przechodzi na policzek. Jest delikatnie szorstki, ale jemu się to podoba. Przybliża usta do jego ucha i mówi cicho:

– No chodź, ucieknijmy. Nie bądź taki uparty.

– Nie. Trzeci raz tego nie powtórzę.

– Wolisz ich ode mnie? Wolisz tu zostać niż być ze mną?

– Wolę swoje kukły. Wolę spokój i brak zmian. Ty nie jesteś kukłą, nie jesteś spokojem i wiążesz się z ciągłymi zmianami.

– Jesteś okrutny – kąciki ust unoszą mu się delikatnie. Przymyka oczy.

– Możliwe – dłuższa chwila milczenia. – To przez Uchihę?

– Nie, skąd ci to przyszło do głowy? On mnie obchodzi tyle, co zeszłoroczny śnieg!

– Jasne – westchnięcie.

Znów cisza.

– Więc... Zostajesz?

– Długo ci zajęło dojście do tego, doprawdy – spojrzenie pełne politowania.

– No cóż – rezygnacja i uraza w głosie. Wzruszenie ramion. – W takim razie żegnaj

– Żegnaj.

Dźwięk pakowanej torby, zamka błyskawicznego i zatrzaskiwanych drzwi. A w pokoju krążą dwa słowa. „Żegnaj". „Ucieknijmy"...

Tak, pożegnał i już nigdy nie powita. Nie, nie ucieknie, zostanie do końca, z kukłami, spokojem i brakiem zmian.

K O N I E C .