Nie zawsze zgodnie ze wszelkimi prawami rządzącymi światem Dragon Age, w wielu miejscach luźna interpretacja historii. Opowiadanie obejmuje DAO, DA2 i DAI. Skupia się jednak na historii Hawke.


Rozdział 1 „Kolej rzeczy"

-Musisz pamiętać Lizi- Zaczął powoli Malcolm, z wypisanym strapieniem na twarzy.

-Magia krwi jest jak wszystkie inne rodzaje magii, ma swoje wady i zalety. Najgorszą z jej wad, jest przyciąganie uwagi absolutnie wszystkich i wszystkiego- Mężczyzna rozważnie dobierał słowa, myśląc nad każdym dłuższą chwile co wywoływało zniecierpliwienie u jego 15 letniej córki.

-Widzisz, kiedy używasz magii krwi, dla demonów w pustce to jasny znak, że jesteś gotowa poświęcić swoje, lub cudze życie do osiągnięcia celu, nie ważne jaki by ten cel był. Wyczuwając taką… determinacje, demony zlecą się do ciebie jak pszczoły do miodu, próbując cię przekonać że to dzięki nim osiągniesz ten cel. Jeśli się im poddasz to oznacza opętanie, a opętanie, jak już ci tłumaczyłem, to koniec ciebie jako Lizi. Jako człowieka jakiego się znasz. Staniesz się zabawką i nie będziesz wiedziała co jest słuszne a co nie. To jak wypalenie, śmierć duszy, tylko w inny sposób. – Malcolm nigdy nie używał słowa wyciszenie, uważał że nie oddaje ono w ogóle sensu tego rytuału i zostało specjalnie ugrzecznione.

-Będziesz sądzić, że to twoje cele, twoje uczucia, twoje myśli czy marzenia, a tak naprawdę będzie to demon. Możesz być przekonana, że zabicie wszystkich ludzi w Fereldenie to najbardziej słuszny i chwalebny uczynek. Nie będziesz miała jak się bronić. Będziesz lalką, tak jak wypalony, który bez uczuć i pragnień zdolny jest wykonywać tylko polecenia osób, które posiadają choćby minimalną siłę woli.- Mężczyzna pomasował się po skroniach.

-Z drugiej strony, zakon oficjalnie potępia wszelkie przejawy magii krwi, po za tworzeniem filakteriów. Głosi na prawo i lewo jaka jest przerażająca, każdy na nabożeństwach w zakonie słyszał jaka to „potworna zbrodnia" jej używać. Jak byś jej nie użyła, czy to do ratowania, czy zabijania, automatycznie wydajesz na siebie wyrok śmierci w ich oczach. Gdyby templariusze cię w tedy pochwycili, nie zamknęli by cię w kręgu, ani nie wypalili. Ścieli by ci głowę na miejscu,… jeśli byś miała szczęście, jednym ciosem- Na twarzy mężczyzny odbijało się poczucie winy, iż opowiada swojej 15 letniej córce takie rzeczy. Nie o tym rodzice chcą rozmawiać z własnymi dziećmi.

-Dlatego musisz bardzo uważać, nigdy nikomu nie mówić, że znasz choćby jedno zaklęcie z tej dziedziny… Kochanie, jeśli by się tak stało że by się dowiedzieli, w dzień tropili by cię templariusze, a w nocy w snach męczyły demony, nie miała byś dokąd uciekać. W końcu zagonili by cię w kozi róg i albo ludzie odebrali by ci życie, albo demony dusze- Przerwał patrząc na twarz córki. Młodzież w tym wieku czuła się niepokonana, nieustraszona i co najważniejsze, nieśmiertelna. Wizja śmierci nie dotykała jeszcze ich umysłów, więc Lizi nie wyglądała na specjalnie przerażoną. Była skupiona, ale nie okazywała strachu.

-Aha… i nie będzie żadnego wykładu o tym, bym nie składała w ofierze dziewic, by zyskać sławę czy bogactwo?- Spytała dziewczyna, trochę chyba zdziwiona, może nawet rozczarowana tym, jak przebiegała ta rozmowa, o najmroczniejszej ze sztuk magicznych.

Malcolm parsknął śmiechem.

