Rozdział I

— Panie Newton, mówiłem już panu nie raz, ba, tysiące razy panu powtarzałem, żeby zwracał pan uwagę na pomiary! Przez to uzyskał pan kolejne „O". Jeżeli pana następny eliksir będzie równie nędzny, zostaną Wam odebrane punkty. Zrozumiano? — mały Puchon kiwnął nieznacznie głową i wybiegł. Hermiona, która obserwowała scenę stojąc w progu, przyglądała się wychodzącemu chłopcu z empatią.

— Musiałeś być taki ostry? To jeszcze dziecko. — Rzekła Hermiona, stawiając na biurku stos sprawdzonych egzaminów.

— A czy Ty musiałaś zadać takie zbędne pytanie? Czy kiedykolwiek interesowały mnie takie nieznaczące głupstwa jak rozmiar? — spojrzał na nią jak na jakiegoś niesfornego dzieciaka. Dziewczyna ponuro wzruszyła ramionami.

— A zatem, jak wyglądają oceny z tych testów? — Snape wskazał głową na arkusze pergaminu. Hermiona podniosła kilka prac drugorocznych.

— W sumie nienajgorzej; para studentów, Wilde and Blackburn, otrzymali Trolle…

— No tak… Gryfoni.

— Tak, Gryfoni — rzuciła mu chłodne spojrzenia — …ale poza tym, większość uzyskała co najmniej Zadowalające.

Snape odłożył jej papiery i przysunął do siebie swoje prace drugorocznych.

— Kapitalnie. A oto kolejna twoja kolejna porcja sprawdzania.

Hermiona spojrzała z ukosa na stos papierów i westchnęła: Kapitalnie.

— Czyżbym wykrył nutę niezadowolenia?

— Ależ owszem, Profesorze Snape; jest pan nadzwyczaj przenikliwy.

— Nie żartuj sobie; a teraz zabierz się do pracy i zacznij robić to, co do ciebie należy.

— Dobrze, profesorze — bąknęła z pełnym zrezygnowania uśmiechem.

Hermiona pozbierała prace i opuściła pracownię w chwili gdy zaczęli ją zapełniać pierwsi uczniowie. Przeszła kawałek do gabinetu Snape'a i weszła do środka, zwalając górę prac do sprawdzenia na biurko. Z piórem w dłoni, dziewczyna zabrała się za ocenianie.

Ptaszek, ptaszek, krzyżyk, ptaszek… Nie sprawiało jej to jakiegoś wielkiego problemu, naprawdę. Było co prawda monotonne, ale, na Merlina! Czytając niektóre odpowiedzi zaśmiewała się do łez, przez co w gruncie rzeczy miała niezłą zabawę: „Jak zamieszać Eliksir Zmniejszający? Bagietką laboratoryjną", „Podaj cechy charakterystyczne Gumochłonów" Pełzają sobie to tu to tam"

Snape, jak zauważyła, nigdy nie czerpał przyjemności z takiej ignorancji i z tego powodu zawsze, kiedy sprawdzała prace w jego obecności, starała się zachowywać stoickie opanowanie. Nauczyła się tego bardzo wcześnie; zaledwie po kilku tygodniach jej praktyk u profesora, kiedy to nowe doświadczenie jeszcze ją krępowało, przypadkiem wybuchnęła gromkim śmiechem czytając esej jednego z uczniów.

— Co, jeśli mogę zapytać, tak cię bawi w tej pracy? — zareagował bezzwłocznie. Praktycznie wyrwał jej z rąk pergamin nim sama zdążyła to zauważyć.

— Och, cóż, po prostu pomyślałam, że te szkice procesu dystylacji są słodkie...

Wysłał jej spojrzenie:

— Panno Granger, nie obchodzi mnie, jeżeli uczeń zadał sobie trud zawarcia w pracy bezcelowych bazgrołów, które w dodatku wyglądają jak wykonane przez sklątkę tylnowybuchową — to zadanie nie ma służyć rozrywce; jeżeli nie podejdziesz do niego na poważnie, będziesz szorować kociołki — swoją drogę ciekaw jestem, czy to też uznałabyś za zabawne.

