Tej nocy nie spałam ani minuty. Oczywiście nie sądzę by ktokolwiek z wszystkich dwunastu Dystyktów mógł. Dziś dożynki. Co roku, każdy dystryk musi dostarczyć danine w postaci trybuta i trybutki w wieku od 12 do 18 lat do Głodowych Igrzysk. Oktutnej gry wymyslonej 74 lata temu przez Kapitol. Dwudziestuczterech trybutów musi walczyć ze sobą na śmierć i życie, na zamkniętej arenie. Ostatnia żywa osoba wygrywa. Po za tymi, nie ma żadnych zasad. Idealna forma kontrolowania i zastraszenia ludzi w Dystryktach, a świetna zabawa i rozrywka dla kapitolińczyków. Wszyscy zmuszeni są do oglądania Igrzysk w państwowej telewizji. Każdego roku arena wygląda inaczej, nigdy nie można być pewnym co pojawi się w danym roku. Pustynia piaszczysta czy lodowa, a może dzikie lasy? Mieszkańcy stolicy wymagają elementu zaskoczenia, chociaż przez 74 lata wykorzystali już każdy klimat Ziemski.
Z uwagi na to że jestem córką burmistrza mam styczność z nimi pare razy na rok. Przyjażdżają do naszego domu jak do hotelu. Ze względu na etykietę nie wolno mi pokazywać jak bardzo ich nie znoszę, przez parę dni w roku jestem zmuszona do całodniowego, sztucznego uśmiechu. Nie mam z tym problemu, nie teraz w każdym razie. Ćwiczyłam go przez całe życie, tylko nieliczne osoby potrafiłyby odróżnić jeden z moich sztucznych uśmiechów od prawdziwego. Nie przeszkadza mi nakaz bycia im posłusznym, bo nawet jeśli nie ma ich w moim domu, każdy poza Kapitolem jest do tego zmuszony, ja również. Najgorsze są jednak ich próby nawiązywania rozmów. Mój prywatny kodeks manier nakazuje odpowiadać, ale jak mam być zdolna do rozmowy o spektakularnych formach śmierci na arenie? Jak mam odpowiadać na ich pytania dotyczące 'tamtych ludzi' po drugiej stronie dystryktu? Nie jestem w stanie. Bo kiedy odezwałabym się chociaż raz, nie mogłabym przerwać potoku słów wypływających z moich ust, nie wiem jak daleko mogłabym się posunąć. Bo przecież, co mogłabym powiedzieć? Że to ich wina, że utrzymują podziały społeczne w dzielnicach? Że nie zdają sobie sprawy z głodu i smutku wywołanego codziennymi ofiarami? Że ich nie znoszę? Czy może można to już nazwać nienawiścią? To ja, Magde Undersee, córka burmistrza, wiecznie z pełnym żołądkiem, ciepłym łóżkiem i zapewnioną przyszłością dziewczyna, która nienawidzi Kapitolu i wszytkiego z nim związanego.
Niestety, nie mam z kim się tym podzielić. Moi rodzice wiedzą to od lat i podzielają moje zdanie, to oczywiste, ale jako tak ważna rodzina przy wieczornej kolacji raczej nie możemy pozwolić sobie na rozmowy o planach buntu. Nawet Titus to już wie. Mężczyzna ze Złożyska, pracuje u nas opiekując się domem, sprząta, czasami gotuje, naprawia usterki. Jest zatrudniony już od 17 lat. Traktujemy go praktycznie jako rodzinę, nie, on jest rodziną. To Titus się ze mną bawił kiedy rodzice nie mogli, nauczył mnie najprostrzych rzeczy jak wiązanie sznurówek czy posługiwanie się. Był ze mną przez całe życie, jako niemowle, dziecko i teraz jako nastolatka. Oczywiście, nie jestem jedną z osób, którą otacza dziesiątki przyjaciół. Mam znajomego, Peete Mellarka, syna piekarza. Pracuje w piekarni, to rodzinny biznes. Znamy się od małego dziecka. Peeta jest dla mnie prawie jak brat, mamy tyle samo lat, ale zachowuje się jakby musiał bronić mnie od całego świata. Może to dlatego, że nie ma siostry. Jest jeszcze jedna osoba, która jest najbardziej zbliżona do definicji przyjaciela w moim życiu. Katniss Everdeen. Dziwczyna ze Złożyska, nielegalny kłusownik, połowe życia spędza po za płotem Dystryktu, w lesie dzięki czemu jej rodzina nie musi głodować. Jemy razem lunch w stołówce, ćwiczymy w parze na zajęciach sportowych. Nic wielkiego. I to jest najsmutniejsze, bo to 'nic wielkiego' to więcej niż miałam w całym moim życiu.