-Ochhh Lizi, gdybym cię kiedykolwiek podejrzewał o takie zapędy, nigdy bym nawet nie zaczął tej rozmowy- dziewczyna odebrała to jak największy komplement prostując się dumnie z uśmiechem na twarzy. W końcu pośrednio, ojciec właśnie powiedział, że jest dorosłą, odpowiedzialną, dobrą osobą i że ufa iż nie zrobi nic głupiego. W tym wieku, takie rzeczy, były niezwykle ważne. Szczególnie dla najstarszego dziecka w rodzinie.

-Nauczę cię paru zaklęć- Kontynuował mężczyzna, a jego twarz znowu spoważniała – Opisze ci też inne, byś wiedziała z czym masz do czynienia, gdyby ktoś cię zaatakował przy ich pomocy.

-Skoro wiesz że nie mam… zapędów do składania w ofierze dziewic,… czemu masz taki zmartwiony wyraz twarzy papo?- Za każdym razem nauka nowych zaklęć była ekscytującym, podszytym wesołością wydarzeniem. Z reguły również brała w nich udział młodsza córka Malcolma, Bethany. Tym razem wyglądało to wszystko zupełnie inaczej. Siedzieli zamknięci na strychu stodoły, a ojciec tłumaczył jej wszystko z największą powagą i skupieniem.

-Bo użycie jej może sprowadzić na ciebie nieszczęście, możesz się wykrwawić, mogą cię ścigać, możesz uznać za konieczne poświęcenie kogoś, z drugiej strony uważam, iż powinnaś wiedzieć z czym masz do czynienia choćby po to by móc się bronić- Malcolm bał się co może przynieść przyszłość, znał już życie, przeżył swoje. Jednak siedząca przed nim 15 latka miała zupełnie inny tok rozumowania, stosowny do jej wieku.

-Magia jak magia. Można jej użyć dobrze albo źle.-

-Mądra dziewczyna – pochwalił córkę - ale w kwestii magii krwi, wolał bym, byś nie używała jej wcale.-


Obudziła się pod wpływem mocniejszego zakołysania statkiem.

Przetarła oczy dłonią. „Pogoda pewnie się psuje, fale są większe". Rozejrzała się. Siedziała pod pokładem statku, oparta o jedną z belek. Carver, jej młodszy brat, spał oparty o ten sam słup. Jej matka, wykończona podróżą, utratą domu, a przede wszystkim, tragiczną śmiercią młodszej córki, z głową na jej kolanach, również spała. Była może 4 rano. Pod pokładem było cicho i ledwo co było widać. „Powinna mi się śnić Bethany, a nie ojciec…" Szczęśliwe dni w Lothering minęły bez powrotnie. Ojciec, którego Lizi uwielbiała, który był jej bratnią duszą, zmarł z powodu choroby trzy lata temu. Rodzina z dwójką apostatek nie mogła mieć łatwo. Wiecznie w napięciu, strachu czy ktoś się dowie, czy ktoś doniesie. Gdy żył Malcolm zamieniał wszystko w żart, mówił „jakoś to będzie" i naprawdę tak było. Mieli duży ogród pełen ziół. Wytwarzali okłady lecznicze, herbaty ziołowe, maści. Było to dobre, spokojne życie. Gdy zabrakło głowy rodziny, odpowiedzialność za bezpieczeństwo wszystkich spadło na Lizi. Na najstarszą z rodzeństwa Hawke. Wywiązywała się dobrze z zadania, dopóki nie przyszła plaga. Carver władający mieczem wojownik, w służbie króla Cailana miał z nią walczyć. Gdy wieści o klęsce armii pod Ostagardem dotarły do ich domu rodzinnego, Leandra, matka Lizi, wierzyła że jej syn przeżył i na pewno wróci, i chodź przygotowywali się do ucieczki, czekali do ostatniej chwili na powrót jednego z rodzeństwa. Carver naprawdę wrócił, ale skończyło się na tym, że wszyscy czworo uciekali dosłownie w jednej koszuli z pomiotami dyszącymi im na ramieniu. Bliźniaczka Carvera, przypłaciła tą chaotyczną ucieczkę życiem.

Lizi, będąc teraz już dorosłą kobietą, obwiniała się, o to, że pozwoliła im tyle zwlekać z ucieczką, że Bethany zginęła, że stracili dom i o wiele innych rzeczy, z których żadna nie była jej winą.