Rzuciwszy Hermionie pergamin przed nosem, odmaszerował do swojego biurka.

Dupek.

Hermiona czytała dalej aż nadeszła pora na napisanie końcowe komentarze. Napisała uparcie: Uważam, że Pani wykres jest uroczy, panno Bradshaw.

Odkryła, że ocenianie prac jest całkiem relaksujące. Nie licząc łamiącego się w kominku drewna, w pokoju panowała cisza. Zajęło jej trochę czasu nim zaczęła czuć się komfortowo u Snape'a, w jego ciemnym, przepastnym gabinecie, ale po kilku miesiącach nawet kreatury zalane formaliną przestały na niej robić wrażenie.

Tamta rozmowa jednakże nie była przyjemna.

— Profesorze — ośmieliła się wreszcie, po ponad pół godziny zbierania odwagi — skąd u pana tyle tych wspaniałych słojów z przeróżnymi stworzeniami?

— Czyżby ci się nie podobały, Granger?

— Cóż… nie. — wyznała Hermiona.

— I oto jest twoja odpowiedź.

— Czyli ich główną rolą jest wzbudzanie uczucia niepokoju i strachu wśród niczego nie podejrzewających uczniów?

— Nie tylko wśród uczniów, Minerva od lat się tu nie pojawiła.

Miał rację — nikt, nie licząc uczniów, nie odważyłby się zapuszczać w lochy jeżeli nie byłby do tego zmuszony.

Hermiona skreśliła na pergaminie wielkie czerwone „O". Kiedy zdecydowała się przyjąć tę posadę, nie łudziła się, że będzie to coś innego niż niewdzięczne odwalanie brudnej roboty. Jednakże, póki co Snape nie kazał jej szorować kociołków, więc było w porządku.

Pracowała bezustannie jeszcze przez godzinę i skończyła na kilka minut przed dzwonkiem obwieszczającym koniec zajęć i początek weekendu. Wraz z tym dźwiękiem kończyła się również jej praca, lecz nie kwapiła się do zebrania papierów. W gruncie rzeczy, nie miała do czego się spieszyć.

Układała na biurku Snape'a ocenione arkusze, gdy drzwi otworzyły się i owy mężczyzna wkroczył do gabinetu.

— No i kolejny tydzień za nami, jeszcze tylko cztery i wszyscy spierdolą do domów na Wielkanoc — bąknął rzuciwszy się na fotel.

Hermiona uśmiechnęła się chłodno. — Sprawdziłam pozostałe prace. — Odwróciła się by wyjść, ale dźwięk jego głosu przykuł jej uwagę.

— Prawdę mówiąc, panno Granger, muszę coś z panią omówić. Proszę siadać.

Hermiona posłusznie usiadła i uniosła z zaciekawieniem brwi. Snape otworzył z szarpnięciem szufladę, grzebał w niej kilka chwil, wreszcie wyjął stamtąd folder z dokumentami Hermiony.

— Zrywa pan nasz kontrakt? — zapytała z oburzeniem.

— Gdybym tylko mógł, panno Granger, gdybym tylko mógł… — odrzekł z boleścią, lecz Hermiona nie poczuła się urażona. Nauczyła się znosić jego cięte riposty z godnością. — … Niestety, najprawdopodobniej zostałbym zlinczowany, gdybym zrobił coś takiego. — Otworzył folder i wyjął z niego arkusz pergaminu. — Ściśle mówiąc, poinformowano mnie, że — mimo i tak już wysokich wymagań nałożonych na nauczycieli w duchu ministerialnej biurokracji — musimy zastanowić się nad ewaluacją pani dotychczasowej pracy.

— Mojej pracy? Przecież to brzmi, jakbym była na jakimś okresie próbnym czy czymś w tym stylu.

Zignorował jej próbę zażartowania i zamoczył pióro w atramencie.

— Cóż, zobaczmy — Jego głos brzmiał nużąco i płasko — A zatem, po pierwsze, co skłoniło panią do podjęcia tych praktyk?