Schodząc po schodach zauważam, że mama już ksząta się w kuchni. Spoglądam na zegarek, 08:50. To jeszcze dużo czasu do pierwszej. Oznacza to że mama również nie mogła spać. Zastanawiam się czy powinnam przebrać się z piżamy w jakieś odpowiednie ubranie. Kapitolinczycy powinni być dopiero jutro, ale wolałabym żeby nie zastali mnie w wygniecionej, krótkiej koszulce i spodenkach. Dobiegający głos mamy z kuchni wyrywa mnie z moich myśli.
- Kochanie, na co masz dzisiaj ochotę? Jajecznicę czy wiewiórkę? - pyta. Wiem, że wszycy myślą, że moja rodzina je tylko pyszne i tłuste mięso transportowane ze stolicy, takie plotki słyszałam nawet na własne uszy, ale ci ludzie są w błędzie. Gdy tylko Katniss ma dla nas jakieś dzikie mięso, chętnie je kupujemy, z wielu powodów. Katniss zarabia lepiej niż u innych, ponieważ mój tata nadpłaca ludziom gdzie tylko może. My mamy świeże mięso, a co najważniejsze, ucieramy Kapitolowi nosa.
- Możesz zostawić wiewiórki na obiad skoro Haymitch ma przyjść.- odpowiadam. Haymitch jest w naszej rodzinie odkąd pamiętam. Jest dla mnie kimś na wzór wujka, ojcem chrzestnym. Mama z Haymitchem stali się przyjaciółmi po tym jak wrócił z Igrzysk. Siostra mamy, Maysilee Donner, była z nim w Drugim Ćwierczwieczu Poskromienia. Haymitch obwinia się za jej śmierć, mama ciągle powtarza, że to nie jego wina,ale on raczej nigdy nie przestanie, ponieważ jest zwycięzcą obwinia się za każdą śmierć na arenie, bo to on wygrał. Po jego zachowaniu czasami można sobie pomyśleć, że ją kochał, kto wie?
Jemy z mamą w ciszy, kiedy w połowie posiłku wchodzi tata i się wita.
- Dzień dobry moje dziewczyny - mówi zanim całuje po kolei mamę i mnie w czoło po czym zwraca się do mnie - Madge, co masz zamiar dzisiaj robić do pierwszej?
- Nie wiem, naprawdopodobniej pójdę na łąkę, nie jestem w nastroju do grania. - odpowiadam. I mam to na myśli, dzisiaj nie mam najmniejszej ochoty grać na pianinie - Masz dla mnie jakieś plany?
-Oh, nie, pytam z ciekawości, ja z mamą musimy wyjść o dziesiątej, - mówi, spoglądając na zegarek - to już ta godzina! Szybko kochanie musimy się zbierać, spotkamy się na placu Madge, nie spóźnij się! - upominają mnie razem z matką jeszcze o kilku sprawach dotyczących obiadu i wychodzą frontowymi drzwiami.
kilka minut po wyjściu rodziców sprzątnęłam po śniadaniu i ubrałam się w strój na Dożynki. Białą, zwiewną sukienkę, tylko na tę okazje. Jak co roku przypinam także złotą broszkę Kosogłosa. Moja ciocia miała ją kiedy była na arenie, Haymitch odpiął ją i przyniósł spowrotem. Była to ważna pamiątka rodzinna, nie tylko z powodu jej historii,ale także ze względu na ptaka na niej. Kosogłos. Ptak, który nigdy nie miał powstać, ale pomimo to narodził się podczas Mrocznych Dni. Symbol buntu. Niewiele osób o tym pamięta, a napewno nie wiedzą tego kapitolińczycy, więc noszę ją na każde Dożynki w jakich byłam zmuszona brać udział. To tylko niewielka oznaka buntu w moim sercu, prawie niezauważalna.
Kiedy usłyszałam pukanie ze strony tylnych drzwi zbiegłam po schodach żeby wpuścić Haymitcha do domu. Tyle tylko, że to nie Haymitcha znalazłam po drugiej stronie. W moich drzwiach stoją dwie postacie, wyglądają jak brat i siostra, te same szare oczy, oliwkowa skóra, ciemnobrązowe włosy. Lecz nimi nie są. Tak wygląda każdy kto pochodzi ze Złożyska. Pomimo tego podobieństwa między mieszkańcami drugiej strony miasta, oni się wyróżniają. Nigdy nie chodzą przygnębieni, zawsze z wysoko podnisioną głową, a w ich oczach można zobaczyć ten sam błysk. Katniss Everdeen i Gale Hawthorne. Kłusownicy, handlarze i co najważniejsze, przyjaciele. Kiedy ich ojcowie zginęli w wypadku górniczym, musieli przejąć ich obowiązek wykarmienia rodziny, później stali się partnerami do polowań Co jakiś czas przynoszą mi truskawki kiedy jest sezon, pomagamy jak możemy kupując je.