Usłyszała ciche chlipnięcie po swojej drugiej stronie. To Avelina, oparta o ten sam słup co ona. Spotkali ją podczas ucieczki z Lothering. Podczas tej ucieczki rudowłosa kobieta straciła męża. By oszczędzić mu bólu konania w męczarniach, sama przebiła mu serce sztyletem. Przez całą drogę do portu trzymała uczucia głęboko skrywane. Dopiero teraz, gdy byli względnie bezpieczni, gdy nie było potrzeby walczyć i gdy nikt nie widział ani nie słyszał, pozwoliła sobie na opłakiwanie go.

Hawke wyjęła chusteczkę i podała jej wyginając rękę do tyłu. Wojowniczka przyjęła ją w milczeniu i trwało to trochę nim przemówiła.

-Dziękuje-

-Przykro mi z powodu twojej straty, jestem pewna, że sir Wesley był dobrym człowiekiem i wielu będzie go brakować – Użyła jego tytułu by podkreślić, iż mówi o nim z szacunkiem. Gdy uciekając przed plagą dosłownie wpadli na templariusza i jego żonę, Lizi była pewna, że gorzej być nie może. O mało nie doszło do rękoczynów. Padło wiele przykrych słów, podszytych uprzedzeniami i brakiem zrozumienia z obu stron. Jednak Hawke przeżyła, a sir Wesley nie.

Avelina potwierdziła skinieniem głowy po czym się uspokoiła. Wypłakała się. Teraz było jej lżej. Zaczynało się przejaśniać i do ładowni wpadały już pierwsze promyki światła.

-Serio Hawke, wyszywana chusteczka?- Spytała gdy mogła już dojrzeć wzory, na nieskazitelnie białej chusteczce były pięknie wyszywane słowiki siedzące na gałązkach w otoczeniu przeróżnych kwiatów. Nijak nie pasowało to do Lizi ubranej jak chłopczyca, z krótkimi potarganymi włosami, i o naprawdę „słusznym" wzroście. Zdecydowanie, nie była typem delikatnej damy, wyszywającej chusteczki w zaciszu domowym.

-Bethany, moja młodsza siostra, bardzo lubiła się stroić, sama szyła swoje ubrania i ozdabiała je haftami, miała wielkie wyczucie stylu. Zawsze wyglądała pięknie. Tą chusteczkę dała mi na prezent.- Wyjaśniła odbierając ją od Aveliny.

-Przykro mi z powodu twojej siostry, musiała być słodką dziewczyną- Kontynuowała cichą rozmowę wojowniczka.

-Była,.. była miła, słodka i opiekuńcza, miała dusze romantyczki. Była by wspaniałą matką… - Bethany jako apostatka miała małe szanse na założenie szczęśliwej rodziny, ale marzenia definitywnie rozwiała dopiero jej śmierć.

-Kiedy przyszło niebezpieczeństwo odłożyła lęki na bok i zrobiła wszystko co mogła by ratować swoich bliskich. Nie była wojowniczką, ale kiedy nadejdzie dzień mojej próby, mam nadzieje zachować się równie honorowo, jak ona.- Odpowiedziała z pełną powagą Avelina, jako doświadczona w wielu bitwach kobieta, okazała tymi słowami wielki szacunek dla wiejskiej, słodkiej dziewczyny. Hawke była tego świadoma i była wdzięczna.


-To są chyba, jakieś, kpiny- Warknęła bezmyślnie Lizi.

Już trzy dni tkwili na dziedzińcu katowni, czekając i mając nadzieje, że Gamlen, brat Leandry i tym samym wuj Lizi i Carvera, pojawi się by wprowadzić ich do miasta. Z powodu natłoku uchodźców z Fereldenu, strażnicy miejscy mieli całkowity zakaz wpuszczania kogokolwiek do Kirkwall. Kiedy jednak „kochany wujek" się pojawił, od razu było wiadomo, że marzenia o posiadłości i rodowym majątku, nie miały pokrycia w rzeczywistości. Mężczyzna wyglądał, i o zgrozo pachniał, gorzej niż oni wszyscy po miesięcznej wędrówce.

-Zrozum siostro, majątek przepadł. Skontaktowałem się z kim mogłem. Opłacą oni wasze wejście do miasta, ale twoje dzieci będą musiały spłacać ten dług… przez rok- Tłumaczył się pokrętnie mężczyzna.

-Przez rok?!- Biedna lady Amell nie mogła w to uwierzyć.

-PRZEZ ROK?!- Rodzeństwo wcale nie było lepszego zdania o tej sytuacji.

-To są chyba, jakieś, kpiny- Warknęła bezmyślnie Lizi.