Hermiona uśmiechnęła się nieco gorzko. — Nie sądzę, by miał pan tam wystarczająco dużo miejsca, profesorze. — Snape spojrzał na nią, a jego wyraz twarzy stał się bardziej rozluźniony.

— Niewątpliwie ma pani rację.

Jej praktyki; cóż, była to długa i interesująca historia. Zaczęło się w sumie przypadkiem, ale, z perspektywy czasu, była z nich zadowolona.

— Ministerstwo nie musi znać szczegółów…— napomknął nauczyciel.

— Nie, raczej nie… — zgodziła się.

— Wypełnię puste pola, mogę?

Hermiona przytaknęła.

Snape zaczął skrobać po pergaminie, mówiąc przy tym na głos: — „Nie mogłabym żyć ze świadomością zmarnowania jedynej w życiu szansy uczenia się od Profesora Severusa Snape'a"

Hermiona prychnęła. — Skoro tak pan mówi.

Była nawet wdzięczna, że mogli się tak beztrosko zachowywać.

Profesor uśmiechnął się sarkastycznie. — A teraz, czy uważa pani program nauczania za korzystny?

— Hm, korzystny, powiada pan… — puknęła w zamyśleniu swoje kolano.

— Nie muszę chyba dodawać, że cokolwiek pani napisze, może zostać wykorzystane przeciwko mnie.

Hermiona uśmiechnęła się w duchu. — Czy to groźba?

Snape wzruszył ramionami. — Nazwijmy to przyjacielskim ostrzeżeniem.

— To całkiem fair — powiedziała cicho chichocząc — No więc, tak, to było… to jestdla mnie jak najbardziej korzystne. Wiele się tu uczę.

— A czego, jeżeli w ogóle, dowiedziałaś się o sobie? Och, na Merlina, to kompletna strata czasu! — Twarz profesora nabierała ponurego wyrazu kiedy przeczesywał wzrokiem resztę dokumentu.

— Teraz, profesorze, ważne jest byśmy od czasu do czasu rozmyślali, jest to ważne dla naszego osobistego rozwoju. — Snape rzucił Hermionie gniewne spojrzenie.

— Czytałaś moją ostatnią notkę z Ministerstwa, nieprawdaż? A myślałem, że ją spaliłem.

Hermiona zignorowała go i pomyślała przez chwilę. — Oczywiście, wiele się o sobie dowiedziałam w ostatnim czasie, ale co do mojej nauki, myślę, że nauczyłam się by nie brać samej siebie zbyt poważnie. — W kąciku jej ust pojawił się nieśmiały grymas. — Lecz jaki z takiej wiedzy pożytek, skoro nie można się nią z nikim podzielić?

— Czy pragnie pani pracy takiej jak moja, panno Granger?

— Nie, niezupełnie, jednakże zastanawiałam się w pewnym stopniu by pójść w stronę nauczania.

— Cóż — zaczął — gdyby kiedykolwiek potrzebowała pani powodów dla których nie powinna pani zajmować się nauczaniem, wie pani gdzie mnie znaleźć. No, a teraz muszę wypełnić następną część sam, a pani musi wypełnić tę sekcję, zaznaczając jakiekolwiek tematy lub problemy jakie chciałaby pani obecnie poruszyć. — Podał jej pergamin, lecz Hermiona nie wykonała ruchu, by go odebrać.

— Nie trzeba — Pokręciła przecząco głową. — Nie ma żadnych tematów czy problemów, o których chciałabym porozmawiać.

Spojrzał na nią z pewnym wyrachowaniem. — Bardzo dobrze, uzupełnię resztę i bezzwłocznie wyślę do Ministerstwa.

— Dziękuje, panie profesorze. Jeśli to wszystko, chciałam życzyć panu udanego weekendu. — Hermiona podniosła się z krzesła.

— Pani również, panno Granger. — odparł z dystansem kiedy kontynuował pisanie.

Przyglądała się mu przez moment myśląc, że wiele by dała by dowiedzieć się, dlaczego czuł się zmuszony do bycia posłusznym Ministerstwu.