- Ładna sukienka - głos Gale'a wyciąga mnie z moich myśli. Przez chwile zastanawiam się czy mówi to szczerze, czy może to kolejna złośliwość. Wyczuwam to drugie.
- Jeśli mam jechać do Kapitolu, to chcę ładnie wyglądać. Dziwisz się?
Gale wydaje się lekko skołowany, chyba nie sądził, że ta gra może działać w dwie strony.
- Nie trafisz do Kapitolu. - jego wzrok spada na moją broszkę - Niby jakim cudem? Pewnie masz góra pięć wpisów. Jako dwunastolatek miałem już sześć. - oznajmia. To prawda, mała jest szansa żeby mnie wylosowano, chyba że mój tata zrobi coś wbrew Kapitolowi, wtedy będę miała gwarantowaną wycieczkę do stolicy. Ale puki co, małe są na to szanse. Nigdy w życiu nie musiałam brać astragali, i to właśnie jest niesprawiedliwe, biedni mają gorzej. Astragal to roczne zaopatrzenie na jedną osobę w zboże i olej. Ale nie za darmo, oczywiście. Jeden astragal równa się jeden los więcej w szklanej kuli na dożynkach. Astragale można wziąć za każdego członka rodziny, Gale ma ich czterech : dwóch braci, starszą siostrę i matkę.
- To nie jej wina - broni mnie Katniss.
- Pewnie, to niczyja wina. Tak już jest - mówi obojętnie Gale. Oh, gdyby on tylko wiedział jak bardzo chciałabym to zmienić. Że ja ani odrobine nie akceptuje tego, że Kapitol nas dzieli, a póżniej jeszcze z tego korzysta. Nie chcąc przedłużać naszego spotkania zabieram truskawki i wręczam Katniss pieniądze.
- Powodzenia, Katniss - mówię na pożegnanie.
-Tobie również - szczerze odpowiada. Zamykam drzwi i idę opłukać truskawki w zlewie. Ponieważ mieszkamy w mieście mamy bierzącą wodę, tylko nieliczne domy w Złożysku mają ten luksus. Przygotowuję obiad, bo wiem, że zaraz ma przyjść Haymitch, po czym pójdziemy razem na dożynki. Kiedy wyciągam z pieca posiłek, frontowymi drzwiami wchodzi Haymitch.
- Hej Madgie, poddenerwowana? - mówi jak siada na krześle przy stole. Nawet pomimo dużej odległości potrafie wyczuć od niego alkohol. Powtarza, że to mu pomaga zapomnieć. Zgaduje, że nie chodzi tylko o Igrzyska, ale po części o ciocię Maysilee oraz co roczną funkcję mentora zmuszonego do trenowania trybutów i oglądania jak giną, ponieważ od czasu kiedy wygrał, Dystrykt 12 nie miał innego zwycięzcy, może w tym roku się uda.
- Zawsze jestem zdenerwowana, przecież wiesz. Za mnie i za cały Dystrykt. - odpowiadam zgodnie z prawdą, gdybym tylko mogła, bez wachania zatrzymałabym Effie Trinket, eskortę trybutów, od corocznego wyciągania dwóch karteczek ze szklanych kul.
- Zadręczanie siebie samej nic im nie pomoże. - oświadcza mi.
- Wiem, to jest poprostu zbyt ciężkie żeby oglądać jak po kolei giną, jesteśmy przecież tylko dziećmi. - denerwuję się - Sam dobrze wiesz, że od wielu lat czekamy, żeby coś rozpocząć, ale nigdy nie wychodzi, to jest poprostu zbyt frustrujące i wiem też, że myślisz tak samo.
- Eh, wiesz sama najlepiej, że to nie takie proste. Żeby rozpalić ogień, potrzeba iskry, a my póki co jej nie mamy, wymyślę coś jeśli tylko się da.
- I od razu mnie powiadomisz, prawda? - pytam z nadzieją, ale Haymitch się wacha. - Wiesz przecież, że też chcę w tym uczestniczyć! Pozwólcie mi! Siedzę w tym już od tylu lat, i teraz macie zamiar zacząć zatajać prawde?