Zamknęła za sobą drzwi i ruszyła powoli przez słabo oświetlony korytarz. Co będzie robić w ten weekend? Bez wątpienia to, co zwykle — spędzi kilka godzin w bibliotece, zrobi trochę badań do swojej pracy naukowej, wybierze się do Hogsmeade, a potem, oczywiście, stawi się na wizytę u pani Pomfrey w skrzydle szpitalnym.

Taki schemat powtarzał się praktycznie co tydzień, lecz Hermiona nie miała siły na użalanie się nad sobą. Jeżeli nie szczęśliwa, była przynajmniej zadowolona, a to, jak uznała, wystarczyło.

— Jak się czujesz, moja droga?

Hermiona usiadła na łóżku w pustym skrzydle szpitalnym i uśmiechnęła się do lekarki.

— Właściwie to całkiem dobrze, Poppy.

Pani Pomfrey sięgnęła po różdżkę i zaczęła wymachiwać nią przed Hermioną.

— Miło mi to słyszeć. Zobaczmy, co powie nam zaklęcie.

Hermiona cierpliwie czekała gdy starsza kobieta poruszała się dookoła swej pacjentki.

— Klątwa ładnie ustępuje. W takim tempie powinna zniknąć na dobre w niedalekiej przyszłości.

— Na to właśnie liczę.

— Przejdźmy dalej, czy próbowałaś ostatnio używać jakichkolwiek czarów?

Wyciągnąwszy różdżkę z rękawa, Hermiona zaczęła przyglądać się jej z zastanowieniem.

— Nie, ja… Ja nawet nie miałam takiej potrzeby… Nie znoszę tego poczucia wycieńczenia po zaledwie kilku prostych zaklęciach.

Poppy usiadła naprzeciwko: — Powinnaś powrócić do rzucania paru zaklęć dziennie - prostych zaklęć, niczego co wymaga większego wysiłku. Twoje magiczne umiejętności powracają i to pomoże twojemu ciału używać ich ponownie. — Hermiona przytaknęła. — Jeśli spróbujesz tego w nadchodzącym tygodniu, zwracaj uwagę, jak czujesz się z dnia na dzień. Następnym razem porozmawiamy o tym jak ci poszło.

— Dobrze.

— Zuch dziewczyna — teraz, jeżeli w tygodniu poczujesz się znacząco inaczej, natychmiast daj mi znać, dobrze? Wkrótce powrócisz do normalnego stanu, jestem tego pewna. — Poppy poklepała Hermionę po ramieniu i podniosła się.

— Dziękuję, Poppy.

Hermiona opuściła skrzydło szpitalne wdzięczna lekarce za jej optymistyczne podejście. Gdy znalazła się w dormitorium, wyciągnęła różdżkę i wycelowała nią w leżący na jej stoliku nocnym stos książek. Zawsze obawiała się, że, bez względu na siłę jej magii w tym momencie, w końcu zacznie zauważać jej zanikanie. Wiedziała, że to głupie tak myśleć, ale…

Wingardium Leviosa.

Książki uniosły się z łatwością w powietrze i lewitowały zgodnie z ruchem dłoni czarodziejki. Po chwili opuściła różdżkę i książki upadły z łomotem na stolik. Hermiona usiadła i wpatrywała się w nie z zastanowieniem. Czuła się dobrze, ale Wingardium Leviosa było naprawdę najłatwiejszym zaklęciem. Było to jedno z pierwszych czarów jakie poznała w Hogwarcie.

Ostatnim razem, kiedy rzucała zaklęcia w regularnych przerwach, była pozbawiona mocy przez kilka dni. A przecież nawet wtedy było to tylko kilka podstawowych zaklęć przywołujących i odpychających.

Hermiona położyła się i podniosła wzrok na baldachim. Zaskoczyło ją ciche uderzenie; Odwróciła głowę i zobaczyła Krzywołapa, który wskoczył na jej łóżko.

— Wszystko okej, Krzywołapku? — powiedziała do rudego kota, głaszcząc łagodnie jego futro.

Zamruczał i z wdziękiem potarł łebkiem dłoń właścicielki.

Od pół roku nie korzystała w pełni z magii. Minęło pół roku od kiedy została, cóż, zaatakowana. Była to sprawka bezspornie niezrównoważonego krewnego uwięzionego śmierciożercy, szukającego jakiejkolwiek zemsty. Ten atak nie był czymś osobistym — po prostu, na nieszczęście Hermiony, ich drogi przypadkowo się spotkały.

Wszystko stało się tak szybko; w jednej minucie spacerowała ulicą Pokątną, w drugiej — wszystko zrobiło się czarne.

Często pocieszała się myślą, że mogło być gorzej — o wiele gorzej.

Nie wiedziała co się działo aż do momentu gdy obudziła się kilka godzin później w Św. Mungu.

Przy jej łóżku była Ginny: — Hermiono, Merlinowi dzięki!

Hermiona mrugnęła zdezorientowana, czując się niewytłumaczalnie śpiąca. — Co do licha…?

— Zaatakowano cię, Hermiono; ktoś rzucił na ciebie klątwę.

— Na środku Pokątnej?

Ginny przytaknęła.

— Kto?

— Nie jesteśmy tego pewni, ale, idąc tropem klątwy jaką rzucono, mógł to być jakiś szubrawy śmierciożerca czy ktoś podobny. Harry i Ron byli na miejscu, ale poszli szukać tego kogoś, ktokolwiek to był.

Hermiona zszokowana wpatrywała się w przyjaciółkę. — No dobra, to co na mnie rzucili?

Ginny pokręciła głową i rozłożyła bezradnie dłonie. — Nie bardzo wiemy; cóż, sam uzdrowiciel nie wiedział, więc skontaktowano się ze Snape'em. — Jej oczy były zupełnie okrągłe.

Tym razem Hermiona zesztywniała. — Co?

Czy naprawdę było aż tak źle, że musieli wciągnąć w to Snape'a? Przed oczami pojawiła jej się wizja sczerniałej dłoni Dumbledore'a.

— Jest tutaj z profesor McGonagall. Robił coś wcześniej swoją różdżką, ale wolą poczekać, aż się obudzisz.

Hermiona miała właśnie powiedzieć Ginny, by ich wezwała, kiedy to otworzyły się drzwi i do sali weszli uzdrowiciel, profesor McGonagall oraz Mistrz Eliksirów.

— Co mi się stało? — spytała nieco kłótliwie, domagając się odpowiedzi.

Uzdrowiciel rzucił Snape'owi spojrzenie, a ten wystąpił do przodu.

— Wstań. — rozkazał krótko.

Hermiona usiadła na łóżku. — Wstać… Po co?

— Panno Granger, niech pani po prostu wstanie.

Dziewczyna odpowiedziała poirytowanym westchnięciem i stanęła na nogi.

— Jedynym sposobem, żeby określić, jaką klątwą panią potraktowano, jest rzucenie przez panią zaklęcia.

Zmarszczyła brwi; co miał zamiar zrobić? Wyciągnąwszy różdżkę, wciąż schowaną w rękawie, otworzyła usta: — Expecto—

— Na pani miejscu spróbowałbym czegoś protszego — wtrącił enigmatycznie Snape. Hermiona niepewnie przerwała rzucanie czaru. — Niech pani uniesie szklankę z wodą, tam, na stoliku. — Wycelowała różdżkę w szklankę i wyszeptała Wingardium Leviosa.

Nic się nie stało.

Hermiona poczuła, że się rumieni.

Wingardium Leviosa — rzekła ponownie, tym razem na cały głos. Naczynie lekko się zakołysało, lecz nie uniosło nawet na centymetr.

— Co się za mną dzieje? — wydusiła, rzucając strapione spojrzenie na Snape'a, który uważnie obserwował szklankę.

Wingardium Leviosa! — krzyknęła z całej siły. Tym razem szklanka zatrzęsła się silniej, lecz dziewczyna ledwo mogła to zobaczyć, gdyż zalała ją fala mdłości. Osuwając się na łóżko, Hermiona zaczęła głęboko i rytmicznie oddychać. Na jej ramieniu spoczywała dłoń Ginny. Przyjaciółka pomogła jej się położyć i oprzeć głowę o poduszkę.