- Próbujemy cię chronić, to co innego- odpowiada z goryczą.
- A ja chcę ochronić kolejne biedne dzieciaki, które będą musiały walczyć na arenie! Korekta, chcę je chronić po to żeby tych kolejnych dzieciaków nie było! - ciągnę - Proszę cię Haymitch, obiecaj, że będziesz mówił mi wszystko co wiesz, bez względu na to czy rodzice ci pozwolą, ja cię błagam.
- Oisuje - burczy najbardziej niechętnie jak tylko może - ale trzymasz gębę na kłódkę, nie ważne o kogo chodzi, zrozumiano? Aha, i jeszcze jedno, jeżeli poproszę cię żebyś coś dla mnie zrobiła, masz to zrobić, żadnego sprzeciwu, jasne?
Kiwam głową i podbiegam go przytulić, nie zbyt gwałtownie żeby się nie przewrócił, ale uścisk jest na tyle mocny, że napewno zrozumiał ile to dla mnie znaczy. Niestety, szczęście nie trwa długo, niedługo wybije pierwsza, musimy udać się na dożynki.
- No choć mała, muszę poznać mojego kolejnego trupa - wzdrygam się na te słowa.
Idziemy w milczeniu na plac, który nie leży daleko od naszego domu, ponieważ burmistrz musi mieszkać w centrum, i co naważniejsze blisko Pałacu Sprawiedliwości. Haymitch życzy mi powodzenia, chociaż oboje wiemy, że go nie potrzebuje. Idę do sekcji siedemnastolatków, gdzie widzę stojącą Katniss, mam zamiar koło niej stanąć, ale tłum jest zbyt gęsty, nie mogłabym się przebić przez ludzi. Zrezygnowana staję między dziewczętami w moim wieku. Wszystko co roku wygląda tak samo, cała ceremonia odbywa się identycznie, no, może po za tym, że Haymitch wygląda bardziej pijany niż podczas spaceru. Musiał wypić coś jeszcze przed samym wystąpieniem, najwidoczniej było to dla niego za trudne. Mój ojciec czyta Traktat o Zdradzie, następnie wychodzi Effie Trinket, eskorta dla trybutów, z różowymi włosami i cała ubrana na zielono. Po wypowiedzeniu charakterystycznego "Wesołych Głodowych Igrzysk! I niech los zawsze wam sprzyja!" swoim kapitolinskim akcentem obdarza nas swoim przesadzonym uśmiechem.
- Damy mają pierwszeństwo! - piszczy Effie po czym podchodzi do wielkiej szklanej kuli z tysiącami losów. Naszych losów. Biednych dzieci i rodzin, które co roku żyją w strachu przed znalezieniem się na arenie. - Primrose Everdeen! - krzyczy Effie.
I właśnie w tym momencie czuje złość, jestem wściekła na Kapitol, siostra Katniss, która ma tylko 12 lat, wychudzona dziewczynka, została wylosowana do walki o swoje życie z innymi dwudziestomatrzema trybutami! Zanim mój mózg może podjąć jakąkolwiek decyzje, widzę Katniss przepychającą się przez tłum.
- Prim! Prim! - dyszy, wciąż biegnąc przez tłum. Strażnicy pokoju próbują ją uspokoić i wyprowadzić kiedy krzyczy te słowa - Zgłaszam się na ochotnika! Chcę być trybutem!
Wtedy widzę Gale'a biorącego w swoje ręce krzyczącą Prim. Katniss idzie pewnie na scenę, chociaż z jej oczu wyczytać mogę lęk. Po tym, wszystko dzieję się zbyt szybko dla mnie do zarejestrowania. Effie pyta Katniss jak się nazywa, później okazuje się że prim to jej siostra, kobieta idzie do kuli z nazwami chłopców i wtedy nadchodzi kolejny cios.
- Peeta Mellark! - Peeta, Peeta Mellark. Chłopiec, z którym bawiłam się w dzieciństwie, mój jedyny znajomy jakiego miałam po za szkołą, zawsze kiedy przychodziłam do piekarni uśmiechał się najszerzej jak tylko potrafił i zawsze zatrzymywał mnie na czasami godzinną pogawędkę. Peeta wchodzi na scenę, nie ukrywa swoich emocji, wygląda zaskoczony. Napewno miał tyle wpisów ile ja. Sześć kartek na tysiące. I w taki oto sposób tracę dwójkę najbliższych przyjaciół w ciągu kilku minut.