Hermiona zamknęła oczy próbując się uspokoić. Gdy je otworzyła, stał nad nią Snape z wyciągniętą różdżką.

— Jest tak jak podejrzewałem; klątwa atakuje zdolności magiczne danej osoby — wiąże się z nią w najbardziej wyniszczający sposób.

Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. — Czy ja… Czy ja umrę?

Ginny wzdrygnęła się.

— Nie dzisiaj, panno Granger. Klątwa nie ma na celu odebrać pani życia — ma pozbawić pani magicznej mocy.

— Och, i to wszystko? — bąknęła, nieco rozgoryczona jego obojętnym tonem.

Zmrużył oczy i odwrócił wzrok, żałując że cokolwiek powiedział. Hermiona przeniosła swoją uwagę na pozostałych.

— Czyli… Czy to znaczy, że ją straciłam? Nie mogę już rzucać czarów?

Snape włożył różdżkę do swojej szaty i subtelnie pokręcił głową. — Nie, choć początkowo nie byliśmy pewni z czym mamy do czynienia. Jednakże udało mi się powstrzymać ten proces i tym samym jego wpływ na pani organizm. Dzięki zahamowaniu działania klątwy byłem w stanie użyć przeciwzaklęcia które, przypuszczalnie, powinno zmusić klątwę do stopniowego zanikania. Z tego też powodu, będzie pani napotykała na trudności jedynie tymczasowo.

— Przypuszczalnie? Nie jest pan tego pewny?

— Nie jestem.

— Ile czasu potrzeba, by klątwa całkowicie ustąpiła?

Snape wzruszył ramionami. — Mogą to być tygodnie… lub miesiące.

— Miesiące?

Uzdrowiciel włączył się do dyskusji. — Panno Granger, najrozsądniej będzie, jeżeli nie będzie pani korzystała z jakiejkolwiek magii, zwłaszcza przez najbliższe kilka tygodni, aż pani organizm nie rozpocznie regeneracji. Jednakże nawet potem, będzie pani musiała się ograniczać; w innym wypadku doprowadzi się pani do stanu wycieńczenia, a następnie prawdopodobnie do choroby.

Hermiona zamknęła oczy, ledwo zdając sobie sprawę, co ją spotkało. Poczuła ruch i gwałtownie podniosła powieki.

Snape właśnie wychodził.

— Panie profesorze! Dziękuję. — zawołała za nim, czując przypływ wdzięczności. Wiedziała, że gdyby nie on, nie byłaby już czarownicą.

Kiwnął krótko głową i zniknął.

— Co, u diabła, będę robić miesiącami bez magii?

Ginny zagryzła wargę.

— A więc wierzysz, że wróci!

Do jej łóżka podeszła McGonagall. — Moja droga, myślę, że spokojnie możesz założyć, że odzyskacz swą moc. Przypuszczenia Severusa są w praktycznie gwarancją — rzadko kiedy myli się co do takich rzeczy.

Hermiona przytaknęła, nieco podniesiona na duchu. — Dziękuję, pani profesor. Doceniam, że pani tu przyszła.

— Nie ma za co.

— Będzie dobrze — dawałam sobie radę bez magii aż do jedenastego roku życia, więc poradzę sobie i tym razem. — Kobiety uśmiechnęły się do niej zachęcająco, ale Hermiona wiedziała, co myślały — okoliczności, w jakich się teraz znalazła były przecież zupełnie inne niż te, kiedy miała jedenaście lat.

— Severus uważa, że im mniej osób wie o twojej dolegliwości, tym lepiej, panno Granger. Jestem zmuszona przyznać mu rację.

Hermiona nagle poczuła się potwornie przewrażliwiona. — Nie sądzi pani, że oni spróbują…

— Dopadną ich, Hermiono. — powiedziała zdecydowanie Ginny.

— Po prostu uważam, że lepiej zachować ostrożność — rzekła uspokajająco McGonagall. — Jeżeli będziesz czegoś potrzebowała, wyślij mi tylko sowę, dobrze?

Jakże trafne okazały się być te słowa.